Reklama

Kłótnia. Która to już z kolei? Ciężko policzyć, ale ta jest jakaś zupełnie inna. Marysia ma czerwoną buzię i patrzy na mnie ze złością. Nie pozwala mi powiedzieć ani słowa...

Reklama

– Proszę, posłuchaj mnie choć raz!

– Przecież zawsze cię słucham...

– No tak, możesz tak uważać, ale mi to nie robi różnicy. Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to, w końcu mnie to nie obchodzi. Dosłownie nie daję już rady, nie chcę tak dalej. Zostawiam cię, Mariusz, zostawiam!

– Marysiu, weź głęboki oddech i powiedz mi na spokojnie, co się dzieje. Co jest nie tak?

– Dosłownie wszystko, Mariusz. Ty jesteś nie tak, nasza relacja jest nie tak, a najbardziej nie tak jestem ja... Jestem zepsuta do szpiku kości. Taką mam po prostu naturę. Nie chcę już więcej patrzeć na siebie w twoich pełnych wyrozumiałości oczach, nie chcę już więcej twojego zrozumienia i przebaczenia. Niedobrze mi się robi od twojej całej wielkoduszności. I tych twoich moralizatorskich frazesów, tego tonu przepełnionego samozadowoleniem. Zniknij!

– Zaparzę ci herbatę, co ty na to?

– Wynoś się stąd!

– Marysiu, naprawdę proszę...

– "Marysiu, proszę...", ale o co ty mnie chcesz prosić? Nie jestem żadnym aniołem, zdolnym do latania wokół swojego Pana Stwórcy! Nigdy nim nie byłam i już na pewno nie będę. Ale za to pragnę oddychać swobodnie. Chcę mieć prawo do pomyłki, do grzechu, do zwykłych błędów! Ale przy tobie to jest jakieś nierealne, naciskasz na mnie tak mocno, że brakuje mi powietrza. Przygniata mnie ta twoja dobroć! Pierwsze co robię rano, zaraz po przebudzeniu, to gorączkowe przeglądanie w myślach swoich czynów, rachunek sumienia, sprawdzanie, czy nie śniło mi się coś nieprzyzwoitego, czy przypadkiem odczytasz to z moich oczu i mi wybaczysz. Bo ty, z natury, jesteś dobrocią sama w sobie.

– Skarbie, ja...

– Już dawno przestałam wierzyć w twoją rzekomą dobroć! – przerwała mi, nie dając nic powiedzieć. – To tylko twoja strategia, żeby radzić sobie w życiu. A wiesz, co jest twoją bronią? Wyrzuty sumienia. Wsadzasz je we mnie z każdym swoim gestem i słowem, tylko po to, żeby potem móc mi przebaczyć. Z tym nieszczerym uśmiechem. Bez tego przestałbyś istnieć! Po prostu by cię nie było. Zniknąłbyś. Chwila i już nie ma Mariusza. A jeszcze sekundę temu wydawałeś się taki wielki. Ale już nie wierzę w twoją wielkość! Jesteś pełen kłamstwa. Ale miałam wystarczająco dużo czasu, żeby cię przeskanować i nawet wiem, co teraz masz w głowie i o czym myślisz...

– Co w takim razie?

– Wydaje ci się, że cię ranię, że jestem niesprawiedliwa, ale dasz radę to przeżyć i mi wybaczyć, bo przecież jestem niestabilna emocjonalnie lub zbliża mi się miesiączka, więc mam prawo do swoich nastrojów. No przyznaj, że tak naprawdę myślisz? No, odpowiedz!

– Coś w tym stylu...

– No dokładnie. Więc należy dać mi herbatę i jakiś łagodny środek na uspokojenie, a jak będzie mi już lepiej, to się wypłaczę i przeproszę za swoje głupie zachowanie. Mariusz! Ale ja nie przeproszę. Już nie tym razem. I już nigdy nie przeproszę cię za nic, bo już nigdy nie będziesz obok mnie. To jest koniec.

Mówiła jakieś straszne rzeczy

Tak właściwie, nie potrafiłem o niczym myśleć. Czułem, jak drży mi cały brzuch i jak mi bije serce w skroniach. Przestraszyłem się, bo Marysia nigdy wcześniej do mnie tak nie mówiła. Obawiałem się, że mogłaby rzeczywiście odejść, bałem się, że w tym, co mi wygarnęła, mogło być ziarno prawdy. Obawiałem się wreszcie, że może mówić prawdę. Być może uwierzyłem, że jestem lepszy, niż jestem.

