„Kocham wnuki, ale nie znoszę, gdy do mnie przyjeżdżają. Dzieci powinny mieć rygor, a nie robić to, co im się podoba”
„Kiedy Marek był mały, nie pozwalałam mu biegać po domu w butach, zawsze sprzątał po sobie, miał ustalone pory bajek, nauki, jedzenia. I wyrósł na porządnego człowieka. A przynajmniej tak sądziłam”.

- Redakcja
Poranki mam zawsze takie same – ciche, powolne, oswojone. Wstawiam wodę na kawę, odstawiam filiżankę na spodek z cienkim, złotym rantem. Kiedyś taki komplet to był luksus, dziś już pewnie staroć. Ale dla mnie wciąż ma wartość – wspomnienie ślubu, Marka na rękach, mojej młodości.
Zanim zaparzy się kawa, podlewam storczyki. Mam ich siedem, każdy w innym kolorze. One przynajmniej nie krzyczą, nie brudzą, nie tupią. Stoją, jak im każę. Takie mam życie – spokojne. Może zbyt ciche, ale po tylu latach hałasu, pracy, pośpiechu to właśnie cenię. Ciszę, porządek, rutynę.
Kiedy Marek był mały, nie pozwalałam mu biegać po domu w butach, zawsze sprzątał po sobie, miał ustalone pory bajek, nauki, jedzenia. I wyrósł na porządnego człowieka. A przynajmniej tak sądziłam, dopóki nie zobaczyłam, jak chowa głowę w ramionach, gdy moja synowa Kasia pozwala dzieciom wszystko: krzyczeć, biegać, wskakiwać na kanapę w butach.
– Niech będą sobą – powtarza z uśmiechem.
A ja milczę, bo co mam powiedzieć? Że mnie boli głowa, że po każdej wizycie mam migrenę, że podłoga jest w błocie, a mój ulubiony obrus w plamach po soku? Nie, tego się nie mówi. Połyka się z kawą i uśmiecha.
Wszystko niszczyli
Telefon zadzwonił w czwartek.
– Mamo, wpadniemy w sobotę – Marek brzmiał radośnie. – Dzieci już się nie mogą doczekać!
„Nie mogę odmówić… Ale znów nie prześpię nocy” – pomyślałam. I powiedziałam tylko:
– Dobrze, kochanie. Zrobię naleśniki z serem.
Przyjechali chwilę po jedenastej. Dzieci wbiegły pierwsze, z hukiem otwierając drzwi i zostawiając za sobą przeciąg, który poruszył firanki w salonie. Lidka od razu rzuciła kurtkę na fotel, a Franek pognał w kierunku kuchni, krzycząc coś o naleśnikach. Kasia weszła ostatnia, z torbą na ramieniu, w butach jeszcze wilgotnych od deszczu.
– Mamusiu, wiesz, co ci powiem? Oni są dzisiaj w świetnym nastroju – rzuciła z uśmiechem, który miał mnie uspokoić, ale tylko mnie napiął. – Franek sam założył skarpetki, a Lidka zrobiła rysunek dla ciebie.
Byli jak burza
Wzięłam rysunek. Przedstawiał coś pomiędzy psem a drzewem, z sercem w rogu. Podziękowałam, chociaż nie zdążyłam nawet się przyjrzeć, bo Lidka już była przy stole i ciągnęła obrus, próbując dosięgnąć coś, co na nim stało.
– Lidka, kochanie, uważaj, tam stoi dzbanek z sokiem – powiedziałam spokojnie.
– Ale ja chcę ciastko! – fuknęła.
W tym samym momencie dzbanek się przewrócił, sok jabłkowy rozlał się na obrus.
– Oj, dzieciaki – zaśmiała się Kasia, nawet nie podnosząc się z krzesła. – Takie są. Czasem coś się rozleje.
Nie odpowiedziałam. Wytarłam, zmieniłam obrus na inny. Jeszcze nie zdążyłam usiąść, a Franek już pędził przez salon z moim storczykiem w rękach.
– Patrz, babciu, motyl!
– Franek, nie! – zawołałam, ale za późno. Doniczka wypadła mu z rąk, ziemia rozsypała się po panelach.
– On tylko chciał pokazać – powiedziała Kasia, wstając dopiero teraz.
Miałam ich dość
Nie odezwałam się. Przeszłam obok nich, klęknęłam i zaczęłam zbierać liście. Moje ulubione kwiaty, które pielęgnowałam każdego ranka. W gardle mi zaschło, ale przełknęłam.
– Może następnym razem zabierzemy dzieci do parku – odezwał się cicho Marek, prawie szeptem, jakby bał się, że Kasia usłyszy.
Oni rozmawiali o planach na wakacje, ja w tym czasie sprzątałam rozsypaną ziemię. Nikt nie zapytał, czy pomóc. Gdy wyszli, dom był w nieładzie. W łazience zostały ich rzeczy, w salonie książki poprzewracane, w kuchni nakruszone ciasto. Usiedli tylko, pohałasowali i poszli.
Dwa dni później, z samego rana, wzięłam telefon do ręki i napisałam wiadomość. Krótko, bez zbędnych słów: „Kochani, źle się czuję. Musimy przełożyć wizytę. Odezwę się, jak będzie lepiej”. Wysłane. Zrobiło mi się dziwnie lekko.
Odpowiedź przyszła po niecałych dziesięciu minutach. „Nie będziemy się narzucać. Skoro dzieci przeszkadzają, to znajdziemy sobie inne zajęcia”. Patrzyłam w ekran, jakby miał się rozjaśnić, wytłumaczyć, co tak właściwie się wydarzyło. To tak się kończy? Jednym zdaniem? Bez rozmowy?
Tęskniłam za nimi
Na chwilę zapadła cisza. Ta prawdziwa, upragniona. Żadnych kroków, żadnych krzyków, żadnych zabawek pod stołem. Tylko zegar tykał. Przez pierwsze godziny poczułam ulgę. Wreszcie dom był naprawdę mój. Ale potem zaczęło brakować oddechu. Nie tego hałasu, tylko ich. W tej ciszy zniknęło coś więcej niż dźwięki. Jakby ktoś zakręcił kran z życiem.
Minął tydzień, potem drugi. W domu panował porządek, jakiego nie pamiętałam od lat. Wszystko na swoim miejscu, każdy kwiat podlany, każda ściereczka złożona równo. Ale cisza była nie do zniesienia.
Nie dzwonili. Nie pisała nawet Kasia, choć wcześniej wysyłała zdjęcia dzieci prawie codziennie. Marek – nic. Zniknął. Jakby cały mój świat się zapadł, a ja zostałam na jego obrzeżu, niepotrzebna nikomu.
Zaczęłam mówić do zdjęć z wakacji, kiedy Franek miał jeszcze pieluchę, a Lidka spała na moich kolanach. Z choinki, kiedy Marek przyniósł karpia. Stały na półce, a ja im opowiadałam, co u mnie. Cisza już nie była spokojem. Była karą.
Byłam bezradna
Zadzwoniłam do Marka w piątek po południu. Długo nie odbierał. Już miałam się rozłączyć, gdy usłyszałam jego głos.
– Cześć, mamo.
– Cześć, Marek. Przeszkadzam?
– Nie, tylko… jesteśmy właśnie w sklepie.
– Długo się nie odzywałeś.
– No… trochę się pokomplikowało – odpowiedział z wahaniem. – Kasia nie chce się narzucać. Powiedziała, że nie chce cię stawiać w niewygodnej sytuacji.
– Nie chciałam was odtrącić – szepnęłam.
– Wiem, mamo. Ale Kasi było przykro. Dzieci pytają, dlaczego nie mogą przyjść.
– Bo nie mogłam już tego znieść – przyznałam po chwili. – Hałasu, bałaganu, tego, że nikt nie zauważa, że mnie już nie starcza sił.
Po drugiej stronie zapadło milczenie.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć – usłyszałam cicho. – Staram się być między wami. Ale… może to nie działa.
Rozłączyliśmy się bez pożegnania. Nie było przeprosin ani obietnic. Nie mam pojęcia, jak powinnam postąpić.
Barbara, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kuzynka brylowała na rodzinnych spotkaniach. Przestała, gdy zobaczyła, kto przyszedł ze mną na wesele Ani i Piotrka”
- „Bratowa zawsze traktowała mnie z góry. A jednak to mnie poprosiła o przysługę, gdy inni zawiedli na całej linii”
- „Ojciec często chodził do fryzjerki, ale wracał rozczochrany. Ramol urządzał brudne schadzki pod moim nosem”