Reklama

Dzieci i wnuki to treść mojego życia. Modlę się za nich co dzień i wiem, że oddałabym za nie życie, gdyby była taka potrzeba. Na razie – na szczęście – nie dzieje się nic strasznego, bym musiała się poświęcać, więc robię to, co zawsze: piorę, gotuję sprzątam, uprawiam zdrowe warzywa w ogródku, pomagam córkom i synowej w opiece nad dziećmi. Zwożą do mnie młodsze potomstwo. Starsi przychodzą codziennie po szkole na obiady i zostają do wieczora. Jestem szczęśliwa, gdy pałaszują mój rosół.

Reklama

– Babciu, czy pamiętasz wojnę? – zapytał mnie przy obiedzie wnuk.

– Nie, skąd. Urodziłam się później. A dlaczego?

– W szkole pani mówiła – zamyślił się.

– To dobrze. Trzeba znać historię swego kraju. Nawet tę najbardziej tragiczną. Wojna to coś strasznego. Oby już nigdy jej nie było – powiedziałam, i zaczęłam zbierać talerze ze stołu. – Chcesz kawałek ciasta na deser, Patryś?

Zobacz także

– Tak, babciu. A Maja mówiła, że później w szkole będę się uczył o naszej okolicy. Czy to prawda, że tu na łąkach są duchy?

– Nie ma duchów, Patryś. Nie wierz w to. Masz tu drugi kawałek sernika – jak zawsze wnuk mnie rozczulił. Słodkie dziecko.

– Ale Maja mówi… – Patryk urwał zdanie, widocznie zobaczył na mojej twarzy surowszy wyraz.

Moja najstarsza wnuczka Maja naprawdę była krnąbrną dziewczynką

Już w zasadzie dziewczyną. Samowolną, zbuntowaną. Nie słuchała rodziców, lubiła za to szokować sowimi wypowiedziami i – jak widać – mąciła w głowie młodszemu rodzeństwu. Patryk poczuł, że rozmowa skończona, umył ręce i zajął się lekcjami. Ja postanowiłam porozmawiać dyskretnie z Mają. Od razu przecież połapałam się do jakiego wojennego wydarzenia nawiązuje Patryk. Podczas wojny, w niektórych miejscowościach doszło do zbrodni, czasem grupowych. Jedno z takich miejsc znajdowało się niedaleko nas. Nie było może sławne, ale historycy je znali, a i starzy miejscowi pamiętali, co się stało: uśmiercono rodzinę młynarza i grupę ukrywających się u niego ludzi. To nie był temat pogawędek przy podwieczorku. Dzieciaki biegały na wzniesienie na skraju wiejskich łąk, gdzie podczas wojny pochowano zamordowanych. Potem ich ciała przeniesiono na cmentarz, ale wzniesienie zostało. Miłośnicy sensacji w przeróżnym wieku twierdzili, że czasem po łąkach snują się zjawy pomordowanych, a stary Kopeć spod lasu przysięgał, że zmarli patrolują teren.

Ten, na którym zginęli tragicznie, czyli opuszczony młyn i bród na rzece. Dla mnie to były brednie. Wojna to zamknięta sprawa. Oboje z mężem urodziliśmy się po niej. Ja pochodziłam z innej części parafii, ale mąż był tutejszy. Jego rodzina miała tu łąki od pokoleń. Tu żyli, i tu umierali. Większość mieszkańców nosiła jedno z czterech powtarzających się nazwisk. Imiona też były przekazywane w rodzinie. Dopiero w tym pokoleniu zaczęto chrzcić dzieci imionami bohaterów seriali w telewizji.

Majka! Jeżeli jeszcze raz będziesz kłaść do głowy bratu jakieś głupoty sprzed lat, to naskarżę na ciebie ojcu! – zagroziłam wnuczce, jak tylko ją zobaczyłam.

Ta stanęła w drzwiach jak wryta.

– O co chodzi, mamo? – rozległ się w sieni głos syna.

Nie byłam zadowolona. Chciałam działać po cichu, ale nie wyszło.

– Mały coś tam przyniósł ze szkoły… – zaczęłam się wykręcać, bo nie lubię rodzinnych kłótni, a mój syn, to choleryk. Majka poczerwieniała na twarzy.

– Nie będę kłamać! Wszyscy wiedzą, że ludzie z wioski zabili młynarza i ukrywających się u niego ludzi. Wszyscy to wiecie. Nasze nazwisko też jest na liście osób, których po wojnie ścigał prokurator – wrzeszczała moja wnuczka.

– Cicho bądź, gówniaro! – krzyknął syn. – Nie pozwolę, żeby taki smark na mnie się darł i mnie obrażał! Jesteśmy uczciwymi ludźmi, a nawet jakby nie, to na rodzinę się nie gada. Zrozumiałaś?!

Chciałam rozejrzeć się po okolicy i zrobić małe śledztwo

Maja zrozumiała, że posunęła się za daleko i jakby powietrze z niej uszło.

– Nic nie poradzę, że nasze nazwisko jest na tej liście, i imię dziadka też. Inni ze wsi też tam są wymienieni – dodała.

Odzyskałam rezon.

Głuptasku, twój dziadek urodził się dziesięć lat po wojnie. Tu co drugi człowiek tak samo się nazywa. Nie zajmuj się rzeczami, których nie rozumiesz – dodałam. To uspokoiło i syna, i wnuczkę. Gdy Maja poszła do reszty dzieci, zostaliśmy z synem sami w kuchni.

– Myślisz, że jest coś na rzeczy w tym, co gada Majka? – spytał.

– Nie, Janusz. Nikt w naszej rodzinie nie był skazany, a twój ojciec mi mówił, że wszystkich po wojnie przesłuchiwali, całą wieś. Trzy osoby poszły siedzieć. Ale nikt od nas. To chyba wyjaśnia sprawę.

– No nie wiem – zasępił się i zaczął masować sobie ramię. – Nie mogę się tak denerwować, bo mnie serce boli – skrzywił się.

Tym mnie bardzo wystraszył. Jego ojciec umarł na serce.

– Musisz iść do lekarza. A tą starą sprawą się nie zajmuj. Ja mam dużo czasu, postaram się sprawdzić, co tam się stało we młynie. Ale ty przysięgnij, że się nie będziesz tym martwił!

– Dobrze, mamo, dobrze – westchnął.

Wcale nie miałam ochoty babrać się w przeszłości, ale spokój rodziny był najważniejszy. Następnego dnia raniutko wzięłam koszyk i poszłam na łąki, niby to szukać pieczarek, a tak naprawdę to chciałam rozejrzeć się po okolicy i od tego rozpocząć moje małe śledztwo. Miałam szczęście, bo nie dość, że znalazłam pieczarki, to jeszcze spotkałam starego Kopcia.

– Na trupkach grzyby dobrze rosną – powiedział, i zarechotał uradowany dowcipem. Nie mogłam patrzeć na jego bezzębny uśmiech, ale musiałam się przemóc. Chciałam od niego coś wyciągnąć.

– Dzień dobry, wuju – nawiązałam do naszych więzi rodzinnych. – Tym głupim gadaniem to już wuj dzieci zaraził.

Starzec wzruszył chudymi ramionami okrytymi spłowiałą kufajką i zaciągnął się papierosem.

– Jak ktoś chce historii, to idzie do muzeum, a jak opowieści, to do mnie.

– Ale coś wuj wie, pamięta z tamtych lat, czy tylko baja o duchach? Bo jak to drugie, to wuj robi krzywdę i dzieciakom, i całej wsi, bo otacza ją złą sławą.

Stary Kopeć spoważniał, zachmurzył się, zgarbił, jakby zmalał.

Pamiętam, dzieciakiem byłem, ale pamiętam. Jesteś synową Józwy, rodziną, to ci powiem, że jak zamknę oczy, widzę jak na fotografii, gdzie kto stał, i kto ich do wody zagnał, a kto rzucił kamieniem. Ten obraz jest we mnie, to popołudnie dla mnie trwa. To jest moje potępienie. Nocą do mnie przychodzą…

– Nie chcę o duchach słuchać, chcę o żywych i martwych! – powiedziałam stanowczo.

– Po to przyszłaś – spojrzał na mnie bystro. – Ja ci nic nie powiem. Bo nic nie chcesz słuchać.

Westchnęłam. Tak to się rozmawia ze starymi. Mówią, co chcą i ani słowa więcej. Nie miałam już ochoty na uprzejmości, odwróciłam się i zaczęłam odchodzić.

– Pewnie chcesz wiedzieć, czy Józwa, twój teść, tu był. A był, był, i to jak.

Zza pleców dobiegał mnie złośliwy starczy chichot.

– Smacznych trupich grzybków! A młynarza Bronka to nie Józwa zabił, on tylko Hanię, jego córkę, uderzył kamieniem w głowę. Pac, i padła jak kuropatwa.

Wróciłam do domu kompletnie roztrzęsiona i zapłakana

Szłam coraz szybciej i szybciej. Na końcu łąki już nie słyszałam śmiechu Kopcia, tylko własny ciężki oddech i pulsowanie krwi w skroniach. Biegłam. Torba z pieczarkami obijała mi się o nogi. Stanęłam i rzuciłam ją na łąki. Roztrzęsiona wróciłam do domu. Poczłapałam ciężko do łazienki, umyłam twarz w zimnej wodzie. Zmieniłam bluzkę. Potem usiadłam za stołem.

Chciałam chwilę odsapnąć, zanim wezmę się do obiadu, ale chyba zasnęłam, bo nagle obudziło mnie szurnięcie krzesłem. Pomyślałam, że to Patryś, otworzyłam oczy. Tuż koło mnie siedział mój mąż, Janek.

Janek, jak dobrze, że jesteś. Tak bardzo za tobą tęsknię. Tak bardzo cię potrzebuję.

– Nie płacz – otarł mi ręką łzy. Przytrzymałam jego dłoń. – Wszystko jest dobrze.

– Ale nie jest. Janusz się zamartwia, chyba jest chory. Dzieci mają jakieś straszne wątpliwości, co do rodziny. A twój ojciec… Stary Kopeć tak mnie zdenerwował.

– Zrobił to specjalnie, Haniu. Zawsze miał w sobie coś z padalca, dlatego wszyscy go przeganiali. Nie lubi ludzi, i jak może, to im dokuczy. Nigdy się nim nie przejmowaliśmy – tłumaczył mi mój mąż.

– Gada, że teść zabił córkę młynarza. Jak mam się tym nie przejmować?!

– Haniu, wszyscy tam byli przeciwko młynarzowi. Wszyscy winni. I z tym muszą żyć. Ojciec tam był, ale co robił, tego się nie dowiemy. Winy mu nie udowodnili. Po wojnie nikt mu nie stawiał żadnych zarzutów, a innych od morderców wyzywali, ale nie powiem ci kogo, bo czasem lepiej nie wiedzieć…

– A skąd po wojnie sprawa w sądzie?

– To ciekawe. Sprawę po wojnie założyła Hania, młynarzówna – a przecież wszyscy widzieli, jak zginęła. A ona się uratowała. Jak? Ktoś jej pomógł. Wyciągnął z wody, jak wszyscy poszli. Jest tu wielu winnych, ale jest też jakiś sprawiedliwy. Zło nie zwycięża nigdy do końca.

Powiedziałam synowi o spotkaniu z jego ojcem

Jeszcze miałam w uszach te kojące słowa, gdy poczułam silne szarpnięcie za ramię. To mój syn potrząsał mną z całych sił. Był przerażony. Za nim stała Maja i Patryś. Patrzyli na mnie ze zgrozą.

– Mamo! Mamo! – krzyczał syn.

– Janusz, nie krzycz – powiedziałam.

Wszyscy zaśmiali się z ulgą.

– Bałem się, że masz udar. Byłaś zupełnie nieprzytomna – tłumaczył mi później syn.

Nie uwierzysz, przyszedł do mnie we śnie twój ojciec…

– Mamo, proszę… – jęknął Janusz.

Patrzyłam na niego i myślałam, że muszę zrobić wszystko, żeby był szczęśliwy. I spokojny. Ale powinnam mu opowiedzieć o tym, co usłyszałam od Kopcia. A jak te historie sprzed lat zabiją mojego syna? Jak zatrują grzechem przodków serca moich wnucząt. Jednak nagle słowa męża wróciły do mnie.

– Janusz, rozmawiałam o tej dawnej historii ze starym Kopciem. Wiesz, że to nasz powinowaty?

– Nie.

– Nie było co się chwalić tym pokrewieństwem, bo to stary wariat. Każdemu, kto przyjdzie i spyta o wojnę, opowie najgorszą historię, jaką można sobie wyobrazić. Rozmawiałam pewnego razu o morderstwie we młynie z twoim ojcem i on powiedział mi, że może i Józwa, jego ojciec pierwszy rzucił kamieniem, ale i możliwe, że ocalił komuś życie.

– Ulżyło mi mamo. Nie chcę wstydzić się przed dziećmi. Ale dlaczego od razu nie powiedziałaś mi o wyjaśnieniach ojca?

– Wcześniej nie miałam możliwości – odrzekłam zgodnie z prawdą. Przecież Janek dopiero dziś mi to powiedział.

Reklama

Czasem myślę o młynarzu i ludziach ze wsi. Zastanawiam się, jaka jest prawda, ale wiem, że nie zawsze trzeba grzebać w zagadkach, które zazwyczaj nie miały tylko jednego rozwiązania. A wnuczęta same będą musiały kiedyś podjąć decyzję, w co chcą wierzyć.

Reklama
Reklama
Reklama