„Kobieta po emeryturze ma być już tylko nudną babcią. A ja wolę pilates i sanatorium od zmieniania pieluch”
„Nie mówię, że nie kocham wnuków. Kocham je nad życie. Ale nikt mnie nie pyta, czy mam siłę, czy chcę. Od kilku lat każdy weekend mam zajęty, jakby w moim kalendarzu istniały tylko cudze potrzeby. Córka twierdzi, że to „jedyny moment, kiedy mogą z Tomkiem pobyć razem jako para”. No dobrze. Ale ja też jestem kobietą. Też chcę czasem pobyć ze sobą”.

Mam na imię Basia. Jestem na emeryturze, mam 66 lat, dwoje cudownych wnuków i jedną dorosłą córkę, którą wychowałam sama, odkąd jej ojciec uznał, że życie na własnych zasadach jest ciekawsze niż nocne karmienie i pieluchy.
Kiedyś mówiłam o sobie z dumą: matka. Później: babcia. A teraz? Teraz mam wrażenie, że moje imię przestało istnieć, a ja sama jestem tylko dodatkiem do cudzych planów. Piątek po południu — wiadomo. Zupa jarzynowa, pranie, bajki, usypianie, nocne pobudki. W sobotę powtórka z rozrywki. W niedzielę oddaję dzieci z uśmiechem, chowam pościel z bajkowym motywem i padam na kanapę. A potem budzę się w poniedziałek i próbuję dojść do siebie.
Nie mówię, że nie kocham wnuków. Kocham je nad życie. Ale nikt mnie nie pyta, czy mam siłę, czy chcę. Od kilku lat każdy weekend mam zarezerwowany, jakby w moim kalendarzu istniały tylko cudze potrzeby. Córka twierdzi, że to „jedyny moment, kiedy mogą z Tomkiem pobyć razem jako para”. No dobrze. Ale ja też jestem kobietą. Też chciałabym czasem pobyć ze sobą.
– A nie boisz się, że oni zapomną, że też jesteś człowiekiem? – zapytała mnie ostatnio Jadzia, moja sąsiadka i najlepsza przyjaciółka, kiedy usiadłyśmy na kawie przy kuchennym stole.
Milczałam. Bo chyba właśnie tego się zaczynam bać najbardziej.
Córka mnie nie rozumiała
Wiedziałam, że muszę to powiedzieć. Tylko nie miałam pojęcia, jak zacząć. Stałam przy kuchennym stole i mieszałam ciasto na naleśniki, czekając, aż Marysia wpadnie po dzieci. Obiecałam sobie, że spróbuję spokojnie, bez emocji, bez pretensji. Chciałam tylko, żeby mnie zrozumiała.
Kiedy weszła, rzuciła tylko szybkie „cześć” i zaczęła pakować plecaki dzieci, jakby się paliło. Poczekałam, aż wnuki zniknęły w przedpokoju i wtedy odezwałam się, trochę drżącym głosem.
– Marysiu… muszę z tobą o czymś porozmawiać.
Uniosła wzrok znad plecaka, zdezorientowana.
– Coś się stało?
– Nie… to znaczy… Niezupełnie. Chodzi o te weekendy. Zastanawiałam się ostatnio, czy nie wyjechać do sanatorium. Z Jadzią. Tylko… to by znaczyło, że w weekendy nie będę mogła zająć się dziećmi.
Zamilkła. Jakby nie zrozumiała, co powiedziałam.
– Przepraszam, ale co mamy wtedy zrobić? – zapytała po chwili. – Myślałam, że możemy na ciebie liczyć. Jak zawsze.
– Możecie. Ale… ja też potrzebuję czasem odpocząć. To nie potrwa długo.
Prychnęła, a potem skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie z tym swoim spojrzeniem, które pamiętałam z jej młodości – kiedy coś szło nie po jej myśli, robiła się zimna i twarda.
– Czyli wnuki są ci kulą u nogi? Tak? Nie wiedziałam, że tak to odbierasz.
– Nie powiedziałam tego. Marysiu… ja je kocham. Po prostu... jestem zmęczona. Cały tydzień jestem sama, a w weekend też nie mam chwili dla siebie. Kiedy mam odpocząć?
– Mamo, przecież jesteś na emeryturze. Masz całe dni dla siebie.
Poczułam, jak coś się we mnie zaciska. Nie złość, nawet nie żal. Raczej bezsilność. Bo wiedziałam, że nie rozumie. Dla niej byłam zawsze. Na każde zawołanie. Nigdy nie powiedziałam „nie”.
– Emerytura nie oznacza, że mam żyć tylko dla innych – powiedziałam cicho.
– Jesteś egoistką – wypaliła nagle. – Nie wierzę, że to się dzieje. Potrzebujemy cię, a ty akurat teraz chcesz sobie wyjechać? Dzieci cię kochają. One będą zawiedzione.
Zamilkłam. Wiedziałam, że nie przekonam jej teraz, może w ogóle. A jednak musiałam to zrobić. Dla siebie.
Tego dnia wyszła bez pożegnania. Nie było uścisku, nie było „dziękuję”. Tylko trzaśnięcie drzwiami i echo słów, które bolały mocniej, niż chciałam to przyznać.
W końcu miałam czas dla siebie
Pojechałam. Mimo wyrzutów sumienia, mimo milczenia Marysi i braku wiadomości od niej przez cały tydzień. Po raz pierwszy od wielu lat spakowałam walizkę nie dla kogoś, tylko dla siebie. Włożyłam wygodne spodnie, sweter, książkę, którą od dawna chciałam przeczytać, i kilka rzeczy na zmianę. Jadwiga przyjechała po mnie punktualnie. W jej oczach widziałam coś, czego dawno nie czułam – radość. I podekscytowanie, że jedziemy. Po prostu jedziemy.
W sanatorium było zwyczajnie. Woda w basenie lekko chlorowana, zabiegi co rano, obiady z kopiastą porcją ziemniaków. Ale dla mnie to był luksus. Nie musiałam nikomu robić kanapek, nie zmywałam, nie biegłam z mopem po kuchni. Siadałam z kawą na tarasie i patrzyłam w dal. Po raz pierwszy od dawna słyszałam swoje własne myśli.
Drugiego dnia wyłączyłam telefon. Przestał dzwonić już wcześniej, bo Marysia się nie odzywała. Ale bałam się, że zobaczę jakieś krótkie „dzięki za wszystko” albo, co gorsza, zdjęcie wnuków z podpisem „Tęsknimy”. Nie chciałam poczucia winy. Chciałam dać sobie prawo do bycia tylko Basią.
Na kolacji Jadzia zapytała:
– I co, nadal się boisz, że zawiodłaś?
Popatrzyłam na nią, niepewna, co odpowiedzieć. Wzięłam łyżkę zupy pomidorowej i dopiero po chwili westchnęłam.
– Trochę. Ale też… czuję, że oddycham.
Zamieszała herbatę i spojrzała na mnie z tym swoim spokojem, który zawsze działał na mnie kojąco.
– Dobrze zrobiłaś. Nikt ci nie da drugiego życia. Nie oddawaj tego jedynego tak bez reszty.
Wtedy mnie tknęło. Ja naprawdę oddałam wszystko. Dla rodziny, dla córki, dla wnuków. I może nikt mi tego nie zabrał, ale ja sama przestałam pytać siebie, czego ja chcę. Co mnie cieszy. Z czym jest mi dobrze.
Wieczorem poszłam na spacer po deptaku. Pachniało lipą i czymś jeszcze, może mokrą trawą po podlewaniu. Usiadłam na ławce i przez dłuższą chwilę po prostu patrzyłam na ludzi. Śmiali się, spacerowali z kijkami, kłócili się o drobnostki. I nikt mnie nie znał. Nie byłam tam niczyją matką ani babcią. Byłam kobietą z nieco posiwiałymi włosami, w granatowej kurtce, która wreszcie ma czas na siebie.
Nie chciałam być tylko pomocą domową
Kiedy wróciłam, było cicho. Nie mogłam dłużej znieść milczenia i postanowiłam odwiedzić córkę. Myślałam, że wnuki się ucieszą, ale nikt nie wybiegł na powitanie. Marysia otworzyła drzwi, chłodno się uśmiechnęła i od razu zawołała dzieci do pokoju. Stałam w przedpokoju, jak nieproszony gość.
– Jak było? – zapytała, nie patrząc mi w oczy.
– Dobrze. Odpoczęłam.
– To dobrze, bo u nas nie było lekko. Tomek miał delegację, młody się przeziębił. W najgorszym momencie cię nie było.
Poczułam, jak coś mnie ściska. Chciałam powiedzieć, że potrzebowałam tego wyjazdu. Że nie zrobiłam tego przeciwko nim. Ale Marysia już rzuciła zdanie, które dźwięczało mi w uszach do wieczora:
– Myślałam, że zawsze będziemy mogli na ciebie liczyć.
Odpowiedziałam cicho:
– Ale ja też jestem człowiekiem, nie tylko pomocą domową.
Nie odpowiedziała. Po chwili wyszłam, bez uścisku, bez pożegnania. Znów.
Chciałam po prostu żyć
W domu długo nie mogłam się odnaleźć. Przez kilka dni przeglądałam zdjęcia z sanatorium, słuchałam muzyki, której dawno nie słyszałam. Tęskniłam za wnukami, ale nie chciałam dzwonić. Czekałam, aż Marysia się odezwie. Nie odezwała się.
Spotkałam się z Jadzią w naszej ulubionej kawiarni. Przyniosła świeżo pieczone drożdżówki i uśmiech, który nie oceniał.
– I co teraz, Basia?
– Nie wiem. Może właśnie czas, żeby przestać być „na każde zawołanie”.
Patrzyła na mnie uważnie, jakby ważyła każde moje słowo. A potem skinęła głową, jakby podjęła decyzję za mnie.
Tego samego wieczoru zadzwoniłam do Marysi. Odebrała dopiero po kilku sygnałach.
– Chciałam ci powiedzieć, że od teraz co drugi weekend jest mój – powiedziałam spokojnie. – Chcę chodzić na pilates, do kina, spotykać się z koleżankami. Po prostu żyć.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Ale tym razem się nie tłumaczyłam. Odłożyłam słuchawkę i poczułam coś dziwnego. Może nie ulgę, jeszcze nie. Ale to był pierwszy krok. Mały, pierwszy krok do samej siebie.
Barbara, 66 lat
Czytaj także:
- „Sąsiad zza płotu poruszył najczulsze struny w moim sercu. Po 60-tce znudziło mi się parzenie herbatki dla męża”
- „Dzieci oddały mnie do domu dla seniorów z nadzieją, że wyjdę stamtąd w trumnie. Zdziwią się, gdy zobaczą testament”
- „Z naiwności straciłem oszczędności życia, ale nie to było najgorsze. Palce maczał w tym ktoś, kogo doskonale znałem”