Reklama

Podziemne przejście prowadzące na perony było prawie wyludnione, wysiadający z pociągu podróżni przemykali zwartą grupą, starając się jak najszybciej opuścić mroczny świat, który ożywał nocą. Ja również schowałam głowę w ramiona i starałam się nie rozglądać na boki.

Reklama

Bałam się, że stukot obcasów obudzi ciekawość ludzi, z którymi nie chciałam mieć do czynienia. Wsłuchiwałam się w echo własnych kroków i modliłam, by bezpiecznie dotrzeć na peron. A mogłam pojechać do domu autobusem!

Co mnie podkusiło, żeby biegać po dworcu o północy?

Mówią, że strach jest wyczuwalny, przyciąga złych ludzi. To chyba prawda, bo wpadłam w oko byczkowi, który wyrósł jak spod ziemi i zastąpił mi drogę.

– Dokąd tak pędzisz, piękna? – bezczelnie zajrzał mi w twarz, owiewając zapachem przetrawionego alkoholu.

– Proszę mnie puścić! – krzyknęłam w nadziei, że wzbudzę ciekawość przemykających tu i ówdzie podróżnych.

– Nie podobasz się dziewczynie? Może ona nie ma gustu? – Obok mojego prześladowcy pojawiło się jeszcze dwóch kolegów.

Otoczyli mnie i krok za krokiem spychali w kierunku ściany.

– Niech mi ktoś pomoże! – krzyknęłam.

To nie był dobry moment na odgrywanie bohaterki, oni nie żartowali.

– Cicho, głupia – jeden z nich złapał mnie za ramię, a drugi zajął się torbą.

– Spadajcie stąd, ale już – ktoś się jednak zainteresował napaścią.

Czyjaś ręka odepchnęła tego, który mnie trzymał, poleciałam razem z nim, ale kolejne szarpnięcie sprawiło, że zatoczyłam się w drugą stronę. Byłam wolna.

– Uciekaj – rada padła z ust biedaka, którego normalnie omijałabym z daleka.

Wyglądał tak, jakby spał na ulicy i pił denaturat. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś taki stanie w mojej obronie.

Nie mogłam go zostawić

Pobiegłam do schodów i wydostałam się na powierzchnię, a za moimi plecami rozgorzała bójka. Nie zamierzali odpuścić mojemu obrońcy. On był sam, a napastników trzech, nie miał więc wielkich szans. Tej nocy nie wsiadłam do pociągu, nie mogłam zostawić mojego obrońcy, kimkolwiek był. Odszukałam dworcowy komisariat i poprosiłam o ratunek dla niego.

– Znowu bójka – westchnął niewzruszony dyżurny. – Heniu, weź kogoś i idźcie tam, bo jeszcze się pozabijają.

W towarzystwie policjantów wróciłam na miejsce zdarzenia. Bandytów już nie było, ale na ziemi leżał człowiek. Był dziwnie skulony, jakby uszło z niego życie. Rozdygotana padłam na kolana i dotknęłam poharatanej twarzy. Mężczyzna oddychał, ale oczu nie otworzył.

– Pani go nie rusza, jeszcze panią wszy oblezą – pouczył mnie policjant. – Przyjedzie pogotowie, to go zabiorą.

– Ale to jest człowiek! Trzeba mu pomóc – obruszyłam się.

– A co ja robię? Pomagam. Tylko nie rozczulam się, bo niejedno tu już widziałem – odparł funkcjonariusz z filozoficznym spokojem. – Jakbym miał się pochylać nad każdym menelem, to długo bym nie pociągnął. Człowiek ma swoją wytrzymałość.

Pogotowie pojawiło się po kwadransie. Medycy z łatwością odnaleźli nas w podziemnym przejściu.

– Bywam tu co najmniej dwa razy w miesiącu – westchnął jeden z nich. – Ciągle coś tu się dzieje.

Ratownik pochylił się nad moim wybawicielem

– Pod wpływem alkoholu – ocenił, zanim przystąpił do oględzin.

– Jest mocno poturbowany, bronił mnie przed trzema facetami! – Poczułam, że muszę coś powiedzieć na jego obronę. – Dokąd go zabieracie? Mogę z nim pojechać?

Okazało się, że nie, ale przynajmniej dowiedziałam się, do którego szpitala zostanie zawieziony. Było zbyt późno, by mnie tam wpuszczono, postanowiłam więc odszukać mojego wybawcę rano. Leżał w czteroosobowej sali, na łóżku pod oknem, blade promienie słońca padały wprost na niego. Zaciągnęłam żaluzje, żeby światło go nie raziło. Otworzył oczy.

– Czego chcesz? – warknął.

Twarz miał spuchniętą i posiniaczoną jak ofiara wypadku samochodowego.

– Przyszłam podziękować za ratunek – powiedziałam cicho.

Nie odezwał się, znów przymknął oczy, jakby szykował się do drzemki.

– Jeśli panu czegoś potrzeba, to chętnie przyniosę. – Trudno było nawiązać z nim kontakt, ale nie rezygnowałam.

Trafiłam w sedno. Mężczyzna błyskawicznie się ożywił.

– Serio, mogłabyś?

– Niech pan tylko powie, co mogę dla pana zrobić.

Dał mi znak, żebym się pochyliła.

– Muszę się napić – szepnął ochryple.

– To szpital, tutaj nie można – powiedziałam łagodnie.

– Nie rozumiesz, dziewczyno. Ja muszę. Chociaż jedno piwo, inaczej mnie skręci! – Na jego twarzy pojawił się wyraz bólu.

Dotknęłam jego ramienia.

– Zaraz wracam – obiecałam, wychodząc na korytarz.

– Akurat. – Zrezygnowany odwrócił posiniaczoną twarz do okna.

Odszukałam lekarza i spytałam o mojego wybawcę.

– Jest pani rodziną? – Doktor spojrzał na mnie przelotnie.

– Siostrzenicą – skłamałam.

– Pani wuj ma złamane dwa żebra, pękniętą szczękę i wywichnięty bark – lekarz zaczął monotonnie wyliczać obrażenia. – Jest też powierzchownie poraniony, ale jego stan ogólny jest dobry.

– Naprawdę? – zdziwiłam się – Widziałam go przed chwilą, wygląda bardzo źle.

– Wygrzebie się z tego – lekarz spojrzał na mnie z sympatią. – Proszę dopilnować, by wuj po wyjściu ze szpitala zgłosił się do poradni antyalkoholowej. U nas przejdzie detoks, ale tylko od niego zależy, czy wyjdzie z nałogu. Będzie potrzebował wsparcia rodziny, motywacji do walki.

– To on jest alkoholikiem?

– I to zaawansowanym. Nie wiedziała pani?

– Nie utrzymujemy zbyt ożywionych kontaktów – zełgałam na poczekaniu.

Potem jeszcze raz zajrzałam do „wuja”

– Przyjdę jutro, przyniosę piżamę, kapcie i przybory toaletowe – obiecałam, starając się nie patrzeć na niego.

Nie chciałam widzieć rozczarowania na jego twarzy. Teraz już wiedziałam, na czym najbardziej mu zależy.

– Wolałbym parę złotych albo coś do picia – mrugnął porozumiewawczo.

– Nie ma mowy, lekarz powiedział, że musi pan zrezygnować z alkoholu.

Nie wiem, czym go tak rozbawiłam, ale zaczął się głośno śmiać, posykując z bólu.

– Czy powiedział ci także, po co miałbym to robić? – spytał, kiedy już się trochę uspokoił. – Mieszkam na dworcu albo gdzie się trafi, tam każdy pije, bez wódki nie da rady tak żyć. Wyjdę ze szpitala i wrócę na stare śmieci, już nie mogę się doczekać! – Znów zaczął się śmiać.

– Pomogę panu. Jak tylko pan wyzdrowieje, przyjdzie pan do mnie. Zapisuję adres, o, tu zostawiam karteczkę. Pomyślimy, co dalej, przecież nie może pan mieszkać całe życie na dworcu.

– Dlaczego nie? Dla takich jak ja to idealne miejsce.

– Nie wolno panu tak źle o sobie myśleć. Dla mnie jest pan bohaterem, zawdzięczam panu zdrowie, a może i życie. Udowodnił pan, że potrafi walczyć, może teraz trzeba pomyśleć o sobie?

Przychodziłam do niego prawie codziennie. Któregoś dnia zastałam puste łóżko.

– Wuj pani nie uprzedził? – zdziwiła się pielęgniarka. – Został wypisany do domu.

Dlaczego nie przyszedł?

Myślałam, że skorzysta z adresu, który mu zostawiłam, ale się pomyliłam. Zajrzałam do komisariatu. Jeśli wrócił na dworzec, policjanci będą wiedzieli.

– Nie, nie kręcił się tu ostatnio. Podobno był kiedyś stolarzem, ale rozpił się i wszystko przetracił. Tacy rozbitkowie jak on wcześniej czy później tu lądują.

Mój wybawca zniknął, pewnie nie mógł już wrócić na dworzec, jeśli chciał uniknąć zemsty. Nie wiedziałam, gdzie mam go szukać i czy powinnam się wtrącać w jego życie. Rok później wyjęłam ze skrzynki list.

Podobno nawet największa lawina zaczyna się dopiero wtedy, gdy ktoś poruszy mały kamyczek. Ty to zrobiłaś. Dotknęłaś zapomnianej struny, na chwilę przywróciłaś mi wiarę w siebie. Dziwne, zapomniane uczucie. Byłem w twoich oczach człowiekiem, dla którego warto się starać, nawet zaprosiłaś mnie do domu. To był nieprzemyślany gest, ale zmienił moje życie. Pomyślałem, że jeśli ktoś taki jak ty chce o mnie walczyć, to może jednak warto? Od roku żyję w trzeźwości, chociaż alkoholikiem będę zawsze. Uratowałaś mnie, bo potraktowałaś jak człowieka. Tak nastawałaś, tak ci zależało na zapijaczonym łajdaczynie. Dosięgnąłem dna, zmagając się z demonami, a ty weszłaś na pole minowe i nawet nie zauważyłaś niebezpieczeństwa. Kogo we mnie widziałaś? Bohatera? Prawda jest taka, że rzuciłem się na nich, bo było mi wszystko jedno. Szukałem okazji… Nie, lepiej nie będę o tym pisał. Czasem bawię się myślą, co by było, gdybym skorzystał z twojego zaproszenia. Co byś zrobiła? Nie żałowałabyś? Nie bałabyś się odwiedzin bezdomnego alkoholika? Przepraszam, że w ciebie wątpię, to tylko takie żarty. Twój «wujek».
Reklama

Złożyłam powoli list. Miałam ochotę podskoczyć z radości. Jednak mu się udało, zasłużył na godne życie.

Reklama
Reklama
Reklama