Reklama

Miałam potwornego pecha do facetów. W kółko trafiałam na wybrakowane osobniki. Aż poznałam Pawła. Lecz nasze wspólne życie zaczęło się w dramatycznych okolicznościach…

Reklama

Przyszłam na świat, kiedy moi rodzice byli już dobrze po czterdziestce, i tak, niestety, się stało, że w wieku dwudziestu lat zostałam sierotą. Nie miałam rodzeństwa, musiałam więc nauczyć się radzić sobie sama. Na szczęście kochana mama wpoiła mi pewną pożyteczną zasadę. „Co cię, dziecko, nie złamie – mawiała, całując mnie czule w czoło – to cię wzmocni, a co wzmocni, to da siłę na całe życie”. Jej słowa i miłość, jaką mnie obdarzyli oboje rodzice, pozwoliły mi stanąć na nogi i obmyślić życiowy plan.

Kiedy skończyłam studia, niezwłocznie przystąpiłam do działania

Zaciągnęłam spory kredyt, żeby rozkręcić swój własny interes, a także wykonać remont kapitalny domu po rodzicach. Musiałam przebudować cały parter, bo chciałam umieścić w nim sklep z elegancką salką dla klientów, w której mogliby napić się kawy, no i z moją własną pracownią krawiecką. W piwnicy postanowiłam urządzić magazyn. Natomiast piętro przeznaczyłam na wygodne i duże mieszkanie.

Jakiś czas później mogłam wreszcie zająć się tym, co było moją pasją – projektowaniem i szyciem ubrań dla kobiet. Zatrudniłam do pomocy asystentkę, księgową oraz dwie krawcowe. Mogę się pochwalić, że niemal od samego początku pracownia przynosiła zyski. Wiele pań miało tzw. nietypową figurę, a więc problem z kupieniem czegokolwiek w sieciowych sklepach. U mnie mogły sobie swobodnie pogadać, ale też zasięgnąć fachowej opinii, a i moje ceny nie odbiegały od tych sklepowych. Lubiłam doradzać i obserwować, jak z szarych, przeciętnych myszek moje klientki zmieniają się w barwne motyle.

– Wreszcie czuję się dobrze w swoim ciele! – cieszyła się jedna z nich, pani Anna. – Kiedyś wszystko wisiało na mnie jak na wieszaku, teraz jestem gwiazdą – mówiła za każdym razem, przychodząc do mnie, i ściskała mnie szczęśliwa.

Zobacz także

Pani Anna była wysoka i bardzo szczupła, żeby nie powiedzieć, że chorobliwie chuda. Długo trwało, zanim przekonałam ją do zmiany wizerunku. Za moją namową zmieniła niemodną fryzurę i zaczęła nosić dopasowane fasony. Nadszedł dzień, gdy przyjrzała się sobie w dużym lustrze z prawdziwym zachwytem.

– Zrobiła pani ze mnie elegancką kobietę! – wykrzyknęła. – Od razu mam inny humor i lepsze nastawienie do życia. Dziękuję serdecznie, pani Alicjo!

– I o to chodzi – pokiwałam z przekonaniem głową. – Bo od tego, jak się widzimy, zależy, jak się czujemy.

– Wygląda pani o 10 lat młodziej – poparła mnie moja asystentka.

Słowa takich kobiet jak pani Anna dodawały mi skrzydeł

To dla nich sprowadzałam najróżniejsze tkaniny ze wszystkich stron Polski, a czasem także z zagranicy. Niekiedy kupowałam też gotowe ciuszki, jeśli spodobał mi się ich nietuzinkowy krój czy wykończenie. Szybko osiągnęłam sukces zawodowy i materialny. Pod tym względem ułożyło mi się świetnie – robiłam to, co lubiłam i zarabiałam niezłe pieniądze.

Jednak mimo niewątpliwego powodzenia mojej pracowni nadal nie potrafiłam ułożyć sobie życia osobistego. W tych sprawach miałam same złe doświadczenia. Jeszcze podczas studiów zawiodłam się boleśnie na facecie, którego najpierw wzięłam za chodzący ideał. Okazał się gburem i dusigroszem. Pod koniec studiów trafiłam na słodkiego lenia.

I robiłam, dopóki byłam zakochana. A jemu nie chciało się nawet szukać pracy! Bez skrupułów żerował na moich uczuciach. Chyba to nie dziwne, że po zerwaniu z tym drugim postanowiłam unikać bliższych kontaktów z mężczyznami… Gdy otworzyłam pracownię, przez jakiś czas spotykałam się tylko z dawnym przyjacielem, Tomkiem. Mieszkał w okolicy, razem chodziliśmy do szkoły podstawowej i liceum. Potem on studiował na politechnice, ja na uniwerku. Każde z nas miało wówczas własne grono znajomych, więc nasze kontakty osłabły. Kiedy wróciłam do mojego miasta, spotkaliśmy się przypadkiem ponownie i przyjaźń między nami odżyła na nowo.

Mieliśmy podobne podejście do życia i wiele wspólnych tematów. Lubiliśmy razem spędzać czas, lecz ta znajomość miała charakter wyłącznie przyjacielski i poza te granice nie wychodziła. Byliśmy po prostu dobrymi kumplami. W końcu Tomek poznał jakąś dziewczynę i się zakochał, zatem siłą rzeczy moje spotkania z nim się urwały. Żałowałam trochę, ale nigdy nie brałam pod uwagę tego, że mogłoby nas połączyć poważniejsze uczucie. Szkoda mi było wspólnych wieczorów, bo odtąd każdy znowu spędzałam sama.

Los jednak sprawił, że kilka tygodni później poznałam Pawła

Był architektem w prywatnej firmie projektowej. Od początku miałam wrażenie, że coś między nami zaiskrzyło. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy może wreszcie trafiłam na tego jedynego… Paweł był przystojnym mężczyzną o ujmującym sposobie bycia. Najbardziej podobały mi się jego łagodne, bystre oczy.

Wkrótce zostaliśmy parą. Zaczęłam snuć marzenia o wspólnej szczęśliwej przyszłości, ale nie dzieliłam się nimi
z Pawłem, bo bałam się zapeszać. Za to on któregoś dnia kompletnie mnie zaskoczył wyznaniem, że jest rozwodnikiem i ojcem 10-letniego Sebastiana…

– Nic nie powiesz? – zapytał mnie po chwili krępującej ciszy.

– Nieco mnie… No cóż… – rzuciłam niemile zaskoczona. – Jesteśmy ze sobą kilka miesięcy, a ty dopiero teraz mówisz mi o dziecku? Czy masz jeszcze jakieś niespodzianki? – zapytałam zjadliwie.

– Nie gniewaj się, Alicjo – odrzekł ze spokojem. – To już zamknięty rozdział.

Zamilkłam, choć było mi przykro. Czemu tak długo ukrywał przede mną, że kiedyś już miał rodzinę? A ja, naiwna, żyłam w przekonaniu, że jest kawalerem i nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy kiedyś w kościele – przed ołtarzem – przysięgli sobie miłość aż po grób! Fakt, że miał syna, wcale mi nie przeszkadzał, ale poczułam się dotknięta jego wstrzemięźliwością w zwierzeniach. Mimo to w końcu postanowiłam pożegnać się z wizją białej sukni z welonem, lecz z uczucia nie rezygnować. Nie było mi łatwo.

Czasem Paweł w ostatniej chwili odwoływał spotkanie, bo musiał zająć się synem. Starałam się wtedy zachować spokój, choć nie zawsze mi się to udawało. Niejeden raz, spędzając samotnie wieczór, zastanawiałam się nad swoim pechem. Kiedy w końcu udało mi się poznać świetnego faceta, okazało się, że obciąża go przeszłość!

„Dziecko będzie zawsze w jego życiu i sercu” – rozmyślałam, pytając samą siebie, czy będę umiała sobie z tym poradzić. Wiedziałam, że jeśli chcę być z Pawłem, muszę przystać na pewne warunki i nie walczyć z wiatrakami, bo go stracę. Zresztą nie chciałam stawać między nim a synem, bo z każdym dniem, tygodniem i miesiącem łapałam się na tym, że coraz bardziej mi na Pawle zależy.

Pewnego dnia uznałam, że chcę, by ze mną jak najszybciej zamieszkał

Paweł zachwycił się moim domem, bardzo chwalił pracownię. Czułam, że on też mnie kocha, choć nigdy nie powiedział tego głośno. Jednak ja bardziej niż słowa cenię czułe gesty, codzienne zainteresowanie moim życiem i pomoc, która nadchodzi wtedy, kiedy jej potrzebuję. Miałam wrażenie, że właśnie na Pawła czekałam przez te wszystkie lata.

Był późny wieczór. Paweł przyszedł do mnie roztrzęsiony. Wiedziałam, że jego synek już od dawna nie czuł się najlepiej; lekarze uważali, że to zwykłe osłabienie. Tego dnia jednak Paweł poznał wyniki ostatnich badań i przeżył szok. Okazało się, że mały jest ciężko chory.

– Jestem zdruzgotany – powiedział Paweł z trudem. – Alu, nie wiem, co będzie. To straszne, że dziecko choruje, a człowiek nic nie może zrobić! – wybuchnął nagle i schował twarz w dłoniach.

Współczułam mu z całego serca i też czułam się bezradna… Jak mu pomóc? Postanowiłam po prostu być przy nim i pozwolić mu się wygadać.

– Dlaczego mój syn musi tak cierpieć?! – zerwał się nagle z krzesła. – Przecież i tak los okrutnie go doświadczył! Ojca widzi raz na tydzień. Życie jest niesprawiedliwe, przecież on ma dopiero dziesięć lat! – krzyczał, a ja cierpliwie słuchałam. – Alu, wiem, że to trudne, ale sama rozumiesz, teraz Sebastian jest dla mnie najważniejszy… Czy moglibyśmy spotykać się rzadziej? Tylko przez jakiś czas.

Przestraszyłam się. Oczyma wyobraźni już widziałam koniec naszego związku. Po chwili jednak wzięłam się w garść. O czym ja myślę? Przecież chodzi o jego syna!

Paweł, musisz wierzyć, że wszystko będzie dobrze – zapowiedziałam stanowczo. – I przekonać o tym Sebastiana.

– Ale rozumiesz mnie? – spytał.

– Tak, teraz oczywiście Sebastian jest najważniejszy – powtórzyłam jego własne słowa i przytuliłam go mocno.

Oboje się rozpłakaliśmy. Wzruszony Paweł, całując moje dłonie i twarz, długo dziękował mi za wyrozumiałość. Wiedziałam, że teraz będzie miał dla mnie jeszcze mniej czasu, lecz nie miałam pojęcia, jak bardzo zmieni się moje życie… Minął miesiąc. Przez ten czas widywaliśmy się nieczęsto. Któregoś dnia poczułam, jak robi mi się słabo. Pomyślałam, że wróciły moje kłopoty z żołądkiem – może z powodu niezbyt rozsądnego odżywiania, bo ostatnio rzeczywiście jadałam nieregularnie i byle co.

Na wszelki wypadek poszłam do lekarza

I tu spotkała mnie niespodzianka.

– Wygląda mi to na ciążę – stwierdził internista i skierował mnie do ginekologa.

Ten potwierdził jego przypuszczenia, dodając, że to szósty tydzień.

– Pani ciąża rozwija się prawidłowo. Tylko pogratulować – uśmiechnął się.

– Naprawdę będę miała dziecko? – wciąż nie mogłam w to uwierzyć.

Poczułam łzy szczęścia na policzkach.

– Dziękuję, panie doktorze… – wyszeptałam i wyszłam z gabinetu z kompletem skierowań.

Nieprawdopodobne! Miałam zostać matką! Cieszyłam się tak bardzo, że wprost tańczyłam ze szczęścia. Natychmiast chciałam oznajmić tę radosną nowinę całemu światu. Na ulicy sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer Pawła. Odezwał się załamany.

– Sebastian znów poczuł się gorzej. Jadę do szpitala – tylko wychrypiał do słuchawki i po tych słowach rozłączył się. Stałam na ulicy z telefonem w dłoni.

W pierwszej chwili poczułam smutek, ale zaraz odegnałam go od siebie.

– Będzie dobrze. Musi być – powiedziałam na głos i ruszyłam do domu.

Wkrótce Paweł zadzwonił z wieścią, że jego była żona zostanie dawcą szpiku kostnego dla Sebastiana, co zwiększy szanse dziecka na wyleczenie. Przeprosił, że znów nie będzie miał dla mnie czasu, a ja jak zwykle przyjęłam wszystko ze zrozumieniem. O ciąży nie wspomniałam. Dopiero gdy byłam w trzecim miesiącu, odważyłam się go zapytać, co powiedziałby, gdybyśmy mieli dziecko.

– Nie teraz, Alu, sama widzisz, jak jest… – odparł spokojnie, a ja znowu nie miałam odwagi powiedzieć mu prawdy.

Po tygodniu wpadł do mnie jak burza

– Alicja, to prawda? – wykrzyknął.

– Skąd wiesz? – spytałam ostrożnie.

– Nieważne! Czy to jest to dziecko, o którym próbowałaś mi powiedzieć?!

– Tak – odparłam. – Bałam się przyznać, że znów zostaniesz ojcem.

– Alutku, to wspaniale! – Paweł z radości chwycił mnie w ramiona i omal się nie przewrócił. – A ja, dureń, kompletnie nie pomyślałem, że mogę cię urazić! Przepraszam, kochanie!

– Już dobrze, dobrze! Przestań, bo mnie udusisz! – śmiałam się. – Lepiej powiedz, co z Sebastianem.

Szeroki uśmiech rozświetlił jego twarz.

– Przeszczep się przyjął! Jest nadzieja, że wszystko będzie dobrze. Co za ulga! A ty już niczego nie ukrywaj, dobrze?
Skinęłam głową.

– Ale cieszysz się, prawda?

– Pewnie! Będę ojcem! Może dziewczynki? Nawiasem mówiąc, o wszystkim dowiedziałem się od pani Anny. Wiesz co, chciałbym, żeby była naszym świadkiem!

Reklama

Kiedy kilka miesięcy później na świat przychodziła Marysia, jej ojciec był przy porodzie. I już nas nie opuścił.

Reklama
Reklama
Reklama