„Kiedy mój mąż odszedł, byłam załamana. Potem dowiedziałam się, że mnie zdradzał. Nie zasługuje na moje łzy i smutek”
„Zamarłam. Wiedziałam, co do mnie mówi, rozumiałam sens każdego słowa, ale mimo to nie mogłam tego połączyć w jeden obraz. Nie mogłam tego pojąć. Po chwili poczułam się, jakbym na chwilę straciła siły. Zobaczyłam swoją twarz. Byłam blada jak ściana... O rety, to nie może się dziać naprawdę”.

- Beata, 62 lata
Rozpaczałam, gdy mąż umarł
Od kiedy minęły moje sześćdziesiąte urodziny, wszystko dookoła jakby się zatarło; wszystko jest rozmazane, nie do końca ostre, szare...
– Skoczyłabyś do okulisty i załatwiła nowe okulary – żartuje moja siostra. – Narzekanie na pewno Ci nie pomoże!
Ona jest ode mnie młodsza o dwanaście lat i nic do niej nie dociera... Wczoraj przypadkiem coś wypadło mi z rąk; musiałam się schylić, a później już nie mogłam dojść do siebie. Jeszcze nie tak dawno temu byłam bardzo energiczna... Wystarczyło mi kilka chwil, żeby zrobić to, co było do zrobienia. Teraz, aby umyć jedno okno, potrzebuję całego dnia. Robię wszystko po trochu, a do sklepu nie idę bez listy, bo zapomnę co kupić!
Od pięciu lat jestem sama. Męża straciłam nagle, zawał. Syn chciał, żebym zamieszkała u niego, ale nie zgodziłam się. Przez ponad rok nosiłam żałobę. Chodziłam tylko w czarnych ubraniach i do dzisiaj tak zostało. W czarnym czuję się bezpieczniej... Jakby schowana, niewidoczna, jakby mnie było mniej.
Przez cały rok, każdego dnia odwiedzałam cmentarz. Byłam pogrążona w smutku, do momentu, kiedy ksiądz, do którego uczęszczałam na spowiedź, praktycznie na mnie krzyknął.
– Oddajesz hołd śmierci! – powiedział, zupełnie zaniepokojony. – Powinnaś patrzeć w kierunku życia, w końcu wciąż żyjesz, nie zmarłaś... Dodatkowo dręczysz duszę, która już odeszła. Nie pozwalasz jej spocząć, przeszkadzasz w jej wiecznym pokoju swoim płaczem. To jest grzech!
– Ale ja cierpię... – próbowałam się bronić.
– Rozumiem i współczuję. Ale zastanów się, ile w twoim narzekaniu jest egoizmu i niezgody na wolę Bożą.
To chyba przez to, co powiedział, zaczęłam powoli wracać do normalności. Albo po prostu minęło wystarczająco dużo czasu? Ale najwięcej wsparcia dała mi moja siostra. Kiedyś mi rzuciła:
– No, daj już spokój z tym płaczem! Czy na pewno ten twój Zdzisiek na to zasłużył?
Mieli jakąś wspólną tajemnicę
Zamknęłam drzwi z hukiem i przez dłuższy czas nie miałam ochoty z nią rozmawiać. Ale powoli zaczęło do mnie docierać, że... musiał się za tym kryć jakiś powód! Przypomniałam sobie, jak w ostatnich latach jego życia, coś między nimi nie grało. Nie dogadywali się, raz czy dwa nawet zdarzyło się, że mieli poważną kłótnię... Kiedy dopytywałam, o co im chodziło, żadne z nich nie chciało mi nic wyjaśnić.
– Jakieś bzdury – odpowiadał mój mąż, machając ręką. – Twoja siostra się czepia, sama nie wie o co! Może ma jakieś problemy z hormonami?
Ona również odpowiadała wymijająco: że Zdzisiek ją zdenerwował, ale to nic poważnego. Więc odpuściłam, choć zostało we mnie ziarenko nieufności. Pewnie by nie urosło, gdyby nie pewien zbieg okoliczności. Spotkałam w centrum handlowym starego kolegę. Dawniej sporo czasu spędzałam z nim i jego małżonką, ale nagle ta bliskość się skończyła. Pytałam męża, czy nie ma pojęcia, co się z nimi dzieje i czemu do nas nie wpadają i nie dzwonią, ale nie dowiedziałam się niczego.
– Przecież macie wspólne biuro – nie mogłam zrozumieć. – Zapytaj, dlaczego się tak od nas oddalili. Może zaproś ich na obiad?
– Jak nie chcą, to nie! – denerwował się. – To ich strata!
Nie przyszli też na pogrzeb i to mi się wydało takie niesamowite, że kiedy nagle zauważyłam tego znajomego przy półce w sklepie, nie wiedziałam, czy w ogóle do niego podejść. Ale zaintrygowało mnie to i dałam się ponieść dawnej przyjaźni...
– Hej, Leszek – zawołałam. – Pamiętasz mnie?
Wyraźnie się zakłopotał. Wyglądało na to, jakby chciał szybko zniknąć. Bardzo się zmienił. Jego kiedyś czarne jak u szpaka włosy teraz były siwe, stracił na wadze, a co najdziwniejsze, on, który zawsze był taki elegancki, miał teraz zarost jakby nie golił się przez trzy dni!
– Nie mam za wiele czasu... – wydusił z siebie, ale nie dałam za wygraną.
– Aha, nie! – odparłam stanowczo. – Nie puszczę cię, dopóki nie wyjaśnisz, dlaczego nagle zerwaliście z nami kontakt.
Spojrzał na mnie i rzucił pytanie:
– Serio nie masz pojęcia? Czy może po prostu cię to bawi?
– O co ci chodzi? Dlaczego miałabym coś udawać? I jaki by to miało sens?
– No wiesz, tak jest z kobietami, czasem robią takie rzeczy, których nie pojmuję. Grają, ściemniają, kombinują...
Nagle świat zawirował
Nigdy wcześniej nie zachowywał się w ten sposób. Zdałam sobie sprawę, że coś musi być na rzeczy...
– Jak nie masz ochoty na rozmowę, to mi to po prostu powiedz – rzuciłam. – Od kiedy Zdzisiek odszedł, nic nie jest w stanie mnie już zranić. Tylko nie wiem, czemu się tak nakręcasz. Co ci takiego narobiłam?
– Oj, narobiłaś, narobiłaś! – nagle eksplodował. – Po co tak długo to znosiłaś, tuszowałaś ich schadzki? Siedziałaś cicho, żeby ludzie nie gadali? Dla dobrej opinii? Dla spokojnej, bezproblemowej egzystencji? I teraz nawet udajesz, że cię to boli! A może naprawdę myślisz, że nic się nie wydarzyło? Twój chłop miał drugą, ale przecież zawsze wracał do domu... Czy to było dla ciebie wystarczające?
Zaniemówiłam. Wszystko to, co Leszek do mnie mówił, docierało do mojego umysłu, ale nie mogłam tego pojąć. To było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Po chwili poczułam się, jakbym miała się przewrócić. Na szczęście byliśmy blisko ławki, więc zdołałam tam usiąść po kilku niepewnych krokach. W lustrze, które wisiało naprzeciw, mogłam zobaczyć swoją twarz. Była blada jak ściana.
– Spadaj – ledwo wykrztusiłam do Leszka, który próbował mnie ochłodzić, machając gazetą. – Nie chcę z tobą mieć nic do czynienia.
– Nie wierzę! – usłyszałam. – Naprawdę nie wiedziałaś?! To jest niemożliwe! Co ja narobiłem!
Niestety, musiałam trafić do szpitala na oddział kardiologiczny. Przez ogromny stres miałam objawy zbliżone do zawału. W szpitalu przeprowadzono badania i okazało się, że mam pierwsze oznaki choroby wieńcowej, muszę zacząć się leczyć, muszę bardziej dbać o siebie. Leszek, mimo mojej prośby, by go nie wpuszczać, odwiedzał mnie w szpitalu parę razy na dobę. Nie chciałam widzieć nikogo. Musiałam na spokojnie przemyśleć swoją sytuację życiową.
Musiała mi to wyjaśnić
Kilka dni później zdecydowałam się na krótkie odwiedziny mojej siostry.
