Reklama

Maciuś zawsze był moim oczkiem w głowie. Ciepły, uśmiechnięty chłopiec, który potrafił wzruszyć się, kiedy czytaliśmy razem bajki. Kochał, gdy opowiadałam mu o piratach podbijających morza, dzielnych rycerzach zabijających smoki i podróżnikach docierających do najdalszych zakątków świata. Wnuczek przez lata był dla mnie całym światem.

Reklama

Pomagałam im

Córka i zięć byli wciąż zabiegani. Brali w pracy nadgodziny, starali się o awanse, robili kariery, ogarniali dom. Nic więc dziwnego w tym, że Maciek szukał ciepła u babci. A ja byłam z tego bardzo zadowolona. Dla swoich dzieci nie miałam tyle czasu, ile bym chciała, dlatego wnuka rozpieszczałam do granic możliwości.

Odbierałam go z przedszkola i zabierałam do siebie na obiad. Do dzisiaj pamiętam jego uśmiech, gdy na talerzu pojawiały się domowe pierożki, które uwielbiał.

– Kocham cię, babciu – powtarzał, a mnie kręciła się łezka w oku.

Maciek wyrósł na przystojnego i naprawdę elokwentnego chłopaka. Każda koleżanka zazdrościła mi takiego wnuka.

– Ależ on jest dobrze wychowany – mówiła sąsiadka, Zosia, kiedy odwiedzał mnie w niedzielę.

– No wychowany, wychowany. Sama o to zadbałam – chwaliłam się.

Byłam z niego dumna

Doskonale wiem, że młodość rządzi się własnymi prawami i dla dziadków, ba, nawet dla rodziców, młodzi teraz mają niewiele czasu. Ale z Maciusiem było całkiem inaczej. On zawsze pamiętał o moich urodzinach, imieninach, Dniu Babci. Na Dzień Kobiet wręczał mi czekoladki i ogromny bukiet tulipanów.

– Dziękuję, babciu. Za wszystko. Ty zawsze pysznie gotujesz. Takiej kucharki to ze świecą szukać. Te gwiazdy z telewizyjnych programów powinny się od ciebie uczyć – mrugał do mnie porozumiewawczo.

Dla mnie był jak własny syn. Może dlatego, że kiedy zginęła jego mama – moja córka – czułam, że muszę dać mu podwójnie dużo miłości. I dawałam wszystko, co tylko mogłam. Niby osiemnaście lat już skończył i formalnie był dorosły, ale dla mnie to nadal był ten słodki dzieciak.

Maciek miał trudny start w dorosłość. Studia rzucił po kilku semestrach, a ukochana dziewczyna wyjechała do Holandii. Z Zuzką spotykał się już od klasy maturalnej i widać było, że jest w niej szaleńczo zakochany. Jednak ona wybrała lepszą przyszłość za granicą. Widocznie miłość mojego wnuka nie była dla niej wystarczającym powodem do tego, żeby zostać. Chłopak wtedy naprawdę się załamał.

– Jeszcze poznasz niejedną dziewczynę – próbowałam mu tłumaczyć. – Jesteś młody i wszystko przed tobą. Zakochasz się i dzisiejsze dramaty kiedyś wydadzą ci się wspomnieniem.

Wspierałam go

Sama doskonale wiedziałam, że dwudziestolatek zupełnie inaczej patrzy na życie niż osoba dojrzała, która już z niejednego pieca chleb jadła. Młodemu wydaje się, że każda przeciwność losu to wielki dramat. Z czasem Maciek zapomniał o Zuzce i zajął się innymi sprawami. Próbował wszystkiego – od grafiki komputerowej po kelnerowanie. Nigdy się nie żalił, ale widziałam, jak bardzo chce coś zmienić.

– Wiem, że mogę lepiej, tylko… brakuje mi trochę kasy na start – powiedział pewnego wieczoru. – Chcę założyć sklep internetowy. Sprzedaż odzieży vintage. Mam pomysł, kontakty do producentów, nawet domenę już wykupiłem – tłumaczył mi.

Uśmiechnęłam się zadowolona, że ten mój wnuczek jest taki ambitny.

– Ale bank nie chce dać mi kredytu – dodał. – Za mała zdolność. Babciu… wiem, że to dużo, ale… może ty byś mogła mi pomóc? – dukał, wyraźnie zawstydzony. – To tylko na chwilę. Ja wszystko spłacę, słowo harcerza.

Potrzebował pieniędzy

Zawahałam się. Byłam starej daty i nigdy nie ufałam bankom. Żyłam w czasach, gdy nie brało się kredytów na ponad trzydzieści lat i nie kupowało wszystkiego na raty. Człowiek wolał żyć skromnie, ale się nie zadłużać. Zawsze bałam się, że nagle coś się stanie i nie będę mogła spłacić zaległości. Że do domu przyjdzie komornik i zlicytuje wszystko, czego przez lata tak ciężko się dorabiałam. „Ale przecież to Maciek. Moje dziecko. Jemu mogę zaufać. Skoro tak mówi, to chyba wie, co robi” – w głowie kłębiło mi się tysiące myśli.

– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Ale tylko jeśli będziemy robić to razem. Chcę widzieć, jak się rozwijasz.

Minęło pół roku. Maćka widywałam coraz rzadziej. „Zawalony pracą”, „z laptopem w podróży”, „przeziębiony”. Wymówkom nie było końca. Wszystko to jednak brzmiało logicznie. Nie dopytywałam, nie drążyłam, bo nie chciałam być nachalna. Aż pewnego dnia zadzwonił telefon.

– Dzień dobry, dział windykacji banku. Chciałam przypomnieć o zaległości w spłacie kredytu na kwotę… – mówiła wyuczonym głosem, ale ja nic już nie słyszałam.

Zakręciło mi się w głowie. Czego ta kobieta ode mnie chce? Niczego nie rozumiałam.

– Jakiej zaległości? – wreszcie zdołałam z siebie wydusić.

I wtedy przypomniałam sobie o kredycie Maćka. Przecież on obiecywał, że wszystko będzie sumiennie płacić. Co więc niby się dzieje?

– W systemie widnieje pani jako kredytobiorca. Umowa została zawarta przez internet, potwierdzona profilem zaufanym i SMS-em. Spłaty nie ma już od trzech miesięcy – beznamiętny głos z słuchawki docierał do mnie niczym z jakiejś studni.

Oszukał mnie

Nogi się pode mną ugięły. Zadzwoniłam do Maćka od razu, ale nie odbierał. Udało mi się dodzwonić do niego dopiero wieczorem. Brzmiał jakby był zły.

– Po co tak dramatyzujesz? Spłacę to przecież, tylko mam teraz ciężki okres. Nie musisz od razu robić afery.

– Maciek, to nie jest jakaś tam afera. Dzwoniła do mnie kobieta z windykacji i twierdziła, że od trzech miesięcy nie płacisz rat. Masz takie zadłużenie? Dla mnie to prawdziwa fortuna. Przecież wiesz, że mam niską emeryturę.

– Dobrze, już dobrze! – fuknął. – Oddam, tylko daj mi spokój. Jesteś taka sama jak była moja matka…
Zaniemówiłam. Porównał mnie do matki, do której całe życie miał żal. Wiedział, że to boli. Gdy próbowałam porozmawiać z jego ojcem – moim zięciem – usłyszałam:

– Przesadzasz, daj chłopakowi spokój. Nie każdy jest bankowcem. Przecież to tylko kilka tysięcy.

Tylko? Dla mnie to były oszczędności na czarną godzinę. A czarna godzina właśnie nadeszła.

Umyli od tego ręce

Zaczęłam spłacać raty sama, z emerytury. Zrezygnowałam z rehabilitacji, której potrzebowałam, z prezentu dla prawnuczki, z nowego płaszcza, chociaż stary już był cały powycierany. Maciek po prostu się do mnie nie odzywał.

Któregoś dnia, kiedy spotkałam się z sąsiadką na pobliskim bazarku, Zosia zapytała:

– Co słychać u Maćka? Jak tam ten jego sklep? Już jest bogaty?

Uśmiechnęłam się z goryczą i powiedziałam, to co mi od jakiegoś czasu leżało na sercu:

– Bogaty, bogaty. Ale w kłamstwa – powiedziałam. – Teraz jednak przynajmniej wiem, że nie warto kochać ślepo. Nawet własnego wnuka.

Spłacam ostatnie raty i uczę się mówić „nie”. Maciek przestał przychodzić, ale czasem widzę jego zdjęcia na Facebooku – w restauracjach, na koncertach, z nową dziewczyną. Może i jestem stara, ale nie aż tak naiwna, żeby się jeszcze łudzić co do jego intencji.

Stefania, 68 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama