Reklama

Nad porcelanową filiżanką unosiła się chmurka pary. Delikatnie chwyciłam za uszko i powolutku upiłam łyczek kawy, żeby jak najdłużej delektować się smakiem. Efekt był piorunujący. Z całej siły powstrzymałam się, żeby nie opluć eleganckiego, kawiarnianego stolika. Puściłam filiżankę, zakryłam rękoma twarz. Piekły mnie usta, szczypało w język, łzy ciurkiem spływały po twarzy, nie mogłam złapać oddechu. Po omacku zaczęłam szukać serwetki, żeby porządnie się wykaszleć, potem wymacałam szklankę z wodą i łapczywie zaczęłam pić.

Reklama

Poczułam ulgę. Udało mi się złapać haust powietrza. Odetchnęłam, tym razem spokojniej. Żyję! Nie otrułam się, ale… Co to było za świństwo?!

Zaczęłam rozpaczliwie rozglądać się za kelnerką, ale w zasięgu wzroku nikogo nie było. Ruszyłam do łazienki i dopadłam do umywalki. Kran był za krótki, żeby puścić strumień wody prosto w usta, więc nabrałam ją w dłonie i płukałam, płukałam bez końca. Trutka na szczury? Detergent? – usiłowałam zgadnąć, jakim cudem to świństwo trafiło do mojej filiżanki.

Nagle… Przypomniało mi się, jak moja najlepsza przyjaciółka, Anka, poczęstowała mnie kiedyś kawą, która smakowała tak jak to, co przed chwilą połknęłam. Ja się dławiłam, przerażona Anka waliła mnie w plecy, a potem zalewała mnie wodą. Kiedy doszłam do siebie, zaczęłyśmy rozbierać na części pierwsze jej ekspres do kawy, bo uznałyśmy, że musiało tam wpaść jakieś świństwo. Niczego nie znalazłyśmy, ale tak się rozkręciłyśmy, że najpierw rozwaliłyśmy filtr do wody, a potem zmywarkę. Ten trop był najlepszy. Wyszło na to, że zatkał się przewód do pobierania wody i zmywarka płukała wszystko skondensowanym płynem myjąco-nabłyszczającym. To on miał ten niezapomniany smak…

Byłam pewna, że nigdy go nie spotkałam, a jednak…

Powtórka z rozrywki. Znów chlapnęłam sobie nabłyszczacza! – olśniło mnie. – Ale jak oni mogli tego nie zauważyć? – z pretensją pomyślałam o personelu kawiarni. Uwielbiałam ją, zachodziłam tu, ilekroć byłam w Wiedniu, bo dla mnie ta kafejka była kwintesencją cudownego miasta. No i serwowali tu wyśmienitą kawę. Po tylu latach pierwsza wpadka. Odkaszlnęłam i uśmiechnęłam się. Chyba im wybaczę…

Zobacz także

Wróciłam na salę i od razu wpadłam na kelnerkę, która maszerowała w stronę nowego gościa. Uśmiechnęła się i szepnęła, że za chwilkę podejdzie, a potem szelmowsko mrugnęła okiem i wymownie podniosła oczy do góry. Zaśmiałam się i zerknęłam, kto zrobił na niej aż takie wrażenie. Przy stoliku, do którego zmierzała siedział samotny facet. Głośno przełknęłam ślinę. Trochę starszy ode mnie, szpakowaty, ale jaki przystojny!

Wróciłam do stolika i zaczęłam go dyskretnie obserwować. Nie był w moim guście, bo za piękny, za elegancki i za bardzo wymuskany, ale przyciągał wzrok i przyjemnie było na niego popatrzeć. Dałabym sobie rękę uciąć, że gdyby w kawiarni było więcej gości, wszystkie kobiety patrzyłyby tylko na niego. Patrzyłam i ja.

Wpatrywałam się, jak sroka w gnat, aż zobaczyłam w nim coś znajomego. Jakiś gest, skrzywienie warg, spojrzenie, którym taksował kelnerkę. Byłam pewna, że nigdy go nie spotkałam, ale kogoś mi przypominał. Kogo?

Obserwacja pochłonęła mnie bez reszty i nie zauważyłam, kiedy podeszła kelnerka. Poprosiłam o świeżą kawę i znowu zaczęłam przyglądać się mężczyźnie.

Wyczuł moje spojrzenie. Całkiem otwarcie obrzucił mnie wzrokiem, otaksował spojrzeniem jak rasową klacz i lekko wydął usta. Chyba mu się nie spodobałam, uznałam z rozbawieniem, bo z udawaną nonszalancją pochylił się nad telefonem, sprytnie eksponując zgrabny, lewy profil. Skrzywiłam się.

Strasznie nie lubię takich zadufanych w sobie facetów. Piękny, ale za bardzo pewny siebie. Na dokładkę baby go rozbestwiły. W sumie nic dziwnego – pomyślałam. – Pokazać się gdzieś z takim, to za jednym zamachem zabić wszystkie przyjaciółki – zachichotałam w duchu. – Szczupły, dobrze zbudowany, ze starannie uczesanymi włosami i interesującą twarzą. Pewnie umie zachować się, jak trzeba i mówić to, co trzeba… – westchnęłam.

Wciąż widziałam w nim coś znajomego. Wiedziałam, że nie ruszę się od stolika, póki nie odkryję, co to jest. Prawie bezmyślnie sączyłam kawę i prawie otwarcie przyglądałam mu się. Analizowałam kształt twarzy, zarys dolnej szczęki, wykrój ust, kolor oczu. Drążyłam tak długo, że chociaż go nie rozpoznałam, to w końcu znalazłam pewne mankamenty urody. Zbyt szerokie czoło i lekko cofnięty podbródek.

Nikt nie jest idealny – z satysfakcją uśmiechnęłam się pod nosem. – Wyglądałby lepiej, gdyby może inaczej się uczesał – stwierdziłam. Zaczęłam się bawić wyobraźnią. W myślach trochę wydłużyłam mu zarost, potem jednak skróciłam i z zadowoleniem kiwnęłam głową. Potem zmieniłam mu fryzurę, rozwichrzyłam grzywkę, lekko zakrywając czoło, w stylu na niegrzecznego chłopaka. Jedno pasmo skręciłam w niesforny lok i założyłam za ucho. Elegancki garnitur zastąpiłam sportowym żakietem, zabrałam krawat, rozpięłam koszulę pod szyją i… Znowu zakrztusiłam się kawą. – Przecież to Michał! – aż podskoczyłam z wrażenia. – Michał! Zaginiony mąż Anki. O kilkanaście lat starszy, dużo bardziej zadbany, o niebo lepiej ubrany niż dawniej, ale to on. Na pewno on!

Wbiłam wzrok w filiżankę i zaczęłam w niej majtać łyżeczką, żeby zająć czymś ręce. – To nie może być Michał! – próbowałam przekonać samą siebie. – Przecież od dawna nie żyje. Jego dusza smaży się w piekle a on leży w jakimś grobie. Albo jest w szpitalu, bo miał wypadek i zapadł w śpiączkę. Może w psychiatryku, bo wyszedł z niego cały parszywy charakter, a on ma amnezję i nie wie, kim jest…

Usłużna pamięć podpowiadała mi kolejne argumenty, jakimi Anka raczyła mnie od lat, próbując uzasadnić nagłe zniknięcie męża. W oczywistą prawdę, w to, że Michał ją wykorzystał, okradł i porzucił, absolutnie nie chciała uwierzyć. Jej cudowny Michaś miałby zwiać jak szczeniak? Nigdy w życiu! Broniła jego dobrego imienia z takim samozaparciem, że w końcu przestałam ją przekonywać. Nie tylko ja się poddałam, nasi przyjaciele, nawet rodzina Anki, wszyscy udawaliśmy, że wierzymy w jej kolejne teorie. Utrata pamięci, śpiączka, śmierć. Śmierć była najlepsza, bo nikt go nie lubił i miło było pomyśleć, że w końcu przestał oddychać tym samym powietrzem co normalni ludzie.

Nie trudno było uwierzyć że nie żyje, bo przepadł, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. A przecież w naszym świecie, naszpikowanym kamerami, mikrofonami, lokalizatorami i innymi cudami techniki, było to niemal niemożliwe. Materialnych śladów szukała policja, którą Anka postawiła na równe nogi i prywatni detektywi, którzy u rozhisteryzowanej wdowy – nie wdowy, zwietrzyli dobry zarobek. Za niematerialnymi śladami węszyli jasnowidze i wróżki. Patrzyli w karty, starożytne runy, fusy, gwiazdy i sny. I nic. Totalnie nic.

Policjanci to chyba jej nawet współczuli, bo gołym okiem było widać, że cierpiała naprawdę. Kiedy odzyskiwała odrobinę nadziei i przynosiła im kolejne wskazówki, od kolejnych jasnowidzów czy wróżek, litościwie przeszukiwali jakieś ruiny, brzegi rzek, lasy i zagajniki. Nigdy nic nie znaleźli. Albo był bardzo cwany, albo rzeczywiście umarł.

Anka długo nosiła w sercu żałobę, ale ostatnio zaczęła mnie podpytywać, po ilu latach można uznać zaginionego za zmarłego. Nie, nie dlatego, żeby chciała znowu wyjść za mąż. Raczej po to, żeby ostatecznie odciąć się od przeszłości, ostatecznie zatrzasnąć za sobą drzwi. Jakby w końcu dojrzała do tego. Pogodziła się ze zniknięciem Michała tak, jak ze śmiercią.

Nie miałam nic przeciwko temu, żeby uznać Michała za zmarłego. Jak dla mnie była to bardzo kusząca myśl.

Skoro zginął, to już nigdy nie wróci, a skoro nie wróci, to więcej nie skrzywdzi Anki. Nie zasłużyła na to. Kochała go jak szalona i poświęciła dla tej miłości wszystko a Michał wykorzystał to, uwiesił się na niej jak pasożyt i ciągnął z niej, ile się dało, na wszystkie sposoby.

Ona kochała go nad życie, on pozwalał jej się wielbić

Nie lubiłam go od pierwszej chwili, od dnia, kiedy Anka przyprowadziła go na imieniny kogoś z naszej paczki i przedstawiła – po bardzo krótkiej znajomości – jako swojego przyszłego męża.

Była wpatrzona w niego jak w obrazek, zakochana, szczęśliwa a on… Patrzył na nią z protekcjonalną wyższością. Zachowywał się tak, jak tego oczekiwała, ale robił to bez przekonania, jakby grał jakąś rolę. No i wciąż patrzył na inne kobiety.

Po ślubie, niespodziewanie szybkim, zawartym bez żadnej intercyzy (do czego wszyscy Ankę namawialiśmy), nic się nie zmieniło. Anka dalej kochała go nad życie, a on dalej pozwalał jej się wielbić.

Pracował w jakiejś dziwnej firmie, która wciąż wysyłała go w dalekie delegacje, ale zarabiał dużo mniej niż Anka. Za to żył na takim poziomie, jakby to on zarabiał więcej. Zanim zniknął, ulokował pieniądze Anki w jakiś szemrany interes, którego nawet kilka lat później nikomu nie udało się rozgryźć. Wyczyścił jej konto i upłynnił cenne pamiątki rodzinne. Wszystko, do czego miał dostęp, zniknęło tak jak i on. Bez śladu.

Chciałam mu się rzucić do gardła. Chciałam wykrzyczeć prosto w oczy: Dlaczego tak ją skrzywdziłeś, draniu! Dlaczego ją porzuciłeś i okradłeś?! – ale coś mnie powstrzymywało. – Może jednak to nie on? – szeptał mi do ucha mój głos rozsądku. – Może to tylko ktoś bardzo podobny? Nie rozpoznałaś go od razu, musiałaś się długo przyglądać, zanim nie wpadłaś na to, że to może być on. Może się pomyliłaś? Rzucisz się na niego, naubliżasz, a facet nie będzie wiedział, o co ci chodzi. Jedyna pociecha, ze nie zrozumie ani słowa, bo przecież będziesz go wyzywała po polsku!

Znowu upiłam łyk kawy i znowu zerknęłam na faceta. No właśnie, język! Po jakiemu on składał zamówienie? – zastanowiłam się. Byłam pewna, że mówił czystą niemczyzną, bez żadnego akcentu. Może to rzeczywiście przypadkowe podobieństwo? – uchwyciłam się tej myśli, ale coś w mojej głowie przypomniało mi, że Michał miał talent do języków!

Mówił biegle po niemiecku, angielsku, rosyjsku, francusku… Śmiał się, że jest obywatelem świata i bez problemu odnalazłby się w każdym zakątku ziemi. Może to jednak on? Jak to sprawdzić?

Zagadam do niego i zobaczę, jak zareaguje – zrezygnowałam z tej myśli, jak tylko się pojawiła. Przecież jeżeli ja go rozpoznałam, to on też może wiedzieć, kim jestem, a wtedy na bank nic nie da po sobie poznać. A może nie rozpoznał? Mogę poczekać, aż wyjdzie i przepytać kelnerkę. Traktowała go jak stałego klienta, może coś o nim wie? Mogę pójść za nim. Zobaczę, gdzie mieszka, dowiem się wszystkiego. Zawiadomię policję, Interpol, albo…

Moje myśli wirowały jak oszalałe, ale jakimś cudem przedarł się przez nie spokojny głos, głos rozsądku. Co ty robisz, dziewczyno? – zahuczało mi w głowie. – Po co ci to? Wykrzyczysz mu w twarz, co o nim sądzisz? Pobijesz? Wezwiesz policję? A może zadzwonisz do Anki, namieszasz jej w głowie i odbierzesz spokój, który wreszcie osiągnęła? Chcesz, żeby tu natychmiast przyjechała, rzuciła mu się na szyję i znowu zaczęła cierpieć? Po co? Przypomniały mi się dni, kiedy pocieszałam zrozpaczoną Ankę, całymi dniami pilnowałam, żeby nie pogrążyła się w rozpaczy, nie zrobiła sobie krzywdy, nie oszalała. Czy chcę, żeby ten straszny czas wrócił? Nie!

Wstałam od stolika i spokojnie wyszłam z kawiarni. Nie drgnęłam nawet wtedy, kiedy mijałam stolik, przy którym siedział ktoś podobny do człowieka, którego kiedyś znałam, a który zmarł dawno, dawno temu.

Reklama

Pewnym ruchem pchnęłam drzwi i wyszłam na ulicę. Z ulgą zanurzyłam się w ulicznym gwarze. Nagle wydało mi się, że jakiś głos próbuje przekrzyczeć szum ulicy i woła moje imię. Nie obejrzałam się. Odeszłam.

Reklama
Reklama
Reklama