– Kiedy ich przyłapałaś? – zadałam jej bezpośrednie pytanie.
– Prawie od razu, ale co mogłam zrobić?
– Mogłaś mnie o tym poinformować.
– Nie mogłam. Zdzisiek zapewniał, że to tylko chwilowa przygoda, a ty o wszystkim wiedziałaś, ale pozwalałaś mu na to.
– Powinnaś mnie przynajmniej zapytać, czy to jest prawda...
– Nie było jak. Nabrałam się, że między wami jest taka umowa i wpadniesz w szał, jak się okaże, że ktoś jeszcze jest wkręcony i zna całą sytuację. Jakbyś chciała utrzymać to w sekrecie przed całym światem! Tajemnice są częścią małżeństwa, nikt inny nie powinien się w to mieszać!
– Tak samo uważał Leszek.
– To wszystko przez jego żonę. Według niej jesteś beznadziejna w łóżku, dlatego pozwoliłaś, żeby Zdzich miał kochanki. Macie taki układ: ty się nie gniewasz, on cię nie zostawia samej!
Powiedziałam jej, żeby przestała. Dopiero kiedy wróciłam do domu, dowiedziałam się więcej... Leszek i jego żona już się rozwiedli. Przed śmiercią Zdzicha, ona wyjechała do Włoch, gdzie pracowała jako opiekunka pewnego bogatego staruszka. Liczyła na to, że go oczaruje i wyjdzie za niego za mąż, dlatego zdecydowała się na rozwód. Leszek myślał, że to przez Zdzicha; dopiero po jego śmierci zrozumiał, o co chodzi.
Oboje doświadczyliśmy bólu
Przeżywał to wszystko intensywnie, i głównie mnie obarczył winą za całe zło! Ponieważ milczałam, uważał, że pozwalałam na takie ohydztwa i na pokaz znosiłam zdradę i kłamstwa! Najbardziej żałosnym dla niego momentem było to, jak żałobę pokazywałam z myślą o innych ludziach i ich opiniach. Gdy zrozumiał prawdę, podobno doznał szoku. Nie wiedział, jak ma mnie poprosić o przebaczenie...
W końcu otworzyliśmy się na siebie. Oboje doznaliśmy krzywdy, obawialiśmy się, że nie możemy zaufać nikomu, nie mieliśmy ochoty żyć!
– Ale po co? – zastanawiał się Leszek. – Budzę się i dochodzę do wniosku, że nie ma sensu wstawać z łóżka. Nikt na mnie nie czeka. Czuję się jak wrak...
– Ja również. Chciałabym przestać myśleć, bo w mojej głowie jest tylko jedno: jak mogłam być tak naiwna i nie widzieć?! – westchnęłam.
– Nie obarczaj siebie winą – uspokajał mnie Leszek. – Jesteś uczciwa i masz dobre serce.
Siedział przy lampie, a jego białe włosy błyszczały w jej świetle, przypominały srebro... Chciałam je dotknąć, przeciągnąć przez nie dłoń...
– Smakują ci naleśniki? – niespodziewanie zapytałam.
Odpowiedział, że absolutnie uwielbia, zwłaszcza te z jabłkami.
– W takim razie jutro ci zrobię – zapewniłam. – Wpadnij na obiad.
– W końcu będzie mi się chciało wstać z łóżka! – roześmiał się. – Przy tej okazji naprawię ci ten zawias w szafce pod zlewem. Ciągle się otwiera...
– Może byś ze mną poszedł... – zaczęłam, ale mi przerwał:
– Na cmentarz? Nie. W żadnym wypadku!
– Do schroniska dla zwierząt – uspokoiłam go. – Od zawsze marzyłam o kocie. Teraz w końcu mogę to marzenie spełnić. Chciałabym zaadoptować jakiegoś biedaka...
– Jasne. Koty są fajne.
Uśmiechając się, zamknęłam za nim drzwi i już czułam, że nie mogę się doczekać jutra. Bo to jest początek mojego nowego życia. Nadchodzi nieco podstarzała, z doświadczeniem, trochę posiniaczona, siwa, ale wciąż... miłość!