„Kobieta jest od tego, by usługiwać - tak twierdzili moi teściowie. Chcieli, żebym rodziła dzieci i orała pole”
„Właśnie mi mówił, że albo zrobię tak, jak on chce, albo fora ze dwora. Nie liczył się ze mną, z moimi uczuciami. Ważna była tylko jego wizja. Kiedy z fajnego faceta zmienił się we władczego tyrana?”.

- Daria, 35 lat
Mówi się, że zaślubiny to najpiękniejszy dzień w życiu. Z tego stwierdzenia wynika prosta logika: każdy następny dzień będzie już tylko gorszy. Tak też było w moim wypadku.
Niestety, nie wiedziałam, że może być aż tak źle. I co ja mam w tej sytuacji robić? Życie na wsi? Nie miałam pojęcia,
jak to ma wyglądać.
Nigdy mnie nie lubili
Z Maćkiem tworzyliśmy naprawdę udany związek przez długich siedem lat. Poznaliśmy się na uczelni, szybko zamieszkaliśmy razem w wynajętym mieszkanku. Potem on dorabiał na zleceniach, a ja znalazłam stałą pracę. Może nie zarabialiśmy kokosów, ale jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, choć pomocy od bliskich nie otrzymywaliśmy żadnej.
Moi rodzice nie żyją, natomiast pochodząca ze wsi rodzina Maćka nie miała za bardzo środków, by nas wesprzeć. Zresztą oni od początku nie pochwalali tego, że ich syn nie kwapi się do pracy w polu i przejęcia gospodarstwa w przyszłości. Więc nie sypnęliby groszem, nawet gdyby mogli. Kiedy postanowiliśmy się pobrać, pogratulowali chłodno, ale nie widziałam specjalnego entuzjazmu z ich strony. Zaproszenie na uroczystość teściowa przyjęła z cierpkim uśmiechem na twarzy i błyskiem złości w oczach. Nie lubili mnie. Widziałam to w każdym ich słowie i geście. Wszyscy, co do jednego.
Matka Maćka, apodyktyczna matrona, która wieś kocha, wielbi ją nad życie i która zawsze wszystko wie najlepiej; jego ojciec we wszystkim słuchający swojej żony; brat, pijak i obibok oraz siostra, która urodziła trójkę dzieci i jeszcze na godzinę przed porodem ostatniego z nich, pomagała przy żniwach. To zresztą nie było nic dziwnego w ich świecie.
Kobieta miała być służącą
Tam bycie kobietą oznaczało tyle samo, co bycie robotem wielofunkcyjnym. Takim, który ugotuje, upierze, posprząta, zadba o domowników, nakarmi zwierzęta, wypięli ogródek, zrobi przetwory, pomoże na roli czy przy zbiorze jabłek w sadzie, a do tego oczywiście będzie matką dla gromadki potomstwa, czytaj: ich jedyną opiekunką. Moja teściowa robiła to wszystko znakomicie przez całe życie i tego samego wyuczyła swoją córkę. Synów nie, bo synowie byli od czego innego. Od cięższych robót gospodarskich i płodzenia dzieci. Więcej obowiązków nie mieli.
Byłam szczerze zdumiona, że mój Maciek, który wyszedł z takiego domu, nie tylko potrafi umyć po sobie szklankę czy użyć odkurzacza, kiedy trzeba, ale całkiem nieźle radzi sobie z większością obowiązków domowych. No dobrze, może nie był jakimś pedantem ani mistrzem kuchni, ale wcale nie odstawał od reszty znanych mi facetów.
– To dlatego, że mieszka sam – powiedziała mi któregoś razu przyjaciółka. – Musi coś robić koło siebie, bo inaczej zarósłby brudem. Mama daleko, nie ma komu posprzątać. Nie rozumiesz? Przecież nie zaprosi dziewczyny do śmierdzącej pościeli?
No tak, ale co innego dziewczyna, co innego żona. Zwłaszcza na jego terenie…Popełniłam jeden zasadniczy błąd. Taki sam, jaki popełniają setki młodych dziewcząt po ślubie. Dałam się namówić na zamieszkanie w jego domu rodzinnym razem z całą opisaną wyżej przeze mnie czeredą. Nie na stałe oczywiście, tylko na chwilę. Bo przecież po co wynajmować i ładować pieniądze komuś do kieszeni, skoro lepiej spłacać swoje? No, a żeby mieć swoje, trzeba uzbierać jakiś wkład własny, który zaakceptuje bank. A w takim razie powinniśmy trochę odłożyć i dopiero z gotówką w kieszeni iść po kredyt. Takie było rozumowanie Maćka i w taki właśnie sposób trafiliśmy pod dach jego matki.
Wieś to nie moja bajka
Nigdy nie miałam nic wspólnego ze wsią. Nawet na oczy nie widziałam rolnika poza tymi, którzy urządzali strajki, kiedy byłam mała. Raz, kiedy jechałam PKS-em na wakacje do babci, staliśmy w polu trzy godziny, bo wysypali na drodze zboże. Chodzili w tę i z powrotem w zabłoconych gumiakach i wykrzykiwali jakieś hasła. I z tym zawsze kojarzyła mi się wieś. Z brudem, smrodem i chamstwem.
Oczywiście nie mówiłam tego głośno przy Maćku, nie chciałam go urazić. Zwłaszcza że zabrał mnie parę razy do swojej rodzinnej miejscowości i nawet mi się tam podobało. Dom był duży, miał całkiem przyjemny ogródek, przy płocie rosły kwiaty. Nie było brudno. No ale siedzenie jako gość w restauracji to całkiem inne doświadczenie niż samodzielne tłuczenie kotletów schabowych. Niestety, szybko się przekonałam, że po wejściu do kuchni odechciewa się jeść.
Od razu zaprzęgli mnie do roboty. Nie to, że zamierzałam leżeć do góry brzuchem i pachnieć, ale tego, co mnie spotkało, nie spodziewałam się. Myślałam, że czasem pomogę w kuchni czy przy jakichś pracach w obejściu, w które angażowała się cała rodzina, ale oni chcieli więcej.
– Kto nie pracuje, ten nie je! – oznajmiła teściowa z uśmiechem i wysyłała mnie to tu to tam z coraz to nowym poleceniem.
A to miałam nakarmić świnie, a to sypnąć kurom, a to robić przy grządkach po kilka godzin w pełnym słońcu. Kręgosłup bolał mnie po tym jak diabli, a od smrodu zwierząt robiło mi się niedobrze. Raz nawet nie wytrzymałam. Wybiegłam z obory, przyciskając dłoń do ust, po czym opadłam na kolana i zwróciłam w trawę całe śniadanie. Matka Maćka patrzyła na mnie z pogardą, a siostra chichotała pod nosem.
– Miastowa! – prychnęła, a zabrzmiało to w jej ustach jak najgorsza obelga.
Nie muszę chyba mówić, że wstawali przed świtem i mnie kazali robić to samo! Zanim wyruszałam w drogę do pracy, bo wtedy jeszcze pracowałam, byłam już na nogach od kilku godzin. Sama droga też do łatwych nie należała. Kiedy przenieśliśmy się do teściów, zmieniłam pracę, bo miasto, w którym wcześniej mieszkaliśmy i studiowaliśmy, znajdowało się ponad dwieście kilometrów od ich domu.
Harowałam jak niewolnica
Zatrudniłam się jako kasjerka w supermarkecie w pobliskim miasteczku. Kiepska posada, ale nie wyobrażałam sobie nie pracować w ogóle. Niestety, szybko się przekonałam, że dojazd w tę i z powrotem to jakiś koszmar. Nie miałam prawa jazdy, zresztą i tak nie stać by nas było na samochód, a autobusy kursowały co dwie godziny, ostatni w kierunku wioski odjeżdżał zaś kwadrans po szesnastej. Wystarczyło, że chwilę się człowiek spóźnił, i nie miał jak wrócić do domu. Nieraz musiałam dzwonić do sąsiada, żeby mnie przywiózł.
Sąsiad zachwycony nie był, miał o mnie takie samo zdanie jak reszta.
– I po co ci ta robota? – spytał mnie kiedyś. – Nie lepiej, żebyś w domu została i przy gospodarstwie pomogła?
Sęk w tym, że ja pracowałam. Harowałam jak wół i byłam tym wszystkim naprawdę wykończona!
– Maciek, ja już nie mam siły – pożaliłam mu się któregoś razu. – W pracy robię, w domu robię, przy zwierzętach i w ogrodzie też robię. Za dużo mam na głowie.
– To rzuć pracę – wzruszył ramionami. – I tak ci tam chyba nie płacą za dużo.
– Przecież mieliśmy oszczędzać na dom – zauważyłam.
– Nie martw się – uśmiechnął się. – Dostałem awans. Będę zarabiał więcej.
To mnie przekonało i zrobiłam, jak mi radził. Codzienne jeżdżenie do miasteczka i stanie przez osiem godzin przy kasie wyczerpywało mnie.
Nawet nie sądziłam, że kiedy przestanę pracować, to praca dopiero się zacznie. Teraz już nie byłam dziewczyną na posyłki, stałam się autentyczną niewolnicą! Bez prawa do odpoczynku. Chciałam wieczorem poczytać książkę czy obejrzeć serial? Nie ma mowy! Chciałam w spokoju poleżeć w wannie? Wykluczone! Moja nowa rodzinka bardzo jasno dała mi do zrozumienia, że takie rzeczy są nie dla mnie.
– Słuchaj, moja pannico – powiedziała mi teściowa. – W tym domu każdego obowiązują te same zasady. Trzeba pomagać w gospodarstwie, bo samo się nie zrobi! A za darmo nikt cię utrzymywał nie będzie! Więc rusz tyłek i przynieś ze stodoły drewna na opał!
– Jakie za darmo? Przecież Maciek pracuje! – odcięłam się.
– Dokładacie się do rachunków? Lodówkę zapełniacie? Nie?! To nie masz nic do gadania!
– To niesprawiedliwe – burknęłam. – Stefan też się nie dokłada, tylko cały dzień siedzi pod sklepem i pije piwo, a mama mu nawet słowa nie powie!
Stefan, brat Maćka, rzeczywiście był strasznym opojem. Pracy nie mógł znaleźć żadnej, do roboty w gospodarstwie niezbyt się garnął, ogólnie pożytku było z niego niewiele.
– Ty się nie oglądaj na Stefana, tylko patrz na siebie! – odparowała. – On jest mężczyzną i moim synem, ma swoje prawa. Ty tu jesteś najwyżej dodatkiem do Maćka. Jeszcze żebyś chociaż w ciążę zaszła, tobyś się na coś przydała, a tak tylko kłopoty z tobą. Ale czego się można spodziewać po dziewczynie z miasta? Niczego dobrego.
Miałam tego dość!
Tak mi powiedziała! Naprawdę to zrobiła. Oczywiście od razu poleciałam na skargę do męża, ale on nie przejął się tym specjalnie. Stwierdził, że jego matka zawsze była trudna, taki ma charakter i już. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś to znieść, w końcu robi nam przysługę, że możemy u niej mieszkać. Dzięki temu zaoszczędzimy na własny dom.
Tyle tylko, że to ja musiałam te zęby zaciskać, nie on. Jego ciągle nie było. Odkąd awansował, owszem, zarabiał więcej, ale też pracował czasem po kilkanaście godzin dziennie. Kiedy wracał, był tak zmęczony, że nie miał siły nic robić. Zresztą nawet gdyby miał, jego matka nigdy by na to nie pozwoliła. W końcu był mężczyzną i jej synem. Miał prawo do odpoczynku, w przeciwieństwie do mnie.
Najbardziej mnie jednak denerwowało to, że Maciek nie widział albo nie chciał widzieć tego, jak traktuje mnie jego rodzina. Dla niego wszystko było w porządku. Przez te różnice zdań kłóciliśmy się coraz częściej i naprawdę przestawało być wesoło. W tej sytuacji ani myślałam „zachodzić w ciążę”, choć wiedziałam, że wszyscy tego ode mnie oczekują. Brałam tabletki antykoncepcyjne, mimo że zdobycie recepty na nie, a potem kupienie ich w miasteczku, do łatwych nie należało. Na wsi każda rzecz, tak prosta i oczywista w mieście, urastała do rangi problemu.
Gdyby Maciek się dowiedział, że się zabezpieczam, byłby zły. Przed przeprowadzką ustaliliśmy, że to idealny czas na dziecko. Akurat zdąży się urodzić i podrosnąć, zanim się wyniesiemy na swoje, a ja w tym najtrudniejszym okresie będę miała pomoc ze strony jego mamy i siostry.
Byłabym totalną kretynką, gdybym się na to zdecydowała po tym, co zobaczyłam w tym domu. Szybko sobie uzmysłowiłam, że nie tylko nie miałabym żadnej pomocy, ale wręcz dokładaliby mi obowiązków i krytykowali moje metody wychowawcze, ile się da. Natalia, siostra Maćka, ogarniała swoją trójkę z uśmiechem na ustach, a do tego robiła to, czego oczekiwała od niej matka. Ja bym tak nie mogła, padłabym na twarz.
Nie wiem, być może zostałam ulepiona z innej gliny albo rzeczywiście byłam tym leniwym stworem, za którego mnie brali. Grunt, że nie czułam się szczęśliwa z tymi ludźmi pod jednym dachem, nie podobały mi się zasady tam panujące. Niestety, na moje sugestie dotyczące wyprowadzki i powrotu do dawnego życia Maciek reagował alergicznie. Nie docierało do niego, że ja po prostu nie chcę dłużej tu mieszkać.
Czułam się samotna, niezrozumiana, zostawiona sama sobie. Rodzina mojego męża mnie nie akceptowała, a że we wsi była lubiana i szanowana, to i wieś także nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Ludzie plotkowali za moimi plecami, śmiali się, dogadywali. Wśród sąsiadek nie miałam ani jednej koleżanki, bo wszystkie chodziły na herbatki do Natalii. Miały zupełnie inne pragnienia i inne podejście do życia. Ja nie rozumiałam ich, a one mnie.
Dlatego właśnie przestałam w końcu wspominać o wyprowadzce. Żeby nie stracić tej jednej, jedynej przyjaznej duszy, którą miałam w tym obcym miejscu, żeby nie kłócić się z mężem.
On chyba ze mnie żartował
Tymczasem on, ślepy i głuchy na moje potrzeby, wziął moje milczenie w tej sprawie za dobrą monetę. Uznał, że zaakceptowałam sytuację i zaaklimatyzowałam się na wsi. Pewnego dnia przyszedł do mnie i oznajmił mi z radosną miną:
– Mam wiadomość! Dostałem kredyt!
– Na dom? – spytałam bez sensu, choć przecież to było niemożliwe.
– Nie – zaśmiał się. – Na remont piętra.
Widząc, że rozdziawiłam buzię w niemym zdumieniu, dodał pośpiesznie:
– Pomyślałem sobie, że skoro tak dobrze nam się tutaj mieszka, to możemy tu zostać na stałe. Wiesz, rodzice mówili, że gdybyśmy się na to zdecydowali, oddaliby nam całe poddasze. Jakby odpowiednio poprzestawiać ściany, zmieściłoby się tam nawet trzy pokoje, łóżeczko dziecięce można by wstawić do tego od południa, bo tam będzie najcieplej, nasza sypialnia wychodziłaby na północ, a łazienka…
– O czym ty gadasz? – przerwałam mu wzburzona. – Jaki kredyt? Jaki remont? Przecież mieliśmy zamieszkać na swoim!
– No tak, ale to było kiedyś – zmarszczył brwi. – Teraz okoliczności się zmieniły.
– Jak mogłeś?! – wrzasnęłam. – Jak mogłeś podjąć taką decyzję beze mnie! Nie godzę się na to, rozumiesz! Nie ma mowy, że zostanę w tym grajdołku na zawsze razem z twoją rodzinką!
– Cóż, obawiam się, że będziesz musiała – oznajmił chłodno. – Chyba nie masz dokąd pójść.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Mój mąż, mężczyzna, z którym spędziłam siedem lat i z którym planowałam się zestarzeć, właśnie mi mówił, że albo zrobię tak, jak on chce, albo fora ze dwora. Nie liczył się ze mną, z moimi uczuciami. Ważna była tylko jego wizja. Kiedy z fajnego faceta zmienił się we władczego tyrana? Czy to wpływ jego rodziny czy może zawsze taki był, tylko się dobrze maskował?
Nie miałam pojęcia. Ale wiedziałam jedno – to nie było moje miejsce i musiałam poszukać sobie innego. Takiego, w którym mogłabym odpoczywać do woli, a moje zdanie coś by znaczyło.