Reklama

Rzadko zdarza się taka miłość. Ja i Olaf byliśmy dla siebie stworzeni – wiedziałam to już wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłam go na uczelnianym korytarzu. Nie chodziło o to, że był zniewalająco przystojny. Owszem, był atrakcyjny, choć nie w ten sposób, żeby uganiały się za nim stada dziewczyn. Mimo to przyciągał mnie do siebie mocniej niż jakikolwiek inny chłopak.

Reklama

Byliśmy szczęśliwi

To, że będziemy razem, stało się jasne niemal natychmiast. A kiedy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, oboje mieliśmy wrażenie, jakbyśmy się znali od wielu, wielu lat.

Te wszystkie spotkania, długie wieczory we dwoje, mogły się skończyć tylko w jeden sposób – zaręczynami i ślubem. Dla mnie powiedzenie sakramentalnego „tak” było czymś oczywistym i nikt ani przez chwilę nie wątpił, że się pobierzemy. Oboje chcieliśmy mieć zresztą dzieci i wcale się z tym nie kryliśmy.

Dlatego już rok po ślubie na świat przyszedł Pawełek. Niemal bez reszty pochłonęliśmy się opieką nad nim, a nasza relacja tylko się pogłębiała. Wszystkie znajome zazdrościły mi takiego małżeństwa.

– Ja nie wiem, jak ci się to trafiło – stwierdziła kiedyś Agata, jedna z moich bliższych koleżanek. – Żeby mieć takiego męża…

– Jeszcze cały czas wyglądacie ze sobą jak takie słodziaki! – rozpływała się natomiast moja przyjaciółka Lucyna. – Lata w ogóle wam w tym nie przeszkadzają!

Myśleliśmy o przyszłości

Choć było mi miło w związku z takimi reakcjami, zawsze starałam się je pocieszyć.

– Oj tam, każdy może znaleźć tę jedyną, wielką miłość – powiedziałam kiedyś. – Wystarczy tylko dobrze poszukać.

Kiedy Paweł zdał maturę, miał pójść na wymarzone studia. Zawsze dobrze się uczył, nigdy nie sprawiał problemów ani w domu, ani poza nim, więc wszystko wskazywało na to, że dostanie się na wybraną uczelnię bez trudu.

W związku z tym my zaczęliśmy snuć własne plany. W końcu studia Pawła wiązały się z jego rychłą wyprowadzką. Choć jako matka zarzekałam się, że będę tęsknić, co zresztą było prawdą, z drugiej strony cieszyłam się, że będziemy mieć teraz z Olafem zdecydowanie więcej czasu tylko dla siebie.

To fakt – nie byliśmy już młodzi. Czterdzieści sześć lat stanowiło spory bagaż doświadczeń, ale nie zamierzaliśmy się poddawać. Planowaliśmy, że sprzedamy to mieszkanie, a potem kupimy sobie niewielki domek nad morzem. Mogliśmy w końcu zrobi coś miłego, poczuć trochę oddechu – w końcu Pawła i tak miało nie być przy nas przez większą część roku.

To był moment

Cieszyliśmy się, że już wkrótce będziemy mogli wszystko wcielać w życie. Oboje pracowaliśmy zdalnie, więc nie było ryzyka, że z czymś się nie wyrobimy albo będziemy musieli dojeżdżać gdzieś daleko do pracy.

Wtedy nie podejrzewałam w ogóle, że coś może się w tym wszystkim nie udać. Mało było przecież rzeczy w naszym życiu, które się nie udawały. Zawsze wspieraliśmy się nawzajem i nie dopuszczaliśmy do tego, by tej drugiej osobie coś się nie powiodło.

Jednego dnia Olaf zasłabł na ulicy. Nikt tak naprawdę nie rozumiał, co się stało, ale on już więcej się nie podniósł. Miał wyjść tylko do pobliskiego sklepu po cukier do kawy i już nie wrócił. Do dziś zastanawiam się, czy gdyby wtedy nie poszedł, gdybyśmy wypili kawę gorzką lub w ogóle byśmy zrezygnowali, to wciąż by żył? Może jeśli zasłabłby w domu, mogłabym jakoś pomóc?

Tak czy inaczej straciłam męża w jeden z najbardziej beznadziejnych sposobów. Niektórzy mają chociaż czas, żeby się pożegnać, jakoś się na to wszystko przygotować, a on po prostu z marszu mnie zostawił! A tak się nie robi.

Zostałam sama

Musiałam w dodatku jakoś przekazać tę wiadomość Pawłowi. On był bardzo związany z ojcem, ze mną zresztą też, więc musiał to być dla niego prawdziwy szok. A ja przecież sama sobie z tym nie radziłam.

Wszystko, łącznie z przygotowaniami do pogrzebu, strasznie mnie irytowało. Nie potrafiłam usiedzieć w jednym miejscu, cały czas mnie nosiło, a nerwy nie pozwalały skupić się na niczym. Paweł, który oczywiście zaraz zjawił się w domu, z trudem walczył z narastającą w nim rozpaczą. Marzył pewnie, żeby wszystko to już się skończyło, a jego ukochany tata tak po prostu powrócił. Ze mną natomiast było zupełnie inaczej.

Stałam nad grobem i zamiast zalewać się łzami, jak na porządną wdowę przystało, trzęsłam się ze złości. Wszystko się we mnie gotowało i za nic nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Bo jak Olaf mógł to zrobić? Tak po prostu wybrać się na tamten świat? A mieliśmy takie plany! I teraz wszystko to wzięło w łeb. A przez kogo? No przez niego!

Byłam wściekła

Dlaczego był taki samolubny? Czemu przepadł w chwili, gdy wszystko układało się tak cudownie? Teraz, choć wszyscy go opłakiwali, ja miałam jedynie ochotę wykrzyczeć mu w twarz jak bardzo mnie zawiódł i jaka jestem na niego wściekła. Nie wiedziałam nawet, jak udawać przed wszystkimi, którzy składali mi kondolencje. Bo co miałam powiedzieć – że mąż po prostu mnie wykiwał i zostawił samą z całym tym bajzlem?

Mniej więcej tydzień po pogrzebie spotkałam się na kawie z Lucyną. Przyjaciółka cały czas upierała się, że powinnam wychodzić do ludzi, a nie gnić cały czas w domu. W końcu Paweł pojechał na studia, a ja zostałam sama. Nie przeszkadzało mi to zanadto, choć wciąż miałam pretensje do Olafa o obecny stan rzeczy. Kiedy jednak przyznałam przed Lucyną, że wciąż jestem zła na zmarłego męża, popatrzyła na mnie dziwnie i mogłabym przysiąc, że nieco się ode mnie odsunęła.

– Ty nie mówisz poważnie – stwierdziła w końcu, gdy dalej milczałam. – Jak możesz się gniewać na Olafa? Przecież to był twój ukochany mąż i…

– I tak po prostu mnie zostawił – przerwałam jej z goryczą. – Najpierw zaplanował pół życia naprzód, mieliśmy się właśnie zabierać za sprzedaż mieszkania, a potem co? Wziął i się zawinął!

Nie rozumiała mnie

Pokręciła głową i zerknęła na mnie niepewnie.

– Mówisz tak, jakby zrobił to celowo, jakby to była jego wina – skrzywiła się. – Przecież wiesz, że to był nieszczęśliwy wypadek! Nikt nawet nie wie, co tak naprawdę się stało!

– Dla mnie to nie ma żadnego znaczenia – przyznałam, choć pewnie powinnam się raczej ugryźć w język i nie przyznawać do takich myśli. – Ważne, że się na mnie wypiął. Tak się śpieszył na tamten świat, że nie zdążyłam się nawet pożegnać!

Od śmierci Olafa minął już prawie rok. Mimo to mnie wciąż wydaje się, jakby dopiero co wyszedł po ten cukier. Czasami łapię się na tym, że wciąż czekam na jego powrót. Moja świadomość nie dopuszczała do siebie myśli, że zostałam z tym wszystkim sama.

Oddaliłam się od wszystkich – rodziny, przyjaciół, znajomych. Z początku przychodzili, chcąc mnie nakłonić do wyjścia z domu, ale ja byłam uparta. W końcu więc dali za wygraną. Interesował mnie jedynie Paweł. Cieszyłam się, że jest na studiach, że ma znajomych, którzy pozwolą mu się jakoś w tym wszystkim odnaleźć.

Przynajmniej jest szansa, że nie myśli zbyt często o ojcu i tym, że nigdy więcej już go nie zobaczy. Ja natomiast za nic nie potrafię poradzić sobie z ogarniającym mnie gniewem, który wraz z upływem miesięcy wcale nie ucichł.

Milena, 47 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama