Reklama

Ostatni tydzień naprawdę dał mi się we znaki. A może i poprzednie. Byłam zmęczona, podenerwowana i z niczym nie mogłam zdążyć. Najpierw uznałam, że źle organizuję czas. Miałam coraz więcej obowiązków, a doba wcale nie robiła się dłuższa. No i byłam coraz starsza, mimo niezłej kondycji potrzebowałam trochę wytchnienia. Najlepiej urlopu, zwykłego dwutygodniowego wypoczynku. Ile to już lat zajmowałam się wszystkim sama? Niestety, nie widziałam najmniejszych szans na wyrwanie się z kieratu obowiązków.

Reklama

Spadło na mnie zbyt dużo

Nie mogłam się nadziwić, do kogo skierowane są pełne troski porady, jak żyć po pięćdziesiątce, kiedy dzieci wyprowadzą się z domu, zewsząd wieje nudą i człowiek sam nie wie, co ze sobą zrobić. Nie wie? To niech trochę pomyśli. Tak jak ja. Skomplikowana sytuacja na rynku pracy wymusiła na mnie otwarcie własnej firmy, na co wcale nie miałam ochoty. Najpierw jednoosobowo świadczyłam usługi zgodne z moim zawodem, żeby jakoś przeżyć; potem musiałam zatrudnić współpracowników, by nadążyć z realizacją zamówień. Oczywiście nadzorowałam, sprawdzałam, a nawet poprawiałam ich pracę, bo o samodzielnego i zaangażowanego pracownika nie jest dziś łatwo.

Dzieci poszły już na swoje, ale zostawiły mi psa. Nie protestowałam, bo i tak nie oddałabym im Funi, ale przybył mi kolejny obowiązek – regularne spacery. Dodatkowo podupadł na zdrowiu tata. Czuł się stary i niepotrzebny, a ostatnio zmogła go rwa kulszowa. Jeździłam do niego, robiłam zakupy i woziłam do lekarza, co rusz kontrolując upływ czasu, bo oczywiście o tej godzinie powinnam być w stu innych miejscach.

Do domu docierałam ledwie żywa, pełna wyrzutów sumienia, że mimo najlepszych chęci nie daję rady wszystkich zadowolić. Spadło na mnie zbyt dużo obowiązków, którymi nie miałam się z kim podzielić. Trzeba było stulić uszy, ciągnąć wózek i nie narzekać.

Dam szansę lekarzowi

Tamtej nocy obudził mnie ból brzucha. „Nic, tylko zatrucie“ – pomyślałam, obwiniając kupioną gdzieś po drodze rybę po grecku, którą zjadłam na kolację. Byłam bardzo zmęczona, więc uparłam się, że to prześpię. Niestety. Ból palił żywym ogniem jakoś tak pośrodku, nigdy wcześniej tak się nie czułam. Niedobrze, zaczęłam się niepokoić.

Zobacz także

W końcu udało mi się przysnąć. Rano było znacznie lepiej, ale jakoś dziwnie. Ból stępiał, pozwalał się ignorować, ale zszedł w dół brzucha. Czegoś takiego jeszcze nie miałam. Z największą chęcią zapomniałabym o przypadłości, lecz zwyciężył rozsądek. W internecie bez trudu znalazłam opis dolegliwości. Diagnoza brzmiała: zapalenie wyrostka, należy bezzwłocznie pójść do lekarza.

Nie uwierzyłam. Wyrostek w moim wieku?! Przecież to przypadłość młodszych ludzi. Mimo to w sobotnie popołudnie doszłam do wniosku, że jednak dam szansę lekarzowi z SOR-u. Niech się popisze. Niechętnie, bo kilkugodzinne oczekiwanie na izbie przyjęć było nie dla mnie pod każdym względem.

Najpierw jednak musiałam zrobić to, co najpilniejsze. Bohatersko wyprowadziłam przebierającą łapami Funię, przy okazji kupując tacie lekarstwo w pobliskiej aptece. Trzymając się za brzuch, odpaliłam komputer i przesłałam księgowej faktury, podejrzewając, że jeśli diagnoza Wujka Googla się sprawdzi, przez jakiś czas będę nieczynna. Potem zadzwoniłam do córki, żeby w razie czego przejęła opiekę nad dziadkiem i psem, ale nie miałam szczęścia. Chyba rozładował się jej telefon. Na koniec zajrzałam kontrolnie do notesu, czy o niczym nie zapomniałam. W końcu mogłam wybrać się do szpitala. Miałam niedaleko, więc poszłam na piechotę.

Chirurg na izbie przyjęć miał wątpliwości. Wyglądałam jak okaz zdrowia, USG wyszło, że na dwoje babka wróżyła. Lekarz mi powiedział, że zasugerowałam się internetem i pewnie nic mi nie jest. Na wszelki wypadek jednak skierował mnie na oddział.

Leżałam pod kroplówką, którą zaraz mi podłączono, i połykałam łzy wściekłości. Nie miałam czasu na chorowanie! Mój telefon milczał tylko dlatego, że był sobotni wieczór. W poniedziałek zaczną dzwonić zleceniodawcy, powinnam też pojawić się u taty. No i Funia! Została sama. Miałam nadzieję, że nie zaalarmowała szczekaniem sąsiadów.

Już nie wiedziałam, czym się jeszcze martwić, ale teraz musiałam przenieść swoją uwagę na dwie młode dziewczyny, które wkroczyły do weekendowo pustej sali z zamiarem obejrzenia mojego brzucha. Stażystki z przejęciem przez pół godziny opukiwały mnie i osłuchiwały, przerzucając się ustępami z książki o anatomii człowieka i pomysłami, co mi może dolegać. W końcu uznały, że chyba ostry wyrostek. Pożegnały się i poszły powiedzieć szefowi, co uradziły.

Po godzinie w drzwi wsadził głowę dyżurujący chirurg i oświadczył, że zaraz będą mnie cięli, chyba że wolę laparoskopię. Z trudem stłumił śmiech. Pewnie też uważał, że w moim wieku nie wypada zapaść na wyrostek. „Cholera – pomyślałam – jednak się nie wywinę”. Nie miałam pomysłu, jak zorganizować życie i znaleźć za siebie zastępstwo na tylu frontach. Zresztą, było za późno. Zostałam błyskawicznie wyeliminowana z głównego nurtu, ubrana w papierową szpitalną koszulinę i zawiadomiona, że mam się pospieszyć, bo „już czekają”. Niejeden twardziel by się poddał, a co dopiero słaba kobieta. Na miękkich nogach poszłam za salową.

Zakiełkowała mi myśl, że mówią o mnie

Na blok operacyjny udałam się tak jak na SOR, na piechotę. W weekend nie wszystkie przedoperacyjne procedury działają, więc zaoszczędzono mi wózka. W sali czekała podekscytowana ekipa młodych dziewczyn, ani chybi stażystek. Wszystkie ubrane w błękitne stroje chirurgiczne, sterylne i gotowe sprawdzić swoją wiedzę teoretyczną. Na mnie. Były bardzo zaangażowane, robiły dobre wrażenie, jednak trochę się zaniepokoiłam. Zupełnie nie kontrolowałam sytuacji, a nie byłam do tego przyzwyczajona. Leżałam pod bezcieniową lampą, kilka par rąk jednocześnie oklejało mnie elektrodami, podłączało do szpitalnej aparatury. Zbliżało się nieuchronne.

Anestezjolog miała loczki i obkute na blachę, co ma powiedzieć. Wygłaszała formułki, zadawała pytania, informowała – wszystko na jednym oddechu. Niewykluczone, że za moją głową stał ktoś, kto tego słuchał i oceniał, ale ja nikogo nie widziałam. A potem urwał mi się film.

– Świetna robota – to było pierwsze, co usłyszałam po przebudzeniu.

Mętnie pomyślałam, że ktoś mi gratuluje. Zdziwiłam się. Czym na to zasłużyłam? Otworzyłam oczy. Leżałam w przyciemnionej sali, chyba nadal na bloku operacyjnym. Obok toczyła się rozmowa.

W ostatniej chwili ją przywieźli, jeszcze trochę i wywiązałoby się zapalenie otrzewnej – mówił ktoś cicho. – Brawo, to była trafna diagnoza, będzie z ciebie dobry chirurg.

Zakiełkowała mi myśl, że mówią o mnie. Nie wiedziałam, że było tak źle. „Teraz będzie już tylko lepiej“ – pomyślałam i odpłynęłam.

Same niezastąpione tu leżą

Telefon leżał na szafce, tuż obok mnie, jednak i tak był poza moim zasięgiem. Nie mogłam się ruszyć. Najdrobniejszy ruch ciała powodował ból w operowanym brzuchu, a dłoń przywiązana była do kroplówki.

Witamy z powrotem – powiedziała przyjaźnie pielęgniarka, podczepiając następny pojemnik z lekarstwem. – Jeszcze zdąży pani zadzwonić. Nie pali się. Teraz trzeba odpoczywać.

– Dobrze pani mówić – wychrypiałam nie swoim głosem. – Tyle spraw na mnie czeka.

– O, ja to codziennie widzę. Same niezastąpione leżą na naszym oddziale – uśmiechnęła się kobieta. – Teraz proszę spać, bo jest noc. A jutro się zobaczy.

Rano ujrzałam w drzwiach Anię. Poderwałam głowę i poczułam przeszywający ból.

– O rany! – syknęłam. – Odsłuchałaś wiadomość? Pojedziesz do dziadka? – wyrzuciłam z siebie najszybciej, jak mogłam.

– Nie trzeba. Dziadek umie sam o siebie zadbać – odpowiedział mi tata, wkraczając do sali zaraz za córką.

Poruszał się całkiem dziarsko. I miał w oku błysk, jakiego dawno u niego nie widziałam.

Wreszcie mogłam odpocząć

– Co z Funią?– spytałam jeszcze słabo.

– Wszystko jest pod kontrolą, nie denerwuj się – oświadczyła mi Ania, poprawiając mi poduszkę. – Darek zamieszka z psem, ja zajmę się dziadkiem, wszystko będzie dobrze.

– To ja się nimi zaopiekuję – ogłosił tata, kłaniając się szarmancko pielęgniarce.

– Tato... – jęknęłam jak dziecko.

– I tobą też. Jakoś lepiej się poczułem. Po południu przyniosę ci kompot i biszkopty, żebyś tu z głodu nie umarła.

– Nie wolno, ścisła dieta – rzuciła pielęgniarka, gasząc ojcowskie zapały.

– No trudno… – poklepał mnie po ręce. – Napędziłaś nam strachu. Darek nawet się popłakał. Tylko mu nie mów, że go zdradziłem. Zaraz tu będzie. Wszyscy jesteśmy przy tobie, teraz my się tobą zaopiekujemy.

Poczułam ukłucie niepokoju.

– Jestem już dorosła – mruknęłam cicho.

– Co powiedziałaś, kochanie? – tata nachylił się nade mną.

– Mama jest chyba jeszcze niezbyt przytomna – wyjaśniła mu dyplomatycznie Ania, uśmiechając się pod nosem.

Kilka godzin później odezwali się moi współpracownicy. Córka zawiadomiła ich o moim ostrym wyrostku. Zapewniali, że wszystkim się zajmą i życzyli szybkiego powrotu między żywych, jak to zgrabnie ujęli.

Poczułam ulgę. Ktoś mnie wyręczy. Wreszcie mogłam odpocząć. W dziwnych i niechcianych okolicznościach, ale jednak. Przymknęłam oczy. Żadnych obowiązków, napiętych terminów, ważnych spraw. Wreszcie wyśpię się za wszystkie czasy.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama