Reklama

Gdybym miał przyporządkować do mojej żony jakiś kolor, to byłby to żółty. Już tłumaczę dlaczego. Tam, gdzie pojawia się Ania, robi się jaśniej. Ona potrafi wywołać uśmiech na twarzy nawet najbardziej zmartwionej osoby. I nie jest to tylko moja opinia. Nie wiem, jak ona to robi, ale wszędzie, gdzie się pojawi ludzie stają się milsi. Mój ojciec, gdy ją poznał, powiedział, że jest jak iskierka dobroci. Dokładnie takiego użył sformułowania. Gorzej jak iskierka się wkurzy… Wtedy, no cóż, nie przebiera w słowach i wywołuje prawdziwą burzę z piorunami. Zarówno wspomnianej wyżej dobroci jak i wybuchów gniewu miałem okazję doświadczyć. Ale od początku...

Reklama

Zawsze dało się ją ułagodzić

Zanim na mojej drodze pojawiła się Ania, wszystko toczyło się bez większych komplikacji, tak jak tego oczekiwałem. Nabrałem nawet błędnego przekonania, że mogę mieć kontrolę nad ludźmi. Kolejne osoby, które poznawałem, prędzej czy później ulegały mojemu wpływowi. Szczególnie kobiety… Nigdy nie miałem z nimi problemów. Zawsze starałem się sprawiać wrażenie, że ich słucham – to podstawa. A tak naprawdę traktowałem je jako rozrywkę, urozmaicenie mojego niezbyt ciekawego życia.

Moi rodzice rozstali się, gdy byłem mały. Wychowywał mnie ojciec. Mama odeszła, bo nudziła ją stabilizacja, jaką dawało małżeństwo. Wyjechała do Niemiec i tam związała się z jakimś bogatym facetem, a o nas zapomniała. Może wydać się to dziwne, ale nigdy za nią nie tęskniłem. Dzieciństwo miałem udane. Po ukończeniu szkoły poszedłem na studia, zaraz po nich dostałem pracę w urzędzie. Nudziło mnie to zajęcie i nie dawało dużych pieniędzy, postanowiłem więc jakoś dorobić. Wszedłem w spółkę z kolegą i interes prowadzony przez nas na pół gwizdka zaczął przynosić spore korzyści.

Miałem dziewczynę. Agnieszka była ładna, spokojna i bardzo do mnie przywiązana. Fajnie było z nią gdzieś wyjść, pokazać się. Ja zapraszałem, ona była mi wdzięczna – taki układ. Wiem, że miała nadzieję, że w końcu się z nią ożenię, nieraz o tym napomykała.

– Skarbie, nie jestem jeszcze gotowy na małżeństwo – tłumaczyłem jej wtedy. – Po co się spieszyć, mamy czas.

Zobacz także

Kiedy zaczynała być nieustępliwa, zabierałem ją na zakupy lub na romantyczną kolację. Zawsze dało się ją ułagodzić. Było mi z nią wygodnie. Choć wszystko mi się dobrze układało, to nie potrafiłem się z tego cieszyć. Nie wiem, czemu ludzie mnie albo denerwowali, albo zwyczajnie nudzili. Wszyscy byli tacy sami – przewidywalni.

Miała ogromną cierpliwość do ludzi

Ania pojawiła się pewnego dnia w urzędzie, w którym pracowałem. Koleżanka, z którą pracowałem w biurze, miała wypadek i trzeba było szybko zorganizować zastępstwo, tym bardziej że ja byłem na urlopie. Kiedy wróciłem, zastałem tam Anię. Już na pierwszy rzut oka różniła się od moich koleżanek z pracy, w ogóle od kobiet, które dotychczas znałem. Nie była to w moim wypadku miłość od pierwszego wejrzenia, ale od razu wiedziałem, że z moją nową współpracowniczką na pewno nie będę się nudził. Intuicja mnie nie zawiodła.

Ania była bystra, dowcipna, szybko się uczyła. Potrafiła mnie rozbawić, zresztą nie tylko mnie. Po miesiącu znali ją już chyba wszyscy pracownicy urzędu. A ja przekonałem się, że do pracy można przychodzić z przyjemnością. Zauważyłem też, że ludzie, którzy przychodzili do nas załatwić jakąś sprawę, nie byli już opryskliwi jak dotychczas. Normą stało się, że interesanci oprócz standardowego „dzień dobry” i „do widzenia” zaczęli życzyć miłego dnia i miłego weekendu.

Ania miała ogromną cierpliwość do ludzi, a przy tym nie była naiwna. Miała zakodowany jakiś czujnik prawdomówności – nie dało się jej zmanipulować. Przyznam, że początkowo próbowałem zrzucić na nią część swoich obowiązków. Cóż, skoro jest taka uczynna… I nawet udało mi się to, ale tylko przez pierwsze trzy miesiące. Później powiedziała:

– Dziękuję ci bardzo za trud, jaki wkładasz w nauczenie mnie wszystkiego, ale już dużo umiem i nie będę cię dłużej wykorzystywać. Swoje rzeczy rób sam, ok?

O mało nie zakrztusiłem się śmiechem. Przyznam, że jeszcze nikt nie potrafił w tak błyskotliwy sposób oprzeć się moim manipulacjom. W końcu zaprzestałem tego typu manewrów.

Nic między nami w tamtym czasie nie zaszło. Nie, żebym nie chciał. Moja współpracowniczka bardzo mi się podobała. Niestety, to nie była dziewczyna, która zgodziłaby się na przygodę. Miała zasady i dość tradycyjne podejście do relacji partnerskich. Zresztą Ania wiedziała, że mam dziewczynę i przez to dbała o stosowny dystans między nami. Bo jeśli tylko dałaby jakiś znak przyzwolenia, nie zawahałbym się ani chwili.

Skłamałem – powiedziałem, że się rozstaliśmy

Pół roku zastępstwa szybko minęło i Ania musiała odejść. Nie sądziłem, że będzie mi jej tak brakowało. Wprost nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Tęskniłem za jej żartami, złośliwościami, śmiechem. Wyjechałem na urlop, a żeby nie czuć się samotnym, zabrałem ze sobą Agnieszkę.

Anię spotkałem dwa miesiące później, zupełnym przypadkiem. Wysyłałem na poczcie paczkę, a ona kartki świąteczne. Wcześniej zbierałem się co prawda na odwagę, żeby do niej zadzwonić i spytać, co słychać, gdzie teraz pracuje, ale w końcu tego nie zrobiłem. Ona też się nie odzywała. Jakoś dziwnie się rozstaliśmy. Aż tu nagle taka niespodzianka.

Zaprosiłem ją na kawę, rozmawialiśmy i było jak dawniej. Wspominaliśmy naszą wspólną pracę, opowiadałem jej o tym, jak spędziłem urlop – pominąłem jednak osobę Agnieszki. Co więcej, w trakcie rozmowy jakoś tak wyszło, że skłamałem – powiedziałem, że się rozstaliśmy.

W ten oto sposób w oczach Ani stałem się wolnym mężczyzną. Było to duże ułatwienie w naszych relacjach. Zaczęliśmy się spotykać. Na gruncie prywatnym było jeszcze lepiej niż w pracy, chociaż inaczej. Byłem zauroczony, a już kompletnie straciłem głowę, gdy okazało się, że byłem jej pierwszym mężczyzną. Ania w pełni mi zaufała, ale ja… nadal nie byłem z nią szczery i to się zemściło.

Z miejsca podbiła serce mojego ojca

Zazwyczaj spędzaliśmy czas na mieście albo u niej. A to dlatego, że mieszkałem z ojcem, który nie był zbyt towarzyski i od zawsze odstraszał moich znajomych. Mimo to wybaczałem mu to jego dziwactwo, w końcu miał tylko mnie. Ania bardzo chciała go poznać, a mnie już brakowało argumentów, żeby jej odmówić. Zrobiłem więc kolację, wypożyczyłem filmy i nawet zacząłem się cieszyć na ten wspólny wieczór. I rzeczywiście było miło. Ania z miejsca podbiła serce mojego ojca, nie musiała się nawet o to zbytnio starać. Oboje zdawali się być zachwyceni sobą – rozmawiali, żartowali, śmiali się...

Wtedy, zupełnie niespodziewanie przyszła Agnieszka. Nie mogłem jej nie wpuścić. Po jej pierwszych słowach i przywitaniu nie można było mieć wątpliwości, że wcale się z nią nie rozstałem. Mimo to, nie doszło do żadnej dramatycznej sceny jak w filmie, przez co Agnieszka nawet nie zorientowała się, że coś jest nie tak. W milczeniu obserwowałem, jak Ania kończy rozmowę z moim ojcem, żegna się z nim, jakby byli starymi przyjaciółmi i jakby to właśnie do niego przyszła w odwiedziny. Żadnych histerii, awantur, że ją oszukałem. Właściwie nawet na mnie nie patrzyła. Wyszła.

Nie chciała słuchać moich tłumaczeń, nie odbierała telefonów. Gdy do niej przyjechałem porozmawiać, zmroziła mnie spojrzeniem pełnym pogardy. Każde moje słowo pogarszało tylko sytuację. Całą historię skwitowała tylko:

– Jeśli chodzisz z dziewczyną trzy lata, bez względu na wszystko co mówisz, jest to poważny związek, więc nie rób z niej idiotki – stwierdziła. – Wiesz, szkoda mi tej dziewczyny – dodała.

Powiedziała mi jeszcze (zresztą nie pierwszy raz), że jestem jak dziecko – wiecznie niezdecydowany, ale zawsze skory do zabawy. Poczułem się jak ostatni dupek.

Dwa miesiące później dowiedziałem się, że Ania wyjechała do ciotki do Niemiec. Straciłem ją z oczu na pół roku.
W tym czasie definitywnie rozstałem się z Agnieszką.

– Ten związek donikąd nas nie prowadzi, więc nie ma sensu w nim tkwić – powiedziałem jej na odchodnym.

Ona szybko znalazła pocieszyciela, a ja spotykałem się z coraz to nowymi pocieszycielkami. Moje życie nabrało tempa, ale nie udało mi się zapomnieć o Ani.

O takiej kobiecie trudno zapomnieć...

Gdyby nie choroba mojego ojca i to, że trafił do szpitala, być może nigdy bym już jej nie spotkał... Przez przypadek znalazłem się jednak w windzie z braćmi Ani. Chciałem się przywitać, a oni wyzwali mnie od najgorszych. Nie wiedziałem o co chodzi, co prawda skrzywdziłem ich siostrę, ale ich to przecież bezpośrednio nie dotyczyło. Poza tym byłem pewien, że Ania nie opowiadała braciszkom o swoich sercowych kłopotach.

Coś mnie jednak tknęło i wróciłem na piętro, na którym wysiedli. I tak znalazłem się na oddziale patologii ciąży. Na jednej z sal leżała Ania i była... w zaawansowanej ciąży! Na mój widok odwróciła głowę.

– Nie chcę cię widzieć – krzyknęła. – Wyjdź i nie przychodź więcej.

Ja jednak postanowiłem, że tym razem nie odpuszczę i nie pozwolę jej znów ode mnie uciec.
Nawet przez chwilę nie miałem cienia wątpliwości, czyje to dziecko. Wystarczyło spojrzeć na jej brzuch, trochę pododawać i wszystko było jasne. To, co zdarzyło się potem, zasługuje na oddzielną historię.

Pokrótce wyjaśnię tylko, że nauczyłem się szybkiego podejmowania decyzji i cierpliwości. Choć przez ponad trzydzieści lat mojego życia nigdy nie byłem gotowy na małżeństwo z kimkolwiek, to jeszcze przed urodzeniem naszego synka kupiłem pierścionek zaręczynowy, kwiaty i oświadczyłem się Agnieszce. Za pierwszym razem dostałem oczywiście kosza. Ale byłem zdecydowany i próbowałem do skutku, codziennie.

W końcu przeszedłem szereg prób, które miały potwierdzić, czy nadaję się już do roli męża i ojca, czy można mi zaufać. Nie było łatwo, ale udało mi się. Zresztą staram się każdego dnia to potwierdzać. Dziś mam wspaniałą rodzinę i jestem naprawdę szczęśliwy.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama