Reklama

– Po co mi to było – zastanawiałem się.

Reklama

Więcej z tego kłopotu niż pożytku. Nie zdawałem sobie sprawy, jak niezwykłego domownika sprowadziłem pod nasz dach. W moim domu rodzinnym nie było żadnych zwierząt, bo mama nie przepadała za „żywym inwentarzem”. Tak właśnie zwykła określać psy, koty i świnki morskie, na które ją namawialiśmy. Wiele razy prosiliśmy z siostrą, żeby pozwoliła nam wziąć ze schroniska szczeniaka, ale nigdy się nie zgodziła. Powtarzała, że mamy w mieszkaniu za mało miejsca i taki pies by się u nas męczył.

– Jak już będziecie na swoim, to możecie sobie założyć nawet hodowlę, ale ja nie będę biegała na poranne spacery i odkurzała sierści trzy razy w tygodniu – ucinała nasze prośby tak długo, aż w końcu zrozumieliśmy, że nigdy się nie złamie.

O dziwo, gdy sam założyłem rodzinę i moje dzieci zapragnęły szczeniaka, zareagowałem tak samo jak ona. Nie chciałem się zgodzić. Nie tylko dlatego, że to dodatkowy obowiązek, ale także z powodu lęku. Wstyd się przyznać, ale z wiekiem nabrałem respektu przed psami. Pewnie dlatego, że nie miałem z nimi wiele kontaktu i nie rozumiałem ich natury.

No dobra, raz kozie śmierć. Zobaczymy, co z tego wyniknie

Długo się opierałem, długo odmawiałam dzieciom szczeniaka, ale w końcu skapitulowałem. Nie wiem, jak to się stało, ale któregoś razu dzieci trafiły na mój wyjątkowo dobry humor, i się zgodziłem. Pomyślałem, że raz kozie śmierć i zobaczymy, co z tego wyniknie.

Zobacz także

Uznaliśmy, że najlepiej będzie przygarnąć jakąś znajdę. Ania i Grześ szaleli z podekscytowania i dopiero gdy weszliśmy do biura schroniska, dzieci trochę się ogarnęły. Kierowniczka ośrodka była bardzo miła i zaprowadziła nas do boksów ze szczeniętami. Tłoczyło się ich tam chyba ze dwanaście i żadne nie było podobne do drugiego.

– Chcielibyśmy niedużą i spokojną suczkę. Zależy nam na psiaku, który będzie dobry dla dzieci – powiedziałem szefowej, a ona popatrzyła na mnie z uśmiechem.

– Rozmiar mogę określić, ale tego, czy pies będzie towarzyszył dzieciom w zabawach, nie wiem. Na początku na pewno, bo to szczeniak, ale potem... To są mieszańce, więc macie przed sobą genetyczną loterię. Nigdy nie wiadomo, co się wam trafi. Przykro mi, ale muszę być z państwem uczciwa… – dodała na widok mojej miny.

– No, ale jeśli pies będzie dorastał z dziećmi od szczeniaka, to chyba je pokocha…

– Powinien. Ale zdarzają się osobniki bardzo niezależne. Są też takie, co lubią spokój… Nie chcą, żeby je zaczepiać, tarmosić.

– Rozumiem…

– Ale wie pan co… – zastanowiła się chwilę. – Mamy jednak psinę, która byłaby dla dzieci idealna. Ale to nie tutaj. Chodźcie państwo ze mną – powiedziała i zaprowadziła nas do boksów z dorosłymi psami.

Wśród nich odnalazła klatkę, w której leżało to coś. Suczka była dość delikatna i szczupła, ale całkiem spora. Spoglądałem na nią z niepokojem, a tymczasem kierowniczka zaczęła opowiadać o jej zaletach.

– Naprawdę warto. To jest też mieszaniec, ale kochany. Bułka, wychowywała się z maluchami. Niestety, okazało się, że jedno z nich jest poważnie uczulone na sierść i psina trafiła do nas… Mieszka tu od miesiąca i jest bardzo nieszczęśliwa…

– Ale ona jest spora… – powiedziałam.

– Niech pan się nie martwi. W tym przypadku rozmiar nie ma znaczenia. Ważne, że jest dorosła i przyzwyczajona do dzieci.

Bułka wstała i zaczęła merdać ogonem. Najpierw delikatnie, a potem z takim entuzjazmem, jakby chciała odstawić radosny taniec. Podeszła do kraty i przytknąwszy do niej nos, zaczęła śmiesznie nas wywąchiwać. Kierowniczka otworzyła klatkę i pozwoliła nam pogłaskać psa. Żona i dzieci od razu potraktowały ją bardzo śmiało, ale i ja przekonałem się do niej po chwili, bo była naprawdę urocza. No i jakoś tak od słowa do słowa, od jednego kroku do drugiego, od papierka do papierka zabraliśmy Bułkę do domu.

Pierwsze dni w piątkę były bardzo dziwne. Nie mogłem się przyzwyczaić, że mamy u siebie takiego dużego psa. Na początku cały czas jej pilnowaliśmy. Uważaliśmy na przykład, żeby nie zostawała z dziećmi sama. Uczyliśmy Anię i Grzesia, że nie wolno jej dokuczać i podchodzić do niej, gdy je. Wdrożyliśmy wszystkie możliwe środki ostrożności, pomimo że Bułka była prawdziwym aniołem. Nie wykazywała żadnej agresji. Ekscytowała się za każdym razem, gdy dzieci się do niej przytulały i wylizywała je do przesady. Doskonale wiedziała, kiedy jest czas na zabawę, a kiedy powinna wrócić do kojca i tam spokojnie leżeć.

– W schronisku mieli rację. To fantastyczny pies… – powiedziała któregoś razu moja żona, gdy leżeliśmy wieczorem na kanapie, a Bułka spała pod naszymi nogami.

– Wiem, wiem, ale i tak nie mogę uwierzyć, że zrobiliśmy coś tak szalonego.

– Nie przesadzaj. Nie sprowadziliśmy do domu lwa – śmiała się ze mnie.

– No, wiem, wiem… – uśmiechałem się, patrząc na chrapiącą kundelkę. – Ale i tak się jeszcze trochę boję.

Ciągle jakoś nie mogłem zaufać temu psu. Aż nadszedł ten dzień.

Byłem przekonany, że właśnie stanie się to, czego się obawiałem

To była słoneczna, wiosenna niedziela i dzieciaki bawiły się z psem w ogrodzie. Szykowałem wtedy grilla i całą uwagę skupiłem na jego rozpaleniu. Byłem tak pochłonięty, że nawet nie zamknąłem za sobą bramy wjazdowej, gdy wróciłem ze sklepu z kolejną porcją podpałki. Dmuchałem, przerzucałem, podsycałem, a żona znosiła na werandę naczynia. Gdy znikała w domu, zerkałem nerwowo na psa. Matko Boska, zwariuję przez to psisko – myślałem, kolejny raz parząc sobie palce.

W pewnym momencie zobaczyłam, że Ania przepycha się z Grześkiem. Nie było jednak w tych przepychankach żadnej agresji, więc znów zająłem się grillem. Złapałem za pogrzebacz kominkowy, którego używałem do rozrzucania węgli, i zacząłem rozgarniać nim żar. Wtedy właśnie Grześ puścił Anię, a ona wystrzeliła do przodu. Nie wiedzieć dlaczego, pobiegła w stronę furtki, nie oglądając się za siebie.

Chciałem za nią zawołać, żeby się zatrzymała, ale nie zdążyłem krzyknąć, bo Bułka poderwała się z miejsca jak oparzona. Puściła się za Anią we wściekłym pościgu.

– Bułka! – wrzasnęła żona, a ja rzuciłem pogrzebacz i pobiegłem za nimi.

Byłem przekonany, że zaraz nastąpi to, czego się obawiałem. Że zwierzęca natura wzięła nad nią górę i teraz schroniskowy pies pogryzie nam dziecko. Bułka dopadła Anię na dosłownie dwie sekundy przede mną. Skoczyła na nią i powaliła na ziemię.

– Buła! – złapałem psa za obrożę.

Szarpnąłem za nią mocno, a pies zatoczył się, zostawiając na ziemi zapłakaną i wystraszoną Anię. Podniosłem córkę z ziemi i sprawdzałem, czy nic jej się nie stało. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że słyszę głośną muzykę. Że dyskotekowe dźwięki zbliżają się w naszym kierunku. Najpierw ryknął refren popularnej piosenki, a potem stare, niebieskie BMW dosłownie przemknęło przed naszą bramą. Stałem z dzieckiem na ręku i patrzyłem, jak przed furtką przemyka rozpędzony samochód. W rozpalonej głowie łączyły się powoli fakty. Auto gnało bez opamiętania. Kierowca pędził, jakby to w ogóle nie był teren zabudowany. Gdyby Ania wybiegła na ulicę, byłoby po niej. Ten wariat na pewno nie zdążyłby zahamować.

– Coś ty zrobił! – wrzeszczała żona do psa. – Co ci do łba strzeliło?!

– Iza, nie krzycz!

– Jak nie krzycz?! Widziałeś, co zrobiła? Rzuciła się na Anię!

– Ona ją ratowała, Izka! Spokojnie, pomyśl. Nie widziałaś samochodu? Ten wariat z niebieskiego BMW pędził jak szalony! Bramka była otwarta i Ania wbiegłaby prosto pod jego koła.

– Co ty mówisz?

– No tak. Jeszcze słychać tę jego muzykę.

Iza wyprostowała się, nasłuchując, a potem też zrozumiała, że pies uratował naszej córce życie. Oboje spojrzeliśmy wtedy na Bułkę, która siedziała teraz na zadzie i przyglądała się nam uważnie, próbując zrozumieć, czy postąpiła jak należy. Zawołałem ją do siebie, żeby pogłaskać, pochwalić i nagrodzić za to, co zrobiła. Przytuliłem ją, czochrając za uchem na znak, że wszystko jest w porządku. Szybko odzyskała dobry nastrój i odstawiła ten swój dziki taniec z kręceniem krótkim ogonem i podskakiwaniem do góry.

Reklama

To był dzień, kiedy zakochałem się w tej psinie bezgranicznie. Dość powiedzieć, że oddałem jej pod stołem całe swoje mięso z grilla i pozwoliłem pierwszy raz spać w pokoju dzieci. Była zachwycona, a i one nie mogły zamknąć oczu z wrażenia. Śpi tam co noc, a w dzień, jeśli tylko Ania z Grzesiem są w domu, nie odstępuje ich na krok. A ja wiem, że nie tylko się z nimi bawi, ale też cały czas ich pilnuje.

Reklama
Reklama
Reklama