Reklama

Czasami mam wrażenie, że całe życie stoję z boku. Jakby wszyscy w mojej rodzinie byli częścią jakiegoś tajnego klubu, do którego nigdy mnie nie zaproszono. Mama – wiecznie zmartwiona, skupiona na porządkach i gotowaniu, Bartek – mój młodszy brat, który zawsze był oczkiem w głowie wszystkich. A ja? Ja byłam tą „grzeczną”, tą, co nigdy nie sprawiała problemów. I chyba właśnie dlatego często czuję się niewidzialna.

Reklama

Wujek Jan był wyjątkiem. Zawsze znajdował dla mnie czas, potrafił słuchać – tak naprawdę. Lubił opowiadać historie ze swojego życia – o podróżach, o dawnych przygodach, o czasach, kiedy wszystko wydawało się prostsze. W jego salonie, przy kominku, zbierała się cała rodzina – mama, Bartek, ciotka Ala z mężem, kuzyni… Wszyscy go uwielbiali. Wujek był dla nas jak latarnia w ciemną noc – mądry, hojny, ciepły. Często zastanawiałam się, czy to właśnie mnie nie darzy szczególną sympatią – czasem patrzył na mnie z takim smutkiem w oczach, jakby chciał coś powiedzieć, ale brakowało mu odwagi.

Kiedy odszedł, poczułam, jakby coś we mnie zgasło. W domu było cicho, zbyt cicho. Siedzieliśmy wszyscy razem, jak co roku – tyle że tym razem bez niego. I wtedy, w tym smutku i żałobie, po raz pierwszy padło to słowo: testament. Nikt z nas nie spodziewał się, co tam znajdziemy…

Testament wujka nas zszokował

Siedzieliśmy wszyscy w salonie wujka – tym samym, w którym przez lata świętowaliśmy urodziny, imieniny, święta. Na stole stały puste filiżanki po kawie, a zapach cynamonowych ciasteczek wciąż unosił się w powietrzu. Nikt nic nie mówił. Mama siedziała z rękami złożonymi na kolanach, wzrok wbity w dywan. Bartek co chwilę podrygiwał nogą, a ja czułam, jak w gardle rośnie mi gula – coś między strachem a złością.

Wtedy wszedł notariusz – pan w garniturze, z teczką pod pachą, wyglądający, jakby przyszedł tu załatwić zwykłą sprawę. Ale dla nas to nie była zwykła sprawa. To był testament wujka Jana – człowieka, który dla naszej rodziny był fundamentem, ostoją.

– Przejdźmy do rzeczy – powiedział cicho. Rozłożył papiery na stole, wyjął okulary. A potem zaczął czytać.

Słowa brzmiały obco, jakby mówił o kimś innym. Do momentu, aż padło to imię i nazwisko: Monika Zielińska.

Kto to, do cholery?! – Bartek wstał jak oparzony. – Jaka Monika?!

Notariusz uniósł wzrok, zmieszał się lekko.

– To osoba, której pan Jan zapisał cały majątek – powiedział spokojnie, jakby informował o zmianie adresu korespondencyjnego.

Zapadła cisza, tak gęsta, że aż dzwoniło mi w uszach. Mama zbladła. Nie odezwała się ani słowem. Wszyscy patrzyli po sobie, czekając, aż ktoś coś powie, wybuchnie, zaprzeczy.

Bartek nie wytrzymał.

– To jakiś żart?! Przecież wujek miał nas! Mnie, mamę, Joannę! Co to za Monika?! – krzyczał, a jego głos łamał się na końcu każdego zdania.

Siedziałam w fotelu, z sercem tłukącym się w piersi, a głos w mojej głowie powtarzał jedno: Kim ona jest?

Mama ukrywała przed nami tajemnicę

Siedziałyśmy w kuchni. Mama mieszała herbatę w filiżance, jakby potrzebowała zająć czymś ręce. Ja patrzyłam na nią, próbując zrozumieć, co się dzieje.

– Mamo… powiedz mi, kim jest ta Monika? – zapytałam cicho, choć wewnątrz gotowało się we mnie.

– Nie wiem… – odpowiedziała, ale jej odpowiedź była zbyt szybka, zbyt płytka, jakby słowa wyskakiwały z niej, zanim zdążyła je przemyśleć.

– Nie wiesz? – podniosłam głos. – Jak to możliwe, że nie wiesz?! Przecież to testament wujka, a on zawsze mówił, że jesteśmy dla niego wszystkim!

Mama odłożyła łyżeczkę na spodek. Drżały jej dłonie.

– Czasem ludzie mają… swoje sprawy – powiedziała powoli, patrząc w okno, unikając mojego wzroku.

– Jakie sprawy? – naciskałam. – Wujek oddał cały majątek obcej kobiecie, a ty siedzisz tu i udajesz, że nic się nie stało?

– Joasiu, proszę… nie rozgrzebuj tego. To nic nie da…

Poczułam, jak we mnie pęka coś, co trzymało mnie w ryzach.

– Nie rozgrzebuj?! Mamo, on był dla nas rodziną! Był dla mnie jak ojciec! – głos mi drżał, a oczy wypełniały się łzami. – Nie zasługuję na prawdę?

Mama nagle wstała, odsunęła krzesło z takim impetem, że przewróciła filiżankę. Herbata rozlała się na stół.

– Nie rozumiesz nic! Są rzeczy, które lepiej zostawić w spokoju! – krzyknęła, a jej głos zadrżał.

Patrzyłam na nią, jak stała z zaciśniętymi pięściami, blada, z oczami pełnymi łez. I wtedy zrozumiałam, że ona coś wie. Że skrywa przed nami jakąś tajemnicę. I nie zamierzałam odpuścić.

Odkryliśmy kim była ta obca kobieta

Siedziałam w swoim pokoju, ale cisza domu była zbyt złowroga, zbyt nienaturalna. Słyszałam, jak mama chodzi po kuchni – jej kroki były nerwowe, przyspieszone. Po chwili odezwał się cichy dźwięk telefonu, potem usłyszałam jej stłumiony głos. Wstałam i podeszłam bliżej drzwi, stając tuż za winklem, gdzie mnie nie mogła zobaczyć.

– Tak, słyszała o Monice… – mówiła szeptem, jakby bała się, że ściany mają uszy. – Nie, nie powiedziałam jej… nie mogę, rozumiesz? To by zniszczyło rodzinę.

Zamarłam. Serce waliło mi jak młot, czułam, jak nogi robią mi się jak z waty. Kto był po drugiej stronie słuchawki? O czym dokładnie rozmawiała? I dlaczego to, co się wydarzyło, miałoby zniszczyć naszą rodzinę?

Nie wytrzymałam. Wpadłam do kuchni jak burza.

– Kto to był?! – zapytałam ostro, patrząc jej prosto w oczy.

Mama zbladła.

– Joanna, proszę cię… to nie twoja sprawa.

– Nie moja sprawa?! – głos mi się załamał. – Mamo, wujek zostawił obcej kobiecie wszystko! A ty tu siedzisz, knujesz coś za moimi plecami, ukrywasz przede mną prawdę!

– Nie knuję, Joasia, nic nie knuję… – jęknęła, ale Bartek wszedł właśnie do kuchni i zatrzymał się, słysząc nasze podniesione głosy.

– O co chodzi? – zapytał, patrząc na nas oboje.

Mama coś przed nami ukrywa – powiedziałam bez wahania, a Bartek zmarszczył brwi.

– Mamo, powiedz wreszcie, kim jest ta kobieta – odezwał się cicho, ale stanowczo.

Mama zacisnęła usta. Jej ręce drżały, jakby walczyła z czymś, czego nie była w stanie powstrzymać.

– To… córka Jana – wyszeptała w końcu, patrząc na mnie z bólem w oczach.

Świat zawirował mi przed oczami.

Wuj Jan miał romans

Siedzieliśmy w kuchni, jakby czas się zatrzymał. Mama opuściła głowę, bawiła się obrączką na palcu, jakby chciała zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Bartek patrzył na nią jak oszołomiony, a ja czułam, że zaraz po prostu chyba pęknę.

– Jak… jak to córka? – wyrzuciłam z siebie, czując, że w głowie wirują mi myśli.

Mama wzięła głęboki wdech, a potem zaczęła mówić. Cicho, niemal szeptem.

– To było dawno temu… Byliśmy młodzi. Jan… on był inny niż teraz go pamiętacie. Pełen życia, uwielbiany przez kobiety. Zawsze uśmiechnięty, trochę beztroski.

– Mamo, nie owijaj w bawełnę – przerwał jej Bartek. – Powiedz wprost.

– Dobrze – podniosła głowę, a jej oczy były szkliste. – Wuj Jan miał romans. Z kobietą z pracy, młodszą od niego. Przez rok ukrywał to przed rodziną. Myślałam, że to tylko przelotne… coś, ale wtedy… ona zaszła w ciążę.

Zatkało mnie.

– Dlaczego nam nigdy o tym nie powiedzieliście? – głos Bartka brzmiał jak cios.

Mama spojrzała na niego z bólem.

Bo to była hańba… wstyd dla całej rodziny. W tamtych czasach… takie rzeczy zamiatało się pod dywan. Jan nigdy nie przyznał się oficjalnie do ojcostwa, ale… ja wiedziałam. Widziałam, jak na nią patrzył, jak się zmieniał. Widziałam go z tym dzieckiem, raz – na spacerze w parku…

Zacisnęłam pięści.

– I pozwoliliście, żeby to tak po prostu… zniknęło?

Mama spuściła głowę, jakby przygniotła ją ciężkość własnych decyzji.

– Jan nigdy nie miał odwagi ci o tym powiedzieć. Myślał, że jak zapisze jej majątek, to w jakiś sposób to naprawi

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, a ja czułam, jak mój obraz rodziny, mój obraz wujka – rozpada się na kawałki.

Może chciał jej coś wynagrodzić

Stałam przed drzwiami kamienicy, do której prowadził mnie adres z testamentu. Dłonie mi się trzęsły, serce waliło w piersi jak oszalałe. Bartek czekał w samochodzie, powiedział, że nie ma siły na to spotkanie. Mama… w ogóle nie chciała o tym słyszeć. Więc stałam tam sama – a może wcale nie sama? Może z całym ciężarem tej poplątanej cholernie sytuacji na plecach.

Drzwi otworzyła kobieta o ciemnych, spiętych włosach, z oczami, które na pierwszy rzut oka wyglądały zwyczajnie, ale… coś w nich było znajomego.

– Joanna? – powiedziała cicho, jakby nie wierzyła, że naprawdę tu stoję.

– Tak, to ja – odpowiedziałam, a głos mi zadrżał.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie, jakby próbując odczytać własne intencje. W końcu skinęła głową i wpuściła mnie do środka. Usiadłyśmy przy stole. Na blacie leżały zdjęcia – stare, pożółkłe, z wujkiem Janem w roli głównej.

– Wiedziałam, kim on jest – zaczęła Monika, a ja poczułam, jakby moje serce zaciskało się w imadle. – Wiedziałam, że to mój ojciec. Mama mi powiedziała… Ale on nigdy się ze mną nie skontaktował. Nie miał odwagi. Podobno widział mnie tylko jak byłam malutkim dzieckiem, ale ja tego nie pamiętam...

– To dlaczego teraz? Dlaczego oddał ci nagle wszystko? – przerwałam jej, czując, że słowa wypadają mi z ust jak ostre kamienie.

Monika spuściła głowę.

– Nie wiem. Może chciał mi coś wynagrodzić? Albo przeprosić w ten sposób. Nie miałam na jego decyzję żadnego wpływu, wierz mi.

– A nam nic nie zostawił... Nam zostawił tylko pytania. I żal.

Monika spojrzała na mnie z bólem.

– Nie chciałam nikomu zabierać rodziny. Nigdy się o to nie prosiłam.

Patrzyłyśmy na siebie w ciszy. W jej oczach widziałam tę samą samotność, którą czułam ja. Nie miałam siły się złościć. Zamiast tego powiedziałam tylko cicho:

– I co teraz?

Nie wiem, czy potrafię wybaczyć

Siedziałam w swoim pokoju, patrząc na zdjęcie wujka Jana – uśmiechniętego, z oczami pełnymi ciepła, które kiedyś tak kochałam. Przesuwałam palcem po szkle ramki, jakby mogło mi to pomóc zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło. W głowie wciąż słyszałam słowa Moniki: „Nie chciałam nikomu zabierać rodziny”. Tylko czy to naprawdę możliwe? Czy da się nie zabrać, skoro ktoś inny daje ci wszystko – majątek, wspomnienia, historię?

Mama siedziała w kuchni. Widziałam, jak krząta się po cichu, jakby próbując zniknąć, nie rzucać się w oczy. Bartek milczał, nie patrzył mi w oczy. Wszyscy próbowaliśmy żyć, jakby nic się nie zmieniło. A przecież zmieniło się wszystko. Rodzina – to słowo, które dotąd znaczyło dla mnie bezpieczeństwo, stabilność. Dzisiaj brzmi jak coś kruchego, co może się rozpaść w sekundę. Wystarczy tajemnica, jedno kłamstwo, jedno zniknięcie…

Zastanawiam się, czy kiedykolwiek naprawdę znałam wujka. Czy jego ciepły uśmiech, jego dobre słowo – to była prawda? A może tylko teatrzyk, zasłona dymna, za którą skrywał swój wstyd i strach?

Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę mamie. Albo wujkowi. Albo nawet Monice – choć wiem, że ona też jest ofiarą.

Joanna, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama