Reklama

Nie mam rodziny. Bliscy pomarli, dalsi krewni mieszkają na drugim końcu Polski, a mnie nie bardzo stać na podróże. Owszem, mam kilka koleżanek, sąsiadek, ale one mają własne życie, staram się więc ich nie absorbować za bardzo swoimi sprawami.

Reklama

Ponieważ jako emerytka mam dużo wolnego czasu, szukam sobie różnych zajęć. Często na przykład jeżdżę na cmentarz, do moich najbliższych – rodziców, męża, dziadków. Sprzątam groby, zapalam znicze, stawiam kwiaty.

Modliłam się za wszystkich zmarłych

Pewnej niedzieli ksiądz na kazaniu powiedział, że dla dusz zmarłych najważniejsza jest modlitwa, a zwłaszcza różaniec. Pomyślałam, że skoro mam tyle wolnego czasu, to mogłabym się więcej modlić za moich drogich zmarłych. Wspomniał też, że należy nieść pomoc wszystkim duszom czyśćcowym, nie tylko tym znanym, istnieje nawet Apostolskie Dzieło Pomocy Dla Czyśćca. Jakoś nie miałam ochoty zapisywać się do tej grupy, ale postanowiłam, że odtąd codziennie pomodlę się za dusze w czyśćcu cierpiące.

Przypomniałam sobie, że obok grobu moich pradziadków jest opuszczona zaniedbana mogiła. Kiedy dwa dni później pojechałam na cmentarz, uprzątnęłam również i ten grób, zapaliłam mały znicz i pomodliłam się za ludzi tam pogrzebanych. Od tamtej pory nabrałam nawyku codziennej modlitwy za dusze w czyśćcu cierpiące. Najpierw było to tylko „Zdrowaś Maryjo” i „Wieczne odpoczywanie”, ale później stwierdziłam, że mogę dla tych potrzebujących pomocy dusz zrobić jeszcze więcej. Zaczęłam więc odmawiać różaniec, ofiarowywać odpusty, a za zaoszczędzone pieniądze zamawiałam czasem msze święte, dwie, trzy w roku.

Coś mnie obudziło

Starzałam się i byłam coraz mniej sprawna, ale jakoś dawałam sobie radę. Pewnego wieczoru jak zwykle odmówiłam różaniec, umyłam się i położyłam do łóżka. Byłam bardziej zmęczona niż zwykle, napracowałam się na grobach, żeby wyglądały porządnie. Właściwie to miałam ochotę położyć się wcześniej, nie odmawiając modlitwy za dusze czyśćcowe, ale zrobiło mi się tak jakoś wstyd i jednak się przemogłam. Ledwie przyłożyłam głowę do poduszki, a już zmorzył mnie sen. Obudził mnie jakiś głos, nawołujący nade mną:

– Wstawaj! Wstawaj natychmiast! No, szybko! Wstawaj!

Wystraszona usiadłam na łóżku i rozejrzałam się wokół, ale w bladym poblasku ulicznej latarni niczego nie mogłam dojrzeć. Wstałam z łóżka i zaraz oparłam się o nocny stolik, bo zakręciło mi się w głowie. Czułam się fatalnie: bolała mnie głowa i było mi niedobrze. Nogi miałam jak z waty. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale nagle poczułam znajomy, charakterystyczny zapach gazu. Odruchowo skierowałam się do kuchni, żeby sprawdzić, czy zakręciłam kurek, ale zatrzymał mnie głos:

– Do okna! Otwórz okno!

Posłuchałam i chwiejnym krokiem, słaniając się, podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież. Kiedy złapałam haust świeżego powietrza, od razu poczułam się lepiej. Zaczęłam myśleć gorączkowo, co robić. Postanowiłam pootwierać wszystkie okna, żeby przewietrzyć mieszkanie, a potem wezwać straż pożarną.

Nie wiedziałam, co się dzieje

Powoli, trzymając się mebli, dreptałam od okna do okna i otwierałam je. Raptem usłyszałam walenie do drzwi i głos sąsiada z naprzeciwka, który wołał donośnym głosem:

– Pani Wacławo! Pani Wacławo! Co się stało?! Proszę otworzyć!

Otworzyłam mu i wpuściłam go do mieszkania. Poczułam ulgę, że pan Jurek jest przy mnie. To taki życzliwy człowiek i nieraz mi pomagał, byłam więc pewna, że i teraz coś poradzi. Ledwie wszedł do mieszkania, od razu zorientował się, o co chodzi.

Gaz się ulatnia! O Boże! Jak się pani czuje?! Ależ pani musi być przerażona! Nic dziwnego, że pani tak krzyczała.

– Ja krzyczałam?! – spojrzałam na niego zdumiona.

– A kto? Przecież obudził mnie pani krzyk: „Na pomoc! Ratunku! Umieram!”. Pewnie pani była w szoku i dlatego nic nie pamięta.

W szoku to ja byłam dopiero wtedy, kiedy mi o tym powiedział. Nie miałam pojęcia, kto mógł obudzić sąsiada. Ale przecież i mnie obudził jakiś głos, nakazujący mi wstać, a potem otworzyć okno! Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać. Pan Jurek podał mi szlafrok i zaprowadził do swojego mieszkania, gdzie zaopiekowała się mną jego żona. Sam zadzwonił po karetkę, choć protestowałam, tłumacząc, że już mi lepiej.

– Lepiej to będzie, jak panią przebadają w szpitalu! – żachnął się.

Ja dobrze wiem, kto mi pomógł

Lekarz stwierdził, że miałam niebywałe szczęście i cudem uniknęłam śmiertelnego zatrucia.

– Gdyby się pani nie obudziła i nie wezwała pomocy, byłoby już po pani – oznajmił.

Leżąc w szpitalu na obserwacji, miałam czas zastanowić się nad niezwykłymi wypadkami ostatniej nocy. Przypomniały mi się opowieści o duszach czyśćcowych, które przychodziły z pomocą tym, którzy się za nie modlili. Czyżby i mnie to spotkało? Czy to dusze w czyśćcu cierpiące, które tak żarliwie starałam się ratować modlitwą, odwdzięczyły mi się, budząc krzykami mnie i mojego sąsiada?

Postanowiłam, że jak tylko wyjdę ze szpitala, niezwłocznie zapiszę się do Apostolskiego Dzieła Pomocy Dla Czyśćca, żeby jeszcze lepiej pomagać duszom zmarłych. Tak też zrobiłam i dodatkowo skontaktowałam się także ze Zgromadzeniem Sióstr Wspomożycielek Dusz Czyśćcowych, aby dać świadectwo swojej wdzięczności za opiekę nade mną.

Reklama

Czas mija. Jestem coraz starsza i słabsza, ale nie ustaję w modlitwie. Nie obawiam się już niczego, bo wiem, że nie tylko ja troszczę się o potrzebujące modlitwy duszyczki, ale one także otaczają mnie opieką.

Reklama
Reklama
Reklama