Reklama

Wcześniej czy później na jaw wychodzi, że facet, którego pokochałam, jest już żonaty albo ukrywa narzeczoną. Dawno temu straciłam głowę dla współpracownika, który, jak się okazało, w każdym mieście, gdzie nasza spółka posiadała oddziały, miał inną wybrankę. Wszystkie moje związki kończyły się frustracją i potokiem łez.

Reklama

Oczarował mnie

Spojrzałam na zegarek gdy wybiła północ. Kolejna samotna noc sprawiła, że w końcu do mnie dotarło. „Pora z tym skończyć” – pomyślałam.

Kiedy tylko nastał poranek, byłam zdecydowana wprowadzić w życie nowy plan. Od teraz w kwestii miłości nie będę już taka łatwowierna. Koniec z sekretami i ukrywanymi kobietami. Nim wejdę w nową relację, porządnie to przemyślę i prześwietlę każdego kandydata.

Maciek dołączył do naszego zespołu w środku lata. Wyglądał jak facet z kobiecych fantazji – przystojny, miły i na dodatek bez ślubu na koncie. Nasze pierwsze spotkanie odbyło się z naprawdę wielkim hukiem, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jak to ja, wleciałam do biura spóźniona i z impetem szarpnęłam drzwi. Rozległ się potężny huk, a zaraz po nim czyjś bolesny jęk. Wtedy zobaczyłam, co narobiłam – Maciek stał jak wryty, masując sobie czoło, na którym rósł już sporej wielkości guz.

Okazało się, że to mój nowy współpracownik. Aby poprawić kiepskie pierwsze wrażenie, pobiegłam do ubikacji, zmoczyłam chusteczkę lodowatą wodą i zaopiekowałam się ofiarą wypadku. Dopiero potem, pod nabrzmiałym guzem, dojrzałam nieprawdopodobnie błękitne oczy. Facet miał na dodatek kruczoczarne włosy i mierzył co najmniej metr osiemdziesiąt pięć. Aż mi się w głowie zamąciło z emocji.

Zobacz także

Był nie do zdobycia

Zaoferowałam mu kawę w ramach przeprosin w kawiarence nieopodal. Podczas spotkania odkryłam, że poza atrakcyjnością fizyczną, cechuje go także bystrość umysłu i poczucie humoru. Ani partnerki, ani potomstwa nie posiada…

Rozmyślałam, czy mam u niego jakiekolwiek szanse. Z każdą chwilą spędzoną w jego towarzystwie rosło we mnie pragnienie, by stworzyć z nim związek. Nie należę do osób śmiałych i porywczych w tych kwestiach, dlatego liczyłam na sprzyjającą okoliczność, by nawiązać bliższą relację – wspólny wyjazd zespołu lub jakieś firmowe przyjęcie.

Facet, który mi się podobał, nie palił się do integracji z resztą ekipy. Omijał kilkudniowe wypady, a jeśli przychodził czasem na piwo po pracy, to raczej na chwilę. „Pewnie ma dziewczynę, nie ma co się starać" – dumałam.

Prawie dałam sobie spokój, ale wtedy los zrobił mi psikusa i szef przydzielił mnie i Wojtka do wspólnego zadania. Mieliśmy tylko siedem dni, a roboty po pachy. Zapowiadała się harówka po godzinach, do późnej nocy. Pewnego wieczora, gdy obojgu nam burczało w brzuchach i ledwo trzymaliśmy się na nogach, rzuciłam pomysł, żebyśmy przenieśli się z pracy do mojego mieszkania.

– Całkiem blisko stąd mieszkam, mam domowy czerwony barszczyk i pierożki kapuściane – powiedziałam.

– Idealna przekąska na wieczorny posiłek, pierogi to moje ulubione danie – zachichotał. – Z przyjemnością skorzystam z propozycji.

Wszystko przemyślałam

Genialny w swojej prostocie plan zakładał, że potknę się niosąc zupę i – ups! Cały barszcz wyląduje na jego koszuli. Potem grzecznie zaproponuję, że ją zdejmie i szybko ją przepiorę, a co będzie potem, to się okaże. No i faktycznie, potknęłam się zgodnie z planem.

Tyle tylko, że barszcz ochlapał nie tylko jego koszulę, ale też moją ulubioną bluzkę. No i klops, byłam cała w buraczanych plamach! Wojtek na szczęście potraktował całe zajście z humorem i chyba nieźle go to rozbawiło.

– Luz, spokojnie, te plamy z buraków da się sprać bez problemu, byle to zrobić od razu – rzucił, a potem wziął się za ratowanie mnie w pierwszej kolejności, zręcznie rozpinając guziki mojej koszuli.

Tamtego wieczoru projekt poszedł w odstawkę… Ale Wojtek nie został u mnie do rana, ani wtedy, ani nigdy później. Kochaliśmy się, a on zaraz potem się zmywał. Mnie też jakoś nie zapraszał do siebie.

„Następny koleś z kobiecym bagażem, ale sprytnie to maskuje” – przeszło mi przez myśl. „W jaki sposób mam sprawdzić, czy z kimś dzieli mieszkanie, żebym nie zrobiła z siebie pośmiewiska i zazdrośnicy? Powinnam wpaść do niego bez zapowiedzi. Muszę mieć jakiś wiarygodny powód. Ale nie mam pojęcia, gdzie on mieszka!”.

Nadarzyła się okazja

Dobiegał końca dzień pracy, a Wojtek strasznie się śpieszył. Wszystko leciało mu z rąk. Za pół godziny miał umówione w centrum spotkanie z bardzo ważnym klientem, a przez okno było widać samochody stojące w ogromnych korkach. Wpadł jeszcze na chwilę do gabinetu szefa…

Nagle do głowy przyszedł mi iście diabelski plan. W pokoju nie było nikogo poza mną. Na blacie zauważyłam zaadresowaną do Wojtka kopertę, która dopiero co wysunęła mu się z notesu oraz… telefon. Błyskawicznie zanotowałam jego adres, a komórkę wpakowałam do szuflady. Jeżeli dopisze mi fart, to nie od razu zorientuje się, że mu jej brakuje. W końcu tak mu się śpieszy.

Późnym popołudniem planowałam zawieźć zgubiony telefon pod adres właściciela i przy okazji dowiedzieć się, kto z nim dzieli mieszkanie. Wojtek akurat skończył rozmowę z przełożonym, w pośpiechu zebrał dokumenty i pognał do windy. Odczekałam jeszcze jakieś piętnaście minut. Otworzyłam szufladę, chwyciłam komórkę i wrzuciłam ją do swojej torby. Dopiero wtedy zauważyłam brak koperty.

„Jak wytłumaczę, skąd wiem, gdzie mieszka? Powiem, że przepisałam adres z listu, który niechcący upuścił? Na wszelki wypadek, jakby zapomniał telefonu? Muszę wykombinować jakąś wymówkę”.

Czułam, że kogoś ma

Sięgnęłam po smartfon i zaczęłam przeglądać listę kontaktów. Zdaję sobie sprawę, że to nie w porządku, ale co miałam zrobić? Nie widziałam innej opcji. Z listy numerów wybrałam znajomo brzmiące nazwisko. Kojarzę, że wspominał kiedyś o swoich przyjaciołach. Zadzwoniłam, podając się za koleżankę z pracy.

– Wojtek zapomniał telefonu na biurku. Na pewno będzie spanikowany, że go zgubił. Wybrałam wasz numer, bo kiedyś napomknął, że się kumplujecie. Chętnie podrzuciłabym mu komórkę do domu, ale nie wiem, gdzie mieszka.

Kiedy czekałam pod jego mieszkaniem, przez stres serce skakało mi jak szalone. Trudno powiedzieć, co mnie tak przerażało. Może potencjalna żona albo perspektywa, że sprawa z komórką się wyda. Przez moment nadstawiłam uszu, bo wydawało mi się, że dobiega mnie jego głos.

– Klarunia, chodź do mnie, kochanie.

„Zaraz ci pokażę Klarunię!” – przyszło mi do głowy i wcisnęłam przycisk dzwonka.

Kiedy Wojtek uchylił drzwi, popatrzył na mnie jakbym była z Marsa. Nie dając mu szansy na zadanie pytania, co mnie tu sprowadza, z prędkością karabinu maszynowego wyrzuciłam z siebie całą historię – że zapomniał telefonu w biurze, że zdobycie jego adresu kosztowało mnie sporo wysiłku i tak dalej.

– Śmiało, wchodź do środka, tylko uważaj na Klarę. Brakuje jej łapki, ale i tak porusza się piorunem, zupełnie bezgłośnie.

Zrobiło mi się głupio

Klara to śliczna kotka, która w swoim życiu przeszła wiele. Została znaleziona przez sąsiadów na drodze po tym, jak wpadła pod koła auta. Zaopiekowali się nią, pomimo tego że w domu czekały już na nich dwa inne koty. Niestety, obrażenia łapki były na tyle poważne, że konieczna była amputacja. Ich pupile nie okazały się jednak zbyt przyjaznymi kompanami dla niepełnosprawnej koteczki i zaczęły jej dokuczać.

Wtedy podjęli decyzję o przekazaniu Klary do schroniska dla zwierząt. Włożyli ją do koszyka transportowego, a gdy zamykali drzwi do swojego mieszkania, zjawił się Wojtek.

Kocica miauczała tak rozpaczliwie, że Wojtek w końcu się nad nią zlitował i przygarnął ją pod swój dach. Z tego powodu nigdy nie wyjeżdżał na dłużej i zawsze wracał do domu na noc. Zwierzak podążał za nim niczym cień.

Niestety, kotka miała jedną, dość kłopotliwą przypadłość. Czy to z nadmiaru uczucia do swojego właściciela, czy może z zazdrości, znaczyła swoim moczem przedmioty należące do każdego gościa odwiedzającego Wojtka. A zapach kociej uryny trudno jest usunąć. Torebka czy buty nadawały się po takim incydencie tylko do wyrzucenia. Jak w takiej sytuacji mógłby mnie zaprosić do siebie?

Doszłam do wniosku, że chyba jednak wolę mieć za rywalkę zazdrosną kotkę niż żonę. Kocham zwierzęta z osobowością, a Klara to nie tylko śliczna, ale również inteligentna kotka. Z jakiegoś powodu tylko mnie oszczędziła. Nigdy nic mi nie zniszczyła. Być może zostałam przez nią uznana za panią jej właściciela?

Reklama

Ewa, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama