Reklama

Cześć, mam na imię Katarzyna. Przekroczyłam trzydziestkę, pracuję jako specjalistka w dużej firmie, gdzie od kilku lat pnąc się po szczeblach kariery, zdobyłam stabilną pozycję i niezłe pieniądze. Cenię swoją niezależność, bo wiem, ile mnie kosztowała. Michał, mój mąż, prowadzi warsztat samochodowy. Kiedyś imponował mi zaradnością, teraz… często milczy, jest nieobecny i wycofany, unika rozmów o pracy. Zauważam, że oddaliliśmy się od siebie. Zastanawiam się, czy to ja się zmieniłam, czy on. Nie wiem, co się z nami stało, ale zaczynam się bać, że nasz związek stoi na krawędzi.

Reklama

Między nami zaczęło się psuć

– Michał, naprawdę potrzebujemy nowego telewizora? – zapytałam ostrożnie, widząc, jak przegląda oferty w internecie. – Mamy kredyt na mieszkanie, do tego te twoje wakacyjne pomysły... może czas trochę przyhamować?

– Kasia, serio? Znowu o pieniądzach? – odparł zniecierpliwionym tonem, nie odrywając wzroku od ekranu. – Pracuję, zarabiam, damy radę.

Damy radę? A widziałeś ostatnio stan naszego konta? – uniosłam głos, czując, jak frustracja zaczyna we mnie buzować. – Wiesz, ile kosztowały te ostatnie naprawy w warsztacie? Nowe części, narzędzia, a teraz jeszcze ten telewizor? Michał, skąd ty bierzesz na to wszystko pieniądze?

– Przestań, proszę cię... – warknął, jakby nie chciał słyszeć, co mówię. – Kontroluję sytuację. Nie twoja sprawa.

Nie moja sprawa?! – niemal krzyknęłam. – Michał, jesteśmy małżeństwem! Nasze finanse to nasza wspólna sprawa!

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz odwrócił wzrok, jakby moja obecność go irytowała. Westchnęłam ciężko, czując, jak coś między nami pęka. Czy ja naprawdę jestem tą złą, bo chcę wiedzieć, co się dzieje z naszymi pieniędzmi? Michał coraz częściej zamykał się w sobie, a kiedy próbowałam go dopytywać, reagował agresją, jakby bronił jakiejś tajemnicy. Moje sukcesy zawodowe? Coraz częściej czułam, że zamiast nas zbliżać, tylko go odpychają.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja staję się zbyt wymagająca, czy może Michał po prostu nie umie już być przy mnie takim, jakim był kiedyś.

To był dla mnie szok

Telefon Michała dzwonił natrętnie, a on akurat wyszedł do sklepu. Spojrzałam na ekran – numer nieznany, ale coś mnie tknęło. Odruchowo odebrałam.

– Halo? – zapytałam niepewnie.

– Dzień dobry, dzwonię z banku w sprawie zaległości w spłacie kredytu. Proszę o pilne uregulowanie raty, w przeciwnym wypadku sprawa zostanie skierowana dalej.

Zamarłam. W słuchawce cisza, a w mojej głowie – chaos. Kredyt? Michał nigdy nie wspominał o żadnym kredycie. Serce waliło mi jak młotem, czułam, jak coś we mnie pęka. Czekałam w salonie, patrząc bezmyślnie na zegar, aż Michał wróci. W końcu usłyszałam klucz w zamku.

– Michał, możemy porozmawiać? – spytałam, próbując zachować spokój, choć głos mi drżał.

– Co się stało? – mruknął, zdejmując buty.

– Dzwonili z banku. W sprawie kredytu. Michał, o czym ty mi nie mówisz? Co to za długi?

Zbladł. Widziałam, jak jego twarz nagle straciła kolor, jakby ktoś wyssał z niego życie.

– To... To nie tak, jak myślisz – wymamrotał. – Miałem chwilowe problemy, chciałem się z tego wygrzebać. Nie chciałem cię martwić...

– Nie chciałeś mnie martwić?! – wybuchłam. – Michał, jesteśmy małżeństwem! Jak mogłeś przede mną to ukrywać?

Widziałam, jak ściska pięści, jak walczy z sobą, ale w końcu wybuchł.

Bo jesteś lepsza ode mnie! Zawsze byłaś! Myślisz, że to takie proste patrzeć, jak ty idziesz do przodu, a ja się cofam? Myślisz, że to łatwo znosić?

Patrzyłam na niego i czułam... pustkę. Złość, strach, smutek, ale przede wszystkim pustkę.

Prawda wyszła na jaw

Stałam w przedpokoju, chcąc porozmawiać z Michałem. Był w łazience. Słyszałam, jak rozmawia z kimś przez telefon – głos miał cichy, stłumiony, jakby bał się, że ktoś go podsłucha. Postanowiłam się przekonać. Przyłożyłam ucho do drzwi i... usłyszałam.

– Nie, Paweł, nie dam rady oddać w terminie. – Szeptał nerwowo. – Mam jeszcze zaległości w dwóch bankach, grozi mi komornik. Nie wiem, co robić. Powiedziałem Kaśce, że to drobne kredyty... – Głos mu zadrżał. – Muszę coś wymyślić, zanim to wszystko się posypie.

Zamarłam. Wszystko nagle zaczęło się układać w całość: te nowe rzeczy, wyjazdy, telewizor, a teraz te rozmowy. Czułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Nacisnęłam klamkę i stanęłam w progu.

– Powiesz mi wreszcie prawdę? – zapytałam cicho, choć ręce mi drżały.

Spojrzał na mnie jak zbity pies, jakby chciał zniknąć. Milczał.

– Michał, błagam cię, powiedz mi wreszcie, co się dzieje! Ile masz tych długów? – głos mi się załamał.

– Nie wiem... – wyszeptał. – Straciłem kontrolę. Chciałem ci zaimponować, pokazać, że coś znaczę. Że nie jestem byle kim.

– I co, chciałeś mi to udowodnić kłamstwem? – wybuchłam. – Myślałeś, że oszustwo sprawi, że będę cię podziwiać?

On usiadł na kanapie, ukrył twarz w dłoniach. Siedzieliśmy tak w ciszy, każde zamknięte w swoim bólu. Czułam, jakby ktoś zgasił we mnie ostatni promyk nadziei.

– Nie mogę ci ufać, Michał – powiedziałam szeptem, a moje słowa zawisły między nami jak wyrok.

Czułam się osamotniona

Następnego dnia rano obudziłam się z ciężarem na piersi, jakby coś mnie przygniatało. Michał leżał obok, ale patrzył w sufit martwym wzrokiem, jakby już dawno z nas zrezygnował. Wstałam, nalałam sobie kawy, a potem wzięłam telefon i zaczęłam działać. Zadzwoniłam do prawnika, do banku, do doradcy finansowego. Szukałam pomocy, pytałam, co możemy zrobić. Nie było łatwo – od każdego słyszałam, że będzie ciężko, że trzeba zacząć od restrukturyzacji długów, że może da się jeszcze coś uratować.

Wieczorem usiedliśmy razem przy kuchennym stole.

– Michał, mam kilka propozycji, rozmawiałam z prawnikiem... – zaczęłam, pełna nadziei, że to jeszcze nie koniec.

– Po co? – przerwał mi, nie patrząc w oczy. – Po co się męczyć? Przecież ja to wszystko spieprzyłem. Nie damy rady, Kasia. Ty sobie świetnie radzisz beze mnie. A ja... jestem tylko ciężarem.

Patrzyłam na niego w ciszy, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciałam go pocieszyć, powiedzieć, że się myli, że jeszcze coś z tego będzie, ale... nie potrafiłam. Czułam żal, wściekłość, smutek.

– Nie mogę cię zmusić, żebyś chciał walczyć – powiedziałam w końcu, a mój głos był dziwnie obcy, zimny.

Michał skinął głową, jakby przyjął ten wyrok. Wstał od stołu i bez słowa poszedł do sypialni. A ja zostałam, siedząc samotnie w kuchni, patrząc w ciemność za oknem i czując, jak coś w moim sercu ostatecznie się rozpada.

To był nasz koniec

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Michał bawił się łyżeczką, nie podnosząc na mnie wzroku. Cisza wypełniała cały pokój, jakbyśmy oboje bali się wypowiedzieć to, co już wisiało w powietrzu. W końcu odetchnął ciężko i spojrzał na mnie z takim zmęczeniem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałam.

– Kasia... ja już chyba nie mam siły – powiedział cicho. – Próbowałem, naprawdę. Chciałem ci dorównać, pokazać, że też coś znaczę. Ale... wszystko się posypało. Patrzyłem, jak awansujesz, jak cię chwalą, jak idziesz do przodu. A ja? Stałem w miejscu. Zasypiałem w warsztacie, budziłem się z myślą, że zaraz przyjdzie komornik, że stracimy wszystko. I wiesz co? W pewnym momencie po prostu się poddałem.

Przełknęłam ślinę, czując, jak gardło zaciska mi się z bólu.

– A dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego mnie okłamywałeś? – zapytałam, ledwo powstrzymując łzy. – Myślałeś, że jak będziesz udawał, to nie zauważę, że coś jest nie tak?

Michał potrząsnął głową, ścisnął dłonie w pięści.

– Nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie jak na przegranego. A teraz... przecież to właśnie zrobiłaś, prawda?

– Michał... – zaczęłam, ale urwałam, bo nie wiedziałam, co jeszcze mogę powiedzieć. W końcu wyszeptałam tylko: – Zniszczyłeś nas.

Nie odpowiedział. Spojrzał na mnie raz jeszcze – i w tym spojrzeniu było wszystko: żal, zmęczenie, rezygnacja. Po chwili wstał i wyszedł z mieszkania. Bez słowa. A ja zostałam sama, patrząc w pustkę, z ciężarem, który trudno opisać.

Muszę żyć dalej

Siedziałam przy stole w pustym mieszkaniu. Cisza była przytłaczająca, a każdy dźwięk – brzęk łyżeczki, szum wody w kaloryferach – wydawał się głośniejszy niż wcześniej. Michał wyprowadził się trzy dni temu. Wyszedł z walizką, nie patrząc mi w oczy. Powiedział tylko „przepraszam”, tak cicho, że prawie go nie usłyszałam. I zniknął.

Patrzyłam na nasze mieszkanie – na ściany, które razem malowaliśmy, na zdjęcia w ramkach, które teraz wydawały się kłamstwem. Zrozumiałam, że przez lata budowałam coś, co było jak domek z kart – wystarczyło jedno mocniejsze uderzenie, żeby wszystko runęło. Michał był dla mnie kiedyś oparciem, mężczyzną, który imponował mi siłą, uporem, planami. Ale z czasem coś się zmieniło. Albo może... to ja się zmieniłam?

Zastanawiałam się, czy to moja ambicja go przytłoczyła, czy jego strach przed tym, że nie jest już tym samym człowiekiem, którego podziwiałam. Wiedziałam jedno – nie mogę brać odpowiedzialności za jego decyzje. Nie uratuję kogoś, kto nie chce być uratowany.

Przez te dni płakałam, złościłam się, wspominałam. A teraz... czuję ulgę. Nie taką radosną, pełną euforii – raczej gorzką, ale prawdziwą. Wiem, że muszę iść dalej, nawet jeśli boli. Że życie toczy się dalej, choć pękło coś, co miało być wieczne.

Może jeszcze się podniosę. Może kiedyś znów zaufam komuś na tyle, żeby zacząć budować. Na razie uczę się oddychać na nowo. Sama. Bez Michała. Bez złudzeń.

Katarzyna, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama