„Kipiałam z wściekłości, gdy ktoś ukradł z działki wszystkie róże. Złodziej miał jednak zaskakującą motywację”
„– Ja wszystko pani wynagrodzę. Zajmę się tutaj robotą, znam się na ogrodnictwie, zobaczy pani, że zrobię z tej działki raj! Odpracuję z nawiązką, oczywiście jeśli się pani zgodzi na takie rozwiązanie. Nie musi się pani o nic martwić, wszystko biorę na siebie”.
- Ewa, 59 lat
Od kasjerki w supermarkecie dowiedziałam się, że działka w pobliżu jest do sprzedania. Czasami trochę gadałyśmy, kiedy nie było ludzi. I właśnie wtedy mi powiedziała, że jej sąsiadka chce się pozbyć kłopotu. Od lat chorowała i nie miała siły na zajmowanie się swoim ukochanym ogródkiem, który kiedyś był piękny i zadbany, potem zaś zdziczał i bardziej przypominał śmietnik niż miejsce wypoczynku i oazę spokoju.
– Wie pani – opowiadała – właściciele sąsiednich działek mają pretensje, że zaniedbany ogród szpeci ich teren, że perz przechodzi na ich grządki, więc w końcu starsza pani postanowiła sprzedać swój kawałek raju. Za grosze, więc polecam… Sama bym kupiła, ale nie mam czasu na grzebanie w ziemi!
Marzyłam o tym
Kocham kwiaty, uwielbiam je sadzić, siać, pielęgnować i potem patrzeć, jak pięknie rosną, więc się nie zastanawiałam. Szybko dobiłyśmy targu i kilka tygodni później ten niewielki teren należał tylko do mnie. Działka, a właściwie działeczka, była malutka – prostokątna, pod samą siatką, z akacją na środku i chwastami do kolan. Codziennie, zaraz po pracy, jechałam do tego swojego raju.
Przez pierwsze dni tylko się rozkoszowałam świeżym powietrzem, zielenią i ciszą, bo choć ogród był w środku miasta, to drzewa, krzewy, kwiaty i uprawiane tam warzywa tworzyły taki klimat i nastrój, że człowiek czuł się jak na wsi. Bardzo mi to odpowiadało.
Potem zaczęłam planować, gdzie i co posadzę, a jeszcze później wzięłam się do kopania, pielenia i wytyczania grządek. Po sadzonki róż pojechałam aż za miasto, do znajomego ogrodnika, który mnie pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Dostałam od niego prawdziwe piękności. Szczególnie pokochałam morelową, cudownie pachnącą 'Clarę' i purpurową 'Kleopatrę'. Obie odmiany rosły szybko, można było obsadzić nimi rabaty i pergole, były silne i dosyć łatwe w uprawie. Zachwyciła mnie jeszcze łososiowa róża 'Pompon', o delikatnym zapachu i fantastycznym kielichu złożonym z bardzo wielu płatków, ciemniejących w stronę środka. Była taka piękna, że bez wahania posadziłam ją w centralnym miejscu działki, tym bardziej że właśnie ta róża kochała słońce i najlepiej rosła w jego promieniach. Grzebiąc się w ziemi, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Zobacz także
Nie zostawił ani jednego pączka
Na pierwsze kwiaty czekałam z niecierpliwością, aż wreszcie się doczekałam. Róże zakwitły i wtedy moja działka naprawdę zrobiła się podobna do raju. Byłam wniebowzięta, możecie więc wyobrazić sobie mój szok i rozpacz, kiedy pewnego dnia przyjechałam na działkę i nie zobaczyłam ani jednego kwiatu! Wszystkie róże zostały ścięte, nawet te w pąkach ledwo, ledwo zawiązanych. Płakałam jak dziecko.
Oczywiście, zgłosiłam kradzież, przyjechała policja, ale od razu wiedziałam, że mam marne szanse na wykrycie sprawcy.
– Niska szkodliwość czynu – usłyszałam.
– Bardzo pani współczujemy, szkoda kwiatów i pani pracy, ale cóż… One już pewnie są gdzieś na bazarze i to w innym mieście – zasugerował sympatyczny mundurowy. – Może nawet pojechały na eksport, jeśli faktycznie były takie ładne.
Co miałam zrobić? Siedziałam na stołeczku i łykałam łzy, bo działka nagle zrobiła się smutna i przestała mnie cieszyć. „Boże kochany, tyle pracy, tyle starania…myślałam. – I ktoś sobie przyszedł jak po swoje, zabrał wszystko, nie zostawił nawet jednego kwiatu… Co za łobuz, drań, co za podły złodziej! Chciałabym wiedzieć, kto to był”.
Kradzież moich róż stała się słynna na cały teren ogródków działkowych. Sąsiedzi przychodzili, kiwali głowami, współczuli, niektórzy próbowali się domyślać, kto mógłby zrobić takie łajdactwo. Mieli rozmaite sugestie, ale nikt nie mówił nic konkretnego, więc po tygodniu sprawa przycichła i spowszedniała. Ot, stało się… Kto ma ładne rośliny, musi być przygotowany na wszystko.
Przez kilka dni nie przyjeżdżałam na działkę. Nie chciałam oglądać tego, co tam się wydarzyło, ale wreszcie pomyślałam, że przecież moje róże nadal żyją, niedługo zaczną wypuszczać nowe pędy, będą wymagały starania i opieki, więc nie mogę ich całkiem zostawić, bo w końcu – cóż one winne?
W piątek padał deszcz, więc zebrałam się dopiero w sobotę, wczesnym rankiem.
Nie wierzyłam własnym oczom
Był ciepły, letni dzień. Na liściach i na trawie schły dopiero deszczowe krople, więc jak w malutkich lusterkach odbijało się w nich słońce. Ziemia pachniała, świat wydawał się lepszy, bo umyty z kurzu i brudu. Jego blask oślepiał, więc nie od razu dostrzegłam, że na mojej działce ktoś się kręci. Złodziej – pomyślałam, chociaż nie było już czego kraść; jednak po niedawnym szoku tylko to mi przyszło do głowy. Nawet sięgnęłam po komórkę, żeby zadzwonić na alarmowy, jednak coś mi się kazało zatrzymać i obserwować starszego pana, bardzo schludnie ubranego, w staroświeckim białym kapeluszu ze słomki. Ten pan najwyraźniej sprzątał na mojej działce!
Grządki były odchwaszczone, pędy róż poprzycinane, nawiezione, zagrabione, no, po prostu – miałam pomocnika! Podeszłam na palcach i zapytałam:
– Co pan tu robi?!
Mężczyzna prawie podskoczył z wrażenia, ale nie uciekał ani się głupio nie tłumaczył. Popatrzył mi prosto w oczy i powiedział:
– Chyba się pani domyśla, że to ja jestem tym draniem, który zniszczył działkę. Próbuję się zrehabilitować, ale chyba nie dam rady. Niech pani dzwoni po policję. I tak już ze wstydu nie śpię po nocach. Nic gorszego mnie nie spotka. – podsumował.
Wyglądał sympatycznie i naprawdę przyzwoicie, więc zaczęłam drążyć:
– Zaraz, zaraz… Jeszcze zdążę z tą policją. Najpierw niech pan powie, czemu to wszystko? Na handel pan kradł?
Aż sapnął z oburzenia.
– Skąd! Taki łobuz nie jestem. Były inne poważne przyczyny.
– Jakie? Niech pan mówi jak na spowiedzi! – groźnie zmarszczyłam brwi.
– Dawno nie byłem u spowiedzi, więc mogłem zapomnieć, ale spróbuję… Należy się pani szczere wyznanie win!
Wzruszyłam się
Okazało się, że pan także ma działkę, ale daleko od mojej, i że rosną tam tylko warzywa i parę drzewek owocowych.
– Na kwiaty nie ma miejsca, bo wie pani, ja te warzywa: marchew, ziemniaków trochę, sałatę i inne, uprawiam dla rodziny – wyjaśnił. – Mam wnuczki i to aż trzy. To znaczy miałem, bo najmłodsza dziewczynka odeszła. Niedawno. Bardzo chorowała i nic się nie dało zrobić.
Nagle się domyśliłam, co dalej powie.
– Te moje róże były dla niej? – zapytałam. – Nie mógł pan przyjść i poprosić?
Spojrzał na mnie lekko spłoszony.
– Ludzie są różni, proszę pani, a ja groszem nie śmierdzę. Wszystko poszło na jej leczenie, całe moje oszczędności! – tłumaczył się. – Córka jest po rozwodzie, alimentów ma tyle, co kot napłakał, ja jej pomagam, ale przy dzieciach, wie pani, jak jest!
Moja żona już dawno zmarła, wszystko jest na mojej głowie, więc niech się pani nie dziwi, że zgłupiałem. To była moja ulubienica, moja księżniczka, oczko w głowie, więc chciałem ją pożegnać jak księżniczkę. A te pani róże były takie piękne, na pewno by się spodobały mojej Gosieńce. Zamilkł, odwrócił się i przez chwilę żadne z nas nic nie mówiło.
Czuł się winny
– Ja wszystko pani wynagrodzę. Zajmę się tutaj robotą, znam się na ogrodnictwie, zobaczy pani, że zrobię z tej działki raj! Odpracuję z nawiązką, oczywiście jeśli się pani zgodzi na takie rozwiązanie… Nie musi się pani o nic martwić, wszystko biorę na siebie. To jak? Dogadamy się? – urwał i spojrzał mi w oczy z nadzieją.
– Mam czas, jestem na wcześniejszej emeryturze, więc kiedy ugotuję i posprzątam u córki, bo ona ma dwa etaty, więc trzeba pomóc, to zaraz mogę tu przyjechać – zapewnił. – Dzieci nie będę przyprowadzał, niech się pani nie boi, chociaż to bardzo grzeczne dziewczynki i chętne do pracy, ale może pani nie lubi dzieci, więc proszę się o to nie martwić.
– Lubię dzieci – przerwałam mu. – Bardzo lubię. Mogą tu przychodzić, chętnie je poznam. Pomoc przyjmuję, ale, pod warunkiem że jakoś się dogadamy co do zapłaty. Ja wszystko zrozumiałam, kto wie, czy na pana miejscu nie zrobiłabym tego samego. I niech pan już przestanie się tłumaczyć, bo czuję się strasznie głupio… Kwiaty odrosną, jak to kwiaty. A co do raju, to raj jest tam, gdzie są szczęśliwi ludzie, więc niech dzieci tu przychodzą, niech się bawią. W ogóle to pan mi się do tej pory nie przedstawił.
Zdjął biały kapelusz i powiedział:
– Adam. Nie może być inaczej!
– Ma pan rację, nie może, bo ja jestem Ewa… To dopiero zbieg okoliczności!
Zaczęliśmy się śmiać, bo oboje nagle poczuliśmy, że naprawdę jesteśmy w jakimś małym raju zagubionym wśród wielkiego miasta. I że za to będzie nasz raj!