„Kolega z pracy szeptał mi do ucha, że jestem słodsza niż brzoskwinie. Nie tylko ja uległam temu lepkiemu bajerantowi”
„Wszystko zaczęło się niewinnie, jak to zwykle bywa. Krótkie rozmowy w kuchni, kilka wymienionych spojrzeń na korytarzu, a potem wiadomości na chacie. Początkowo były żartobliwe, z dystansem. Michał miał dar rozmawiania tak, że czułam się, jakbym znała go od lat. Nie był natarczywy. Miał wyczucie”.

- Redakcja
Kiedy wchodziłam po raz pierwszy do biura na 11. piętrze, trzymałam w ręku karton z kubkiem, kaktusem i zdjęciem mojej siostrzenicy na plaży. Jakbym próbowała pokazać, że to ja, że mam swoje życie, swoje rzeczy, nawet jeśli wszystko inne w środku drżało. Open space był jasny, nowoczesny, pachniało kawą z automatu i nowym plastikiem. Dziesiątki biurek, ten sam szum klawiatury i spojrzenia z ukosa, które bardziej oceniały niż witały.
– Jesteś nowa? – zapytała mnie dziewczyna z HR, która okazała się Kasią. Miała ostre rysy i pewność siebie, której ja nie miałam nawet w najlepsze dni.
Kiwnęłam głową, a ona wskazała biurko przy oknie.
– Dział analiz, masz szczęście, będziesz siedzieć blisko kuchni. To znaczy, o ile lubisz kawę. Albo plotki – rzuciła i puściła mi oczko.
Pierwsze dni były jak zaglądanie do książki, której nie umie się czytać – wszyscy coś wiedzieli, wszyscy gdzieś się spieszyli. Ja – jak zawsze – obserwowałam, analizowałam, chłonęłam. I wtedy go zobaczyłam. Michał. Z działu finansów. Nienaganna koszula, śmiech, który słychać było dwa biurka dalej i spojrzenie... takie, które człowiek pamięta jeszcze długo po tym, jak zgasną monitory. Spotkaliśmy się pierwszy raz przy ekspresie.
– Czemu dopiero teraz cię tu widzę? – zapytał, nalewając kawę do swojego kubka z napisem „Don't count the days”.
– Bo dopiero co mnie zatrudnili – odpowiedziałam, nie wiedząc, czy się uśmiechać, czy uciekać.
– No to chyba pora cię oprowadzić po najważniejszym miejscu w biurze. Kuchnia. Tu się tworzą wszystkie najważniejsze strategie i... przyjaźnie.
Uśmiechnęłam się. I chyba właśnie wtedy coś we mnie drgnęło. Coś na pograniczu nadziei i głupiej ekscytacji.
Czułam się ważna
Wszystko zaczęło się niewinnie, jak to zwykle bywa. Krótkie rozmowy przy kuchni, kilka wymienionych spojrzeń na korytarzu, a potem wiadomości na komunikatorach. Początkowo były żartobliwe, z dystansem. Michał miał dar rozmawiania tak, że czułam się, jakbym znała go od lat. Pisał często, ale nie natarczywie. Miał wyczucie. Po pracy wymienialiśmy jeszcze kilka wiadomości, ot tak, z nudów. Przynajmniej ja chciałam w to wierzyć.
Zaproponował lunch. Powiedział, że zasługuję na coś lepszego niż kolejna kanapka przy biurku. Poszliśmy do tej knajpki za rogiem, z drewnianymi stołami i zupą dyniową, którą chwaliła połowa biura. Siedzieliśmy długo, dłużej niż wypadało. Miał w sobie coś, co sprawiało, że przestawałam analizować każde słowo. Potrafił słuchać i śmiać się z byle czego, ale też potrafił komplementować w taki sposób, że zaczynałam się czuć... ważna.
– Masz bardzo spokojny sposób bycia. To mi się podoba – powiedział któregoś dnia, kiedy opowiadałam mu, jak zmieniłam pracę po trudnym rozstaniu.
– Może to tylko pozory – odpowiedziałam wtedy i on się uśmiechnął, jakby wiedział, że coś ukrywam.
Wieczorami łapałam się na tym, że patrzę w telefon, czekając na jego wiadomość. Czasem odzywał się po 22:00.
– Nie śpisz? Też nie mogę zasnąć. Myślisz czasem o ucieczce z tego open space'u?
– Tak. Gdzie byś uciekł?
– Z tobą to chyba gdziekolwiek.
Nie wiedziałam, jak to odbierać. Żart? Test? A może po prostu flirt? Pochłaniało mnie to powoli. Nie robiliśmy nic niewłaściwego, ale czułam, że coś się zaczyna. Czułam się zauważona, doceniona, po prostu potrzebna. Kasi napisałam któregoś wieczoru:
– Chyba coś się zaczyna.
Nie odpisała od razu. Dopiero po godzinie:
– Tylko upewnij się, że on nie ma jakichś... ogonów.
Zamrugałam w ekran. Oczywiście, że się upewnię. Jeszcze nie teraz. Jeszcze chwilę się nacieszę. Przecież wszystko dopiero się zaczynało.
