„Kocham to miejsce i nie pozwolę, by ktoś je niszczył. Sąsiad pożałował, że stanął mi na drodze”
„Brama była otwarta, więc wjechałem na podwórko i zwaliłem M. te wszystkie śmieci pod same drzwi. A potem stanąłem obok ciągnika, włączyłem nagrywanie i czekałem, co będzie”.
- Marek, 43 lata
Jestem rolnikiem. Przejąłem gospodarkę po ojcu i nigdy tego nie żałowałem. Kocham naszą ziemię i nie pozwolę, by ktoś ją zaśmiecał lub krzywdził w inny sposób…
To było moje miejsce
Zawsze miałem też nadzieję, że tu zostanie jedno z moich dzieci. Marzenie chyba się spełni, bo średni syn, Maciek chętnie mi pomaga. Córkę i mojego najstarszego, Kacpra trzeba wręcz gonić do roboty. A jemu nic nie trzeba mówić, o niczym przypominać. Choć ma tylko 13 lat, gospodarz z niego pełną gębą. Dba o nasze obejście i pola jak o największy skarb. Kiedy więc ktoś potraktował je jak wysypisko, nie mogłem odpuścić.
To było dwa miesiące temu. Jechaliśmy z Maćkiem ciągnikiem na jedno z pól, a tu nagle widzimy na skraju hałdę śmieci. To była góra starych mebli i odpadów budowlanych. Jak po jakimś dużym remoncie. Szlag mnie mało nie trafił, gdy to zobaczyłem. Nie potrafiłem zrozumieć, jak ktoś mógł być tak bezczelny, a do tego nieodpowiedzialny, bo wśród śmieci nie brakowało podejrzenie wyglądających puszek i pojemników z jakąś chemią. Spojrzałem na syna. Też gotował się ze złości.
– Kto to zrobił, tato? – zapytał.
– Nie wiem, ale zrobię wszystko, żeby się dowiedzieć. I nie spocznę, dopóki sprawca nie dostanie za swoje. Daję ci na to słowo honoru – aż zacisnąłem pięści. W zasadzie jestem spokojnym człowiekiem, ale czegoś takiego darować nie mogłem. Choćby z szacunku do ziemi, która mnie karmiła.
Zobacz także
Szukałem tego śmieciarza
Na początku chciałem wszystko załatwić tak, jak należy, czyli pojechać na policję. Ale zaraz przypomniała mi się historia jednego z sąsiadów, któremu ktoś wyrzucił na polu stare opony. Choć był na komendzie w powiecie i złożył zawiadomienie, nikt z policji się nie zjawił, o nic nie pytał. A po trzech miesiącach dostał zawiadomienie o umorzeniu śledztwa z powodu niewykrycia sprawcy. I sąsiad został z kłopotem na głowie.
Podejrzewałem, że w tym przypadku będzie podobnie. A na to nie mogłem się zgodzić. Przecież obiecałem synowi, że znajdę sprawcę. Poręczyłem honorem. Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce i wymierzyć sprawiedliwość. Już nawet miałem pomysł, jak. Po powrocie do domu zwołałem więc naradę rodzinną. Ustaliliśmy z dzieciakami i z żoną Marysią, że rozpytamy w okolicy, kto ostatnio odnawiał dom i pozbywał się starych gratów. Szansa na zdobycie informacji była duża, bo ludzie u nas są raczej ciekawscy i czegoś takiego jak generalny remont u sąsiada za nic w świecie by nie przegapili.
Nasz pomysł przyniósł rezultat
Było tak, jak myślałem. Już po dwóch dniach córka, Kasia, przyniosła wiadomość, że w domu jej przyjaciółki ze szkoły właśnie skończył się remont.
– Ale jej rodzice zamówili wielki kontener i zapłacili za wywiezienie tych wszystkich gratów i odpadów – opowiadała.
– Skąd wiesz?
– A bo gadałam z jej mamą, panią Beatą. Opowiedziałam jej, co leży u nas na polu. A ona na to, że jeśli tam jest dziurawy zielony fotel – a mówiłeś, że jest – to na pewno ich śmieci. Ale że tysiąc złotych dali, żeby trafiły na legalne wysypisko.
– A nie wiesz komu dali?
– No pewnie, że wiem! Temu M. z sąsiedniej wsi. Ponoć zarzekał się, że wszystko załatwi jak należy.
– Ale, jak widać, wolał iść na skróty. Łobuz cholerny! Przytulił pieniądze, a problemu się pozbył na naszym polu. I pewnie teraz cieszy się z łatwego zarobku. Ale mu jutro mina zrzednie…
– O Boże, co ty chcesz zrobić? Chyba go nie pobijesz? – przeraziła się żona.
– Nigdy w życiu! Jeszcze bym mu za mocno przyłożył i sami byście na gospodarce na kilka lat zostali. Zresztą, co by to dało…
– A więc co?
– To proste. Oddam mu to, co do niego należy – uśmiechnąłem się.
Zrobiłem tak, jak mówiłem
Wśród maszyn mam nie tylko ciągnik, ale też i naczepę. Razem z chłopakami zebrałem następnego poranka z pola te śmieci, załadowałem i ruszyłem do M. Już sam, bo nie chciałem mieszać synów w sprawy dorosłych. Maciek oczywiście się burzył, bo też chciał dać mu nauczkę, ale go wysłałem do domu.
– Chcę załatwić sprawę spokojnie. Ale M. wyrywny jest. Nie wiadomo, co będzie. Gdyby coś poszło nie tak, musisz mnie zastąpić i pomóc mamie – uciąłem.
Dotarłem na miejsce przed dziewiątą. Brama była otwarta, więc wjechałem na podwórko i zwaliłem M. te wszystkie śmieci pod same drzwi. A potem stanąłem obok ciągnika, włączyłem nagrywanie i czekałem, co będzie. Spodziewałem się, że od razu wyleci z chałupy, ale zwlekał. Zerkał jednak przez okno, bo zasłona co i rusz się poruszała. Tymczasem wokół mnie zebrał się już spory tłumek. Jak zwalałem te śmieci, to narobiłem trochę hałasu i ludzie przybiegli zobaczyć, co się dzieje.
– Przywiozłem waszemu sąsiadowi to, co zostawił u mnie na polu – tłumaczyłem, i opowiadałem, jaką to obietnicę złożył rodzicom przyjaciółki mojej córki. I ile pieniędzy za to wziął. Przez cały czas wszystko nagrywałem, żeby w razie czego mieć dowód.
– To niech ci teraz tyle samo za transport zapłaci – rzucił ktoś z tłumu.
– Tak, tak. I co najmniej drugie tyle za stracony czas i nerwy! – odezwał się ktoś inny.
Po chwili przed domem M. zrobiło się naprawdę gorąco. Ludzie przekrzykiwali się i wygrażali sąsiadowi, bo nie podobało im się to, co zrobił. Kiedyś patrzono na takie wybryki przez palce. Ludzie często wywozili śmieci do lasu, bo nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Ale teraz jest inaczej. Zmądrzeli i chcą zostawić swoim dzieciom czyste otoczenie.
– Żeby cudze pola zaśmiecać… Przyrodę niszczyć… G… z ciebie nie gospodarz – zawołał ktoś w stronę okna.
– No wychodź, wytłumacz się i przeproś. Pokaż, że masz honor – dodał zaraz drugi. Ale Mariańczyk nie wychodził.
Bał się, więc wysłał żonę
Drzwi otworzyły się dopiero po pół godziny. Stanęła w nich… żona M. Wszyscy gruchnęli śmiechem, no bo który chłop, zamiast sam zmierzyć się z problemem, babę wysyła. Jej jednak to nie zraziło. Głośno krzycząc, zaczęła wszystkich wyganiać z podwórka. Podskoczyła oczywiście także do mnie.
– Zabieraj te śmieci, ale już… Bo policję zawołam i będziesz się miał z pyszna! – wrzasnęła.
– A wołaj sobie, wołaj… Bardzo chętnie poczekam. Ja dostanę najwyżej mandat. A twój mąż stanie przed sądem za zaśmiecanie cudzego pola. I dostanie kilka tysięcy złotych grzywny! Nie dość że stracicie pieniądze, to jeszcze ślad w papierach zostanie, że karany – odparłem spokojnie.
– Najpierw trzeba mu to zaśmiecanie udowodnić – prychnęła.
– Beata i jej mąż zeznają jak było. A i inni świadkowie też się znajdą. Takie wielkie auto na polnej drodze to rzadkość. Jak policja zacznie pytać, to ktoś sobie coś na pewno przypomni… Nie wywinie się, choćby wziął najlepszego adwokata. A taki jest bardzo drogi. Koszty więc zapowiadają się wielkie – zachichotałem.
M. zastanawiała się przez chwilę.
– Rzeczywiście, nie ma co w to mieszać policji. Mąż wywiezie te śmieci na wysypisko i będzie po sprawie – machnęła ręką.
– O, co to, to nie. Należą się jeszcze przeprosiny i opłata za transport. Dokładnie tyle, ile wziął od Beaty. Za nerwy i stracony czas już nie będę liczył.
– Przeprosić to ja cię mogę już teraz, w jego imieniu. A o pieniądzach pogadacie kiedy indziej. Nie mamy w domu takiej gotówki…
– W porządku, poczekam. Tylko żeby słowa dotrzymał, bo wszyscy słyszeli, co obiecałaś, prawda? – spojrzałem na tłum.
– Prawda, prawda – pokiwali głowami.
M. nie do końca spełnił to, co obiecała jego żona. Ograniczył się jedynie do wywiezienia śmieci na wysypisko. Trafiły na pewno na to legalne, bo sołtys kazał mu kwit pokazać. Pieniędzy żadnych mi do tej pory nie dał, a ja się nie upominam. Prawdę mówiąc, wcale mi na nich nie zależy. Umiem zarobić na utrzymanie rodziny.
Cieszę się, że M. dostał nauczkę i do dziś opłotkami po wsi chodzi. Wstydzi się ludziom na oczy pokazać. Bo choć od tamtego wydarzenia minęły już niemal dwa miesiące, ci ciągle pamiętają. Że śmieci na cudze pole wyrzucił i żonę wysłał na rozmowę, gdy sprawa się wydała…