Reklama

Wciąż się uczę, że bycie żoną nie kończy się na miłości. To nie tylko wspólne śniadania i seriale na kanapie. To też kompromisy, które czasem smakują jak ocet. A najbardziej – jak ogórek małosolny nie po twojemu. Od kilku miesięcy mieszkamy z Romkiem w domu po jego babci. Niby nasz dom, nasze ściany, nasze okna. Ale co tydzień przypomina mi się, że choć babci już nie ma, to jej duch jest w córce, czyli mojej teściowej, która żyje tu bardziej niż my. Barbara to kobieta, która nie potrzebuje drzwi, żeby wchodzić do naszego życia. Zjawia się nagle, bez zapowiedzi, z siatkami pełnymi warzyw i uwag. Zanim zdążę powiedzieć „dzień dobry”, już jestem w ogniu komentarzy:

Reklama

– A czemu znowu bez fartucha?

– A gdzie liść wiśni? Chrzan? Co to za kiszenie bez chrzanu?!

Dla niej kuchnia to wieczna chryja, a przepis jest jak konstytucja. Z naruszeniem żadnego składnika się nie zgadza. A ja? Ja po prostu chcę zrobić ogórki tak, jak robiła je moja babcia. Bez udziwnień. Bez wielkiej filozofii. Ogórki, woda, sól, czosnek. I spokój.

– Moja mama zawsze robiła to z chrzanem i liściem wiśni... – zauważył ostatnio Romek, gdy planowałam kiszenie.

– A moja babcia bez tych cudów i nigdy się nie psuły – odpowiedziałam i spojrzałam mu w oczy tak, że już nie ciągnął tematu.

Romek nie chce się mieszać. Rozumiem go, ale to sprawia, że czuję się z tym zupełnie sama. Chciałabym mieć dom, w którym nie muszę walczyć o prawo do zrobienia ogórków po swojemu. Głupie, prawda? A jednak – te ogórki są początkiem czegoś większego.

Kiszę bez chrzanu i liścia wiśni

Drżącą ręką układałam ogórki w słoikach. Czosnek pokrojony, koper czekał w miseczce. Nie dodałam liścia wiśni. Nie i już. Przecież to mój dom, moje ogórki, moja kuchnia. Nagle trzasnęły drzwi. Zanim zdążyłam podejść, Barbara była już w kuchni. Klasyka.

– No cześć, Anitko. Co tu tak pachnie? – zapytała przesadnie słodko, jakby zaraz miała zatruć mi zupę.

– Kiszę sobie ogórki – odpowiedziałam chłodno, nie odrywając wzroku od słoika.

Bez chrzanu?! – jej ton przeszedł z cukierkowego w oskarżycielski w sekundę.

– Nie dodaję. Nie lubię. I nie mam liści wiśni, jakbyś pytała – dodałam z przekąsem.

– Nie tak mnie matka uczyła kisić ogórki! Ty chcesz chłopa otruć? – Barbara stanęła nade mną jak nauczycielka nad niepokorną uczennicą.

– To nie twoja kuchnia, mamo. Ja tu mieszkam, ja decyduję – powiedziałam stanowczo, mimo że serce mi łomotało.

– Jakbyś miała trochę pokory...

– Pokora nie ma nic wspólnego z ogórkami. To nie sakrament, to warzywo – rzuciłam, próbując nie wybuchnąć.

Romek wszedł akurat w najgorszym momencie. Rozejrzał się wokół – ja z rękami w słoiku, Barbara z brwiami wzniesionymi do nieba.

– Co się dzieje?

– Twoja żona właśnie obraża tradycję – syknęła teściowa.

– A twoja matka nie odróżnia tradycji od kontroli – odpowiedziałam, zanim Romek zdążył otworzyć usta.

Wiedziałam, że ta awantura nie będzie o ogórki. Tylko o miejsce przy stole. I kto tu tak naprawdę rozdaje karty.

Byłyśmy jak dwa ognie

Tego wieczoru w kuchni panowała cisza, ale nie ta spokojna. Tylko napięta, od której człowiekowi trzęsie się łyżka przy zupie.

– Dobrze smakują? – zapytałam Romka, bo nienawidzę udawać, że wszystko gra, kiedy nie gra kompletnie nic.

– Mhm – mruknął, nie patrząc mi w oczy.

Odłożyłam łyżkę. Usiadłam naprzeciwko niego i podparłam brodę na dłoniach.

– Nie zauważyłeś, jak ona mnie traktuje?

Romek w końcu spojrzał. Miał ten wyraz twarzy, który znałam: jakby chciał natychmiast wyparować.

Ona po prostu... tak okazuje troskę – powiedział cicho, jakby bał się własnych słów.

– To nie troska, to kontrola! – uniosłam głos. – Wchodzi, kiedy chce, komentuje każdy garnek, każdy słoik. Nie da się tak żyć.

– Nie każ mi wybierać między wami... – Romek oparł czoło o rękę. – Ona zawsze była taka. Po śmierci ojca… trzyma wszystko za gardło, bo tylko to jej zostało.

– A ja co? Jestem treningową żoną? Mi można skakać po głowie? – Próbowałam się nie rozpłakać. Nie dlatego, że było mi smutno. Ze złości.

– Anitka... kochanie. Ty też masz silny charakter. Dwie kobiety o ostrym języku w jednej kuchni – westchnął. – To jak dwa ognie. Ja stoję pośrodku.

– Nie stój pośrodku. Stój obok mnie, blisko – powiedziałam twardo. – Bo jeśli nie, to już wybrałeś.

Zamilkł. Wstałam od stołu i bez słowa poszłam do sypialni. Zasnęłam z głową na poduszce, ale moje serce nie spało. Wciąż szukało odpowiedzi, których do końca nie chciałam poznać.

Nie uważała mnie za rodzinę

Szłam do piwnicy po kolejne słoiki, kiedy usłyszałam głos Barbary. Rozmawiała przez telefon, chyba z sąsiadką, bo ton miała swobodny, bez tej zgrywanej grzeczności.

– Ta dziewczyna nigdy nie będzie częścią naszej rodziny, skoro nawet ogórków nie potrafi dobrze ukisić – parsknęła.

Zamarłam. Stałam w cieniu przy schodach, ściskając słoik tak mocno, że aż mi ręce zdrętwiały.

– Wzięła sobie mojego Romka i myśli, że jest panią domu. A przecież nawet nie wie, czym jest dom. Dla niej wszystko po swojemu, jakby wiedziała lepiej... – ciągnęła teściowa.

Nie słuchałam dalej. Wróciłam do kuchni, postawiłam słoik na blacie z takim hukiem, że aż Romek wypadł z pokoju.

– Co się stało?

Nie odpowiedziałam. Spojrzałam tylko na niego i powiedziałam cicho:

– Wiesz, że twoja mama nie uważa mnie za rodzinę?

Romek pobladł.

– Co? Skąd…

– Usłyszałam. Przez przypadek. Mówi, że nawet ogórków nie potrafię ukisić – zaśmiałam się gorzko. – I wiesz co? Może nie potrafię. Ale wiem, jak smakuje wolność.

W tym momencie do kuchni weszła Barbara, jakby nic się nie stało.

– O, już wszystko w słoikach? No, no...

– Barbara – przerwałam jej lodowatym głosem. – Możesz przestać mówić o mnie za plecami. Jestem tu, żyję. I jestem żoną twojego syna. I choćbyś wsypała do tych ogórków cały chrzan świata – to się nie zmieni.

– Ty myślisz, że wszystko wiesz najlepiej! – uniosła głos.

– A ty myślisz, że ja tu jestem tylko na chwilę?! – krzyknęłam. – Jeśli nie potrafisz mnie zaakceptować, to nie licz na moje ogórki, ani na mnie!

Chwyciłam jeden słoik i... rzuciłam nim o podłogę. Szkło pękło, woda chlusnęła. Zapanowała cisza. Nawet Romek wstrzymał oddech. W tej chwili zrozumiałam – to nie była już tylko kłótnia. To był wybór. I ja właśnie go dokonałam.

Była kobietą, która traciła kontrolę

– Nie powinnam była jej tego wszystkiego mówić – Barbara stała przy zlewie, szorując ręce tak, jakby mogła zmyć z siebie ostatnie pół godziny.

Romek milczał, oparty o framugę. Zmęczony. Nie próbował jej pocieszać.

– Wiem, że nie jestem łatwa – westchnęła. – Ale ja całe życie wszystko robiłam po swojemu. W tym domu. W tej kuchni. A teraz nawet nie mogę powiedzieć, że coś jest nie tak, bo zaraz jestem potworem...

Romek spojrzał na nią niepewnie.

– Mamo... może po prostu niepotrzebnie się wtrącasz.

– Nie potrafię inaczej – głos Barbary zadrżał. – Ten dom był mojej mamy. Potem mój. Każdy talerz, każda ściereczka to mój wybór. A teraz... wchodzę i czuję się jak gość. Jakby mnie ktoś wyprosił z własnego życia.

Romek odwrócił wzrok.

– Anita ma swoje sposoby. Chce stworzyć coś własnego. Ty miałaś swoje lata, swój dom... Daj nam żyć po swojemu.

Barbara usiadła przy stole. W jej oczach było coś, czego nikt dawno nie widział – zmęczenie. Ale też... żal.

– Myślisz, że mnie nie boli, że już nie jestem nikomu potrzebna? Nawet ogórków nikt nie chce ze mną robić. Jakby moje doświadczenie było niepotrzebne, śmieszne. Jakbym... była niepotrzebna.

– Jesteś potrzebna, mamo. Ale musisz pozwolić nam popełniać własne błędy. Tak jak ty kiedyś.

Barbara spojrzała na niego. I w tej jednej chwili była tylko kobietą. Nie teściową, nie królową ogórków. Kobietą, która traciła kontrolę nad światem, który znała. A za drzwiami ja stałam nieruchomo. Usłyszałam wszystko. I choć nie potrafiłam jeszcze przebaczyć, coś we mnie się zmieniło. Wreszcie zrozumiałam, że teściowa walczy nie tylko ze mną. Ale z poczuciem, że już nic nie należy do niej.

Życie lubi się z nas śmiać

Nie wiedziałam, po co dokładnie tam idę. Może żeby pokazać, że nie jestem taka okropna. Może żeby... dać nam obu szansę. Zadzwoniłam do drzwi. Teściowa otworzyła po chwili. Miała na sobie fartuch. I zaskakująco spokojne oczy.

– Anitko – powiedziała cicho. – Nie spodziewałam się ciebie.

– Wiem. Mogę wejść?

Skinęła głową. Weszłam. Pachniało koperkiem i czosnkiem.

– Robisz ogórki? – zapytałam, wskazując blat.

– Z przyzwyczajenia. Choć... trochę mi się odechciało – westchnęła, odwracając się plecami. – Wiem, że cię zraniłam. Nie chciałam. Po prostu... jestem jaka jestem.

Usiadłam przy stole.

– Może ty masz rację z tym liściem wiśni... ale spróbuj kiedyś mojego przepisu – powiedziałam spokojnie.

Spojrzała na mnie. Powoli, z namysłem.

– Zrobimy dwa słoiki. Twój i mój. Zobaczymy, które się szybciej zjedzą.

– Umowa – uśmiechnęłam się. Pierwszy raz szczerze.

Barbara nalała nam herbaty z dzbanka.

– Wiesz... kiedy byłam młoda, moja teściowa też wszystko wiedziała najlepiej. I przysięgłam sobie, że ja taka nie będę.

– No cóż – mruknęłam. – Życie lubi się z nas śmiać.

– Zwłaszcza z kobiet w kuchni – parsknęła.

W ciszy, która zapadła, nie było już napięcia. Może tylko ostrożność. Jak po burzy, kiedy nie wiadomo, czy to już koniec, czy tylko przerwa między piorunami. Ale to był początek. Albo przynajmniej chwilowa sztama.

Nie zawsze będzie miło

Czasem sobie myślę, że te wszystkie awantury o ogórki, liście wiśni i chrzan to tylko pretekst. Że tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego – o miejsce. O bycie zauważoną. O to, kto ma prawo mówić „to mój dom”. Barbara nie była złą kobietą. Była na pewno kobietą przestraszoną. A ja – upartą. Każda z nas czegoś się bała. Ona – że straci wpływ, że zostanie sama. Ja – że zostanę zdominowana, niezauważona, że nigdy nie będę u siebie. I wyszło tak, że rzuciłam słoikiem o podłogę, bo nie miałam innego języka, żeby wykrzyczeć „to moje życie!”.

Kiedyś wierzyłam, że rodzina to coś, co przychodzi z automatu. Że jak kogoś poślubisz, to jego mama będzie traktować cię jak córkę. Błąd. Rodzina to coś, co się buduje. I czasem trzeba się nawzajem poranić, żeby znaleźć do siebie drogę. Czy polubię kiedyś teściową? Nie wiem. Ale już nie czuję się jak intruz w jej świecie. A ona chyba powoli przestaje traktować mnie jak obcą. Może wystarczy, że przestałyśmy się obrzucać słoikami i słowami ostrzejszymi niż czosnek w jej przepisie.

Nie zawsze będzie miło. Ale może będzie uczciwie. Bo w tej kuchni, między zlewem a stołem, nie chodzi tylko o ogórki. Chodzi o to, żeby znaleźć sposób, jak być sobą wśród cudzych przyzwyczajeń. I nie stracić przy tym ani smaku, ani siebie. Te dwa słoiki, jej i mój, stały potem obok siebie w lodówce. I zjedliśmy je bez porównywania. Bo może o to właśnie chodzi w rodzinie – żeby na koniec dnia, przy herbacie, móc powiedzieć: „Zrobiłam to po swojemu. I wciąż jestem tutaj”.

Ilona, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama