Reklama

Przez telefon poprosiła, żebym z nią pojechała. Próbowałam się wykręcić, ale jak zwykle skapitulowałam.

Reklama

Umówiłyśmy się przy ratuszu.

– Dziękuję, że pani przyszła – przywitała mnie uściskiem dłoni. – Mama leży w domu opieki. Ma osiemdziesiąt siedem lat i niedawno miała wylew.

Czuję, że chce mi coś przekazać. Niestety, jest sparaliżowana. Znajoma dała mi pani namiary…

– Spróbuję pomóc, chociaż niczego nie mogę obiecać – uśmiechnęłam się w odpowiedzi i wsiadłyśmy do auta.

Jechałyśmy dobrą godzinę. Kobieta opowiadała o chorobie matki. Miała ogromne wyrzuty sumienia.

– Wie pani, jak to jest. Mama na pewno wolałaby umrzeć w domu, ale ja… Nie dawałam już rady. Jestem samotna. Niedawno przeszłam operację stawu biodrowego.

Musiałam ją oddać

Niewielki, otoczony zadbanym ogrodem budynek wyglądał z zewnątrz jak wielorodzinna willa. Wystarczyło jednak przekroczyć próg, by poczuć ogrom cierpienia i smutku. To miejsce miało złe wibracje. Pastelowe ściany i poustawiane wszędzie wazony z kwiatami nie były w stanie zwieść moich zmysłów. Nikt, kto tu przebywał, nie był szczęśliwy.

– Mama leży na piętrze – odezwała się kobieta, z którą przyjechałam, po czym, wymieniwszy kilka słów z recepcjonistką, poprowadziła mnie po schodach.

Pokój chorej spowijał smutek. Zaciągnięte rolety nie pozwalały, by słońce choć trochę ociepliło chłód lawendowych ścian i pościeli. Na tym tle twarz staruszki wyglądała upiornie. Przyszło mi na myśl, że chora może nie żyć. Gdy wzrok przyzwyczaił się do panującego w pomieszczeniu półmroku, dostrzegłam jednak delikatną aurę. Podeszłam bliżej.

– Dzień dobry, mam na imię Luna. Przyjechałam z pani córką – przedstawiłam się cicho; kobieta otworzyła oczy.

– Niestety, nie odpowie. Nie wiem nawet, czy panią słyszy. Jest w stanie wegetatywnym. Lekarz powiedział, że to tak, jakby ktoś zamknął jej osobowość w skorupie. Mama po wylewie nie straciła przytomności, tylko świadomość. Nadal oddycha, je i śpi. Ale to wszystko. Pozostały jeszcze odruchowe reakcje na światło, dźwięki.

Zawieszona między życiem a śmiercią.

– Słucham?

– Tak się mówi o tych, którzy z biologicznego punktu widzenia żyją, lecz tracą istotę człowieczeństwa: zdolność do myślenia, czucia, decydowania o sobie. Tylko, skoro tak jest, dlaczego powiedziała pani, że mama stara się coś przekazać? W tym stanie nie jest to możliwe.

– Wiem, rozmawiałam z lekarzem. Powiedział, że działa tylko pień mózgu. Dzięki niemu utrzymywane są funkcje życiowe. Jednak po wylewie u mamy przestał funkcjonować płat czołowy kory mózgowej. I to bezpowrotnie. Dlatego mama nie jest w stanie myśleć ani mówić. Nie kontroluje odruchów i nic nie czuje. Lekarz porównał to do sztabu dowodzenia, który stracił łączność z resztą ciała. A jednak… – zawiesiła głos.

– A jednak sądzi pani, że mama próbuje nawiązać kontakt?

– Tak. Nie umiem tego wytłumaczyć. Może to złudzenie. A może ludzki mózg wcale nie został jeszcze zbadany. Czytałam o eksperymentach prowadzonych na zagranicznej uczelni, no o specjalnym rezonansie, który pozwala wykrywać przepływy krwi w poszczególnych częściach mózgu, w czasie kiedy są one przez chwilę aktywne.

– Myśli pani, że mogłabym zastąpić ten rezonans? – domyśliłam się.

– Słyszałam, że ma pani specjalne umiejętności.

Tak bardzo chciałabym jej pomóc

Zgodziłam się spróbować. Musiałam jednak wiedzieć, o co tak naprawdę chodzi. Przecież kobieta nie wiozłaby mnie tu tylko po to, by stwierdzić, że w mózgu jej matki pojawiają się pojedyncze fale.

Kiedy zauważyła pani, że mama próbuje się skontaktować? Może pani o tym opowiedzieć? – poprosiłam zatem.

– To było jakiś czas temu. Chyba w marcu. Słuchałyśmy radia. To znaczy, ja słuchałam. Zawsze, gdy jestem u mamy, włączam muzykę. Siadam przy niej i czytam. Czasem na głos. Niekiedy opowiadam, co się wydarzyło. Tamtego dnia trzymałam ją za rękę i po prostu słuchałam radia. Audycja się skończyła i w wiadomościach zaczęli mówić o Żołnierzach Wyklętych. Wie pani… Powojenne podziemie. Chyba była jakaś rocznica. Poczułam, że mama ściska moją dłoń. Tak delikatnie.

– Powiedziała pani lekarzowi?

– Tak. Uznał to za mimowolny skurcz i nie kazał łączyć z żadnym konkretnym bodźcem, a już na pewno nie z wiadomościami w radiu. Mnie jednak nie dawało to spokoju. Następnego dnia przyniosłam gazetę i zaczęłam czytać artykuł o członkach ruchu oporu. Mama nie reagowała, dopóki nie padło imię Janek. Wtedy dostrzegłam, że płacze. Po jej policzku spłynęła łza.

– W młodości pani mama należała do podziemia? – zapytałam.

– Nigdy o tym nie słyszałam. Wspominała jedynie o powstaniu. Ale wtedy była bardzo młoda. Po wojnie poznała mojego ojca. Szybko się pobrali. On był komunistą. Takim prawdziwym, z ideałami. Przypłacił to zdrowiem, a w końcu i życiem. Zmarł na zawał, gdy miałam 10 lat. Stare dzieje. W każdym razie, po tym wszystkim zaczęłam szukać. Przejrzałam dokumenty, zachowaną korespondencję, rodzinne pamiątki. Nagrywałam i puszczałam mamie stare piosenki, fragmenty kronik filmowych. Patrzyłam na jej reakcję. Nic się jednak nie działo. Aż w końcu, na strychu, natrafiłam na album i zdjęcie przystojnego blondyna. Stoi oparty o brzozę. Uśmiecha się… Na odwrocie wykaligrafowano starannie: „Śmierć nas nie rozłączy. Janek”.

Usiadłam przy łóżku staruszki. Ujęłam wątłą dłoń. Próbowałam wyczuć impulsy. Im dłużej trwałyśmy w milczeniu, tym bardziej jej ciało astralne oswajało się ze mną. Aura stawała się wyraźniejsza, a powietrze wokół łóżka wypełnił swoisty magnetyzm. Wiedziałam już, że nawiązałam kontakt. Wtedy dałam znak stojącej przy oknie kobiecie. Włączyła magnetofon z przygotowaną wcześniej kasetą. Rozległ się dźwięk zapomnianego przedwojennego szlagieru. Staruszka nie poruszyła się, ale uwięziona w skorupie niemocy dusza drgnęła.

Zamknęłam oczy, by wyostrzyć inne zmysły. Dostrzegłam uśmiechniętą buzię okoloną złocistymi warkoczami, nadmorskie wydmy, słońce i piach. Radość nie trwała jednak długo. Z kasety rozległy się wystrzały. Głos spikera mówił o inwazji Niemiec na Polskę. Dziewczynka była już wtedy nieco starsza. Miała na sobie harcerski mundurek. Białe podkolanówki nagle przybrały barwę ziemi.

Zakazane piosenki, Mazurek Dąbrowskiego, apel poległych. Kolejne dźwięki prowadziły mnie przez zaułki i barykady powstańczej Warszawy, aż do dnia, gdy wszystko się skończyło. Dziewczynka stała się kobietą. Przeżyła śmierć bliskich. Doświadczyła niewyobrażalnego okrucieństwa wojny. I była zakochana.

Przystojny blondyn siedział na kocu

Obok kosz piknikowy. Wesoły gwar, dźwięki akordeonu i głos należący do młodzieńca ze staromodnym aparatem: „Janek, stań pod drzewem! Zrobię ci zdjęcie”.

– Niech pani wyłączy magnetofon – poprosiłam, czując, że ostatnie wspomnienia były dla staruszki bolesne; jej wychudzonym ciałem wstrząsały dreszcze.

– Odnalazła pani Janka? Czy tego chciała mama? Żebym się o nim dowiedziała?

– Nie wiem. Z pewnością był jej młodzieńczą miłością. Ale…

W tym momencie dłoń staruszki zacisnęła się na mojej. To było jak wezwanie. Zamknęłam oczy i ponownie nawiązałyśmy intensywny kontakt.
Zniknęła brzoza, o którą opierał się mężczyzna. Przymrozek oszronił trawę. Ktoś kopał mogiłę. Stanął na niej prosty krzyż. Nie dostrzegłam tabliczki z nazwiskiem. A może jej tam nie było.

Kobieta obcięła warkocze. Już nigdy nie pozwoliła im odrosnąć. W dniu ślubu zakręciła krótkie loczki i przypięła do nich welon. Na pogrzebie zastąpiła go czarna woalka. Przy grobie towarzyszyła jej córka. Przychodziły tu później często. Paliły znicze. Jeden stawiały na granitowym pomniku, drugi pod cmentarnym płotem – na symbolicznej mogile nieznanych żołnierzy. Kobieta żyła w zawieszeniu.

Aż do kolejnego pogrzebu.

Szła w dużym orszaku. Ceremonia była uroczysta. Do grobu złożono urnę z ekshumowanymi prochami. Na złoconej tabliczce odnalazła ukochane imię. Ja też je dostrzegłam. Nagle wszystko stało się jasne.

Otworzyłam oczy. Staruszka ostatni raz ścisnęła moją dłoń.

Reklama

Zmarła miesiąc później. Spokojna, bo zdołała przekazać swoją ostatnią wolę. Została pochowana obok Janka.

Reklama
Reklama
Reklama