Naprawdę chciałem napić się herbaty. A może nawet zażyć jakiś środek uspokajający... Ciapek leżał zwinięty w kłębek w kącie pokoju, wyraźnie przestraszony, bał się nawet poruszyć uszami. Gdy spojrzałem mu prosto w oczy, wiedziałem, że jest tak samo przestraszony jak ja.

– Czyli chciałabyś, żebym był jaki? Gorszy? – zadałem odważnie pytanie.

To był zupełnie zbędny komentarz. Ciapek zaskoczony zamrugał swymi brązowymi oczami.

– Teraz to nie potrzebuję od ciebie już nic. Ale mogę ci coś poradzić, potraktuj to jak darmowe wsparcie psychologiczne. Tak, chciałabym, żebyś był zwyczajnym mężczyzną, a nie tablicą z nieczytelnymi boskimi przykazaniami, napisanymi odblaskową farbą. Czuję, że zaraz zaczęłabym płakać nad sobą, kiedy przypomnę sobie, w jakim musiałam być stanie, aby związać się z tobą i przez tyle lat nie dostrzegać, jakim straszliwym kłamstwem jesteś.

– Czy nie uważasz, że jesteś zbyt bezlitosna?

– Chcesz zobaczyć, co to znaczy być bezlitosnym? Proszę. Czy nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego Wilka i twoje dzieci nie rozmawiają z tobą?

– Tak. Masz rację, to jest prawdziwa bezlitosność. Kiedy planujesz się wyprowadzić?

– Dzisiaj. Teraz. Nie ma sensu dłużej ciągnąć tej farsy.

Po tych słowach poszła do sypialni, aby spakować swoje rzeczy.

– Chodź, Ciapek, idziemy – postanowiłem wziąć psa na spacer.

Ciapek przeszedł cicho pod drzwi z podkulonym ogonem, a potem delikatnie dotknął noskiem wiszącą smycz. Zeszliśmy po schodach. Włożyłem kaptur na głowę, bo na zewnątrz padał niezbyt przyjemny deszcz. Chodziliśmy po mokrych alejkach w naszym małym parku. W mojej głowie pojawiały się jakieś naprawdę dziwaczne myśli. Jedna z nich wciąż do mnie wracała, przepychając się przez inne.

"Hej! Dałeś się nabrać! Przecież doskonale wiesz, że cię kocham i nigdy, ale to nigdy, cię nie porzucę". Marysia wybuchła śmiechem i głaskała mnie po włosach.

Ciapek próbował podnieść jakiś kij, ale szybko się poddał. Przeszliśmy obok ławki, na której siedem lat wcześniej siedziała zapłakana Marysia, a ja postanowiłem pocieszyć zrozpaczoną dziewczynę. Kilka miesięcy przed tym Wiolka odeszła ode mnie, a razem z nią nasze dwie pociechy.

Ciapek, wówczas ledwie roczny szczeniak, wyprzedził mnie i skoczył na ławkę, by polizać twarz Marysi. Wiedziałem, że nie ma lepszego sposobu na zawiązanie nowej znajomości niż pies. Marysia była tak młoda i naprawdę piękna. My z Ciapkiem też nie wyglądaliśmy źle.

– Wybacz jego bezceremonialne zachowanie – powiedziałem.

– Nie ma za co przepraszać.

– Gdybym ja był na miejscu Ciapka, zrobiłbym dokładnie to samo

– Czyli polizałby mnie pan?

Łzy jeszcze leciały po twarzy, ale za to na ustach malował się już uśmiech.

– Hmm, no… tak. Czy panią to dziwi?

– Nieco jestem zdziwiona. Myślę, że dziś nie wyglądam najlepiej.

– Proszę nie przesadzać. Czy pani może wyglądać jeszcze lepiej?

I tak dalej. To było super spotkanie i niesamowita rozmowa. Marysia była smutna i płakała, bo właśnie jakiś idiota z nią zerwał. Okej, trochę namieszała, ale czy od razu trzeba było ją zostawić? Ja bym jej nie zostawił. Nawet jeśli by zrobiła naprawdę duży bałagan? Nie, nie ma takiej opcji!

Ona w to nie wierzy. Czas ją przekonać. Ale ciekawe jak? Tak zwyczajnie, zostaniemy parą, ona narozrabia i wtedy zobaczymy. Pomysł się przyjął. To był najszybciej zawarty związek na świecie, jestem o tym przekonany. Ciapek z radości krążył wokół ławki. Na kolację zjedliśmy gołąbki ze słoika i wypiliśmy butelkę wódki. Ja piłem czystą, a Marysia z sokiem.

Mimo wszystko ten dzień zakończył się pozytywnie

– Czy kierownik mógłby podzielić się ze mną papierosem? Właśnie wróciłem z dalekiej podróży.

– Przykro mi, ale nie palę – uśmiechnąłem się do gościa. – Ale mogę postawić Ci piwo.

Wręczyłem mu piątaka.

– Dobrze, niech będzie. Niech ten dzień skończy się kierownikowi dobrze. Proszę tego nie lekceważyć. Obiecuję to panu.

No nieźle, drobny pijaczyna z instynktem. Tego właśnie potrzebuję. Niech ten nieszczęsny dzień dobrze się skończy. E, ale chyba nie ma takiej możliwości.

– Co ty na to, Ciapku, może jeszcze jedna runda?

Mój kaptur był już całkiem mokry, a w butach było pełno wody. Totalna porażka. Marysia zapewne już skończyła się pakować. Nigdy się u mnie dobrze nie rozpakowała – nie zwiozła wszystkich swoich rzeczy, mieszkała tutaj, ale zachowała też swoją kawalerkę i teraz ma gdzie wrócić.

Złe dobrego początki

Wyszliśmy z parku. Było już ciemno, a w bladym świetle lamp wszystko wyglądało jeszcze bardziej przerażająco. Brudna woda oblała moją twarz. Auto zahamowało parę metrów dalej. Prowadzący wyskoczył z pojazdu i zaczął biec w moim kierunku. Chciałem szybko ustawić do pionu tego łajdaka.

– O rany, jest mi strasznie przykro, zupełnie nie wiem, jak do tego doszło. Serio. Jest tu tak ciemno, że nie zauważyłam pana. I nigdy nie było tutaj takiej wielkiej dziury, w której zebrało się tyle wody... Przykro mi bardzo! Przepraszam!

Okazało się, że kierowcą była kobieta. Jej głos miał tak piękny ton, że cały gniew nagle zniknął. Mogłem słuchać jej na okrągło.

– Nie mogę was tutaj zostawić w takim stanie, ja pana wypiorę i pieska umyję, a potem wysuszę. Mieszkam w domu tuż obok, bardzo was zapraszam...

Podczas gdy ocierała mi twarz chusteczką, Ciapek przyglądał mi się z zaciekawieniem.

– Nie ma potrzeby, proszę się nie fatygować, i tak jesteśmy już całkiem przemoczeni. Przechadzamy się już tak w koło ze trzy godziny.

– Nie, nie ma opcji. Jedziecie ze mną.

– Serio, to naprawdę niepotrzebne, rodzina się na panią wkurzy...

– Jaka znowu rodzina? Ja, proszę pana, mieszkam sama! Nie ma mowy, że was tu tak zostawię. Koniec dyskusji.

Złapała mnie pewnie za ramię i poprowadziła do wejścia klatki schodowej. Spod cienia wyłonił się mroczny gość z puszką piwa w dłoni.

– Może hrabina podzieli się ze mną papieroskiem?

– Tolek, że ci nie wstyd tak się upominać każdego dnia. Bierz, wszystkie.

– Bardzo serdecznie dziękuję hrabinie i jak zawsze życzę, że ten dzień skończy się dla hrabiny dobrze.

Puścił mi oko porozumiewawczo.

Reklama

Kiedy wróciliśmy do domu następnego dnia, nie było już Marysi ani jej rzeczy. Pozostawiła po sobie naprawdę wielki bałagan. Muszę zacząć sprzątać, bo Marzena ma do mnie przyjść o szóstej. Czy to tylko ja mam takie wrażenie, że świat ostatnio jakość mocno przyspieszył?

Reklama
Reklama
Reklama