Nie chciałam już półsłówek
Nie planowałam tego. Nie miałam zamiaru wyciągać żadnych rozmów, deklarować czegokolwiek, a tym bardziej się odsłaniać. Ale wieczór był długi, z tych, co zostawiają za dużo miejsca na myśli. Patrzyłam na naszą ostatnią rozmowę, w której znów zapytał, co robię, znów żartował, znów flirtował. I w końcu poczułam, że nie chcę się już bawić w półsłówka. Napisałam do niego późnym wieczorem.
– Michał. Nie chcę udawać, że to tylko zabawa.
Długo nic. Minuty zamieniły się w godziny, a potem w dzień bez odpowiedzi. W pracy nic nie mówił, nawet nie spojrzał dłużej. Odpisał dopiero następnego wieczoru. Zdanie krótkie i ostrożne.
– Musimy pogadać.
Spotkaliśmy się na lunchu. Siedział naprzeciwko, dłubał widelcem w makaronie, nie patrzył w oczy. Cisza była cięższa niż jakakolwiek rozmowa. W końcu powiedział:
– To nie tak, że cię oszukiwałem... Ale nie jestem do końca wolny.
Zamrugałam. W głowie mi się to nie mieściło.
– Co to znaczy?
– To skomplikowane. Byliśmy razem, rozstaliśmy się... ale jakoś to wszystko jeszcze się ciągnie. Nie wiem sam.
Milczałam. Nie chciałam dopytywać. A może chciałam, ale bałam się, co usłyszę. Poczułam, jak z każdą jego odpowiedzią coś we mnie gaśnie.
– Wiedziałeś, że się angażuję – powiedziałam w końcu, bez emocji. – Mogłeś to przerwać wcześniej.
– Nie chciałem cię skrzywdzić.
– Ale skrzywdziłeś. I siebie też, jeśli coś cię jeszcze obchodzi – dodałam i wstałam od stolika.
Po powrocie do biura napisałam do Kasi:
– On miał kogoś. Cały ten czas. A ja jak idiotka się zaangażowałam.
Odpisała szybko:
– Masz ochotę na wino dziś wieczorem?
Nie miałam. Ale odpisałam, że tak. Nie chciałam być sama.
Nie czułam złości, raczej wstyd
Windą przez kilka dni nie jeździłam wcale. Wolałam chodzić schodami, chociaż moje biurko było na dziesiątym piętrze. W kuchni kręciłam się tylko wcześnie rano albo późnym popołudniem. Unikałam go, ale to nie miało większego sensu. Pracowaliśmy w jednej firmie, w jednym budynku, oddzieleni zaledwie kilkoma drzwiami. Widywaliśmy się. Udawaliśmy, że nic się nie wydarzyło. On udawał lepiej. Z zewnątrz wszystko wyglądało normalnie. Zajęta analizą danych, przeglądałam tabelki, odpisywałam na maile, odbierałam telefony. W środku jednak czułam się pusta. Jakby coś ze mnie wyciekło i nie chciało wrócić. Kiedyś minął mnie w kuchni i powiedział tylko:
– Hej. Wszystko w porządku?
Spojrzałam na niego bez uśmiechu.
– Nie musisz pytać.
Skinął głową i odszedł. Bez słowa. W pracy niby nikt nic nie wiedział. Nikt nie zadawał pytań. Ale ja wiedziałam, że patrzą. Że widzą, że coś się zmieniło. On stał się cichszy. Mniej rozśmieszał innych przy biurku. Nie zaglądał do kuchni co godzinę. I tylko ja wiedziałam dlaczego. Kilka dni później usłyszałam jego głos za ścianą. Nie chciałam podsłuchiwać. Po prostu tam byłam. Stałam przy drukarce, kiedy odebrał telefon.
– Nie wiem, czemu w ogóle zacząłem coś z nią – powiedział do kogoś, kogo nie słyszałam.
Zamarłam. Nie musiał mówić mojego imienia. Wiedziałam, że chodziło o mnie. Wiedziałam też, do kogo mógł to mówić. Zabrałam swoje wydruki i wróciłam na miejsce. Nogi miałam ciężkie. Nie czułam złości, raczej... wstyd. Że znów dałam się wciągnąć w coś, co istniało tylko w mojej głowie. I że on, który przez chwilę wydawał się taki inny, tak zwyczajnie mnie przekreślił.
Zaczęłam cicho płakać
Kasia przyszła do mnie z kubkiem herbaty i spojrzeniem, które nie wymagało słów. Usiadła na skraju mojego biurka i nic nie mówiła, dopóki sama się nie odezwałam.
– Nie śpię po nocach. Słyszałam, jak mówił przez telefon. Powiedział, że nie wie, czemu w ogóle coś zaczął.
– Może próbował się usprawiedliwić przed nią – odpowiedziała cicho.
– To jeszcze gorzej, prawda?
Pokiwała głową. Po pracy poszłyśmy do niej. Miała małe mieszkanie na Mokotowie, z dużym oknem i butelką czerwonego wina, która stała w lodówce jak na sygnał. Kasia nalała po kieliszku i usiadłyśmy na podłodze. Mówiłam dużo, a ona słuchała. Czasem przeklinała pod nosem, czasem tylko kiwała głową.
– To nie twoja wina, że on nie potrafi zakończyć jednego, zanim zaczął coś nowego – powiedziała po dłuższej chwili.
– A może to ja zawsze lecę na nieosiągalnych?
– Może. Ale to nie znaczy, że zasługujesz na takie traktowanie.
Zamilkłam. Poczułam, jak coś się we mnie rozkleja. Do gardła podeszła mi gula, jakby ktoś zawiązał mi supeł w środku. I wtedy pierwszy raz od lat zaczęłam płakać. Cicho, bez histerii. Po prostu puściło. Kasia mnie nie przytulała. Nie mówiła „będzie dobrze”. Po prostu była. To wystarczyło. Nie chciałam wracać do pracy. Myśl, że miałabym go znowu widzieć, że miałabym znosić jego obojętność, była jak ciężar. Ale wiedziałam, że nie mam wyjścia. Miałam rachunki, kredyt, obowiązki. Musiałam wrócić. Choćby po to, żeby nie dać mu satysfakcji.
Nie będę już tłem
Napisałam do niego maila. Długo. Pisałam, kasowałam, znów pisałam. O tym, jak się czułam. O tym, że poczułam się wykorzystana, że żaden flirt nie usprawiedliwia milczenia i że można było po prostu powiedzieć prawdę. Że nie jestem kimś, komu rzuca się półuśmiech w kuchni po tym, jak się go zignorowało. I że nie potrzebuję niczego więcej niż uczciwości. Wcisnęłam „zapisz jako wersję roboczą” i zamknęłam laptopa. Nie wysłałam go. Rano wstałam wcześniej niż zwykle. Umyłam twarz zimną wodą, założyłam marynarkę, która zawsze dodawała mi odwagi i spojrzałam na siebie w lustrze.
– Nigdy więcej nie będę dodatkiem do czyjegoś życia – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. Nikt tego nie słyszał. I dobrze.
Spotkaliśmy się w windzie. Stał tyłem, z rękami w kieszeniach. Kiedy drzwi się zamknęły, odwrócił się powoli.
– Cześć – powiedział.
– Cześć.
– Przepraszam, że tak to wyszło.
Popatrzyłam na niego. Nie czułam już tej fali emocji, która wcześniej przychodziła nagle i rozsadzała mnie od środka. Czułam zmęczenie, ale też jakąś nową ciszę.
– Nie przepraszaj. To było wszystko o tobie, nigdy o mnie.
Skinął głową. Drzwi windy otworzyły się i wyszliśmy. On poszedł w prawo, ja w lewo. Nie obejrzałam się za nim.
Dałam się uwieść słowom
Wyszłam z pracy wcześniej. Bez wymówek, bez planów. Po prostu wstałam, zabrałam torebkę i wyszłam. Nikt mnie nie zatrzymywał. Na zewnątrz było jeszcze jasno, choć niebo zbierało się do deszczu. Szłam powoli, bez słuchawek, bez telefonu w dłoni. Przez chwilę nie czułam się ani winna, ani zagubiona. Po prostu szłam. Mijając ludzi, pary, witryny sklepowe, myślałam o tym, jak łatwo dałam się uwieść czyimś słowom, spojrzeniom. Jak szybko pozwoliłam sobie uwierzyć, że coś może być prawdziwe, tylko dlatego, że bardzo tego chciałam. Ale przecież nie było. Nie dla niego. On tylko się zatrzymał na chwilę. Ja budowałam coś z pustych słów. Nie byłam już zła. Nie czułam się ofiarą. Bardziej jak ktoś, kto zrozumiał coś ważnego. Nie będę już tłem. Nie będę zapchajdziurą pomiędzy jednym życiem a drugim. I nie będę dawać się okłamywać, że ktoś ma do mnie drogę, skoro sam jej nie szuka.
Wróciłam do domu. Zdjęłam buty, usiadłam przy biurku i włączyłam laptopa. Otworzyłam nowy dokument i wpisałam tytuł: „Moja lista rzeczy, które robię tylko dla siebie”. Nie była długa, ale pierwsze punkty były jasne. Chodzić na spacery bez celu. Nie odpowiadać na wiadomości z uprzejmości. Nie przepraszać za własne emocje. Przestać czekać, aż ktoś mnie wybierze. I wtedy, mimo wszystkiego, co się wydarzyło, poczułam coś na kształt spokoju. Cichą ulgę. Początek czegoś mojego.
Agnieszka, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na stare lata wzięłam ślub z sąsiadem. Przynajmniej teraz nie muszę włazić na 2 piętro, by pożyczyć cukier”
- „Robiłem wszystko, by zabłysnąć na randce, a wyszedłem na sztywniaka. Nie chcę być dłużej starym kawalerem”
- „Córka zachowuje się tak, jakby pieniądze rosły na drzewach. Codziennie kurier przyjeżdża do niej z jakąś nową paczką”