„Kochanka traktowała mnie jak bankomat, więc ją testowałem. Była piękna, ale pusta jak pudełko po drogich perfumach”
„Spotykaliśmy się często. Najpierw kolacje, potem teatr, potem weekend w spa, który „marzył jej się od dawna”. Zawsze ja płaciłem. Nie, nie prosiła wprost. Ale jakoś tak się składało, że karta zawsze była moja. A ona zawsze reagowała tym samym: – Leon, jesteś taki inny. Taki... hojny. Mężczyźni dzisiaj już nie są tacy. Wtedy czułem się dumny”.

- Redakcja
Była piękna. Tak piękna, że aż nieznośnie. Miała ten rodzaj urody, który sprawia, że wszyscy mężczyźni wokół zaczynają zachowywać się jak idioci — łącznie ze mną. Wpadłem jak śliwka w kompot. Zresztą nie tylko z powodu jej twarzy, nóg czy perfum, które unosiły się za nią jak obietnica kłopotów. Miała w sobie coś, co sprawiało, że człowiek chciał się starać. Udowodnić, że jest coś wart. Tylko teraz, z perspektywy czasu, zastanawiam się, czy faktycznie chciała kogoś pokochać — czy po prostu szukała sponsora z kartą platinum.
Nie uważam się za idiotę, choć przez kilka miesięcy żyłem jak skończony naiwniak. Nie jestem święty — miałem swoje chwile słabości, kilka przelotnych romansów, ale z nią... z nią naprawdę chciałem czegoś więcej. Problem polegał na tym, że „więcej” było jej dewizą — tylko zawsze oznaczało coś materialnego. Ale po kolei.
Była wyjątkowa
Poznaliśmy się na kolacji u znajomych. Jeden z tych wieczorów, na które idziesz z grzeczności, a wychodzisz z lekkim zawrotem głowy — niekoniecznie od wina.
Siedziała naprzeciwko mnie. Miała czarne włosy, idealnie równe brwi i spojrzenie, które mówiło: „Wiem, że patrzysz, i dobrze mi z tym”.
– Leon – przedstawiłem się, gdy kelner właśnie nalewał wino.
– Lena – uśmiechnęła się lekko. – Wszyscy mówią, że wyglądasz jak ktoś z filmu, ale nie mogę sobie przypomnieć kto...
– Mam nadzieję, że nie Danny DeVito?
Zaśmiała się, trochę za głośno, ale ucieszyło mnie to. Może miała dystans, pomyślałem. Może nie jest jedną z tych zapatrzonych w siebie piękności, co każde zdanie zaczynają słowem „ja”.
Wieczór minął szybko. Gadało się jakbyśmy się znali od lat. O książkach, filmach, podróżach, nawet o tym, że lubię poranki w ciszy — a ona podobno też.
– Musimy się jeszcze kiedyś spotkać – powiedziała przy wyjściu, poprawiając kołnierz mojego płaszcza.
– Chcesz, żebym zadzwonił?
– Nie. Chcę, żebyś mnie zabrał na kolację. Taką bez ludzi. I bez tej zupy, co smakowała jak rozcieńczony cement.
Wpisała numer w mój telefon i puściła do mnie oko. Wtedy myślałem, że trafiłem na kobietę z charakterem.
Nie wiedziałem jeszcze, że ten charakter kosztuje.
Spotykaliśmy się często
Nasza pierwsza kolacja odbyła się w jednej z tych modnych restauracji, gdzie porcje są mikroskopijne, a rachunek sugeruje, że nie płacisz za jedzenie.
– Wiesz, że tu się nie chodzi jeść – powiedziała Lena, patrząc w kartę. – Tu się chodzi po to, żeby być widzianym.
– A ja myślałem, że przyszliśmy tu ze względu na krewetki.
– Leon, krewetki są tylko pretekstem. Ty i ja – to jest główne danie.
Uśmiechnęła się, jakby wiedziała coś, czego ja jeszcze nie rozumiem.
Zamówiła bez wahania najdroższe wino. Pomyślałem, że pewnie zna się na takich rzeczach. Ja wino wybierałem według zasady: czerwone czy białe.
Po kolacji przeszliśmy się jeszcze kawałek, trzymając się za ręce. Na pożegnanie pocałowała mnie lekko w policzek.
– Dobrze się z tobą rozmawia – powiedziała. – I dobrze się przy tobie milczy.
Spotykaliśmy się często. Najpierw kolacje, potem teatr, potem weekend w spa, który „marzył jej się od dawna”. Zawsze ja płaciłem. Nie, nie prosiła wprost. Ale jakoś tak się składało, że karta zawsze była moja. A ona zawsze reagowała tym samym:
– Leon, jesteś taki inny. Taki... hojny. Mężczyźni dzisiaj już nie są tacy.
Wtedy czułem się dumny. Jakby bycie z nią było nagrodą za lata ciężkiej pracy.
Ale w głowie zapalało się już pierwsze, bardzo ciche światełko. Tylko że ja je wtedy zignorowałem.
Bo przecież chciałem wierzyć, że tym razem trafiło mi się coś wyjątkowego.
Zacząłem coś zauważać
Minęły trzy miesiące. W moim kalendarzu roiło się od rezerwacji: koncerty, restauracje, weekendy „tylko we dwoje”. I ani jednego wieczoru w domu, pod kocem, z pizzą.
– A może w piątek po prostu zostaniemy u mnie? – zaproponowałem. – Obejrzę z tobą nawet ten serial o ludziach, co nic nie robią, tylko się kłócą i płaczą.
– Leon... – zrobiła minę, jakbym zaproponował oglądanie malowania ścian – Miałam nadzieję, że zabierzesz mnie do tej nowej włoskiej knajpy na rynku. Słyszałam, że ich trufle są warte grzechu.
– Trufle zawsze są warte grzechu, ale wiesz, nie każdą sobotę musimy wydawać majątek.
– Ojej, nie przesadzaj. Przecież zarabiasz dobrze, sam mówiłeś. Chyba nie liczysz każdej złotówki?
Zamilkłem. Bo nie, nie liczyłem. Ale zaczynałem zauważać, że ona – owszem. Tylko nie swoje. Z mojej kieszeni umiała liczyć bardzo precyzyjnie.
Zdarzyło się kilka razy, że nie miałem czasu na planowanie weekendu. Czekałem wtedy, aż sama coś zaproponuje. I rzeczywiście – proponowała. Ale tylko jeśli wiązało się to z jakąś atrakcją.
– Może pojedziemy w góry? Znalazłam hotel z jacuzzi i masażami. Ty rezerwuj, ja pakuję walizkę!
– A może po prostu spacer po lesie, termos herbaty?
– Leon... błagam cię. Brzmisz jak mój wujek Marian z Otwocka.
Zrozumiałem, że Lena kochała nie mnie, tylko styl życia, który mogłem jej zapewnić. Ale wtedy jeszcze robiłem dobrą minę do złej gry. Bo kto by nie chciał wierzyć, że piękna kobieta jest z nim z miłości?
Zrobiłem jej test
W którymś momencie postanowiłem zrobić test. Nie żaden wielki eksperyment, po prostu… przestałem proponować. Nie rezerwowałem stolików, nie kupowałem kwiatów, nie organizowałem „spontanicznych” wypadów nad morze.
I nagle… cisza.
– Co robisz w weekend? – zapytała w czwartek, zadziornie marszcząc nos.
– Nic konkretnego. Może posiedzimy u mnie? Mam butelkę wina, zrobię makaron.
– Hmm… a nie mówiłeś, że w tej nowej restauracji na starówce mają genialne ravioli?
– Pewnie tak. Ale nie tym razem.
– Okej… – przytaknęła z wymuszonym uśmiechem. – To dam ci znać.
Nie dała. W piątek wieczorem dostałem wiadomość: „Jednak wypadły mi plany. Innym razem, buzi!”
Czułem się, jakby mnie ktoś przyłapał na czymś żenującym. Jakbym był tym facetem, który „nie ogarnia”. A przecież ogarniałem całkiem nieźle – tylko nie miałem już ochoty sponsorować jej życia.
Następnego dnia zadzwoniłem do niej, żeby porozmawiać.
– Lena, powiedz mi coś szczerze… Gdybyśmy nagle mieli jeść tylko domowe zupy i chodzić na spacery po osiedlu – nadal byś chciała się spotykać?
– Ale po co gdybać? – zaśmiała się nerwowo. – Ty przecież nawet nie jesteś typem „zupowym”, prawda?
– Może nie jestem. Ale też nie jestem bankomatem na dwóch nogach.
Chwila ciszy.
– Leon… jeśli masz jakiś problem, to może nie powinniśmy się spotykać. Ja potrzebuję mężczyzny, który wie, czego chce. I który potrafi zadbać o kobietę.
Wtedy już wiedziałem. Ona nie przyszła do mnie po bliskość. Przyszła po benefity.
Pojechałem do niej
Spotkaliśmy się jeszcze raz. Przysłała mi wiadomość: „Wpadniesz na kawę? Musimy pogadać”. Wiedziałem, że nie chodzi o kawę. Ale pojechałem. Może potrzebowałem tego zakończenia bardziej, niż sądziłem.
Mieszkała w wynajętym apartamencie, który wyglądał jak katalog z meblami w leasingu. Wszystko błyszczało, pachniało sztucznością.
– Leon – powiedziała, siadając na kanapie z nogą założoną na nogę – ja wiem, że ty jesteś facetem, który szuka czegoś więcej. I ja też takiego szukam. Ale… my chyba nie chcemy tego samego.
– Nie chcesz być z facetem, który nie zaprasza cię co weekend do hotelu z sauną?
– Przestań – westchnęła, udając znużenie. – To nie o to chodzi. Ja po prostu... potrzebuję życia na poziomie. Stabilizacji. A ty ostatnio robisz się… przyziemny.
– Przyziemny? Bo chcę pogadać, a nie kupić ci zegarek?
Zerknęła na swoje nadgarstki, jakby sprawdzała, czy aby na pewno nic nie błyszczy.
– Leon, jesteś świetnym facetem. Naprawdę. Ale jeśli mam być szczera – my się poznaliśmy w określonych warunkach. I to one mnie przyciągnęły. Tak jak ciebie – przyciągnął mój wygląd, prawda?
– Może tak. Ale ja przynajmniej chciałem cię poznać. Ty chciałaś poznać mój limit na karcie.
Wstałem.
– Dziękuję ci za tę lekcję. Będę pamiętał.
– Nie musisz być złośliwy – rzuciła za mną, gdy zakładałem płaszcz.
– Nie jestem. Ja tylko w końcu przestałem być ślepy.
I wyszedłem, zostawiając za sobą kobietę, która była piękna, ale pusta jak pudełko po perfumach.
To była transakcja
Minęły dwa miesiące. Lena oczywiście się nie odezwała. Ja też nie zamierzałem. I nie, nie siedzę teraz z butelką wina, patrząc w pusty telefon. Mam się dobrze. Dziwnie dobrze, jak na kogoś, kto zainwestował w relację, która okazała się transakcją bez paragonu.
Spotkałem ją raz przypadkiem – w centrum handlowym. Miała na sobie płaszcz, który sam jej kiedyś kupiłem. Prowadziła za rękę jakiegoś typa, młodszego ode mnie, ale z zegarkiem, który wołał: „Mam leasing na wszystko, łącznie z uśmiechem”.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały na ułamek sekundy. I wiecie co? Nic. Żadnego żalu, żadnej tęsknoty. Tylko ulga. Taka czysta, cicha ulga, że to już nie mój cyrk. Nie moje złudzenia.
– Leon? – zadzwonił do mnie znajomy kilka dni później. – Wpadniesz w piątek?
– Jasne. Ale bez trufli i bez pań w futrach.
Zaśmiał się.
– Czyli stare, dobre czasy?
– Dokładnie tak. I nawet lepiej.
Bo czasem trzeba stracić kogoś, kto był „zbyt piękny, by był prawdziwy”, żeby przypomnieć sobie, że prawdziwe życie to nie są filtry na Instagramie. I że kobieta, która naprawdę cię kocha, nie pyta, czy masz kartę gold. Tylko czy masz czas, żeby zrobić jej herbatę i posiedzieć razem w ciszy.
Leon, 53 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dzięki wygranej w loterii zamieniłam kartony na francuskie perfumy. Przez moją naiwność kasa szybko wyparowała”
- „Gdy wygrałam 100 tysięcy, córka z zięciem zobaczyli we mnie bankomat. Miałam inny plan, więc dostali figę z makiem”
- „Gdy ja pracowałem po nocach, moja przedsiębiorcza żona odkładała każdy grosz. Zbierała na nowy rozdział z kochankiem”