Reklama

– Cześć, z tej strony Romek – przedstawił się, zupełnie jakbym nie znał jego głosu, że o numerze komórki nie wspomnę. – Mam pewną sprawę.

Reklama

– Dawaj – zachęciłem go.

– To nie jest na telefon. Potrzebuję twojej pomocy.

W tym momencie już wiedziałem, że szykuje się tak zwana „fucha za friko”. No cóż, tyle razy korzystałem z pomocy dawnego kumpla z wydziału dochodzeniowo-śledczego, że miałem obowiązek jakoś to odpracować. Bez niego miałbym problemy z rozwiązaniem paru spraw, a może nawet nie zdołałbym sobie poradzić.

– Skoro nie na telefon – powiedziałem – to spotkajmy się po południu. O której dzisiaj kończysz?

Zobacz także

– O piętnastej.

Aspiracje ma wielkie, ale to przeciętniak

Siedzieliśmy w pubie na rynku. Romek pił jakiegoś drinka, a ja zamówiłem moje ulubione piwo.

– Wiesz, że nie mam funduszy, żeby ci zapłacić – zastrzegł się, zanim w ogóle cokolwiek wyjawił na temat oczekiwanej ode mnie usługi. – U mnie jak zwykle z forsą krucho, a żadnych środków specjalnych na takie cele nam nie przydzielają.

– Wiem, wiem – machnąłem ręką. – Przecież pracowałem w naszej kochanej firmie.

– A gdyby nawet taka forsa była, sprawa jest tak śmierdząca, że i tak nie mógłbym ci nic odpalić.

– Dobra, skończ już, nie musisz się usprawiedliwiać. Jestem ci winien parę przysług, chętnie się odwdzięczę.

To „chętnie” było może nie do końca szczere, ale co niby miałem powiedzieć?

– No dobra – westchnął Romek, upił drinka i pochylił się w moją stronę, dając mi do zrozumienia, że chce mówić tak cicho, żeby ktoś nie usłyszał. Chcąc nie chcąc, również musiałem się pochylić.

– Pół roku temu przydzielili mi do wydziału nowego. Młody pistolet, jak to się u nas mówi, aspirant z aspiracjami. Wygadany, inteligentny, taki wiesz, typ najmądrzejszy i najdowcipniejszy w całym autobusie.

– Wkurzający, jednym słowem – podsumowałem.

– Na ogół tak. Aspiracje ma wielkie, ale tak naprawdę przeciętny z niego glina. Kiedy przychodzi do tej naszej żmudnej roboty ze zbieraniem dowodów, zaczyna się gubić. Przesłuchuje też tak sobie, zapomina zadać najbardziej kluczowe pytania. Ale nie o to chodzi przecież. Może się nauczy, a jeśli nie, najwyżej skończy
w drogówce. Osobiście mam to gdzieś.

– Więc w czym problem? – zaczął mnie już męczyć tym wstępem.

Coś tu jest grubo nie w porządku

Romek znowu westchnął, wziął szklaneczkę, podniósł do ust, a potem odstawił ją, nawet nie próbując. Był najwyraźniej z jakiegoś powodu skrępowany, jakby miał mi wyjawić coś wstydliwego.

– Wiesz, ile zarabia aspirant, prawda? – spytał nagle.

– Mam pewne pojęcie o pensjach w policji. Po cholerę pytasz? Powiesz wreszcie, o co chodzi, czy tak będziesz krążyć jak bezzębny lis wokół kurnika?

– Widzisz, ten szczeniak mi się nie podoba… I nie chodzi o to jego wymądrzanie się. Nie przypadkiem wspomniałem o zarobkach. Pan aspirant ostatnio przyjeżdża do pracy nowiutkim BMW. Nie, nie dostał go w prezencie – natychmiast wyjaśnił, widząc, że otwieram usta. – To wiem na pewno. Sprawdziłem w rejestrach
– kupił ten wózek u dilera w salonie. Nie ma bogatych rodziców ani znakomicie sytuowanych krewnych. Ale to nie wszystko. Ubiera się w ciuchy z górnej półki. Może nie jestem znawcą mody, ale mam pojęcie, co ile kosztuje. To się przydaje w robocie, wiesz przecież. Ostatni urlop spędził gdzieś na Krecie i Cyprze,
a w dodatku słyszałem, jak chwali się sekretarce starego, którą nachalnie podrywa, że w następne wolne dni leci na Karaiby, może nawet uda mu się zahaczyć o Kanary. Przyznaj, że to nie jest normalne, gdy chodzi o młodego gliniarza.

Musiałem to przyznać. Nawet jako komisarz nie zarabiałem na tyle dobrze, żeby sobie fundować takie atrakcje. O nowym aucie mogłem co najwyżej pomarzyć. Już się domyślałem, o co chodzi staremu kumplowi.

– A mówił, skąd ma pieniądze?

– Tak, twierdzi, że wygrał w totka. Daj spokój – roześmiał się na widok mojej miny. – Może są tacy, którzy to łykną, ale nie ja. No i oczywiście sprawdziłem wygrane z ostatnich miesięcy. Tylko jedna „szóstka” padła we Wrocławiu, szczęśliwcem był jakiś emeryt, a przecież ten koleś nie jeździł do kolektur po Polsce. Coś mi tu śmierdzi.

– Może gra w kasynie? – podsunąłem. – Niektórzy mają takie szczęście.

– Może... – Romek pokiwał głową. – A może to coś innego. Chcę, żebyś za nim połaził, sprawdził go jak najdokładniej. Ja nie mogę, bo by mnie jeszcze zauważył. A poza tym, muszę być bardzo ostrożny, bo to, cholera ciężka, jakiś pociotek komendanta wojewódzkiego. I to bliski pociotek, skoro tak szybko awansował na tego aspiranta. Nie mam ochoty ryzykować własnym tyłkiem bez sensu. Zanim cokolwiek zrobię, muszę mieć pewność. Stuprocentową.

To wyjaśniało, dlaczego nie zawiadomił o swoich podejrzeniach wydziału kontroli wewnętrznej. W policji wszyscy się znają, a wewnętrzni muszą się liczyć z komendantem wojewódzkim, nawet jeśli sami mają prawo go kontrolować.

Miałem już przygotowany aparat

Dziwnie się czułem, śledząc policjanta. Na szczęście nie zajmowało mi to całego czasu, mogłem wziąć równolegle jakąś prostą, niewymagającą pełnego zaangażowania fuchę. Grafik pracy aspiranta znałem dzięki Romkowi, więc zjawiałem się pod komendą w chwili, gdy figurant wychodził, obserwowałem go też w drodze do pracy. Zachowywał się jak typowy młody facet. Po robocie jechał do domu, potem zaliczał wyjście do jakiegoś baru, spotykał się z kumplami. Nie widziałem, żeby widywał się z dziewczynami, a przynajmniej takimi, co do których mógłbym podejrzewać, że łączy go z nimi coś więcej. Z tym, że faktycznie jeździł niezłą bryką i stać go było na drogie knajpy. Nie robił jednak nic podejrzanego. Do czasu…

W piątkowy wieczór obserwowałem jego auto, jadąc zatłoczonymi ulicami. Zmierzał w kierunku centrum, ale w pewnej chwili skręcił i zapuścił się w boczne uliczki. Kluczyłem jego śladem, starając się nie rzucać w oczy. Przy mniejszym nasileniu ruchu było to trudniejsze. W końcu stanął przed jednorodzinnym domem, pamiętającym czasy niemieckie. Wysiadł z samochodu, podszedł do furtki i nacisnął przycisk domofonu. Wszedł. Czekałem, zastanawiając się, co może go tutaj sprowadzać. Pokazał się po kilkunastu minutach, w dłoni trzymał kopertę. Widziałem, jak chowa ją do skrytki przed fotelem pasażera. Ruszył w dalszą drogę.

Zatrzymał się kilka przecznic dalej. Czekał tam na niego inny młody człowiek. Znów wyjechaliśmy na główną arterię miasta, podążyliśmy w stronę wyjazdu na Jelenią Górę. Tam znów skręcił w boczną uliczkę, zatrzymał się przed niepozorną willą. Zapadał już zmrok, a dom był nieoświetlony. Niemniej obaj młodzi mężczyźni weszli na posesję, zapukali do drzwi. Otworzyły się po chwili, a ja czekałem. Ciemny dom… Zaraz, nie taki ciemny. Dostrzegłem, że okna wprawdzie są pozaciągane roletami, ale w dwóch miejscach sączyło się ledwie zauważalne, mdłe światło.

Nie musiałem długo czekać. Aspirant z towarzyszem wyszli po kilku minutach. Miałem już przygotowany aparat. Na szczęście samochód zaparkowany był pod latarnią, więc zdołałem uchwycić twarz kolegi aspiranta. I kopertę w jego dłoni. Ta także powędrowała do skrytki. W podobny sposób odwiedziliśmy jeszcze cztery miejsca w różnych częściach miasta, przy czym trzy mieściły się nie w domach jednorodzinnych, ale w blokach. Potem BMW zatrzymało się na parkingu i obaj młodzi mężczyźni udali się do drogiej restauracji na rynku. Oczywiście podążyłem ich śladem. Co ciekawe, wyjęli koperty ze skrytki, a towarzysz aspiranta włożył je wszystkie do wewnętrznej kieszeni marynarki. Tymczasem ja cykałem fotę za fotą. Miałem nadzieję, że wyjdą dość ostre.

Myślisz o tym samym co ja?

W restauracji panował ścisk, jak to bywa w piątkowy wieczór. Wolnych miejsc nie było, stanąłem więc karnie wśród osób oczekujących, aż coś się zwolni. Moi podopieczni zaś nie mieli takich problemów. Podeszli po prostu do stolika, przy którym siedział starszy, szpakowaty mężczyzna. Żałowałem, że nie mogę teraz skorzystać z aparatu, ale byłoby to zbyt łatwe do zauważenia. Na szczęście technika znacznie poszła do przodu od czasów Hansa Klossa. Wyjąłem telefon komórkowy i udając, że coś oglądam na ekranie, złapałem kadr. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Mężczyzna był zwrócony lekko bokiem, a nie mogłem czekać zbyt długo, żeby nie budzić podejrzeń, więc cyknąłem go z półprofilu. Schowałem telefon i zobaczyłem, jak kolega aspiranta sięga do kieszeni. Koperty znalazły się pod blatem, a po chwili młody mężczyzna uniósł pustą już dłoń. Coś tutaj naprawdę mocno śmierdziało – Romek miał całkowitą rację.

Wyszedłem z lokalu. W sumie dobrze się stało, że czekałem przy wejściu. Gdybym zajął miejsce na sali, musiałbym tam spędzić więcej czasu, żeby nie budzić podejrzeń, a w sytuacji, kiedy nie pobierałem honorarium i zwrotu kosztów, nie miałem ochoty tracić pieniędzy.

Następnego dnia umówiłem się z Romkiem już w moim biurze. Przyszedł koło siedemnastej. Miał zaczerwienione oczy, wyglądał na zmordowanego i wymiętego. Sobotni dyżur potrafi dać w kość, coś o tym wiedziałem. Często trzeba pomagać prewencji, która po upojnej piątkowej nocy miewa zastraszająco dużo spraw.

– Ten twój aspirancik wygląda mi na niezłe ziółko – powiedziałem. – Jeśli robi to, czego się domyślam, rzecz jest naprawdę poważna.

Opowiedziałem mu o wczorajszym popołudniu, a potem wrzuciłem zdjęcia na ekran komputera.

– Znasz tego drugiego? – spytałem, pokazując fotografię kompana młodego mężczyzny.

– Nie. Pierwszy raz go widzę – Romek zmrużył oczy. – Nie masz nic więcej?

– Mam, pewnie że mam.

Na widok ujęcia, kiedy młodzieniec pakuje koperty do kieszeni marynarki, gwizdnął cicho przez zęby.

– Wygląda na niezły utarg – mruknął.

– Myślisz o tym samym co ja?

– Trzeba to jeszcze sprawdzić. Chcesz mieć na pewno jak najlepsze dowody.

– Jasne. W takim razie daj adresy tych miejsc, w których byli, zobaczę, czy któregoś nie ma w bazie danych.

– A ja podjadę do tej willi niedaleko Jeździeckiej. Tylko tam nie ma domofonu przy furtce, można wejść na teren. Może coś wywęszę.

Moim zadaniem było ustalić, co tutaj się znajduje

Oczywiście wybrałem się na miejsce już po zmroku. Willa była zaciemniona tak samo, jak wczoraj. Tylko bardzo uważny obserwator, nastawiony na to, że coś zauważy, mógłby dostrzec niewielkie prześwity i blady poblask wokół futryn okiennych. Wszedłem na teren posesji i natychmiast skręciłem w prawo, skierowałem się wzdłuż płotu, obchodząc willę dookoła. Z przeciwnej strony wyglądała na równie niezamieszkaną jak od ulicy. Podszedłem bliżej. Już przedtem zwróciłem uwagę na okna – nowoczesne, na pewno dźwiękoszczelne. Jednak taki stary dom nie mógł mieć dźwiękoszczelnych ścian.

Przyłożyłem do muru zestaw z mikrofonem, przeznaczonym specjalnie do odczytywania drgań. Słuchawka w uchu ożyła. Usłyszałem przytłumioną muzykę i jakieś głosy. Sporo głosów, gwar nawet. Zatem to nie mógł być „przybytek rozkoszy”, ale inne nielegalne przedsięwzięcie. Kasyno? To możliwe. Znieruchomiałem. W słuchawce usłyszałem inny dźwięk, jakby otwieranych drzwi. Ktoś właśnie wchodził albo wychodził. Schowałem zestaw do kieszeni, wyjąłem słuchawkę z ucha i podkradłem się w stronę rogu budynku.

