Reklama

Joanna wyglądała mega, gdzie tam mojej eks do niej! Figura jak z żurnala, spod toczka z woalką błyskały kasztanowe piękne włosy. Mówią, że czerń postarza, ale, jak dla mnie, babka była stworzona do roli wdowy. Córka, uwieszona u jej ręki przez całe nabożeństwo pogrzebowe, nie wyglądała na kogoś, do kogo dotarła groza sytuacji… Trudno było mieć jej za złe – czy od pięciolatki można wymagać zrozumienia, że tatuś już nigdy nie wróci? Miałem właśnie zapytać o syna, gdy siostra pochyliła się ku mnie.

Reklama

– K. mówi, że Robert nie mógł przylecieć. Jego żona właśnie rodzi.

– Samo życie – pokiwałem głową. – Jedni robią miejsce dla drugich.

– Jak sztafeta pokoleń – błysnęła intelektem Jolka. – Ale i tak niefart. Nie być na pogrzebie własnego ojca?

Nie mogłem oderwac od niej oczu

Ta jak zacznie sypać refleksjami, to boki można zrywać. Też mi strata. Chociaż z Krzyśka pewnie był lepszy tata niż nasz – sam fakt, że się ożenił z Joanną bez gadania, gdy zaszła zaraz po maturze. I, jak twierdził, nigdy nie żałował. Nie, żebym mu wierzył, chociaż teraz, gdy patrzyłem na wdówkę, mogłem wziąć pod uwagę, że specjalnie się z prawdą nie mijał. Może to i nie był zły sposób – zaklepać sobie babkę, zanim stanie się przechodzonym towarem?

Zobacz także

– Też o tym myślisz? – Jolka znów się ku mnie pochyliła.

Mam nadzieję, że nie, tego by jeszcze brakowało, żeby siora też miała chęć na wdowę!

– Myślę o tych wszystkich latach, które spędziłem z Krzyśkiem – westchnąłem.

– Wiesz, że znaliśmy się praktycznie od pieluch? Byliśmy w jednej grupie w przedszkolu… Potem razem w podstawówce i liceum.

– A teraz chłop idzie do ziemi – Jolka wzniosła oczy ku niebu. – Nie wiem, jak ty to znosisz, Jacek. Przecież to twój rówieśnik!

Chyba wyczuła klimat, bo się zamknęła i tylko łypała dookoła po żałobnikach. Mleko się już jednak rozlało i zacząłem się zastanawiać, czy mój pogrzeb zgromadziłby też taki tłumek. Eks na pewno by się nie zjawiła – i dobrze, tego by tylko brakowało, żeby ktoś powiązał ze mną tę raszplę. Nie, o to się chyba nie muszę martwić, jej pan mecenas z pewnością by się nie zgodził na podobne występy gościnne.

Krzysiek tymczasem zjeżdżał powoli pod poziom gruntu. Ironia losu, że kiedyś chciał być speleologiem… Wczesne małżeństwo skorygowało mu plany na bardziej dochodowe, ale, jak widać, co się odwlecze, to nie uciecze. Stuknęła grudka ziemi rzucona przez Joannę, potem następne. Ja to bym jednak wolał, żeby mnie skremowali. Czysto, higienicznie, sterylnie, a nie takie coś… Dębowa trumna, garniturek, cuda na drągu, a potem i tak robale i wszelakie paskudztwo. Fuj!

– Ty, patrz! – Jolka zasadziła mi sójkę w bok. – Tam za drzewami. Z drugiej strony.

To się mówi „na godzinie drugiej” czy coś, nie będę tu wiatraka ze łba robił, nie wypada przecież. Ale zaraz, zaraz… Czy to nie ta Niemka, która budowała u nas izbę pamięci czy coś podobnego?

– Hermenegilda z fundacji, co nie? – Jolka za bystra nie jest, ale nosa ma takiego, że powinna w tabloidzie pracować.

– Leni – przypomniałem sobie. – Albo Lina… Ale przecież ten projekt dawno nieaktualny. Co ona tu robi?

– Dobre pytanie – Jolka aż się oblizała. – Chyba że pojednanie polsko-niemieckie miało też wymiar, o którym nikt nie gadał. Ro–man–tycz–ny, he he.

– Chryste – westchnąłem. – Daj na wstrzymanie, to w końcu pogrzeb.

Tylko przewróciła oczami.

Jej włosy pachniały sosnowym lasem

Ludzie zaczynali powoli podchodzić z kondolencjami. Jolka też, gdy tylko zobaczyła w tłumie jakąś psiapsiółę. No i dobrze, na co mi takie towarzystwo? Podszedłem jako jeden z ostatnich.

– Bardzo mi przykro – powiedziałem.

– Dziękuję – Joanna machinalnie podała dłoń i dopiero po chwili uniosła głowę. – Jacek? Nie sądziłam, że przyjedziesz.

– Umówmy się, że tego nie słyszałem – powiedziałem, udając urazę. – Bo inaczej musiałbym założyć, że chciałaś mi zrobić przykrość. Krzysiek był moim najlepszym przyjacielem.

– Nie to miałam na…

– Daj spokój – objąłem ją.

Jej włosy pachniały sosnowym lasem. Nie jestem znawcą perfum, ale ten, który skomponował ten zapach, znał moc wspomnień: przez chwilę poczułem się jak wtedy, przed laty, gdy pierwszy i ostatni raz trzymałem Aśkę w ramionach.

– Gdybyś czegoś potrzebowała – odsunąłem się – daj znać. Przyjechałem na dłużej.

– Ja… nie sądzę, żebym… – odkaszlnęła. – Ale dziękuję, to miłe z twojej strony.

– Mamusiu – ocknęła się milcząca dotąd córeczka Joanny. – Jestem głodna!

– Przepraszam cię, Jacku – wdowa spojrzała na zegarek. – Już pierwsza? Ojej, to musimy jechać do restauracji. Jeszcze raz dziękuję za pamięć.

Siostra nie była zachwycona, że zostaję u niej na dłużej. No trudno

W ostatniej chwili wyjąłem firmową wizytówkę i wetknąłem jej kartonik w dłoń.

– Bez obaw, niczego nie chcę sprzedawać – zapewniłem. – Daję ci po prostu mój numer telefonu.

Uśmiechnęła się zdawkowo, już nieobecna duchem, i odeszła, ciągnięta przez córkę w stronę najbliższej rodziny. Trochę mi było przykro, że nawet nie próbowała zaprosić mnie na stypę, tym bardziej że już burczało mi w brzuchu. No nic, Jolka powinna mieć jeszcze rosół z wczoraj.

– Jak to, postanowiłeś zostać? – siostra wróciła z cmentarza później niż ja, w kiepskim humorze, który jeszcze się pogorszył, gdy odkryła pusty garnek w zlewie. – Myślałam, że przyjechałeś tylko na pogrzeb.

– Przypominam, słonko, że mieszkasz na krzywy ryj w domu po naszych rodzicach – rozłożyłem ręce. – Dotąd mnie nie spłaciłaś… Poza tym, źle ci ze mną? Odkąd Aneta wyjechała do Holandii, gęby nie masz do kogo otworzyć. A ja potrzebuję czasu, żeby pomyśleć, co dalej… Kapujesz?

– Czy kapuję? Tak, to nie jest takie trudne. Baba cię zostawiła i teraz, kiedy nareszcie mam czas tylko dla siebie, pakujesz mi się na łeb. Wprost super, bracie.

Czas dla siebie, myślałby kto, że na stare lata chciałaby trenować wspinaczkę albo wydać poradnik udanego życia…

– Po prostu udawaj, że mnie nie ma – poradziłem. – Zamelinuję się na pięterku.

Joanna zadzwoniła po czterech dniach. Zapytała, czy mógłbym przyjść, tak po prostu, bez żadnych podchodów i pretekstów.

– O której? – zapytałem tylko.

– Zawsze jest ta sama godzina – prychnęła. – Ta, gdy nie ma po co żyć.

Czyli alkohol jest w robocie… Poszedłem na piechotę. Spacer dobrze mi zrobi – pomyślałem. Poza tym, nie wszyscy sąsiedzi Aśki muszą wiedzieć, że jeszcze jej chłop w grobie nie ostygł, a ona już innego przyjmuje.
Drzwi były otwarte.

– Joanno! – zawołałem w mroczną czeluść domu. – To ja, Jacek.

– Jestem w kuchni – usłyszałem.

Siedziała na krześle, owinięta polarowym kocem. Przed nią na stole stała opróżniona do połowy butelka wiśniówki. Całkiem nieźle jak na kogoś, komu alkohol nigdy nie wchodził.

– Gdzie mała? – zapytałem.

– U siostry – Aśka wzruszyła ramionami. – Ma tam kuzynki, jest weselej niż ze mną.

– To chyba dobrze, nie? – przysunąłem sobie krzesło i usiadłem po drugiej stronie stołu. – No bo ty nie wyglądasz na kogoś, kto potrafiłby zadbać nawet o siebie. Kiedy ostatnio jadłaś?

Nawet w żałobie była cholernie namiętna

Zrobiłem jej jajecznicę, niemal na siłę nakarmiłem i zaparzyłem mocnej herbaty. Cały czas płakała, rozczulając się nad wspomnieniami. Jaki Krzysztof był wspaniały, jaka niedoskonała ona, a w ogóle jak to się mogło stać? Jak Bóg mógł dopuścić, żeby facet za kierownicą tira zasnął w trasie i skasował światło jej życia?

– Po co to wszystko? – zapytała, gdy pakowałem ją do łóżka. – Rodzić i wychowywać dzieci, troszczyć się, skoro i tak skończymy jako pokarm dla robaków?

Nawet w żałobie była cholernie seksowna. I taka bezbronna… Jakoś do tej pory zawsze trafiałem na wyzwolone babki. Owszem, interesująco pyskate i samowystarczalne, ale co z tego, skoro brakowało im kwintesencji kobiecości? Joanna na pewno nie próbowałaby puścić mnie przy rozwodzie w samych skarpetkach… Gdyby, rzecz jasna, przestała kiedykolwiek widzieć w Krzysztofie niezastąpiony ideał.

– Latasz do wdówki, co? – po jakimś tygodniu wyczaiła siostra.

– A ty skąd wiesz? – zdziwiłem się, bo zawsze starałem się być dyskretny.

– Halo, tu Ziemia – Jolka stuknęła mnie palcem w czoło. – Wszyscy w miasteczku wiedzą, to dziura jest. Niedługo nikt nie będzie gadał o Hermenegildzie, która zjawia się znienacka na pogrzebie byłego współpracownika, tylko o jego żonce, obracanej przez byłego przyjaciela.

Złapałem ją za ramiona.

– Nikt nikogo nie obraca, cholerna plotkaro! – wrzasnąłem wściekły.

– Ja tylko powtarzam, co ludzie mówią, kretynie! – wywinęła się. – Poza tym wierzę ci, czemu nie?

– Wiem, co kombinujesz, Jola – pogroziłem jej palcem. – Nie złapiesz mnie na numer z przemocą, będę tu mieszkał dokładnie tyle, ile będę chciał. Po prostu odpuść.

Mieliśmy wtedy z Krzysztofem kryzys

Prawdę mówiąc, mnie też się już trochę dłużyło. Nie musiałem, póki co, nikogo „obracać”, to już nie te lata, żebym nie mógł wytrzymać. Chciałem jednak wiedzieć, na czym stoję – będzie w ogóle mąka z tego chleba czy nie? I dość miałem wysłuchiwania peanów na temat Krzyśka. No ludzie, wiadomo, że o zmarłych nie mówi się źle, ale żeby z przeciętnego, średnio lotnego gościa robić bohatera ludzkości? Przecież on nawet nigdy nie był w pierwszym składzie siatkówki w liceum!

– Właśnie o tobie myślałam – przywitała mnie Joanna, gdy zaszedłem do niej wieczorem, gotów przyspieszyć trochę akcję.

– To miłe – uśmiechnąłem się.

– Pamiętasz tę Niemkę z fundacji, w której pracował kiedyś Krzyś?

– Trochę pamiętam – powiedziałem ostrożnie. – To było chyba tuż przed moją wyprowadzką. A co?

– Widziałam ją dziś na cmentarzu – Aśka przełknęła ślinę. – Na mój widok czmychnęła, jakby ją gonili.

– No i co z tego? – wzruszyłem ramionami. – Co to ma za znaczenie, że była na grobie Krzyśka? To ty jesteś wdową, nie?

– Nie mówiłam, że była na grobie Krzyśka – Joanna usiadła po drugiej stronie stołu. – Co ty wiesz, Jacek, czego ja nie wiem?

– Nic – westchnąłem. – A nawet gdyby, zatrzymałbym to dla siebie. Ale nie wiem.

– Taak… Mieliśmy wtedy z Krzysztofem kryzys – przymknęła oczy. – Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogła stać za tym inna kobieta… Uznałam, że dopadło nas po prostu zmęczenie materiału. A potem niespodziewanie urodziła się Rebeka i znów było cudownie.

– Ludzie miewają doły i wahania, ważne, żeby mieli obok siebie kogoś, kto im przypomni, co jest ważne – sięgnąłem przez stół po szczupłą dłoń Joanny. – Kto ich podtrzyma, gdy się potkną.

Skąd mi się biorą takie biblijne teksty? Chyba nawet Joanna była pod wrażeniem, bo gapiła się jak sroka w gnat.

– Joanno – pogłaskałem palcem wierzch jej dłoni, ale wyrwała mi ją, krzyżując ręce na falujących ze wzburzenia piersiach.

– Czy ty mi mówisz właśnie, że skłoniłeś mojego męża, by wrócił na łono rodziny po ognistym romansie? Tak?

Nic takiego nie powiedziałem, ale w sumie czemu nie? Brzmiało dobrze.

– Mówię ci, że to nie czas na rozgrzebywanie przeszłości, której nie da się zmienić, dziewczyno – podniosłem się z krzesła.

– Ta wasza zasrana męska lojalność! – parsknęła ze złością.

A potem po prostu wyszła z kuchni, trzasnąwszy drzwiami. No dobra, nic tu po mnie. Nerwy, hormony i inne babskie turbulencje muszą po prostu przeminąć. Z tym jak z pogodą – trzeba przeczekać.

Gdy na horyzoncie widać już nowe perspektywy

Miałem jednak wrażenie, że nastąpiło przesilenie: ideał runął z piedestału i życie potoczy się dalej. Czy przyjaciel rodziny, na którego można zawsze liczyć, znajdzie w nim swoje miejsce? A czemu nie? Kombinowałem wte i wewte. Aśka potrzebuje czasu i przestrzeni, żeby jej się wydawało, że do wszystkich wniosków doszła sama. Ja nie mogę zostawiać warsztatu na tak długo… Zrobiłem, co się dało, i przeczucie mi mówiło, że uczyniłem to dobrze.

– Wracam, Jolu – oświadczyłem siostrze, gdy przyszła z roboty. – Doczekałaś się.

– No i gitara – spojrzała koso. – Chociaż coś mi się wydaje, że nie pozbywam się strupa na długo.

– I tak nie możesz już czekać ze swoimi tajnymi planami – odwdzięczyłem się pięknym za nadobne. – Latka lecą.

Wróciłem do domu i była już najwyższa pora, bo eks zaczęła powoli wynosić rzeczy z mieszkania. Co za pazerne babsko, jak w ogóle mogła mi się kiedyś podobać? Przy Joannie wyglądała jak kulawy kundel przy czempionie rasy, walory ducha i umysłu też mocno przeszacowałem. Ponieważ spodziewałem się, że wkrótce wrócę do rodzinnego miasteczka, nie robiłem jej specjalnych przeszkód. Po co kurczowo trzymać się przeszłości, gdy na horyzoncie widać już nowe perspektywy?

Czekałem na znak. Z każdym dniem coraz bardziej niecierpliwie wpatrywałem się w wyświetlacz telefonu. Korciło mnie, ale miałem wewnętrzne przekonanie, że nie wolno naciskać. To Joanna musi zadzwonić.
Wreszcie nie wytrzymałem i przekręciłem do Jolki.

– Co tam, siora? – zapytałem, udając beztroskę. – Tęsknisz?

– Kurde! – prychnęła. – Wiedziałam, że zadzwonisz! Normalnie, jakbym miała szósty zmysł, jak w tym filmie!

– Wciąż żyję – przypomniałem.

– Ale jak długo jeszcze? – rzuciła złośliwie. – Z twojej półki już biorą!

– Będę o tym pamiętał – ostrzegłem. – A co tam u ciebie słychać? Mount Everest zdobyty?

– Twoja wdówka dała nogę do Portugalii – siora trafiła bez pudła. – Do Roberta, swojego syna. Zabrała dzieciaka i ziuuu! Ludzie gadają, że chałupa idzie na sprzedaż.

– Co? – aż mnie zatkało.

– Miś w zoo. Chcesz o tym porozmawiać?

Reklama

Rozłączyłem się i bezmyślnie gapiłem w ekran, a potem znalazłem na liście adresowej numer Joanny i wcisnąłem guzik. Nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru, nie ma takiego numeru… Jak nie ma? A moja przyszłość? A perspektywy? W którym momencie spartoliłem? Wydawało się, że wszystko idzie jak w zegarku, a ona tak po prostu pakuje się i znika? Mam nadzieję, że karma ją kiedyś dopadnie, bo jak nie karma, to co?

Reklama
Reklama
Reklama