Reklama

Nowe mieszkanie miało pachnieć wolnością. Wolnością i farbą, może kurzem, może nawet potem – byleby tylko nie czuć już zapachu przeszłości. Tego, co zwiędło i rozpadło się w moich dłoniach, zanim zdążyłam naprawdę to poczuć. Kupiłam je zaraz po rozwodzie – kawalerkę w starej kamienicy, na trzecim piętrze bez windy. Miało być moje. Tylko moje. Bez męskich koszul w szafie i bez obcych spojrzeń za każdym razem, gdy wracałam do domu później niż zwykle.

Reklama

Pierwszy wieczór spędziłam na podłodze, z pizzą z kartonu i butelką taniego wina. Ściany były żółtawe, popękane. Ktoś tu wcześniej żył, kochał się i kłócił. Czułam to. A teraz ja miałam się tu urządzić. Od nowa. Sama. Remont miał być symbolem siły. Chciałam udowodnić, że dam radę bez niego – bez Krzyśka, bez jego narzędzi, jego instrukcji i jego wiecznego: „Zostaw, ja to zrobię lepiej”. Kupiłam więc zestaw pędzli, wiertarkę, puszki z farbą i rękawice ochronne. Z filmików nauczyłam się, jak szpachlować ściany. Nawet próbowałam coś przykręcić – półkę. Wisi. Krzywo, ale wisi.

Codziennie wracałam z pracy i łapałam za narzędzia. Zasłonięte okna, muzyka z telefonu i ja – Alicja, bohaterka dla samej siebie. Tylko że ta bohaterka po tygodniu miała obtarte dłonie, zakwasy, siniaki na udach i łzy pod powiekami. Bo czasem siła to za mało, gdy nie ma się nikogo, kto poda ci wiadro z farbą, gdy stoisz na drabinie i boisz się ruszyć. Nie chodziło nawet o to, żeby ktoś za mnie coś zrobił. Chodziło o to, żeby ktoś był przy mnie.

Byłam zmęczona. Zmęczona ciszą, która wieczorem sączyła się ze ścian, i tym, że nie miałam już do kogo odezwać się po całym dniu. W kawalerce odbijało się tylko echo moich myśli. I może dlatego tak łatwo było je wtedy usłyszeć. Tę potrzebę, żeby przestać być twardą. Żeby ktoś zapukał. Albo, chociaż się odezwał. Ale wtedy... coś się wydarzyło. Coś, co miało wkrótce zmienić moje życie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kłótnia z nieznajomym sąsiadem stanie się początkiem wszystkiego.

Ktoś mnie wreszcie usłyszał

Tamtego wieczoru postanowiłam rozwiesić półki. Zbierałam się do tego od kilku dni, ale zawsze było coś pilniejszego i odkładanie na później. Teraz nie było już wymówki. Drabina ustawiona, wiertarka w dłoni, taśma miernicza owinięta wokół nadgarstka. Ściana naprzeciwko okna wydawała się odpowiednia, a ja, mimo że zmęczona po pracy, poczułam zryw zapału. Zrobiłam pierwszą dziurę, potem drugą. Gips sypał się na podłogę, hałas odbijał się od pustych jeszcze ścian. Zegarek wskazywał dwudziestą drugą z minutami.

Zatrzymałam się tylko na chwilę, żeby nabrać powietrza. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Nie, delikatne, nie, uprzejme. Zniecierpliwione, głośne i rytmiczne. Zeszłam z drabiny, nie wycierając nawet rąk z pyłu. Otworzyłam drzwi z impetem. Stał tam mężczyzna, może w moim wieku, może nieco starszy, w dresowej bluzie i z miną kogoś, kto właśnie został wyciągnięty z łóżka.

– Pani chyba nie wie, że po 22 to już nie czas na remonty?

Zaskoczyło mnie to bardziej, niż powinno. Zamiast przeprosić, poczułam, jak coś się we mnie napina. Zadrżało mi gardło, ale słowa same wyszły z ust:

– A pan chyba nie rozumie, że nie każdy ma kogo poprosić o pomoc.

Zamilkł. Patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund. On z oczami, które mówiły, że ma dość, ja z ramionami skrzyżowanymi na piersi, jakbym miała czym się bronić. Cisza zaczęła ciążyć.

– Rozumiem, że jest pani po rozwodzie – powiedział w końcu, z wyraźnym skrępowaniem. – Ale może warto zapytać wcześniej, zanim się zacznie wiercić.

– A może warto pomyśleć, zanim się przyjdzie z pretensjami. Ja nie robię tego dla zabawy – odburknęłam, chociaż już czułam, jak w gardle zbiera mi się wstyd.

Westchnął. Odwrócił wzrok. Przez moment wyglądał, jakby miał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował.

Jeśli pani chce, mogę pomóc. Jutro. Po pracy. Mam wiertarkę, poziomicę i zazwyczaj więcej cierpliwości niż teraz.

Patrzyłam na niego bez słowa. Pomoc? Od człowieka, którego przed chwilą chciałam wyrzucić z korytarza? Przez kilka sekund próbowałam zdecydować, czy to jakaś złośliwość, czy może litość. Nie byłam gotowa na żadną z tych wersji.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Jutro po osiemnastej.

– W porządku – odparł krótko i zniknął za swoimi drzwiami.

Zamknęłam drzwi powoli, jakby ten gest miał zakończyć coś więcej niż rozmowę. Przez chwilę stałam w przedpokoju, patrząc na ścianę z dwiema niedokończonymi dziurami. Byłam zmęczona, rozedrgana, ale... pierwszy raz od tygodni poczułam coś jeszcze. Ktoś mnie usłyszał. Nawet jeśli najpierw się pokłóciliśmy.