Miałem szczęście, że szedłem skulony, na ugiętych kolanach. Dzięki temu pałka teleskopowa odłupała tylko kawałek tynku, kiedy potężny facet zadał cios, mający mnie trafić w głowę. Zareagowałem odruchowo; wyprostowałem się i wyprowadziłem kopnięcie. Miał na pewno przewagę siły, ale moim atutem było to, że oczy przywykły mi do ciemności, a poza tym znajdowałem się w gęstym mroku, natomiast jego sylwetka odcinała się na tle świateł ulicy. Dostał cios, nie mając możliwości go złagodzić. To wystarczyło. Jęknął i padł na kolana. Mogłem teraz z nim zrobić wszystko. Ale nie miałem zamiaru go katować. Moim zadaniem było ustalić, co tutaj się znajduje. Pobiegłem do furtki. Jak to się stało, że wiedział o mojej obecności? Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że skoro domu nie pilnowała furtka z domofonem, musiał istnieć inny system zabezpieczeń. Na przykład kamery. Teraz to już było nieważne. Wskoczyłem za kierownicę i ruszyłem z piskiem opon.

To tylko cisza przed burzą

Z Romanem umówiłem się na spotkanie natychmiast po powrocie do domu. Przyjechał, wyglądając jeszcze gorzej niż po południu. Najwyraźniej pracowicie spędził czas. Nie myliłem się.

– Wróciłem do komendy – oznajmił. – Posprawdzałem te adresy, podzwoniłem po znajomych z kryminalnej i z wydziału przestępstw gospodarczych… Chłopcy wiedzą o nich, ale wiesz, że nie łowi się drobnych ryb bez ważnego powodu. Na przykład ten stary dom to nielegalne kasyno, w trakcie rozpracowania.

Opowiedziałem mu o tym, co ustaliłem podczas wizyty w zaciemnionej willi.

– Czyli to też będzie nielegalna szulernia – podsumował. – Wygląda na to, że nasz chłopaczek zajmuje się ściąganiem haraczy. Ale przecież za cienki jest, żeby sam to robił, albo tylko z jakimś kolesiem. Pytanie więc, dla kogo pracuje.

– Czekaj – przypomniałem sobie.

– Wczoraj tak się zafiksowaliśmy na tej fotce, na której widać, jak koleś chowa koperty, że nie pokazałem ci ostatniej. Mam ją w telefonie.

– Jakiej?

– Z knajpy, kiedy przekazywali tę forsę.

Popatrzył na mnie dziwnie. I nie miałem mu tego za złe. Po prostu tak mnie zagadał, że naprawdę zapomniałem mu pokazać. Wszedłem w folder ze zdjęciami i otworzyłem plik. Romek patrzył długo na zdjęcie w milczeniu. Miał ściągniętą twarz i zdumione spojrzenie.

– Jesteś pewien, że właśnie temu facetowi przekazał utarg?

– Na sto procent, człowieku. Widziałem, jak wkłada pod stolik łapę z kopertami, a wyjmuje ją samotną niczym morska syrena na pustyni.

– Wiesz, kto to jest? – stuknął palcem w ekran.

– Pojęcia nie mam.

– Nie poznajesz? Naprawdę? Przecież to Zbyszek!

– Kto?! – zdumiałem się. – To naprawdę on? – Przyjrzałem się bardzo uważnie profilowi twarzy na fotce. – Cholera jasna, możesz mieć rację, dawno go nie widziałem. Ale się zmienił…

– Tak. Pomarszczył się i posiwiał, dlatego go od razu nie poznałeś. A ja gościa widziałem nie dalej niż tydzień temu na ogólnej odprawie. Wysoko awansował.

To rozwiązywało zagadkę, kto stoi za zbieraniem haraczy. Ale stawiało przed moim przyjacielem nowe wyzwania.

– Co zamierzasz? – spytałem. – Cholera wie, kto jeszcze z firmy jest w tym umoczony.

– A ty co byś na moim miejscu zrobił?

– Zawiadomiłbym pewnie wydział wewnętrzny. Istnieje spora szansa, że akurat oni są czyści.

– Spora szansa – mruknął. – Zgadza się. Chociaż jeśli nawet Zbyszek się w coś takiego władował, to każdy może, nawet pies z kontroli. Szlag by to trafił. Co robić?

To już twoja decyzja – odparłem. – Nie mam prawa ci nic doradzać.

Dla mnie sprawa zasadniczo skończyła się na tamtej rozmowie. Zrobiłem swoje. Ale dla Romka mogła być dopiero początkiem wielkiej batalii. Wziął ode mnie zdjęcia, odebrał formalne zeznanie i ze ściągniętą, jakby martwą twarzą, poszedł. Znając go, nie zdziwię się, jeśli pewnego dnia zostanie upubliczniona informacja, że aresztowano skorumpowanych policjantów. Być może będę też musiał wtedy składać zeznania. Na razie panuje cisza. Jednak jestem jakoś dziwnie przekonany, że to cisza przed burzą.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama