Reklama

Mariusz był moją wielką miłością, ale widocznie nie tak wielką, skoro na przestrzeni lat wypaliła się. On tego nie rozumiał… Nigdy nie sądziłam, że zacznę moje życie układać jak puzzle, szukając zależności i wzorów. Zawsze twardo stąpałam po ziemi i nie spodziewałam się, że kiedyś będę spotykać się z wróżką, żeby ogarnęła to, co się działo…

Reklama

Nie tak to miało wyglądać

Nie układało nam się z Mariuszem. Musiałam to w końcu przyznać. Gorszy czas, jak w każdym małżeństwie? Więcej stresu w pracy? Kłopoty w rodzinie? Nie, po prostu przestaliśmy się kochać. To, co miało trwać do grobowej deski, wypaliło się. Oglądałam zdjęcia ślubne i płakałam. Byliśmy takimi dzieciakami, gdy się pobraliśmy, ale uparliśmy się jak osły. Odkładaliśmy każdy grosz, który zarobiliśmy podczas dorywczych prac, po zajęciach na uczelni, żeby wystarczyło na cywilny ślub i tort.

W końcu nasze rodziny, pokonane siłą naszej determinacji, pogodziły się z tym, że nie zamierzamy czekać. Wtedy dla odmiany rodzice się uparli, że skoro ma być ślub, to porządny. Z weseliskiem, białą suknią i rosołem. Niech im będzie. Byliśmy tacy zakochani i szczęśliwi! Uśmiechaliśmy się durnowato, jakbyśmy byli niespełna rozumu… Życie dowiodło, że faktycznie byliśmy.

Zbyt często w naszej malutkiej kawalerce wybuchały kłótnie. Za często robiliśmy wszystko, by unikać siebie nawzajem. Nie wracaliśmy do domu, bo na niewielkiej przestrzeni ciężko było odseparować się na tyle, by odetchnąć. Szukaliśmy wymówek, by zostać dłużej w pracy, pomóc znajomym lub odwiedzić rodzinę. Czasem włóczyłam się bez celu po mieście i rozmyślałam, a te przemyślenia prowadziły mnie do jednej konkluzji: rozwodu.

Nie miałam nikogo innego i nie planowałam nikogo szukać. Nie dlatego chciałam się rozstać z Mariuszem. Mieliśmy raptem po trzydzieści jeden lat, a już żarliśmy się i warczeliśmy na siebie jak wściekli albo unikaliśmy się na wszelkie możliwe sposoby. Seks? Od dwóch lat nawet się nie przytuliliśmy. Przecież to bez sensu zadręczać się w ten sposób przez kolejne dekady. Pospieszyliśmy się ze ślubem. Byliśmy gówniarzami i popełniliśmy błąd, ale mogliśmy go jeszcze naprawić.

Zobacz także

Każde z nas mogło poznać kogoś innego, kto nas uszczęśliwi i komu my możemy dać szczęście. Czasami najlepsza opcja to złożenie broni i ogłoszenie kapitulacji. Skoro nie da się wygrać, trzeba zaprzestać bezcelowej walki. Tak postrzegałam rozwód: jako mniejsze zło.

Rozmowa nie miała sensu

Ciężko mi było zacząć tę rozmowę. A jak już zaczęłam, zrobiło się tylko gorzej. Mariusz wpadł w jakiś szał. Jakbym zamierzała popełnić zbrodnię.

– To żart? Nie chcę żadnego rozwodu! Nie zgadzam się, zapomnij!

– Uspokój się i posłuchaj. Kiedy mnie ostatnio pocałowałeś? Kiedy wyszedłeś ze mną na spacer, do restauracji? Kiedy robiliśmy cokolwiek razem? My już nawet ze sobą nie rozmawiamy, tylko się kłócimy.

– Jeśli spodziewałaś się miesiąca miodowego przez pięćdziesiąt lat, to gratuluję naiwności! – parsknął nieprzyjemnym śmiechem.