Nikt dawno tak nie patrzył

Zgodnie z umową, punkt osiemnasta, zadzwonił dzwonek. Otworzyłam z niepewnością, trzymając w ręce starą szmatkę i jeszcze mokrą od wody dłoń. Stał tam z uśmiechem, jakby wczorajszej wymiany zdań nigdy nie było. W jednej ręce trzymał małą walizkę z narzędziami, w drugiej puszkę farby.

– Pomyślałem, że biała będzie bezpieczna – rzucił. – Przynajmniej na początek.

Weszliśmy do pokoju. Trochę krępująco, trochę śmiesznie. Milczeliśmy przez kilka minut, aż w końcu coś pękło – nie w ścianie oczywiście, ale między nami.

– Kto normalny maluje w białych spodniach? – zapytałam, wskazując na jego strój.

– Tylko ktoś, kto nie chce się wprawić w depresyjny nastrój – odparł z rozbrajającym spokojem.

Zaśmiałam się. On też. I tak, między jednym pociągnięciem wałka a drugim, śmiech przestał być wymuszony.

Później, zmęczeni i brudni, usiedliśmy na podłodze z pizzą i kubkami herbaty. Nie rozmawialiśmy o niczym ważnym, ale i tak czułam, że od dawna nikt nie patrzył na mnie w taki sposób.

Piotr też coś dźwigał

Zaczęło się od malowania, a potem poszło jakoś samo. Razem dokończyliśmy półki, wymieniliśmy listwy, nawet złożyliśmy stół, który wcześniej leżał w kartonie od przeprowadzki. Piotr przychodził co kilka dni. Bez zapowiedzi, ale nigdy się nie narzucał. Wnosił narzędzia i spokój, którego nie wiedziałam, że tak bardzo mi brakowało. Któregoś wieczoru został dłużej. Deszcz bębnił o parapet, a my kończyliśmy montować lampę. W tle leciała muzyka z lat dziewięćdziesiątych. Śmialiśmy się z tego, jak oboje pamiętamy słowa piosenek, których nikt już nie gra. Nagle powiedział:

– Moja siostra uwielbiała te kawałki. Puszczaliśmy je na cały regulator w kuchni.

Zamilkł. Poczułam, że nie powinno się pytać, ale zrobiłam to.

– Mówiłeś, że uwielbiała?

Kiwnął głową, nie patrząc na mnie.

Zginęła dwa lata temu. Nagle. Samochód. Nie zdążyłem się z nią pokłócić o ostatnie głupstwo, które powiedziała. I nie zdążyłem jej wybaczyć, że miała rację...

Nie odpowiedziałam. Położyłam dłoń na jego przedramieniu. Nie odsunął się. Kilka dni później przez przypadek usłyszałam, jak rozmawia z kimś przez telefon. Jego głos był inny, zmęczony. Ktoś po drugiej stronie płakał. Z kontekstu zrozumiałam, że to jego matka. Przypomniałam sobie własne rozmowy z moją. Pełne przemilczeń, znieczulenia, jakby lepiej było nie mówić o tym, co naprawdę boli. Piotr też coś dźwigał. Nie był tylko sąsiadem z narzędziami i ciętym żartem. I nie ja jedna musiałam się pozbierać. Zaczynałam to widzieć coraz jaśniej.

Trzymał mnie za rękę

Siedzieliśmy na podłodze, farba schła na ścianie, a ja w końcu zapytałam:

– Dlaczego nie powiedziałeś, że też kogoś straciłeś?

Piotr długo milczał, patrzył w podłogę.

– Bo nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie jak na wrak.

Podałam mu rękę. Ujął ją i nie puścił. Nie było w tym nic romantycznego, raczej zwykła obecność. Ciepła, spokojna, potrzebna. Nie pocałował mnie, nie zrobił nic więcej. Ale trzymał dłoń długo, jakby chciał powiedzieć, że rozumie. I że zostanie, jeśli mu pozwolę.

Został na kolację ze śniadaniem

Tego wieczoru nie było żadnych narzędzi ani wałków. Ugotowałam zupę, zaprosiłam go do stołu. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Rozmawialiśmy o planach na weekend, o serialach, które oboje porzuciliśmy w połowie. Śmialiśmy się z rzeczy, które tylko komuś bliskiemu mogą wydać się zabawne. Kiedy odłożył łyżkę, zapytał:

– Chyba pomalowaliśmy więcej niż ściany?

– Chyba tak… – odpowiedziałam cicho. – Ale nie wiem, czy nie za wcześnie, by to zostawić bez drugiej warstwy.

Został na noc. Zasnął na kanapie, ja w sypialni. Drzwi były uchylone. I to wystarczyło.

Nie wiedziałam, co dalej

Minął tydzień. Mieszkanie było gotowe. Ściany białe, półki proste, wszystko na swoim miejscu. Tylko Piotra nie było – wyjechał na kilka dni do matki. Zostawił wiadomość, że wróci w weekend. Bez wielkich słów, bez pytań. Siedziałam przy stole z herbatą i patrzyłam na puste krzesło. Przez chwilę poczułam to znajome ukłucie samotności, które znałam z pierwszych dni tutaj. Ale było inne. Mniejsze. Może dlatego, że wiedziałam, że już nie jestem sama na zawsze.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie było obietnic, deklaracji ani planów. Była ściana, którą razem pomalowaliśmy. Było ciche „zostanę, jeśli chcesz”. A ja – po raz pierwszy od dawna – chciałam. Kogoś, kto poda mi pędzel, kiedy upadnie mi zbyt nisko.

Alicja, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama