„Kochanek był jak świeże jagody z lasu, a mąż jak zeszłoroczny kompot. Wybór był prosty, ale poszłam trzecią drogą”
„– Wiem, że masz męża – zaczął, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Ale ja nie umiem już udawać, że jesteś tylko koleżanką z pracy – zamarłam. Odwróciłam głowę, patrzyłam przez szybę na znajome okna, jakbym liczyła, że ktoś mnie z nich uratuje”.

- Redakcja
Mam trzydzieści lat i w teorii wszystko, czego zawsze pragnęłam: stabilną pracę w biurze projektowym, mieszkanie na kredyt i męża, który nigdy nie zawiódł. A mimo to, od jakiegoś czasu czuję się tak, jakby ktoś mi wyciął z życia najważniejszy fragment i zostawił tylko kontury.
Z Markiem jesteśmy małżeństwem od pięciu lat. Poznaliśmy się przez znajomych – taki typowy facet „do życia”: punktualny, spokojny, nieimprezowy. Informatyk. Bez dramatów. Nie zakochałam się w nim od razu. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek. Ale po poprzednich rozczarowaniach jego przewidywalność wydawała się błogosławieństwem. Mama zawsze powtarzała: „Natalka, serce sercem, ale jak facet ma stałą pracę i cię nie bije, to się go trzymaj”.
No więc się trzymałam. Nasz ślub był rozsądną decyzją – wspólne plany, kredyt, nazwisko na skrzynce. Spokój. I przez długi czas ten spokój mi wystarczał. Tylko że spokój to nie to samo, co bliskość. I coraz częściej, wracając do domu, czułam się jak gość, który nie wie, czy ktoś jeszcze czeka, czy tylko światło zostało zapalone na czujniku ruchu.
Przez chwilę poczułam się żywa
– Chcesz kawę czy herbatę? – zapytał Igor, a jego brwi uniosły się lekko, jakby już wiedział, co odpowiem.
– Kawę. Mocną. Dziś mam wyjątkowo nudne spotkania – odpowiedziałam, starając się nie patrzeć zbyt długo na jego uśmiech.
– To może dorzucimy odrobinę ekscytacji. Zjemy coś razem? – zaproponował z tym swoim charakterystycznym przekrzywieniem głowy.
Zgodziłam się, choć wiedziałam, że nie powinnam. To miał być zwykły lunch, ale nasza rozmowa potoczyła się jak z najlepszych filmów – pełna dwuznacznych aluzji, śmiechu, wzajemnego zaczepiania się. Igor był rozwiedziony, starszy ode mnie o trzy lata, a jego spojrzenie miało w sobie coś, co potrafiło rozbroić i postawić na baczność jednocześnie.
Po pracy wróciłam do mieszkania, w którym panowała cisza. Marek siedział przed komputerem, w słuchawkach. Wychylił się tylko na moment.
– Obiad w lodówce. Odgrzałem też tobie – rzucił, nie odwracając wzroku od ekranu.
Usiadłam przy stole. On wrócił do pracy zdalnej. Nasze rozmowy ostatnio sprowadzały się do tego, co kupić, co trzeba zapłacić i czy wyrzuciłam śmieci. Nie było flirtu, nie było śmiechu.
Wieczorem leżałam w łóżku i porównywałam. Marek był domem. Igor – prądem, który przeszywa skórę. I chyba właśnie uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi tego drugiego.
Powiedział to na głos
Siedzieliśmy w jego samochodzie pod moim blokiem. Radio cicho grało, ale nie pamiętam nawet melodii. Igor patrzył na mnie poważnie. Inaczej niż zwykle – bez uśmiechu, bez maski.
– Wiem, że masz męża – zaczął, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Ale ja nie umiem już udawać, że jesteś tylko koleżanką z pracy.
Zamarłam. Odwróciłam głowę, patrzyłam przez szybę na znajome okna, jakbym liczyła, że ktoś mnie z nich uratuje.
– Igor, nie wiem, co ci powiedzieć… – wyszeptałam. – Marek… On nigdy mnie nie skrzywdził.
– Ale czy on cię kocha? A ty jego? – zapytał. Jego głos był łagodny, ale pewny.
Zamiast odpowiedzi – polały się łzy. Nagle i bez ostrzeżenia. Igor wziął moją dłoń.
– Nie chcę cię ranić, ale zasługujesz na coś więcej. Na życie, które nie jest tylko odhaczaniem kolejnych dni.
Wróciłam do domu rozbita. Marek spał. Cicho, równo oddychał. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w niego długo. Potem zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… czy ty naprawdę wierzysz, że można kochać kogoś tylko za to, że jest bezpieczny?
– Lepiej płakać w cichym domu niż w hałasie namiętności, która gaśnie – odpowiedziała spokojnie. – Miłość to wybór, nie tylko uczucie.
A ja nie wiedziałam już, co bardziej boli – uczucie, którego nie powinnam mieć, czy pustka, którą dopiero teraz wyraźnie zobaczyłam.
Mój mąż się dowiedział
Pewnego wieczoru zastałam Marka w kuchni. Siedział przy stole, dłonie zaciśnięte w pięści. Obok niego – mój telefon. I moje wiadomości do Igora. Zdążył je przeczytać.
– Od kiedy to trwa? – zapytał bez wstępu, nie podnosząc wzroku.
Zamilkłam. Chciałam powiedzieć, że nic się nie wydarzyło, że nie było zdrady… ale wtedy on spojrzał na mnie z taką rezygnacją, że aż odebrało mi głos.
– Czy ty go kochasz? – zapytał cicho.
Zamiast odpowiedzi – zapadło milczenie. Nie wiedziałam, czy to jeszcze zakochanie, czy już miłość. Ale wiedziałam, że nie mogę zaprzeczyć.
– Wiedziałem, że coś się dzieje – powiedział. – Ale nie myślałem, że mnie tak potraktujesz.
– A ty mnie w ogóle kiedyś kochałeś? – wybuchnęłam. – Czy tylko spełniałeś listę obowiązków?! Wspólne śniadania, rachunki, soboty u twojej mamy… Jak z harmonogramu!
Marek wstał. Nie krzyczał. Nie rzucał niczym o ścianę. Ale jego twarz była jak maska. I to było gorsze.
– Nie wiem, czy jestem bardziej wściekły, czy bardziej zawiedziony – powiedział. – Ale jedno wiem: nie jesteś tą samą kobietą, z którą się ożeniłem.
Zamknęłam się w łazience i pierwszy raz od lat płakałam tak, że brakowało mi tchu. Bo zrozumiałam, że coś się skończyło. I nie byłam już pewna, czy chcę to ratować.
Po prostu uciekłam
Spakowałam torbę w pół godziny. Kilka ubrań, szczoteczka, ładowarka. Marek nic nie mówił, tylko otworzył mi drzwi, gdy wychodziłam. W jego oczach nie było już złości. Tylko pustka.
Zatrzymałam się u Agaty – mojej przyjaciółki z czasów studiów.
– Zostań, ile chcesz – powiedziała, nawet nie pytając, co się stało. Wiedziała.
Wieczorem wyszłam na spacer. Usiadłam na ławce przy Wiśle, zawinięta w szalik. Długo gapiłam się na ciemną wodę, aż nagle usłyszałam znajomy głos.
– Wiedziałem, że tu przyjdziesz – powiedział Igor, siadając obok. – Zawsze mówiłaś, że woda cię uspokaja.
– Nie wiem, czy to miłość… czy ucieczka od rutyny – powiedziałam po chwili. – Czy ja w ogóle coś do ciebie czuję, czy tylko chcę poczuć się… widziana.
– Nie chcę walczyć o ciebie – odparł cicho. – Ale jeśli kiedyś zdecydujesz, że chcesz być szczęśliwa… ja będę czekać.
Wróciłam do Agaty i leżałam godzinami w łóżku, patrząc w sufit. Próbowałam zrozumieć, czego tak naprawdę chcę. Czy jestem tą kobietą, która odchodzi, czy tą, która zostaje i próbuje jeszcze raz?
Wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam się naprawdę sama. Nie jak „żona Marka”, nie jak „ta, co coś czuje do Igora”. Po prostu… sama.
Jego obecność mi nie wystarczała
Wróciłam po czterech dniach. Klucz w zamku zgrzytnął inaczej niż zwykle. Jakby dom mnie nie rozpoznawał.
Marek siedział przy stole z herbatą. W ciszy podał mi kubek.
– Jeśli chcesz odejść… to powiedz – rzucił spokojnie.
Usiadłam. Nagle wszystko wydało mi się obce – nasze krzesła, zapach herbaty, nawet jego głos. Jakbyśmy odgrywali scenę w teatrze, do której ktoś inny napisał scenariusz.
– Nie wiem – powiedziałam w końcu. – Naprawdę nie wiem, Marek.
– Nie jestem bohaterem twojej książki – dodał po chwili. – Ale zawsze byłem obok ciebie.
Zabolało. Miał rację. Był, zawsze. Cichy, obecny, wierny. Tylko że ja… przestałam to widzieć.
Zostałam sama w kuchni. Telefon leżał przede mną, ekran pusty. W końcu wzięłam go do ręki. Zadzwoniłam do Igora.
– Potrzebuję czasu – powiedziałam tylko, zanim zdążył coś powiedzieć. – Nic ci nie obiecuję.
– Dobrze – odparł. – Tyle, ile trzeba.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na siebie w kuchennym oknie. W odbiciu nie było już tamtej Natalii, która planowała życie według rozsądku. Ale też jeszcze nie widziałam tej, którą miałam się stać.
Najpierw muszę pokochać siebie
Marek wyjechał do siostry. Powiedział, że potrzebuje przestrzeni. Nie protestowałam. Dom zrobił się cichy inaczej niż zwykle – nie jak martwe miejsce, ale jak coś, co odpoczywa po burzy.
Igor się nie odzywał. Tak, jak obiecał. Dawał mi czas.
Zaczęłam chodzić na terapię. Na pierwszym spotkaniu nie wiedziałam, co powiedzieć. Siedziałam, gniotąc rąbek bluzy, i powtarzałam w głowie: „Nie płacz, nie płacz, nie płacz”. Ale i tak się rozpłakałam. I dobrze. Bo wreszcie coś się zmieniło.
Z początku opowiadałam o małżeństwie, o matce, o tym, jak nauczyłam się zamiast pytać siebie: „Czy tego chcę?”, a nie: „Czy to się opłaca?”. O tym, że wciąż noszę w sobie zdanie: „Bezpieczny facet to skarb”, jakby to była formułka z podręcznika, a nie coś, co może ranić, gdy serce woła czegoś więcej.
Zaczęłam czytać książki, które kiedyś kochałam. Wróciłam do malowania. Znowu poczułam, że mam własne dłonie, własne myśli.
Czasem tęskniłam za Markiem. Czasem za Igorem. Ale częściej tęskniłam za sobą sprzed lat – tą Natalią, która wierzyła, że może być czymś więcej niż tylko czyjąś żoną.
Wyszłam za mąż z rozsądku. Zakochałam się z impulsu. Ale teraz, pierwszy raz od dawna, próbuję pokochać… siebie. Nie wiem jeszcze, co dalej. I może właśnie to jest najuczciwsza odpowiedź, jaką kiedykolwiek sobie dałam.
Natalia, 36 lat
Czytaj także:
- „Szwagier zaprosił mnie na kocyk, a ja uległam. To, co zrobił, gdy nakryła nas moja siostra, wbiło mnie w podłogę”
- „Teściowa uraczyła mnie słodkimi borówkami. Myślałam, że to miły gest, ale miał on jeszcze inne, głębsze przesłanie”
- „Z okazji rocznicy chłopak zabrał mnie na kajaki. Nie sądziłam jednak, że już od dawna płyniemy w różnych kierunkach”