Reklama

Ściany tego mieszkania znają więcej moich myśli niż ktokolwiek inny. Znały śmiech Luny, kiedy wracałem z pracy i rzucała się na mnie, jakby minęła wieczność. Znały jej oddech, kiedy spała tuż obok, zwinięta w kulkę, czasem z łapą na moim ramieniu. Dziś znają tylko ciszę. I echo mojego chodzenia w kółko.

Reklama

Natalia zabrała psa. Nie walczyłem. Powiedziała, że Luna jest bardziej jej. Że to ona ją wyprowadzała, że lepiej zna jej potrzeby. A ja, idiota, stałem i tylko kiwałem głową, choć wszystko we mnie krzyczało. Bo nie chodziło o spacery. Chodziło o jedyną istotę, która mnie nie zostawiła – aż do teraz.

Zostałem z kredytem, samotnością i cholernym odgłosem ciszy. W pracy udaję, że wszystko gra. Że się ogarniam. Nawet Bartek mówi: „Stary, rozwody się zdarzają”. Ale ja nie tęsknię za żoną. Tęsknię za Luną. Za stukotem jej pazurków na panelach. Za tym, że kiedy kładłem się na kanapie, ona od razu do mnie przychodziła. Jakby rozumiała, że dziś dzień był cięższy niż zwykle.

– Serio, Marcin, bardziej płaczesz za psem niż za kobietą? – zapytał Bartek, gdy piliśmy w barze. – Bo ona przynajmniej mnie kochała – odpowiedziałem i spuściłem wzrok.

Żona zabrała mi wszystko

– To naprawdę chcesz się jeszcze o to kłócić? – Natalia przewróciła oczami, odwracając wzrok od ostatnich dokumentów rozwodowych.

– Nie kłócić. Po prostu... porozmawiać. O Lunie – odparłem, czując, jak coś ściska mnie w gardle.

Siedzieliśmy w kancelarii. Cisza była gęsta, przerywana tylko stukiem długopisu prawnika i szumem klimatyzacji. Wszystko między nami było już tylko zimnymi formalnościami. Ale to jedno chciałem jeszcze uratować.

Może moglibyśmy dzielić się opieką. Weekend u mnie, tydzień u ciebie. Nie musimy przecież robić z tego afery.

Natalia skrzywiła się lekko. Zawsze miała ten wyraz twarzy, kiedy uznawała coś za irracjonalne.

– Marcin, to pies. Nie dziecko. Przewożenie jej tam i z powrotem tylko ją zestresuje. A ja... jestem z nią bardziej związana. Wiesz o tym.

– Ty?! Ty, która traktowałaś ją jak roślinę w salonie?! Jak coś, co ładnie wygląda na Instagramie? – głos mi zadrżał.

Spojrzała na mnie chłodno.

– To nieprawda. Byłam dla niej dobra. Dbałam o nią. Karmiłam, chodziłam na spacery, dzwoniłam do weterynarza.

– A ja? Przychodziła do mnie w nocy do łóżka. Tuliła się, kiedy znów zasypiałaś na kanapie po serialu. Zabrałaś mi kogoś, kto kochał mnie bezwarunkowo – powiedziałem cicho, ale stanowczo.

Zamilkła. Nie było w niej gniewu. Tylko ta irytująca obojętność, która tak często mnie doprowadzała do szału. Nie miałem szans.

Wróciłem do pustego mieszkania. Spojrzałem na kocyk Luny, który nadal leżał w kącie. Jeszcze pachniał nią. Położyłem się obok. W głowie miałem wspomnienia – jak skakała po śniegu, jak merdała ogonem, kiedy wracałem z pracy.

Zabrała mi wszystko, pomyślałem. Ale najbardziej zabolało to, że musiałem prosić – jakby chodziło o jakąś fanaberię. O zachciankę. A to była moja rodzina.

Ona mnie zniszczyła

– No i co? Oddałeś jej wszystko jak ten głupek – matka nie zdążyła nawet postawić herbaty na stole, zanim zaczęła swoje kazanie.

– Mamo, nie zaczynaj – westchnąłem, ale wiedziałem, że to na nic.

– Zawsze była zimna. Taka... wyrachowana. Ja od początku mówiłam. Ale ty nie, ty się zakochałeś jak cielę. A teraz zostałeś sam, z kredytem i pustym mieszkaniem. I nawet psa ci zabrała.

– Nie chciałem robić afery, mamo. Chciałem tylko...

– No właśnie! Znowu ten twój święty spokój! – przerwała mi, siadając naprzeciw. – Zawsze byłeś za miękki. Nawet psa nie potrafiłeś obronić.

– To nie chodzi o psa – wyszeptałem. – To chodzi o... wszystko.

Zamilkła na moment, pierwszy raz od dawna. Popatrzyła na mnie uważnie, jakby dopiero teraz dostrzegła, że naprawdę coś we mnie pękło.

W głowie miałem obraz Luny śpiącej na moich stopach, jakby chciała mnie zatrzymać przy sobie. Żebym nie odszedł. Może gdybym wtedy bardziej walczył, bardziej się postawił Natalii, bardziej był „kimś”, to Luna byłaby teraz tu.

Ona cię zniszczyła, Marcin. Zrobiła z ciebie cień człowieka – rzuciła jeszcze, jakby to miało pomóc.

A ja nie odpowiedziałem. Bo nie wiedziałem, czy to Natalia faktycznie mnie złamała… czy może ja sam nie umiałem być kimś więcej niż dodatkiem do jej życia. Nawet pies wybrał ją. Albo ja mu na to pozwoliłem.

Przegrałem wszystko

– Widziałem ją. Z jakimś typem. Trzymali się za ręce, Luna biegała wokół nich jak w reklamie karmy dla psów – powiedział Bartek, siorbiąc piwo.

– Gdzie? – zapytałem, choć już czułem, że nie chcę znać odpowiedzi.

– W parku, przy tym nowym skwerze. Marcin... chyba znali się wcześniej. Ten koleś czasem wpadał na wasze domówki, nie?

I wtedy zrozumiałem. Ona mnie zdradzała. Zaczęły mi się przypominać rozmowy, śmiechy, ciche wiadomości, które Natalia szybko usuwała. I Luna, która tak często siadała przy niej, zamiast przy mnie. Teraz to już i tak nie miało znaczenia. Przegrałem wszystko.

– Wiesz, może ten pies to metafora – powiedziałem cicho. – Może Luna po prostu wyczuła, że jestem do niczego.

– Daj spokój. Pies nie wybiera strony. Pies jest lojalny – Bartek spojrzał na mnie z niesmakiem. – To ty musisz wybrać, czy chcesz się z tego podnieść, czy użalać.

Wieczorem wypiłem za dużo. Telefon jakby sam wybrał kontakt "Natalia".

– Chcę ją zobaczyć. Chociaż na chwilę. Chociaż niech powącha moją bluzę, żebym wiedział, że pamięta.

– Marcin, przestań. To w niczym nie pomoże – jej głos był zimny jak lód.

Rozłączyła się. A ja zostałem z głuchą ciszą i bluzą, która już chyba nie pachniała Luną, tylko moim żalem.

Nawet pies mnie nie poznał

Nie wytrzymałem. Wsiadłem w samochód i pojechałem pod ich dom. Nasz dom, kiedyś. Stałem kilka minut, patrząc przez płot. Luna biegała po ogrodzie. Jej złota sierść błyszczała w słońcu, ogon latał jak wiatrak. Serce mi stanęło.

– Luna... – wyszeptałem, nieświadomie. I wtedy spojrzała. Na sekundę. Może dwie. Zatrzymała się. Ale nie podbiegła. Szczeknęła krótko. I tyle.

– Czego ty tu szukasz? – usłyszałem za sobą.

Odwróciłem się. On. Nowy facet, choć przecież nie taki nowy, bo znaliśmy się wcześniej. W dresie, z kubkiem kawy i miną właściciela wszystkiego, co kiedyś było moje.

– Nie wiem, czego chcesz, stary. To już nie twoje życie. Nawet pies już nie twój.

Nie odpowiedziałem. Stałem chwilę, patrząc na Lunę, która znowu biegała, jakby mnie nigdy nie znała.

Odwróciłem się i odszedłem powoli. Każdy krok bolał, jakby wbijał się we mnie gwóźdź.

„Może nie poznała. Może zapomniała” – powtarzałem sobie w kółko.

Ale najgorsze było to, że może... po prostu już nie tęskniła.

Poczułem promyk nadziei

Pierwszy raz poszedłem tam z ciekawości. Schronisko było na obrzeżach miasta. Nie chciałem nowego psa. Nie szukałem zastępstwa. Po prostu... musiałem gdzieś pójść, gdzie nie było ciszy.

Mogę pomóc przy spacerach? – zapytałem niepewnie kobietę za ladą.

– Jasne. Mamy taką jedną, co ledwo ufa ludziom. Ale może pan spróbuje.

I wtedy poznałem ją. Suczka w typie husky, z jednym niebieskim okiem i uszami wiecznie czujnymi. Nie chciała podejść. Siedziała w kącie boksu, jakby życie już ją przekonało, że człowiek to zło.

Wyprowadzałem ją przez tydzień. Potem drugi. Nie głaskałem na siłę. Po prostu byłem. A ona powoli przestawała uciekać, gdy sięgałem po smycz.

Ona pana polubiła – powiedziała któregoś dnia pracownica schroniska.

– Nie wiem, czy jestem gotów... – odparłem szczerze, bo wciąż rozpamiętywałem moje życie z Luną.

Ale mimo to wracałem. Bo chociaż wciąż bolało, chociaż wciąż zasypiałem z pustką, to przez te dwadzieścia minut spaceru czułem, że coś we mnie odżywa, kiełkuje.

I pierwszy raz od dawna... nie chciałem uciekać i chować głowy w piasek.

Zostały mi wspomnienia

Czas nie leczy wszystkiego. To tylko mit, który powtarzamy sobie, żeby nie oszaleć. Minęło pół roku. A ja nadal potrafię obudzić się w nocy, bo śniło mi się, że Luna drapie w drzwi sypialni. Wstaję, zapalam światło. Cisza.

Czasem łapię się na tym, że wracając z pracy, odruchowo patrzę, czy miska jest pełna. Nadal stoi w kącie. Pusta. Ale nie mogę jej wyrzucić. Tak samo jak tego kocyka, co leży złożony w szafie. Pachnie kurzem. Ale w mojej głowie nadal pachnie Luną.

Natalia... nie wiem, jak wygląda jej życie. Nie pytam, nie szukam. Ale każdego dnia zadaję sobie to samo pytanie: czy Luna mnie jeszcze pamięta?

W schronisku nadal się pojawiam. Zula mnie lubi, to fakt. Nawet ostatnio próbowała wskoczyć na kanapę, kiedy ją odwiedziłem w pokoju socjalnym. Ale kiedy zamknę oczy, i tak widzę inne spojrzenie. Inne oczy. Złote. Patrzące na mnie z ufnością, której już nigdy nie dostanę.

Tęsknię już coraz mniej, ale nie chcę przestać. Bo kiedy przestanę, to znaczy, że Luna naprawdę zniknie z mojego życia. Ale może wspomnienia wystarczą? Powoli czuję, że gdzieś w środku zaczyna się robić miejsce. I może ktoś zdoła je zająć.

Marcin, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama