„Kochanek z sanatorium miał mnie posklejać, a złamał mi serce. Lawirant zapomniał mi wspomnieć o 1 ważnej rzeczy”
„Spojrzałam na niego z boku. Mówił to, co ja czułam. Przez kolejne minuty rozmawialiśmy o książkach, o samotnych wieczorach, o tym, jak trudno się przyznać, że się człowiek pogubił. – Nie sądziłam, że jeszcze będę mogła czuć coś takiego – wymknęło mi się, gdy nasze dłonie przypadkiem się dotknęły”.

- Redakcja
Odkąd odszedł mój mąż, moje serce nie było już takie samo – i dosłownie, i w przenośni. Została po nim cisza, której nie dało się wypełnić, nawet najgłośniejszym radiem, czy książką czytaną na głos. Lekarz rodzinny, widząc, jak z miesiąca na miesiąc słabnę, zapisał mi nie tabletki, ale skierowanie do sanatorium. Miałam mieszane uczucia – bałam się zmian, ludzi, własnych emocji. Ale pojechałam. Tam, wśród zapachu sosny i starannie wypolerowanych klamek, poznałam doktora M. I Danusię. To ona powiedziała mi na powitanie:
– Zobaczysz, serca tu leczą się szybciej i to nie tylko przez tabletki.
Człowiek gnije od środka
Nie byłam typem osoby, która wdaje się w pogawędki z nieznajomymi, ale Danusia nie dawała mi wyboru. Już pierwszego wieczoru, gdy zasiadłam na wąskim łóżku z zamiarem przeczytania rozdziału z książki, zapukała do mnie z termosikiem i kawałkiem sernika.
– Kawusię wypijesz? Domowa, prawdziwa. – Wcisnęła mi kubek, zanim zdążyłam zaprotestować.
Rozmawiałyśmy długo, choć mówiła głównie ona. O córce w Irlandii, o sąsiadce spod czwórki, która „niby taka pobożna, a chłopów zmienia częściej niż pościel”. W końcu zapytała o mnie. Powiedziałam tyle, ile trzeba – że jestem wdową, że miałam problemy z sercem, że to mój pierwszy wyjazd. Spojrzała na mnie z czymś na kształt współczucia, ale nie zapytała więcej. Tylko dodała:
– Czasem trzeba się przewietrzyć. Inaczej człowiek gnije od środka.
Nazajutrz poznałam doktora M. Podczas badania mówił spokojnie, z miękkim uśmiechem, jakby naprawdę go to interesowało, czy lepiej sypiam. Odpowiedziałam niepewnie, że czasem. Zapisał coś na karcie i spojrzał mi w oczy.
– Spróbujemy to trochę poukładać, pani Elżbieto. Czasem serce boli z więcej niż jednego powodu.
Nie wiem, co mnie poruszyło bardziej – jego głos, czy to, że ktoś wreszcie zauważył, że nie chodzi tylko o ciśnienie. Gdy wróciłam do pokoju, Danusia od razu do mnie mrugnęła:
– No, no. Nasz doktor. Uważaj, bo wszystkie do niego wzdychają.
– Ja? Nie przesadzaj. – Machnęłam ręką.
– Zobaczymy. – Uśmiechnęła się. – W takich miejscach cuda się zdarzają.
Nasze dłonie się dotknęły
Kilka dni później znów spotkałam doktora M., tym razem poza gabinetem. Stał pod świerkiem z kubkiem kawy w dłoni, patrzył w dal, jakby czegoś szukał. Już chciałam minąć go bez słowa, ale podniósł wzrok i uśmiechnął się.
– Pani Elżbieto, spacer po zabiegu to bardzo rozsądna decyzja. Może się pani przysiądzie?
Nie odmówiłam. Usiadłam niepewnie na wilgotnej ławce. Milczeliśmy przez chwilę. I to było dobre milczenie – spokojne, niewymuszone. On pierwszy się odezwał.
– Czasem mam wrażenie, że ludzie przyjeżdżają tu nie tyle leczyć serce, co zrozumieć, dlaczego je zaniedbali.
Spojrzałam na niego z boku. Mówił to, co ja czułam. Przez kolejne minuty rozmawialiśmy o książkach, o samotnych wieczorach, o tym, jak trudno się przyznać, że się człowiek pogubił. Powiedziałam mu o moim mężu. Nie płakałam – po prostu mówiłam.
– Nie sądziłam, że jeszcze będę mogła... czuć coś takiego – wymknęło mi się, gdy nasze dłonie przypadkiem się dotknęły.
– Nie planowałem tego. Ale myślę o pani podejrzanie dużo – odpowiedział spokojnie, nie odwracając wzroku.
Wieczorem opowiedziałam Danusi o naszej rozmowie. Patrzyła na mnie z czułością, ale też z czymś na kształt ostrzeżenia.
– Zaczynasz się uśmiechać, Elu. Uważaj, żebyś nie wróciła do domu z pękniętym sercem.
Nie odpowiedziałam. Ale czułam, że tego dotyku, tego spojrzenia – nie chcę zapomnieć.
Jak mogłam być taka głupia
Wróciłam z porannego EKG, kiedy zobaczyłam ich pod wejściem do pawilonu. On stał z założonymi rękami, lekko pochylony, jakby chciał coś wytłumaczyć. Ona – wyprostowana, elegancka, w czerwonym płaszczu i z wyrazem twarzy, który nie pozostawiał złudzeń. Była piękna. I wściekła. Na mój widok Jan jakby się skurczył. Chciałam przejść obok, udając, że nic nie widzę, ale ona odwróciła głowę i spojrzała na mnie z takim chłodem, że aż mnie zatrzymało.
– To jest ta pani? – zapytała głośno. – Ta, przez którą znowu robisz z siebie idiotę?
Jan podszedł do mnie, próbując zachować spokój.
– Elżbieto… to Marta. Moja żona. Przyjechała bez zapowiedzi.
– Żona? – powtórzyłam, jakby to słowo nie pasowało do tej sceny.
– To nie tak, jak myślisz… – zaczął, ale nie słuchałam.
Minęłam ich i poszłam do pokoju. Danusia akurat siedziała na łóżku, cerując skarpetkę. Spojrzała na mnie i od razu wiedziała, że coś się stało.
– Co jest?
– Ma żonę. Przyjechała.
– A mówiłam... – mruknęła, ale bez złośliwości.
Wieczorem usłyszałam przez otwarte okno, jak Marta cedzi do Jana przez zęby:
– Nie mogłeś się powstrzymać, prawda? Zawsze musisz coś rozwalić.
Nie spałam tej nocy. Zwinęłam się pod kołdrą i próbowałam zrozumieć, jak mogłam być taka głupia. Przecież to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Rozpłakałam się jak dziecko
Unikałam go przez kolejne dwa dni. Chodziłam na zabiegi o innych porach, jadłam szybciej, siadałam dalej w stołówce. Ale on w końcu mnie znalazł. Czekał pod pawilonem, jak wtedy, tylko że bez uśmiechu.
– Musimy porozmawiać – powiedział, gdy przechodziłam obok. – Proszę.
Zatrzymałam się, bo mimo wszystko… chciałam wiedzieć. Usiadłam na tej samej ławce co zawsze, ale czułam, że jest już inna. Zimna. Jak moje serce.
– Moje małżeństwo to fikcja. Od lat. Ale nie mam odwagi tego przeciąć. Marta… nie pozwala mi odejść. Szantażuje, udaje chorobę. A ja... jestem tchórzem – mówił, nie patrząc na mnie.
– To mnie nie obchodzi – przerwałam. – Miałeś obowiązek mi powiedzieć.
– Bałem się, że odejdziesz.
– A teraz? Myślisz, że zostanę?
Nie odpowiedział. Milczenie zrobiło się ciężkie do zniesienia. Podniosłam się.
– Moje serce już raz zawiodło. Nie pozwolę, żebyś je dobił.
Wróciłam do pokoju i rozpłakałam się przy Danusi. Usiadła obok mnie i podała mi chusteczkę.
– To było coś więcej niż zauroczenie, co?
– Myślałam, że... że może jeszcze mogę być dla kogoś ważna.
– Jesteś – powiedziała cicho. – Tylko nie dla niego.
Tamtej nocy spałam w ubraniu. I pierwszy raz od dawna nie śniłam o moim mężu. Śnił mi się Jan. Stał daleko, w białym kitlu, a obok niego stała kobieta w czerwonym płaszczu. I oboje patrzyli na mnie, jakby mnie nie znali.
Serce bolało, ale już inaczej
Rano nie poszłam na badania. Zawinęłam się w koc, siedząc na łóżku jak dziecko z gorączką, choć nie bolało mnie ciało – bolało wszystko inne. Danusia poszła sama na gimnastykę, zostawiając mi herbatę i czekoladowego wafelka.
– Jak będziesz gotowa, to pogadamy. Nie musisz być dzielna – powiedziała, wychodząc.
Później, gdy zbierałam się w sobie, ktoś zapukał. Jan. W ręku trzymał książkę, którą mi kiedyś pożyczył. Położył ją na stoliku, nie wchodząc.
– Przepraszam, Elżbieto. Za wszystko. Życzę ci spokoju. I dobrego życia. – Jego głos był cichy. Nie czekał na odpowiedź.
Usiadłam na łóżku i patrzyłam na tę książkę, jakby to był list pożegnalny. Przeczytałam pierwszą stronę, ale nie pamiętałam żadnego zdania. W głowie miałam tylko jedno pytanie, czy to ja byłam naiwna, czy on po prostu zbyt ludzki, zbyt słaby? Wieczorem poszłam na spacer z Danusią. W milczeniu. Szłyśmy alejką, wzdłuż sanatoryjnych lamp, które świeciły jakby trochę słabiej niż zwykle.
– I co teraz? – zapytała.
– Teraz? Wracam do siebie. Do pustego mieszkania. Ale już nie tak zupełnie pusta. Coś… we mnie zostało.
– Wiesz, może właśnie o to chodziło. Żeby coś zostało. Nawet jeśli boli.
Wzięłam ją pod rękę. Poczułam, że jej dłoń była ciepła. Prawdziwa. Żywa. Przez następne dni Jan już się nie pojawił. Zniknął. Może wrócił do żony, może do pracy, może uciekł. A ja… zaczęłam się pakować. Serce nadal bolało, ale już inaczej. Już nie było naiwne.
Moje serce znów bije
Wróciłam do domu, gdzie wszystko było dokładnie takie samo, a jednak inne. Kwiaty na parapecie uschły, jakby obrażone, że wyjechałam. Woda w czajniku zdążyła pokryć się pyłem. Nawet zegar na ścianie tykał jakby ostrożniej, wolniej, jakby bał się mnie obudzić ze snu, którego już nie było. Nie wszystko, co zaczyna się ciepło, musi skończyć się miłością. Nie każda historia ma zakończenie, jakiego się pragnie.
Dzwoniłam do Danusi. Śmiałyśmy się przez telefon, choć w głosie jednej i drugiej było coś chropowatego. Mówiła, że przyśle mi pocztówkę z kolejnego turnusu. I że mam pisać. Pisałam. O kawie, o kwiatach, o ciszy. Nie o nim. Czasem, gdy wracam późnym popołudniem z zakupów, mijam mężczyzn podobnych do Jana. Ale już nie szukam w nich jego twarzy. Stojąc kiedyś przy oknie, patrząc na ludzi wchodzących do przychodni naprzeciwko, powiedziałam szeptem:
– Moje serce znów bije. Ale już nie oddam go nikomu, kto nie potrafi go chronić.
I to wystarczyło. Nie każda rana potrzebuje plasterka. Niektóre muszą oddychać, żeby się zagoić.
Elżbieta, 55 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Siostra pożyczyła mi 3 tysiące na spłatę długów, ale zażądała czegoś w zamian. Ta lichwiarka zrobiła ze mnie żebraczkę”
- „Mąż wolał spędzać wieczory z matką, niż ze mną w alkowie. Jego miłość do mamusi rujnowała to, co budowaliśmy razem”
- „Wybrałam rozwodnika, bo chciałam faceta z doświadczeniem. Zapomniałam, że w pakiecie z mężem dostanę jego byłą żonę”