Reklama

Kiedy wprowadzasz w swoim życiu wielkie zmiany, to trochę tak, jakbyś dociskał śrubę w machinie tortur, żeby sprawdzić, ile nacisku jesteś w stanie wytrzymać. I wcale nie chodzi o to, że zmiany są złe albo niepotrzebne – wręcz przeciwnie. Ale ludzie mają tendencję do przesady i kiedy podejmują ważne decyzje, robią to definitywnie i ze zbędną pompą. Nowa praca – czemu nie nowy garnitur, fryzura i stylizacja? Przeprowadzka – trzeba koniecznie urządzić parapetówę dla wszystkich znajomych i sąsiadów! Działając w ten sposób, dokładamy sobie tylko stresu, który odkłada się gdzieś w odmętach naszego umysłu. A potem w tym umyśle dziwne rzeczy się dzieją…

Reklama

Wszystkiemu była winna zbliżająca się nieuchronnie data mojego ślubu z Marleną. Dopinanie takiej imprezy na ostatnim guzik zawsze wiąże się z mnóstwem nerwów i wybuchających co rusz kłótni. Był taki moment, że zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno chcę tego ślubu? I czy chcę spędzić resztę życia z osobą, która ma tak wiele odmiennych opinii na rozmaite tematy? Im więcej musieliśmy omawiać, tym mniej pewnie się czułem. Marlena jednak weszła w tryb wybierania serwetek i stroików na stoły i niczego nie zauważyła. Może lepiej… Nadal ją kochałem, tylko miałem wątpliwości, czy wytrwam w tej miłości do końca życia. Na pewno chciałem się dobrze bawić i niczego nie żałować. Ale czy małżeństwo było drogą do spełnienia tych celów? Nie wiedziałem i ta niepewność sprawiała, że ledwo mogłem zasnąć.

Kumpel zamierzał pożegnać moje kawalerskie życie z pompą

Kawalerski wyjazd przyszedł jak zbawienie. Z początku planowałem tylko szybkie wyjście z chłopakami – na tydzień przed faktyczną datą – ot, rundka po lokalach, potem do domu i lulu. Ale Piotrek, mój najlepszy kumpel, zamierzał pożegnać moje kawalerskie życie z pompą. Niemal równy miesiąc przed ślubem dowiedziałem się, że zarezerwował domki nad jeziorem, potem wydał mi polecenie spakowania niezbędnych manatków, a kilka godzin później pruliśmy już dwoma samochodami po drodze krajowej, z bagażnikami pełnymi alkoholu i wędek.

– Wiem, jak to jest, bo już się ożeniłem, szlak przetarty – przekonywał Piotrek zza kółka. Musiał zauważyć, że jestem nieco oszołomiony. – Zapomnisz o wszystkim, zresetujesz się i będzie ci łatwiej, zobaczysz. Jeszcze nam twoja Marlenka podziękuje.

Kiwnąłem głową na zgodę. Czułem się jednak tak, jakby wieźli mnie w groźne nieznane

Zobacz także

Zaczęliśmy pić, zanim jeszcze odebraliśmy klucze do domków. Na wieczorach kawalerskich inaczej się nie da – zwłaszcza jeśli jest się przyszłym panem młodym. Piwo, wódka, muzyka, śpiew… Sam nie wiem, jak upłynął nam ten pierwszy wieczór. Wszystko rozmyło się w drżącą, rozmazaną plamę zdarzeń.
W którymś momencie musieliśmy wpaść na pomysł ruszenia do sklepu całą ferajną. Po co? Nie jestem pewien. Jeśli chodzi o alkohol, mieliśmy zapasy, z którymi można by przetrwać epokę lodowcową. Możliwe, że ktoś wpadł na głupi pomysł gry w alfabet. Na A pijemy adwokata, na B – burbona, i tak dalej, aż do uśnięcia pod stołem. Możliwe, że ja sam byłem pomysłodawcą. W końcu kawalerowi się nie odmawia. Tak czy inaczej, znaleźliśmy się w środku nocy na biegnącej wzdłuż lasu drodze, zataczając się i podśpiewując szlagiery. Odłączyłem się od grupy, żeby wysikać się w krzakach, i jakimś cudem zabłądziłem w lesie. Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. Pamiętam, że chłopaki wołali:

– Maciek, no chooodź! Dawaj! Przebieraj nogami!

A ja odpowiedziałem:

– Idźcie sami, chłopaki, zaraz was dogonię!

I już ich nie dogoniłem.

Zdałem sobie sprawę, że jestem całkiem sam w ciemnościach. Rozglądałem się na wszystkie strony, ale nigdzie nie widziałem ani świateł, ani ścieżki. Nie słyszałem też kolegów, co było szczególnie dziwne. Zachowywali się na tyle głośno, że zmarłego by obudzili.

Otworzyłem usta, żeby ich zawołać, lecz wtem coś mnie powstrzymało. Odniosłem wrażenie, że mimo wszystko nie jestem sam w lesie. Ktoś… nie, może raczej coś przystanęło tuż za moimi plecami. Nie czułem zapachu tego czegoś, chociaż szumiący w zaroślach wiatr wiał mi prosto w łopatki. Nie dobiegały mnie też żadne podejrzane odgłosy. Po prostu wiedziałem, że coś tam jest. I że za nic w świecie, choćby mnie przypalali ogniem, nie chcę się odwrócić, żeby spojrzeć temu czemuś w oczy.

Po czasie, który wydawał się wiecznością, zdołałem ruszyć z miejsca. Wybrałem kierunek losowo, udając, że nic się nie dzieje, choć z czoła spływał mi wodospad potu. Niestety, to coś też się ruszyło. Słyszałem, jak na każdy mój krok dziwna istota także szła do przodu. Kiedy zmieniałem kierunek, podążała za mną. Zupełnie jakby ktoś przyszył ją do moich stóp!

Co to było? Może jednak zwierzę? Bezpański pies albo wyjątkowo przyjazny zając? Ale czy nie słyszałbym w takim razie więcej? Sapania, szelestu trącanych gałęzi? Jedyne rozwiązanie, jakie przychodziło mi do głowy, było takie, że jest to bestia wyszkolona w cichym tropieniu. Na przykład wilk. Nie była to przyjemna myśl, ale nie chciałem nawet rozważać alternatyw.

Bo co innego mogło mieszkać w lesie? Duchy drzew? Ożywione cienie? Nagle przez umysł przemknęły mi sceny z setek oglądanych horrorów i poczułem, że coraz trudniej mi oddychać.

Jak długo szedłem przed siebie, świadom, że owo coś, skoro jest żywe, powinno mi dyszeć w kark, a nie dyszało? Nie mam pojęcia. Dość, że las się nie kończył, a światła nie przybywało. Miałem wrażenie, że kręcę się w kółko, mijając te same przewalone drzewa, pokryte mchem polany, uwięziony w niekończącej się nocy.

Tęskniłem za Marleną. Zagubiony w ciemnej puszczy, nie potrafiłem zrozumieć, skąd brały się moje wątpliwości, kłótnie o drobiazgi. To przecież takie dziecinne. Mieliśmy być razem, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Dlaczego walczyłem z nią o to, jakim samochodem pojedziemy do ślubu i gdzie na weselu usiądzie wujek Czarek? Czemu odwlekałem to, co nieuchronne?

Zatrzymałem się i przysiadłem na pieńku, żeby chwilę odpocząć i zebrać myśli. I wtedy to poczułem. Gniew, niepokój, frustrację – biły falami od tego, co za mną podążało, wprawiając istotę w amok. Zaryzykowałem spojrzenie kątem oka.

Czy tylko mi się wydawało, czy ciemność tuż za mną była gęstsza?

Bałem się, że nigdy nie znajdę właściwej drogi

Nie zastanawiałem się długo. Zacząłem biec. Dźwięk, obecność, echo – czymkolwiek to było – gnało za mną, atakując to z prawej, to z lewej, zmuszając mnie do zmiany kierunku. Wszelkie oznaki pijaństwa zniknęły z mojego organizmu, wypocone z wysiłku i strachu. Miałem teraz stuprocentową pewność, że to nie żadne omamy, i gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę, mało się nie rozpłakałem.

– To coś zaraz mnie dopadnie – myślałem spanikowany. – Dopadnie i nigdy się stąd nie wydostanę. Będę wiecznie błądził w tym ciemnym lesie, sam, sam, sam…

Gdyby tylko Marlena była tu ze mną… o ile łatwiej byłoby znieść całą tę grozę i ból!

Wtem – jakby na samą myśl o przyszłej żonie – las się poddał. Ujrzałem światło między drzewami. Nasz ośrodek! Wypadłem na trawnik w pełnym biegu, mało nie potykając się o rosnące na tyłach grządki. Wsparłem dłonie o kolana i dysząc ciężko, zdołałem w końcu uspokoić kołaczące na granicy zawału serce.

Obejrzałem się za siebie. Nikogo nie zobaczyłem, ale wyczułem dziwną obecność stojącą na skraju lasu, obserwującą mnie z ciemności. Wycofała się między drzewa i zniknęła z mojego życia.

Czy chciała mi zrobić krzywdę? Czy może poprowadziła mnie do światła, gdy byłem zagubiony? Czułem, że mogę nigdy nie znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Doczłapałem się do domku i od razu poszedłem spać.

Resztę wyjazdu spędziłem niemal w ascezie – przynajmniej jeśli chodzi o standardy wieczorów kawalerskich. Sączyłem piwo i rozmyślałem o tym, co przeżyłem. To musiał być tylko zły sen na jawie. Przywidzenie i nic więcej.

A jednak… im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym silniej czułem, że tam w lesie zostawiłem jakąś część siebie. Coś zlepionego z obawy, stresu, wątpliwości, co przybrało z grubsza materialną formę. Myśl o ślubie i spędzeniu reszty życia z Marleną nie była już ani trochę nieprzyjemna. Wszystkie wątpliwości i obawy opadły ze mnie jak wylinka owada.

Kiedy wracaliśmy do miasta, Piotrek poklepał mnie w ramię.

– No i jak? Mówiłem, że się zresetujesz? – roześmiał się.

A ja mogłem się tylko uśmiechnąć i odpowiedzieć:

– Dzięki, stary. Faktycznie, czuję się jak nowy człowiek.

I chociaż czekały mnie wielkie zmiany w życiu, wiedziałem, że wszystko będzie dobrze.

Myślę, że częścią mojej ślubnej przysięgi powinny być słowa:

Reklama

– Tak długo błąkałem się w ciemnościach, a ona wskazała mi drogę do światła. Bo za to właśnie, jeśli się nad tym zastanowić, kocham Marlenę najmocniej. Wystarczyła chwila, bym to zrozumiał.

Reklama
Reklama
Reklama