„Kiedy poznałam prawdę o rodzicach, wiedziałam, że moje dotychczasowe życie się skończyło. Nie sądziłam, że aż tak”
„Zaczęła ogarniać mnie złość. Nie tylko na moją matkę, ale i na ojca, który mnie po prostu okłamał, zapewniając najpierw, że mamusia jest >>u aniołków
- Amelia, 32 lata
Gdzieś w połowie stycznia ciotka Marta znalazła się w szpitalu. Ja i tata wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy sto pięćdziesiąt kilometrów do T., by zająć się domem i zwierzyńcem, dopóki ciocia nie wróci ze szpitala. Co, według taty, miało potrwać dwa–trzy dni. Znał się na tym, bo był lekarzem rodzinnym.
Jak i tata, ja też urodziłam się w T. Tata wyjechał stąd ze mną, gdy miałam chyba rok, niedługo po śmierci mamy. Jakby nie mógł patrzeć na miasteczko, które mu ją przypominało. Bardzo kochał mamę i chyba zawsze za nią tęsknił. Tak myślę, skoro nigdy nie znalazł sobie innej kobiety. Całą swą miłość przelał na mnie. A miał jej tak wiele, i tak dobrej jakości, że, szczerze mówiąc, nigdy mi mamy nie brakowało. I nigdy nie zazdrościłam innym dzieciom mam. To one zazdrościły mi, gdy opowiadałam z dumą, że moja mama wyjechała daleko za granicę, do Afryki, żeby pomagać tamtejszym dzieciom, i umarła. Dlatego nie ma tu jej grobu. Mówiłam też, że pójdę w jej ślady. Nie, żebym chciała młodo umrzeć, ale że też będę jeździć po świecie.
Zdecydowanie ten pociąg do podróży miałam po mamie. Jako dziecko z trudem siedziałam w domu nad książkami. I raz, mając jedenaście lat, wzięłam plecak, prowiant i wyruszyłam na wędrówkę. Trzydzieści kilometrów za miastem złapała mnie policja i przywiozła do domu. Gdy tata, niemal osiwiały ze strachu, tulił mnie, pytając, dlaczego uciekłam, co on robi nie tak, odparłam ze zdziwieniem, że nie chodzi o niego, tylko o to, co drży mi w duszy. Że czuję, jak świat mnie wzywa. Ale kiedy popatrzyłam na jego nagle postarzałą twarz, na przerażenie w jego oczach i ten wyraz nieszczęśliwego zagubienia, zrozumiałam, że żadne wezwanie szerokiego świata nie jest warte łez mojego taty.
Tętno mi podskoczyło, jakbym przeczuwała zmiany
Od tamtego dnia minęło ponad dwadzieścia lat, a ja wciąż tkwiłam przy nim. Choć musiałam przyznać, że stawało się to coraz trudniejsze. Gdzieś w głębi mnie narastała irytacja, niecierpliwość. Coraz częściej moje spokojne, bezpieczne życie wydawało mi się złotą klatką, luksusowym więzieniem. I czasami miałam wrażenie, że ktoś mnie dusi aksamitną szarfą.
Na drugi dzień po przyjeździe do T. tata rankiem poszedł do szpitala odwiedzić ciotkę Martę, a ja nakarmiłam dwa psy i trzy koty, wypuściłam je do pokrytego cienką warstwą śniegu ogrodu i ogarnęłam dom. Tata zadzwonił i powiedział, żebym w szufladach biblioteki w gabinecie poszukała teczki z medycznymi dokumentami ciotki. Zrobiłam, jak poprosił. Pod jakimiś skoroszytami z dokumentami natknęłam się na zaklejoną kopertę z wypisanym imieniem taty – Karol. Sądząc po stanie koperty, lekko zażółconej, była stara. Tętno nieco mi podskoczyło, jakbym podświadomie przeczuwała, że oto mam w dłoniach zwiastuna zmian.
Tata wrócił do domu kwadrans później. A ja podałam mu kopertę. Przez chwilę patrzył na nią z przedziwnym wyrazem twarzy. Jakbym trzymała w dłoni jadowitą kobrę, a on tęsknił do jej ukąszenia. Po chwili wahania wziął ją i wyszedł z pokoju. Jakieś pół godziny później zrobiłam herbatę i zaniosłam do saloniku, gdzie tata siedział w milczeniu z zapisaną kartką w dłoni. Patrzył gdzieś w dal. A może w przeszłość. Usiadłam obok niego.
– Wszystko w porządku, tato?
Podał mi kartkę, nie odwracając wzroku od okna.
