„Kochamy się z Leszkiem do szaleństwa, ale nigdy nie weźmiemy ślubu. On twierdzi, że na jego rodzinie ciąży klątwa”
„Leszek nie chciał nawet przedstawić mnie swojej rodzinie. A ja wariowałam z niepewności. Ten facet naprawdę mnie kocha, czy bajdurzy?”.
- Michalina, 29 lat
Gdyby tamtej sylwestrowej nocy powiedział mi, jaka jest prawda, i tak bym mu pewnie nie uwierzyła.
Jako młoda dziewczyna wielokrotnie wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądało moje pierwsze spotkanie z Tym Jedynym. Jednak wśród dziesiątek wymyślonych sytuacji nie było takiej, w której On na mój widok spanikowany wykrzykuje:
– Na miłość boską, nie!
A tak właśnie się zdarzyło.
Miałam dobry pretekst
Był sylwester, niedługo przed północą. Siedziałam sama w domu i właśnie odkryłam, że mój eks, wyprowadzając się dwa miesiące wcześniej, zabrał ze sobą korkociąg. Pierwszy raz od chwili, gdy ten człowiek zniknął z mojego życia, poczułam żal. To był świetny korkociąg, elektryczny, mogłam sama otwierać nim butelki.
Zobacz także
Popatrzyłam na wino – takie z prawdziwym korkiem – i pomyślałam, że skoro siedzę w sylwestra tylko w towarzystwie kota, to chociaż napiję się dobrego wina. Za ścianą goście u sąsiada byli coraz głośniejsi, więc z pewnością mają korkociągi.
Trochę postałam pod drzwiami, na zmianę dzwoniąc i pukając uparcie, aż w końcu ktoś mi otworzył. To była jakaś nieznana mi dziewczyna. Z pewnością żadna sympatia właściciela mieszkania, bo wiedziałam, że on zdecydowanie wolał własną płeć.
– Tak? – spytała.
– Potrzebuję korkociągu.
– Wejdź – rzuciła od razu i usunęła się z drogi. – Tadeeek!!! – wrzasnęła tak przenikliwie, że się wzdrygnęłam.
Mój sąsiad pojawił się w drzwiach.
– Miśka! – wykrzyknął z entuzjazmem i otworzył ramiona. – Pezyjdź, dziecię me, cobym cię sylwestrowo uściskał!
Niewątpliwie był już porządnie napruty. Zanim zamknął mnie w swoich niedźwiedzich objęciach (a wyglądał jak Dolf Lundgren na sterydach), wystawiłam przed sobą butelkę jak tarczę ochronną.
– Korkociągu potrzebuję. Darek zabrał.
– Mówiłem ci, że to złodziej i krętacz – zauważył całkiem trzeźwo. – Nigdy mnie nie słuchałaś, a na facetach to ja się znam.
Fakt, znał się jak mało kto, i fakt, mówił, a ja nie słuchałam. I teraz miałam za swoje.
– Słuchaj – Tadek popatrzył na mnie z samego szczytu swoich dwóch metrów – siedzisz sama, co? I będziesz piła do kota, co? Nie ma mowy. Zostajesz z nami.
– Wiesz, że nie lubię hucznych imprez.
– Na pół godziny, do północy, żebym mógł ci prawidłowo złożyć życzenia. Potrzebujesz dobrych wibracji. Nie wolno ci siedzieć samej w ten wieczór. Wiesz, że jaka będzie północ, taki cały następny rok. Chcesz być sama kolejne dwanaście miesięcy?
Kilka tygodni temu powiedziałabym, że tak. Ale jeszcze jeden miesiąc w samotności całkowicie zmienił moje nastawienie. Są ludzie, którzy mogą tak żyć, jednak ja na singielkę kompletnie się nie nadaję. Jestem klasycznym Rakiem – potrzebuję rodziny, mężczyzny, miłości. Potrzebuję zbudować gniazdo i troszczyć się o nie. Potrzebuję mieć kogoś, dla kogo mogłabym gotować i kim mogłabym się opiekować.
Weszłam więc do pokoju, gdzie bawiło się ze trzydzieści osób. Było głośno i radośnie. Tadek objął mnie ramieniem i wrzasnął: – Cisza!
I cisza nastąpiła, oczy wszystkich skierowały się na mnie. Niektórych nawet znałam z widzenia, często przychodzili do Tadka. Pomyślałam, że z pewnością tutaj dla siebie nikogo nie znajdę, nie te preferencje…
– To Michalina, moja sąsiadka – podjął gospodarz. – Jest uczulona na szampana, więc pije tylko wino. Karola, nie uderzaj do niej, bo ją tylko wystraszysz.
Karolina, dziewczyna ubrana jak pirat, roześmiała się.
– Bo ja wiem… Nie wygląda na bojaźliwą. Może lubi eksperymenty – powiedziała, puszczając do mnie oko.
Od razu ją polubiłam.
– Mój eks zniechęcił mnie do facetów, więc wszystko jest możliwe – zażartowałam.
I wtedy ktoś wykrzyknął: – Na miłość boską, nie!
Głos był męski i zrozpaczony. Wszyscy spojrzeli w jego kierunku, ja oczywiście też. Facet miał koło trzydziestki, wyglądał jak młody Harrison Ford i patrzył na mnie z prawdziwą rozpaczą.
– Tadek, obiecałeś – powiedział z naciskiem, nie odwracając ode mnie wzroku, a ja poczułam, jak z wrażenia robi mi się gorąco.
– Nie żartuj – głos gospodarza nade mną był pełen zdumienia, a potem Tadzik roześmiał się. – No, ja cię kręcę! Ale jaja!
Nie miałam bladego pojęcia, o czym mówią. Chciałam spytać, ale wtedy chłopak Tadka zawołał, że za trzy minuty północ, i wszyscy zaczęli się zbierać przy wielkim stole, na którym stały szampany i kieliszki.
Jakby mnie piorun strzelił
Znajdowałam się w dziwnym stanie. Harrison Ford zniknął mi z pola widzenia, ale ja oczyma wyobraźni wciąż widziałam jego twarz, słyszałam jego matowy głos i czułam, że moje ciało staje się wyjątkowo wrażliwe, jakby przestrzeń wokół mnie została naelektryzowana do granic wytrzymałości
– zupełnie tak, jak przed burzą – i za chwilę na pewno uderzy piorun. Niemal czułam, że wszystkie włoski na moim ciele drżą w oczekiwaniu, że zaraz staną dęba.
Ludzie, szykując się do toastów, potrącali mnie, ktoś wcisnął mi do ręki kieliszek, po chwili ktoś inny wyjął mi go z ręki, warcząc: – Uczulona, dupku – i włożył inny, z winem.Ten głos, matowy, jeszcze bardziej podniósł stan napięcia. Uniosłam głowę i spojrzałam na jego właściciela. Harrison.
Powiedział: – To straszny pech, Michalino. Okropny. I nic nie można na to poradzić. Najlepszego.
Głosy gości skandowały: – TRZY, DWA, JEDEN – a młody Harrison Ford nachylił się i delikatnie ucałował moje usta.
Piorun uderzył i wszystkie włoski na moim ciele radośnie stanęły dęba.
Nawet nie wiecie, jak trudno było mi zdobyć mężczyznę, który kochał mnie od pierwszego spojrzenia. I który mnie pragnął. I który ode mnie uciekał i nie chciał powiedzieć dlaczego. Po dwóch miesiącach dałam sobie spokój – pomyślałam, że czas leczy rany, więc w końcu przestanę tak cierpieć bez niego, z tęsknoty i pragnienia. Dwa tygodnie później zjawił się w moim domu, wychudzony, rozgorączkowany.
– To jak klątwa – powiedział. – Być z tobą mi nie wolno, ale bez ciebie… niepodobna.
Wpuściłam go do domu i Harrison Ford, to znaczy Leszek, już ze mną został. Miałam po babci piękne trzypokojowe mieszkanie w przedwojennej kamienicy w dzielnicy ogrodów i absolutnie nie zamierzałam się stamtąd wyprowadzać do jakichś mrówkowców w betonowej dżungli. Wiedziałam, że będziemy razem po grób. Inaczej było po prostu nie do pojęcia.
Leszek i ja jakimś cudem odnaleźliśmy się we wszechświecie. Tak musiało być.
– Niestety – mruczał czasem Leszek, kiedy od czasu do czasu głośno dawałam wyraz mojemu zadziwieniu, lecz nie chciał mi jednak nigdy wytłumaczyć, skąd brała się ta jego dziwna reakcja.
Tadek, którego próbowałam podpytać, wykręcał się i odsyłał mnie do Leszka. A ten tylko mnie wtedy całował, i mówił, żebym nie wywoływała wilka z lasu.
Naprawdę, starałam się. Ale minęły miesiące, a Leszek nie przedstawił mnie rodzinie, która cała mieszkała w Warszawie. Wiedziałam, że mój ukochany ma ojca i dwóch braci, no i że Tadeusz to przecież jego bliski kuzyn.
– Czy oni są na wojennej ścieżce? – spytałam Tadka wczesnym latem.
Siedzieliśmy w jego kuchni i robiliśmy przetwory z truskawek. Stał odwrócony do mnie plecami.
– Nie. My wszyscy się kochamy.
A potem mruknął cicho pod nosem, chyba myśląc, że nie usłyszę: – Nie mamy wyjścia, inaczej dawno by nas szlag trafił.
– Słyszałam. Mógłbyś to rozwinąć?
Odwrócił się i popatrzył na mnie szeroko rozwartymi oczyma, w których, przysięgam, ujrzałam autentyczne przerażenie.
– Zapomnij, Miśka, że cokolwiek słyszałaś. Tsss – uniósł rękę, kiedy otworzyłam usta, żeby zaprotestować. – Nic nie mówiłem i tego się będę trzymał.
Tajemnica. Prawdziwa tajemnica… Wyczuwałam ją wszystkimi zmysłami. I wiedziałam, gdzie się zaczepić, żeby ją odkryć – musiałam poznać rodzinę Leszka.
Nie mogliśmy żyć bez siebie
– Kotku, przecież wiesz, że nie jestem typem samotnika. Klasyczny ze mnie Rak – zamruczałam Leszkowi do ucha przy najbliższej intymnej okazji. – Potrzebuję rodziny.
– Masz mnie. Nie wystarczam ci?
– Kocham cię i uwielbiam, ale jeszcze nie jesteś rodziną.
Milczał chwilkę.
– Praktycznie rzecz biorąc, moja rodzina też nie jest twoją rodziną. Nie jesteśmy po ślubie – zauważył.
Niby miał rację. Wiem, że mnóstwo kobiet obraziłoby się, gdyby coś takiego usłyszały od swojego faceta. Zaraz by podejrzewały, że je nie kocha i tak dalej. Ja wiedziałam, że to nieprawda – on beze mnie nie mógł żyć jak ja bez niego. I po prostu stwierdził fakt.
– No to może… – zaczęłam.
Wiedział natychmiast, o czym mówię. Że chciałabym wejść do rodziny.
– Nie.
Powiedział to szybko i gwałtownie.
– Dlaczego? – uniosłam się na łokciu i spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
Pewność, że Leszek mnie kocha, to jedno, ale taka reakcja trochę była… niepokojąca.
– Misiu – zaczął mój najdroższy, objął mnie i przytulił. – Wiesz, że cię uwielbiam. I właśnie dlatego, żeby żyć z tobą długo i szczęśliwie, nigdy się z tobą nie ożenię.
Osłupiałam.
A ponieważ absolutnie nie chciał mi wyjaśnić dlaczego – te jego tłumaczenia, że era małżeństw się kończy, że następuje zmiana obyczajów i inne tego rodzaju bzdury kompletnie do mnie nie przemawiały – postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce.
Leszek regularnie odwiedzał ojca na niedzielnym obiedzie. Jego tata mieszkał po drugiej stronie miasta, w dzielnicy przedwojennych willi. Pojechałam tam za moim wybrankiem i gdy wszedł do jednej z nich, kilka minut później i ja zadzwoniłam do drzwi.
Otworzyła mi młoda, ciemnowłosa kobieta o lekko wschodniej urodzie.
– Słucham? – spytała.
– Jestem Michalina. Dziewczyna Leszka. Przyszłam poznać jego rodzinę.
Kobieta szeroko otworzyła migdałowe oczy, obejrzała mnie od stóp do głów, po czym uśmiechnęła się szeroko.
– Jestem Agata, konkubina jego brata, matka dwojga jego dzieci. Witaj w tej nieprawdopodobnej rodzinie.
– Konkubina – zmrużyłam oczy. – Ten też z miłości się nie żeni?
Roześmiała się gwałtownie, jakbym powiedziała świetny dowcip.
– Chodź, poznasz ich wszystkich. I pokochasz.
Co za wspaniała rodzina!
Miała całkowitą rację. Rodzina Leszka była cudowna. Ojciec – przeuroczy, fantastyczni bracia. Kilka tygodni później podczas urodzin ojca Leszka poznałam jeszcze dwóch braci seniora (jeden z nich był ojcem Tadzia) i ich dorosłych synów. Niektórzy przyszli z rodzinami. Dwóch było wdowcami: jeden miał trzech synów, drugi jednego. Urządzono w ogrodzie wielkiego grilla.
Przyznaję, że wprosiłam się do rodziny, żeby rozwikłać dwie zagadki: dlaczego Leszek uznał, że nasze spotkanie to pech, i dlaczego uważa, że po ślubie nie bylibyśmy szczęśliwi (i nie chodziło tu o klasyczną klątwę ślubu, która dopada większość małżeństw). Po kilku miesiącach życia
w rodzinie, która przyjęła mnie z otwartymi ramionami, liczba tajemnic namnożyła się jak bakterie na bogatej pożywce.
Otóż odkryłam, że w tej rodzinie od pokoleń nie rodziły się dziewczynki. Naprawdę, było siedmioro dzieci i wszyscy to chłopcy. Pokolenie Leszka – chłopcy. Pokolenie jego ojca – chłopcy. I o ile wiem, pokolenie jego dziadka też sami chłopcy. Tylko kiedyś bywało trzech, a teraz najwyżej dwóch. Agata powiedziała mi, że marzy o trzecim dziecku, może być i chłopak, ale jej facet, Piotrek, stanowczo protestuje.
– Kazał mi założyć spiralę – wyznała pewnego razu i jej oczy zalśniły łzami. – Potrafię namówić go absolutnie na wszystko, nawet na czyn karalny, tylko nie na to.
– I oczywiście nie wytłumaczył dlaczego?
– Nie. To samo jest z Kaśką, tą od Julka. On też jej zapowiedział, że trzeciego dziecka sobie nie życzy. Tyle że ona akurat nie ma ochoty na trzecie. Natomiast chciałaby zostać żoną, bo ma taką tradycyjną naturę. A Julek też mówi: NIE!
To naprawdę nie było normalne.
Pamiętam, jak leżałam tamtej nocy i nie mogłam zasnąć. Leszek pochrapywał obok, nie wiedząc, że w moim mózgu wychowanym na powieściach i serialach detektywistycznych fakty zaczynają się zgrabnie łączyć w jedną całość.
Nagle olśniło mnie. Wszyscy mężczyźni z pokolenia ojca Leszka – a było ich pięciu: trzech braci i dwóch kuzynów – byli wdowcami. Żaden nie ożenił się ponownie. Także dwóch z pokolenia Leszka było wdowcami. Jak słyszałam, jedna żona zmarła podczas połogu z trzecim dzieckiem, a druga po siedmiu latach małżeństwa. Atak serca, chociaż nigdy się na serce nie skarżyła. Pozostali panowie mają tylko konkubiny.
Wszystkie pary kochały się jak oszalałe, zupełnie jak ja i Leszek. Całkiem jakby całą rodzinę dotknęło błogosławieństwo Amora – wszyscy mężczyźni odnajdywali swoje drugie połówki. A mimo to…
Klątwy nie istnieją!
I wówczas wróciły do mnie słowa Leszka: „Właśnie dlatego, żeby żyć z tobą długo i szczęśliwie, nigdy się z tobą nie ożenię…”.
Przyznaję, że nie mam mistycznej duszy. W życiu nie wierzyłam w światy nadnaturalne, przedziwne moce czy nieodgadnione siły, które kierują naszym losem. A jednak wtedy, gdy leżałam w łóżku oblanym księżycowym światłem, dotarło do mnie nagle: „Ta rodzina jest pod wpływem klątwy. I wszyscy faceci w rodzinie o niej wiedzą!”.
A po chwili: „No dobrze, ale przecież klątwy nie istnieją, prawda? PRAWDA?!”.
Przez chwilę rozważałam, czy może po prostu obudzić Leszka i go o to spytać, ale wiedziałam, że on reagował na pytania o historię rodziny podobnie jak Piotr na trzecie dziecko, więc nie miałam śmiałości. Za to od następnego dnia zaczęłam poszukiwania.
Pracuję jako archiwistka w sądzie i mam doświadczenie w poszukiwaniu dokumentów. I wiedzę, gdzie mogę je znaleźć. Na szczęście rodzina Leszka od pokoleń żyła w tym samym miejscu, więc w archiwach mogłam znaleźć wiele dokumentów.
No i potwierdziły się moje podejrzenia. Żony mężczyzn z tej rodziny umierały młodo – albo gdy rodziły trzecie dziecko, zawsze chłopca, albo gdy kończył się siódmy rok małżeństwa. Choroby, wypadki, utonięcia. Tego losu uniknęło tylko stadło wujka ojca Leszka, Włodzimierza, który żył…
z konkubiną. Przeżyli razem ponad 25 lat i to on umarł pierwszy. Chociaż to były dawne czasy, nie pobrali się, bo ona… już miała męża. Ten jej facet, właściciel jakiejś firmy w Szczecinie, był ostatnim łajdakiem. Uciekła od niego do swojej przyjaciółki, którą okazała się żona brata Włodka. Gdy Włodek ją zobaczył, zakochał się na zabój. Z wzajemnością. Urodziła mu dwóch chłopców.
Gdyby nie moje poszukiwania, zapewne nie zrozumiałabym dyskusji, jaka się wywiązała podczas pewnego niedzielnego obiadu między ojcem Leszka a jego bratem. Okazało się, że trzeba uporządkować dom ich wuja Włodzimierza, zanim się go sprzeda. Zgłosiłam się na ochotnika w nadziei, że znajdę jakieś ciekawe informacje o rodzinie.
Miałam rację. Podczas sprzątania strychu tego starego domu natrafiłam na skrzynię, a w niej skarby. Listy, zdjęcia i… bruliony wypełnione pięknym, kaligraficznym pismem człowieka z przedwojenną maturą i studiami. Opisał w nich historię swoją i rodziny. Stworzył ją po latach poszukiwań przyczyn nieszczęść, które spotykały mężczyzn w jego rodzinie. Znalazłam swoją odpowiedź.
Rzeczywiście – była klątwa. Sięgała lat 60. XIX wieku, kiedy to jeden z przodków rodziny po mieczu, będąc wówczas w wojsku, wraz z innymi pijanymi kamratami rozgonił tatarskie wesele na Wołyniu. Zginął pan młody, a pannę młodą żołdacy zgwałcili. Umierając pod pijanym przodkiem Leszka, wydusiła z siebie ostatkiem sił, że on tylko raz pokocha, na śmierć i życie, ale żona odejdzie po siedmiu latach szczęścia albo w połogu z trzecim dzieckiem. I tak będzie po kres istnienia jego rodu.
Nie uwierzył. Po powrocie do domu miewał koszmarne sny, a w nich widział spoconą, udręczoną twarz Tatarki, jej wielkie czarne oczy i ten szept, który wwiercał mu się w mózg. Próbował wyprzeć wspomnienie. Nie był z tego dumy… Usprawiedliwiał zbrodnię każdym argumentem, jaki mógł sobie wymyślić. Że niższa rasa, że kobieta, że on żołnierz, więc miał prawo…
Potem zakochał się nieprzytomnie w Żydówce. Ożenił się z nią i kochał ją tak, jakby chciał wynagrodzić cierpienia Tatarce. Ale Isla umarła po czterech latach, rodząc trzeciego syna. Wtedy zgłosił się do policji i wyznał swoją winę. Zeznanie zapisano w policyjnych archiwach, do których dotarł Włodzimierz. Przodek powiesił się w celi.
Mężczyźni w rodzie przyjęli istnienie klątwy do wiadomości dopiero wtedy, gdy Włodzimierz wszystko odkrył i objaśnił na męskiej naradzie rodzinnej. Dla pokolenia ojca Leszka było już za późno, ale młodsi, pokonani faktami, musieli się dostosować. Żadnych ślubów (Bogu dzięki za rewolucję obyczajową), tylko dwoje dzieci. I cicho sza.
Działało. Agata była już z Piotrem dziewięć lat. Problem w tym, że kilka dni wcześniej oznajmiła mi, że chce postawić go przed faktem dokonanym – wyjęła spiralę i bez pytania zamierzała zajść w ciążę:– On jest do rany przyłóż. Ale ślub i trzecie dziecko…? Tu jakbym waliła głową w mur. Gorzej, zachowuje się, jakbym chciała zamordować istotę najdroższą jego sercu!
Wiedziałam, że tak właśnie jest. Chronił żonę, bo nie chciał jej stracić. Musiałam ją ostrzec. Czy uwierzyłam w klątwę? No cóż, cokolwiek to było, działało już od kilku pokoleń. Z faktami się nie dyskutuje.
Uznałam, że dosyć tej tajemnicy. Powiedziałam Agacie o klątwie. Nie chciała uwierzyć. Zrobiliśmy naradę rodzinną. Panowie byli w szoku, gdy zobaczyli bruliony Włodzimierza. Przyznali, że odkryłam prawdę. A ja palnęłam im mówkę, że jak się kocha, to się mówi wszystko. I że niewiedza może być zabójcza, bo wtedy nieświadomie możemy popełnić śmiertelny w skutkach błąd.
Chciałabym móc powiedzieć, że udało się nam uwolnić od klątwy. Niestety, wciąż szukamy jakiegoś sposobu, jednak… Nawet jeśli jakiś czarnoksiężnik nam powie, że jemu się udało – czy któreś z nas zaryzykuje, aby sprawdzić to na własnej skórze?
Wiem, że nigdy nie będę mogła nazwać mojego ukochanego mężem… Tylko czy to coś naprawdę strasznego? Ważne, że Leszek jest przy mnie i będzie zawsze.