„Kiedy synowa nie pojechała z nami na cmentarz, coś mi śmierdziało. Te męskie perfumy nie należały do mojego syna”
„Kiedy moja synowa – jak zwykle z wyższością w głosie – oznajmiła, że chyba nie da rady jechać na cmentarz, bo źle się czuje, od razu coś mi nie pasowało. Nie jestem specjalistą, ale jak kogoś boli głowa, to raczej nie paraduje w koronkowym szlafroku”.

- Redakcja
Nie mam zwyczaju się wtrącać. Naprawdę. Każda z moich koleżanek z emeryckiego kółka mogłaby to potwierdzić. Zawsze powtarzam: młodzi niech żyją po swojemu. Ale czasem człowiek widzi, słyszy, czuje… I jak tu siedzieć cicho, kiedy własna synowa kręci nosem na odwiedziny grobów 1 listopada, a chwilę później śmieje się jak głupia, leżąc z obcym facetem?
Nazywam się Grażyna. Mam 72 lata i całkiem niezły słuch, jak na swój wiek. Kiedy moja synowa – jak zwykle z wyższością w głosie – oznajmiła, że „chyba nie da rady jechać na cmentarz, bo coś ją głowa boli”, od razu coś mi nie pasowało. Nie jestem lekarzem, ale jak kogoś boli głowa, to raczej nie paraduje w koronkowym szlafroku z kieliszkiem prosecco w ręku.
Nie zamierzałam robić z tego afery. Początkowo. Naprawdę. Ale są pewne granice. A tego dnia moja cierpliwość wzięła urlop. I to bezterminowo.
Czułam, że coś kręci
Zawsze wychodziłam z założenia, że rodzinne święta są ważne. Że choćby nie wiem co, 1 listopada jedzie się na cmentarz. Ubrać się porządnie, zapalić znicz, chwilę postać w ciszy. Tego uczono mnie w domu i tego starałam się nauczyć swojego syna. Myślałam, że jego żona – jak to ona mówi – „nowoczesna kobieta” też to zrozumie. Ale widocznie się przeliczyłam.
– Mamo, ja dzisiaj nie pojadę – powiedziała, kiedy weszłam do kuchni z blachą ciasta. – Mam straszny ból głowy. W nocy nie spałam.
Stała przy zlewie, w tym swoim pastelowym szlafroczku, mieszając coś w kubku. Nawet makijaż miała zrobiony.
– Głowa boli? – powtórzyłam. – To może jednak spróbuj, chociaż na chwilę. Pojedziemy wolno, świeże powietrze dobrze ci zrobi.
– Nie dam rady. Serio, mamo. Ja nawet śniadania nie mogę zjeść. Wezmę tabletkę i się położę.
Patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem z góry. Jakby tłumaczyła coś małemu dziecku.
– A Maciek? – zapytałam, bo mojego syna nie było widać.
– Pakuje znicze do auta, pojedzie z tobą i dziećmi. Chciał, żebym odpoczęła.
Aha. No dobrze. Nie nalegałam. W końcu nie jestem tyranem. Kiwnęłam głową, chwyciłam ciasto i wyszłam, ale coś mi nie grało. Nie wiem, może to był zapach perfum, może ten uśmiech ukryty w kąciku ust. A może to intuicja matki.
Nie dawało mi to spokoju
Droga na cmentarz dłużyła mi się jak nigdy. Siedziałam w samochodzie z dziećmi z tyłu i z Maćkiem obok, ale myślami byłam gdzie indziej. Coś mnie gryzło. Może powinnam była tam zostać? Może to rzeczywiście gorszy dzień? Ale kto przy bólu głowy spryskuje się perfumami o ósmej rano i robi kreskę eyelinerem?
– Mamo, tylko nie zaczynaj – powiedział Maciek, jakby czytał mi w myślach. – Weronika źle się czuła. Nie dramatyzuj.
– Ja nic nie mówię – odpowiedziałam spokojnie. – Tylko że na bóle głowy nie zakłada się prześwitującego szlafroka.
– Serio? Będziesz się o to czepiać? – mruknął, ściskając kierownicę.
Nie chciałam się kłócić. Nie w ten dzień. Ale niesmak pozostał. A kiedy wróciliśmy późnym popołudniem, dzieci zmęczone, my zmęczeni, a Weronika... no cóż. Weronika była zaskakująco świeża.
– O, już jesteście? – rzuciła z kuchni, wyraźnie rozpromieniona. – Zrobiłam zupę dyniową. I sernik.
– To jednak dobrze się czujesz? – zapytałam, wchodząc do środka.
– Trochę, tabletka zadziałała, ale nie jest do końca dobrze.
Zerknęłam na nią uważnie. Paznokcie świeżo pomalowane. Włosy lekko wilgotne, jak po szybkim prysznicu. I ten zapach. Męski, ale nie Maćka.
– A był może ktoś? – zapytałam spokojnie, z pozorną ciekawością.
– Kto? – Weronika spojrzała na mnie z nieudawaną niewinnością. – Nie, tylko ja i seriale.
Zamrugałam. No dobrze, Grażyno, pomyślałam. Jak się chce znać prawdę, trzeba ją sobie samemu znaleźć.
Nazajutrz było Święto Zmarłych. Zaduszki obchodziliśmy w ten sposób co Wszystkich Świętych — zawsze jeździliśmy razem na cmentarz. Posprzątać zwiędnięte kwiaty, wyrzucić zużyte znicze, zapalić nowe. Jednak synowa już zdążyła oświadczyć, że jutro też zostanie w domu, bo ból głowy zwykle trzyma ją przez kilka dni.
Coś mi śmierdziało i postanowiłam działać.
W końcu ją nakryłam
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu zerwałam się rano, jakbym miała w planach wielką wyprawę. Synowi powiedziałam, że muszę coś jeszcze załatwić i żeby pojechał na cmentarz sam z dziećmi. Ja w tym czasie udałam się do synowej.
Miałam klucze, więc mogłam liczyć na element zaskoczenia. Weszłam cicho, w pantoflach. Nie robiłam tego z radością. Raczej z ciężkim sercem. Ale coś mi mówiło, że jeśli nie zobaczę tego na własne oczy, to nigdy nie zaznam spokoju.
W domu unosił się zapach kawy i... męskiego dezodorantu. Nie Maćka. Maciek używa drzewnych nut, a to był typowy „chłopak z siłowni”. Szłam cicho jak kot. Serce waliło mi jak młotem. I wtedy usłyszałam śmiech.
– No weź, zostaw, łaskoczesz! – to był głos Weroniki. Rozchichotany, bez śladu bólu głowy.
Otworzyłam drzwi do sypialni bez pukania. Leżeli razem. On – młody, może trzydzieści lat, bez koszulki. Ona – w tej samej piżamce, w której rano mówiła, że „nie może patrzeć na światło”. Ich miny? Bezcenne.
– Mamo?! – wrzasnęła Weronika, zrywając się z łóżka, przytrzymując kołdrę na piersi. – Co... co pani tu robi?!
– Odwiedzam chorych – odpowiedziałam chłodno, patrząc na chłopaka, który próbował znaleźć spodnie. – I wygląda na to, że to był bardzo skuteczny lek.
Weronika zbladła. On zamilkł.
– Ja... to nie tak...
– Ależ Weroniko – przerwałam. – Dokładnie tak.
Byłam na nią wściekła
Weronika siedziała już w kuchni, blada jak ściana, owijając się szlafrokiem, jakby ten kawałek materiału mógł przykryć jej wstyd. On zniknął błyskawicznie. Wybiegł przez drzwi frontowe, z kurtką pod pachą i butami w ręce. Na mój gust – nie pierwszy raz.
– Mamo... ja... nie wiem, co się stało.
– Nie wiesz? – uniosłam brew. – To może ja ci powiem. Nie pojechałaś na grób moich rodziców, bo „bolała cię głowa”, a chwilę później zabawiałaś się z jakimś chłystkiem w domu mojego syna. To się „stało”.
– To nie tak... – próbowała jeszcze. – Ja nie planowałam. To... jakoś tak wyszło. On wpadł tylko na chwilę. Porozmawiać...
– Weroniko, błagam cię – przerwałam jej. – Ja może nie mam już dwudziestu lat, ale głupia też nie jestem. „Porozmawiać”? W koronkowej bieliźnie?
Weronika spuściła wzrok.
– Nie wiem, co mi odbiło. Maciek się ostatnio oddalił. Ciągle praca, dzieci, ty... ja się czułam taka... przezroczysta.
– Aha – prychnęłam. – Czyli to moja wina, że spałaś z obcym facetem? Dobre.
– Nie chciałam, żeby to tak wyszło...
– A jak niby miało wyjść?
Weronika nie odpowiedziała. Milczała.
– Mamo, proszę... nie mów Maćkowi. Błagam cię.
Spojrzałam na nią chłodno. Tego jednego była pewna – że milczenie będzie jej jedynym ratunkiem.
Stała się dla mnie nikim
Usiadłam naprzeciw niej, skrzyżowałam ręce i przez chwilę nic nie mówiłam. Patrzyła na mnie tymi swoimi oczami jelenia w świetle reflektorów, jakby naprawdę nie wiedziała, co się wydarzyło.
– Chcesz, żebym nic nie mówiła Maćkowi? – zapytałam w końcu, powoli, z naciskiem na każde słowo.
– Tak, mamo. Ja go kocham. Naprawdę... To był błąd. Jeden, głupi błąd. Obiecuję, że to się już nigdy nie powtórzy.
– A skąd ta pewność?
– Mamo... Proszę. Mamy dzieci. Maciek się załamie. Ja... ja się pogubiłam.
– I co, szukałaś drogi z innym?
Weronika znowu zamilkła. Wiedziała, że mam rację. Tylko że to nie ja byłam od wymierzania kary.
– Posłuchaj mnie dobrze – powiedziałam cicho. – Nie wiem jeszcze, co zrobię. Może powiem Maćkowi, może nie. Ale jedno ci powiem na pewno – od tej pory dla mnie jesteś matką moich wnuków. I tylko tym. Żadnych wspólnych świąt, żadnych kolacyjek. Koniec udawania rodzinnej sielanki.
– Rozumiem...
– Wątpię.
Wstałam, wzięłam torebkę z krzesła.
– Ale masz szansę to jakoś posklejać. Tylko nie mów, że nie było ostrzeżenia. Bo dzisiaj nie urwałam się z nieba. Sama mnie zaprosiłaś, Weroniko. Swoim kłamstwem.
Ona skinęła głową. A ja wyszłam, trzaskając lekko drzwiami. Bo w tamtym momencie czułam jedno: ulżyło mi.
Nie wiem, czy jej wybaczę
Minęło kilka tygodni. Święta przeszły spokojnie – bez Weroniki. Powiedziała, że „źle się czuje”, ale nie miałam zamiaru ciągnąć jej za uszy. Dzieci przywiózł Maciek i wrócił po nie sam. Zastanawiałam się, czy wyznała mu prawdę. Czy może gra dalej swoją rolę, jakby nic się nie wydarzyło. Nie pytałam. Ale widziałam po Maćku – coś w nim zgasło.
– Wszystko w porządku? – zapytałam któregoś wieczoru, gdy dzieci już spały, a on siedział przy herbacie, wpatrzony w okno.
– Nie wiem, mamo – odpowiedział bez przekonania. – Weronika jest inna. Zgaszona. Ja chyba też. Niby żyjemy, ale jakby każdy obok siebie.
Nie komentowałam. Bo i co miałam powiedzieć? Kilka dni później dostałam SMS-a. „Dziękuję, że nic wtedy nie powiedziałaś. Nie chcę stracić rodziny. Wiem, że na nią nie zasługuję, ale dziękuję za szansę”.
Czy jej wybaczyłam? Jeszcze nie. Może kiedyś. Dla dzieci. Dla Maćka. Ale nie będę udawać, że nic się nie stało. Zaufanie raz pęknięte, nie wraca w całości. Można je posklejać, ale zawsze będzie widać rysy.
Wiem tylko jedno: nie żałuję, że wtedy poszłam do tego domu. Nie jestem święta, ale wiem, kiedy trzeba zareagować. Bo czasem warto wziąć sprawy w swoje ręce.
Grażyna, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przyszła teściowa zrobiła mi test białej rękawiczki i egzamin z klepania kotletów. Najpierw był śmiech, a potem łzy”
- „Już dawno wiedziałam o zdradach męża, ale cierpliwie milczałam. Czekałam na idealny moment, żeby się zemścić”
- „W małżeństwie czułam się jak zamknięta w złotej klatce. Nikt nie wiedział, że mąż kontroluje każdy mój ruch”