„Mój ukochany mężu. Wiem, że nigdy nie opowiadałam Ci o swoim życiu, o tym, skąd przybywam. Kiedy cię pokochałam, chciałam zapomnieć o przeszłości i zacząć wszystko od nowa. Ale moje demony znów każą mi iść. Dokądkolwiek, byle nie stać w miejscu. Ten pęd jest przekleństwem kobiet w mojej rodzinie. Od pokoleń nie możemy zaznać spokoju, ciągle uciekamy, choć nie wiemy przed czym. Ciągle szukamy, choć nie wiemy czego. Chociaż… Zanim przyjechałam do T., miałam jechać gdzieś indziej. Wtedy na dworcu autobusowym we Wrocławiu spotkałam staruszkę, która, niepytana, powiedziała mi, że jedynym dla mnie ratunkiem jest odnalezienie kotwicy. Człowieka, który będzie jak spokojna, bezpieczna zatoka, do której wpłynę, uciekając od burzliwego morza. I jeśli będę potrafiła poddać się nudzie codziennej egzystencji u boku tego człowieka, w końcu i na mnie spłynie spokój i satysfakcja. A wtedy moja córka, i jej córka, i wszystkie następujące pokolenia kobiet mojego przeklętego rodu zaznają spokoju. A potem wskazała mi autobus, który zatrzymywał się w T. i powiedziała, bym do niego wsiadła. Słowa tej nieznajomej, która wydała mi się moim aniołem stróżem, dały mi nadzieję. I tak spotkałam Ciebie. Wiem, że jesteś moją kotwicą, ale nie potrafię być wystarczająco cierpliwa. Wiele lat temu moja matka też miała swoją szansę, by na dobre uciec od wzburzonego oceanu życia, i ona też nie potrafiła. Zabrała mnie od swojej kotwicy i ruszyła w świat. Bardzo ją kochałam, ale teraz, gdy patrzę wstecz, wiem, że wyrządziła mi wielką krzywdę. Przez nią, przez to, że zakosztowałam jej życia, które obudziło moje demony, teraz nie potrafię ich uśpić. Więc ja zostawiam moją córeczkę z Tobą. Wiem, że zaopiekujesz się nią. Nie szukaj mnie. Gdy zamknę za sobą drzwi tego domu, stanę się kimś innym. Kimś, kogo z pewnością nie chciałbyś znać. Wolę, żebyś miał w pamięci lepszą wersję mnie. Zawsze Cię kochająca Liliana”.
Czytałam ten list i nagle już wszystko rozumiałam. Ona nazywała demonami te pragnienia, które coraz głośniej szeptały mi do ucha, bym rzuciła stałą pracę, dom i poszła w nieznane. Zanurzyła się w toni nocnego życia, zakosztowała mrocznych przyjemności, poznała swoje ukryte pragnienia, które odzywały się w moich snach, podsuwały mi obrazy, a ja budziłam się spocona, stęskniona za silnymi wrażeniami. I pewnie już dawno poszłabym za ich syrenim śpiewem, gdyby nie widok taty przy śniadaniu. Każdego dnia jego uśmiech pełen czułości przywracał mi spokój i poczucie, że jestem tam, gdzie powinnam być. Szkoda tylko, że działało to coraz słabiej. Jakby kotwica traciła swą moc. Czy tak właśnie czuła się moja mama, gdy nas zostawiła?
– Nie rozumiem – powiedziałam. – Mówiłeś, że wyjechała z misją humanitarną i umarła na cholerę. W Mozambiku. A ona tu napisała, żebyś jej nie szukał. To ona żyje czy nie?
Byłam strasznie zła. Ojciec mnie po prostu okłamał!
– Nie wiem – wyszeptał. – Tamtego dnia wyszedłem o świcie na nagłą wizytę domową. Kiedy wróciłem, jej już nie było. I nie wróciła. Przez tyle lat myślałem, że odeszła bez słowa. Że porzuciła nas jak zużyty ręcznik. Najpierw byłem zły. Potem zagniewany. A na końcu przyszła rozpacz.
– Nie szukałeś jej?
– Wiedziałem, że po prostu odeszła.
– Skąd wiedziałeś? – zaczęła ogarniać mnie złość. Nie tylko na moją matkę, ale i na ojca, który mnie po prostu okłamał, zapewniając najpierw, że mamusia jest „u aniołków”, a potem, gdy byłam starsza, że była bohaterką. Okłamał mnie. Zdradził.
– Lila pojawiła się w T. niespodziewanie. Akurat przechodziłem przez plac, gdy wysiadła z autobusu i zaczęła się rozglądać po rynku. Nasze spojrzenia się spotkały. Poczułem… poczułem, że kolana mi miękną. A ona wtedy uśmiechnęła się do mnie. Podeszła i spytała, czy wiem, gdzie mogłaby się przespać za grosze… – na twarzy taty pojawił się wyraz rozmarzenia, a potem lekkie rozbawienie.
– Marta nie była zadowolona, gdy przyprowadziłem Lilę do domu. Ale nic nie powiedziała, tylko trzaskała garnkami w kuchni, szykując obiad. Kilka dni później, gdy było już wiadome, że chcę się z nią ożenić, Lila powiedziała mi, że pewnego dnia może odejść tak, jak przyszła. Bez uprzedzenia. Nie przejąłem się, bo byłem pewien, że potrafię ją zatrzymać. Że moja miłość da radę. Ale nie można zakotwiczyć wiatru – opuścił głowę.
Współczułam mu i jednocześnie byłam zła. To dlatego zdecydowałam się na to, co chciałam zrobić już kiedyś, ale wtedy zrezygnowałam. Otóż gdzieś przeczytałam, że jeśli rodzice mają niebieskie oczy, to dziecko też będzie miało niebieskie. Ojciec miał niebieskie, mama też niebieskie, a ja miałam brązowe. Owszem, istniała niewielka szansa, że może w moim przypadku przebiły się geny jakichś brązowookich przodków, ale byłoby to bardzo niezwykłe.
Pamiętam, że chciałam zapytać o to tatę, ale pomyślałam, że to by go zraniło. Jakbym podejrzewała, że nie jest moim prawdziwym ojcem, i że robiło mi to jakąś różnicę. Tak było, ale jeśli okaże się, że jestem jego córką, to będę żałowała, że go zraniłam. Więc nic mu nie mówiąc, poszłam na pocztę, by wysłać listem poleconym próbki do badania genetycznego. Wzięłam numerek i usiadłam na krześle obok jakiejś starszej kobiety. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, a ja mieliłam w głowie smętne myśli. Co zrobię, gdy okaże się, że tata to nie mój tata?
– Czy to ma znaczenie? – usłyszałam nagle z boku.
Spojrzałam. Starsza pani patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Miała przedziwne oczy – jedno niebieskie, drugie brązowe – które wpatrywały się we mnie przenikliwie.
– Słucham? – spytałam głupio. A potem przyszło mi do głowy, że pewnie myślałam na głos. – Przepraszam, mówiłam do siebie…
– Najważniejsze są wspomnienia i emocje, drogie dziecko – kontynuowała starsza pani, jakby mnie nie słyszała. – To one czynią z ludzi naszych bliskich. Nie krew i nie geny. Jeśli w twoich wspomnieniach i sercu jest on ukochanym ojcem, to po co ci potrzebne potwierdzenie? Zadaj sobie też inne pytanie: co zniszczysz, jeśli odpowiedź będzie negatywna? I czy te zniszczenia będą warte prawdy? No i ostatnie pytanie – czy ta prawda jest ci do czegoś potrzebna? Polepszy twoje życie? Życie twojego ojca?
Patrzyłam na staruszkę, a w mojej głowie szalał tajfun wspomnień i emocji. Miała rację. Kiedy zaświecił się mój numer, podjęłam decyzję i wyszłam z budynku poczty. Dopiero na ulicy zorientowałam się, że zachowałam się strasznie niegrzecznie, nie podziękowałam nieznajomej za radę.
Ale to było kiedyś, zanim dowiedziałam się, że ojciec mnie oszukał w tak ważnej sprawie jak życie i śmierć mojej matki. Nie brakowało mi jej, ale miałam w głowie utrwalony jej obraz jako kobiety szlachetnej, bohaterskiej, która oddała swoje życie w obronie słabszych. A tu okazuje się, że była zupełnie kimś innym. Że porzuciła mnie i tatę, bo pociąg do barwnego życia był w niej silniejszy niż miłość do córki. W głowie i w sercu miałam zamęt, i musiałam coś zrobić. Ukarać winnego.
Poszłam do łazienki, z grzebienia ojca wyjęłam kilka włosów i włożyłam do foliowej torebki. Oznaczyłam ją, a potem to samo zrobiłam ze swoimi kilkoma włosami. Ze strony laboratorium wykonującego komercyjne badania genetyczne wydrukowałam formularz zamówienia, wypełniłam, włożyłam wszystko do koperty i poszłam na pocztę, by wysłać listem poleconym. Zrobiłam to i odetchnęłam.
Poczułam ogarniającą mnie ekscytację, jakby moje demony już widziały koniec uwięzienia. Wiedziałam, że muszę jeszcze dowiedzieć się, co stało się z moją mamą. Czy jeszcze żyje. A jeśli tak, to gdzie jest. Nie myślałam o tym, co zrobię, gdy poznam jej adres. Moje plany nie sięgały tak daleko. Byłam wzburzona i działałam na oślep. A że nie miałam pomysłu, jak jej szukać, zadzwoniłam do kolegi ze szkoły średniej, który pracował jako dziennikarz śledczy w jednej z ogólnopolskich gazet. Zgodził się poszukać mojej mamy. Wysłałam mu wszystkie informacje, jej zdjęcie i poczułam, że teraz tylko muszę poczekać.
Wracałam do domu przybita. Czas na zmiany w życiu…
Ciocia Marta wróciła do domu już następnego dnia. Czuła się dobrze. Ja i tata mieliśmy wyjechać do domu po nocy. Tego wieczoru, kiedy posprzątałam w kuchni po kolacji i szłam do swojego pokoju, z sypialni cioci dobiegły mnie głosy.
– Dlaczego zabrałaś ten list, który Lila mi zostawiła? – głos taty był drżący, nabrzmiały emocjami. – Wiedziałbym, że wciąż mnie kochała…
– I zamiast skupić się na dziecku i swoim życiu, szukałbyś jej – odparła ciotka. – To by cię zniszczyło, i zniszczyłoby życie Amelii. Byłoby jeszcze gorzej, gdybyś ją znalazł. Czekałaby cię wieczna szarpanina. Nie lubiłam jej, przyznaję, ale miała rację, odchodząc. I zostawiając córkę. W tym jednym okazała mądrość. I miłość.
– Ja byłem jej kotwicą… – wyszeptał tata.
– Są takie statki, które potrzebują więcej kotwic – odparła ciotka Marta.
– Wiesz, co jest najgorsze? Od jakiegoś czasu widzę w spojrzeniu Amelii ten sam wyraz co w oczach jej matki na krótko przed odejściem. Boję się, że pewnego dnia i ona zniknie. Dziwiłem się, dlaczego nie może się ustatkować, dlaczego odchodzi od kolejnych mężczyzn. Raz nawet przyjęła oświadczyny, a potem je zerwała. I nie potrafiła powiedzieć, dlaczego. Teraz rozumiem. To geny. Naukowa klątwa – zaśmiałem się cicho, ale w tym śmiechu nie było radości, tylko rezygnacja.
Następnego dnia wróciliśmy do domu. A tydzień później zadzwonił Mietek, że ma informacje o mojej mamie. Umówiliśmy się w kawiarni. Położył na stoliku dużą kopertę.
– Nie mam dobrych wiadomości – powiedział. – Twoja mama nie żyje od czternastu lat. W kopercie masz wszystkie dokumenty. Kiedyś w kręgach policji znany był klub nocny. Płatny seks, narkotyki, klienci ze sfer biznesowo-polityczno-przestępczych. Te rzeczy. I wydarzyła się tam tragedia, twoja mama była jedną z ofiar. Przykro mi.
Wracałam do domu przybita. Najchętniej poszłabym do parku albo kościoła, by w ciszy przemyśleć swoje życie, swoją przyszłość, ale tata zaprosił na kolację nowego lekarza, który miał przejąć po nim praktykę, gdy tata wreszcie zdecyduje się pójść na emeryturę. Musiałam przygotować stół.
W skrzynce pocztowej znalazłam list z laboratorium. Wyniki. W domu usiadłam przy stole w kuchni i patrzyłam na list leżący na stole jak na kobrę. Czy chcę, by mnie ukąsiła? A czy mam wybór? Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl: „Potrzebujesz powodu, żeby odejść i obarczyć winą za twoje przyszłe nieszczęścia mężczyznę, który cię oszukał i który być może nie jest twoim ojcem. Ale czy naprawdę chcesz odejść?”…
Nie chcę, ale muszę.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i głos taty. Przyszli.
Podniosłam się i wsunęłam list do kieszeni. Wyszłam do przedpokoju.
Mężczyzna stojący przy tacie był tylko trochę od niego wyższy, i mniej więcej w moim wieku. Kiedy mnie ujrzał, na chwilę zastygł, a potem uśmiechnął się ciepło. Moje serce zadrżało, kolana jakby zmiękły. Nie mogłam oderwać wzroku od jego piwnych oczu. Kiedy uścisnął moją dłoń, nie chciałam, by uścisk się kiedykolwiek skończył. On pewnie też nie, bo staliśmy tak, połączeni dłońmi, wpatrzeni w siebie. Czułam, że moje demony, zdegustowane, chowają się w ciemnych zakamarkach duszy.
W końcu tata chrząknął.
Poszli do salonu, a ja wróciłam do kuchni, by przygotować kolację. Ale pierwsze, co zrobiłam, to w zlewie spaliłam nieotwarty list z laboratorium. Tamta starsza pani z poczty miała rację. Ta prawda o tacie i mnie do niczego nie była mi potrzebna. Już nie. I ciotka Marta też miała rację. Niektóre statki potrzebują dwóch kotwic.
Szczęściara ze mnie.