– O, proszę. Twoja reakcja jest najlepszym dowodem. Złośliwości zamiast argumentów. Nie wyszło nam. Oboje to wiemy. Jeśli uważasz, że pomogłaby nam terapia albo czasowa separacja, to okej, zróbmy tak. Ale tak jak teraz dalej być nie może. Doskonale o tym wiesz, nie rozumiem, czemu udajesz, że tego nie widzisz. Nie chcę, żebyśmy się nawzajem znienawidzili.

– Nie będzie żadnego rozwodu. Nie zgadzam się i koniec! Jesteś moją żoną i zostaniesz ze mną. A jeśli znalazłaś sobie jakiegoś gacha…

– Jakiego gacha?! – też wybuchłam.

– Czy sam siebie słyszysz? Czemu tak się upierasz, skoro mnie nie kochasz, nie pragniesz? Chyba nawet przestałeś mnie lubić, ratować naszej relacji też nie chcesz, więc po co to ciągnąć?

Kręcił głową. Zaparł się i nic do niego nie docierało.

– Nie będzie żadnego rozwodu – powtórzył cicho.

Chwycił klucze i trzasnął drzwiami. Tyle go widziałam. Żadnej rozmowy, żadnych ustaleń, zamiast tego święta obraza i ucieczka. On się zmył, ja siedziałam i płakałam. Mógł zaprzeczać faktom, ale tak dalej żyć się nie dało. Już wiedziałam, że nie będzie żadnej trzeźwiącej separacji ani leczniczej terapii. Przyjdzie mi podjąć tę decyzję za nas obydwoje. Nie wiedziałam, czy Mariusz tak się zachowywał, bo to wyszło ode mnie, nie od niego, czy chodziło o coś innego…

Nie wracał, choć było późno. Może pojechał do rodziców? A może to on ma kogoś, kto zaprosił go na noc? Zmęczona położyłam się spać. Obudził mnie telefon.

– Dzień dobry, pani Urszula Ż.?

– Taak… – ziewnęłam. – O co chodzi?

– Jest pani wpisana jako ICE dla pana Mariusza…

Obudziłam się w jednej sekundzie. Nikt nie wykorzystuje kontaktu „w nagłym wypadku”, gdy nie ma sytuacji zagrożenia życia.

– Co się stało? Coś poważnego?

– Miał wypadek. Jest w szpitalu, proszę przyjechać jak najszybciej.

Złapałam taksówkę i modliłam się całą drogę, żeby Mariusz wyszedł z tego cało. Owszem, chciałam się z nim rozwieść, ale nie życzyłam mu źle. Boże, powtarzałam w myślach, niech to nie będzie nic poważnego…

To były jego ostatnie słowa

Gdy dotarłam do szpitala, nikt nie był mi w stanie powiedzieć nic więcej poza tym, że mój mąż przechodzi operację i muszę czekać. Kiedy operacja się skończyła, przewieźli go na OIOM i wybudzili. Pozwolili mi do niego wejść.

– Mariusz… – podeszłam do jego łóżka i pogłaskałam go delikatnie po dłoni.

Otworzył oczy, spojrzał na mnie. Wrogo.

– Masz… czego chciałaś… – wyszeptał z trudem.

Aż cofnęłam się o krok, takie te słowa zrobiły na mnie wrażenie. Nigdy w życiu nie chciałam, żeby stała mu się krzywda! Jak mógł tak pomyśleć? Zrobił więcej:

– Z nikim… nie będziesz szczęśliwa… słyszysz? Z nikim… Nigdy… Każdego zabiorę… – po tych okrutnych, nienawistnych słowach stracił przytomność.

– Pomocy! Ratunku! – zawołałam.

Do sali wbiegła pielęgniarka, a potem jeszcze kilka osób. Wyprosili mnie. Chwilę później wywieźli Mariusza w wielkim pośpiechu. Usłyszałam, że znowu jedzie na blok operacyjny. Żywy już stamtąd nie wrócił…

Nie byłam przygotowana na taką tragedię. Owszem, nie układało nam się, ale co innego planować rozwód, a co innego pogrzeb. Chciałam się rozwieść, a nie zostać wdową. Miałam potworne wyrzuty sumienia, że to po kłótni ze mną Mariusz wsiadł za kierownicę; zdenerwowany, nieskoncentrowany na jeździe, na ostrym zakręcie stracił panowanie nad autem i uderzył w drzewo.

Nigdy nie przyznałam się nikomu, jakie były jego ostatnie słowa. Bałam się. Niby zdawałam sobie sprawę, że po narkozie można pleść różne rzeczy, ale… Tych słów, brzmiących jak klątwa, bałam się. Nie chciałam ich powtarzać. Rodzina starała się mnie pocieszać. Czy wspieraliby mnie tak samo, gdyby wiedzieli, że zamierzałam się rozwieść z Mariuszem?

Kiedy minął rok, teściowa przeprowadziła ze mną poważną rozmowę.

– Uleńko, nic nigdy nie zmieni faktu, że jesteś moją synową. Kocham cię jak córkę, Mariusz nie mógł lepiej trafić. Ale… jego już nie ma, a ty wciąż żyjesz. Żałoba się skończyła. Wiedz, że nikt z nas nie będzie miał ci za złe, jeśli zaczniesz się z kimś spotykać. Samotność nie powinna być nikomu pisana. Ludzie nie są do niej stworzeni.

Wiedziała, co mówi, bo sama przez kilka lat była wdową, zanim poznała pana Włodzimierza, który od trzech lat dbał o nią jak o skarb. Kiwnęłam tylko głową, nie umiejąc znaleźć właściwej odpowiedzi. Myślami wróciłam do dnia śmierci Mariusza i tych strasznych słów, które wypowiedział, będąc już jedną nogą po tamtej stronie. Próbowałam o nich zapomnieć.

Przeżywałam kolejne tragedie

Kilka miesięcy później poznałam Daniela, który nie oczarował mnie na dzień dobry, ale umiał mnie przekonać, że miłość nie zawsze musi być od pierwszego wejrzenia, że liczą się inne atuty. Spotykaliśmy się od kilku miesięcy i choć byłam ostrożniejsza w osądach niż kiedyś, wydawało mi się, że Daniel to ktoś, z kim mogłabym się zestarzeć. Robiliśmy plany na przyszłość. Myśleliśmy o ślubie, o dziecku…

Tamtego dnia długo nie wracał po pracy. Telefon miał wyłączony. Coś wspominał, że wybiera się z kolegami na piwo. Może dłużej zabalował? Całą noc czekałem, a nad ranem obdzwoniłam wszystkie działające SOR-y w mieście. Prawda mną wstrząsnęła. Daniel został pobity. Ktoś go napadł, gdy wyszedł zapalić przed pub. Lekarze robili, co mogli, wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej, ale… nie udało się.

Zmarł dwa tygodnie później. Znowu byłam biedną Ulą, którą śmierć upatrzyła sobie na oblubienicę. Rozpaczałam podwójnie. Straciłam mężczyznę, którego kochałam. Co gorsza, straciłam go, bo nie potraktowałem poważnie słów Mariusza, który niejako przeklął mnie na łożu śmierci. A jeśli to prawda? Jeśli tak mnie znienawidził, że będzie zabierał każdego, kogo pokocham?

Długo nie mogłam się pozbierać z traumy i dopiero po trzech latach dałam szansę Jarkowi. Uparty był, zabiegał o mnie jak szalony. Obawiałam się, że jemu też coś się stanie, ale mijały tygodnie, miesiące… Myśleliśmy o dziecku, bo ja nie robiłam się młodsza, a on był już po czterdziestce. W końcu podjęliśmy decyzję. Chcemy mieć dzidziusia!

Oboje zrobiliśmy sobie badania, by mieć pewność, że nic nie stoi na przeszkodzie – i wtedy szok. Jarek dostał diagnozę, a właściwie wyrok. Rak, czwarte stadium, przerzuty. Nawet nie chcieli skierować się go chemię ani zakwalifikować do jakiegoś nowatorskiego programu leczenia. O dziecku mogliśmy zapomnieć.

Zamiast radości i rosnącego ciążowego brzucha, będzie cierpienie, umieranie, opieka paliatywna, najpierw w domu, ile damy radę, potem w hospicjum, jak już będzie bardzo źle. Nie mieliśmy wiele czasu, jak mówili lekarze. Po dwóch miesiącach Jarka już nie było…

Z rozpaczy też chciałam umrzeć. Żeby już więcej tak nie cierpieć. Dlaczego? Co takiego złego zrobiłam w przeszłym życiu, że za karę chowałam do grobu trzeciego mężczyznę, którego pokochałam? Czyżby słowa Mariusza, wypowiedziane tuż przed śmiercią, faktycznie miały aż tak rażącą siłę? Dlatego poszłam do wróżki. Z desperacji. Tonący brzytwy się chwyta.

Szukałam pomocy u wróżki

Zadzwoniłam i umówiłam się na spotkanie, niczego nie tłumacząc.

– O, bogini, a kto cię, dziecko, skrzywdził taką klątwą? – kobieta załamała ręce już od progu, gdy tylko na mnie spojrzała.

Rozpłakałam się jak mała dziewczynka.

– No już, już, nie martw się, coś postaramy się na to zaradzić.

I staramy się, od kilku miesięcy. Podobno słowa Mariusza tak głęboko we mnie wniknęły, że niemal stały się moim przeznaczeniem. Skoro nie chcę i nie mogę być z nim, nie będę z nikim innym. Nie będę ani jego, ani niczyja. Wróżka nie ukrywała, że z tak ciężkim przypadkiem nie miała jeszcze do czynienia.

Byłam wiele razy w kościele, byłam gotowa poddać się egzorcyzmom, byle zdjęto ze mnie to straszne przekleństwo. Ksiądz niemal mnie wyśmiał. Pobłogosławił, obiecał, że się za mnie pomodli… i tyle.

Wróżka Matylda starała się za kilka osób. Rozkładała karty, czytała aurę, przelewała nade mną jajko, paliła len, okadzała mnie białą szałwią, nawet zwołała na pomoc swoje koleżanki po fachu.

– Co za franca… – mruczała pod nosem, gdy przychodziłam kolejny raz. – Zamrozić działania nie możemy, bo Mariusz już nie żyje, to nic nie da… – zastanawiała się na głos. – Może idź na jego grób, przeproś go, postaraj się z nim szczerze porozmawiać. Jego nie ma, ale zła energia krąży. Może uda ci się zmienić jej wektor albo chociaż temperaturę…

Byłam na grobie męża wiele razy. Płakałam, przepraszałam, błagałam na kolanach. Kajałam się, żebrałam, upokarzałam, prosząc, by nie czynił ze mnie samotnej wsypy, by nie odbierał mi tej resztki szczęścia, które mogła mnie spotkać. Nic z tego, Matylda ciągle kręciła głową, gdy ją odwiedzałam. Od dłuższego czasu nie brała już ode mnie kasy, bo stwierdziła, że byłoby jej głupio.

Z przeznaczeniem nie mogę wygrać

– Obawiam się, że nie jestem ci w stanie pomóc, kochana. I nie mam pojęcia, kto by potrafił. Z tyloma osobami rozmawiałam o tobie, słałam im zdjęcia, robiłam wspólne medytacje, łączyliśmy energię… i nic. Sama wiesz, jak jest. Czujesz to. Może to nie klątwa twojego męża, ale… taki los? A z przeznaczeniem nie wygrasz, choćbyś i sto lat walczyła. Może słowa Mariusza tylko aktywowały to, co ci pisane? Rzucił je w gniewie, żalu, ale… on też nie umarł ze starości, prawda?

Matylda zostawiła mnie w kolejnej żałobie. W żałobie po moim życiu, po szansie na szczęście, którego tak bardzo pragnęłam. Teraz nie odważę się do nikogo zbliżyć. Bo jeśli ja sama jestem dla siebie klątwą, to wiążąc się z następnym mężczyzną, wydam na niego wyrok.

Reklama

Może właśnie takie jest moje przeznaczenie? – zabijać tych, których pokocham. Nie wiem, dlaczego mnie to spotyka, za jakie grzechy przeszłe lub przyszłe. Nie wiem też, czy można wygrać z fatum, ale czwarty raz ryzyka nie podejmę.

Reklama
Reklama
Reklama