Reklama

Trudno dzisiaj o pracę, dlatego kiedy otrzymałam posadę w biurze rachunkowym, byłam bardzo szczęśliwa. Przydzielono mi miejsce w pokoju z Agnieszką i Martą. Z początku trochę się bałam, jak zostanę przyjęta przez zespół, czy mnie zaakceptują, polubią? W poprzedniej pracy wszyscy rywalizowali ze sobą, obmawiali się nawzajem, a nierzadko podkładali innym świnię. Atmosfera była fatalna i odbijało się to na moim zdrowiu. Redukcję etatów przyjęłam niemal z ulgą…

Reklama

W nowej pracy jest jednak inaczej. Firma nie jest duża, pracuje nas, łącznie z szefową, siedem osób. To sprawia, że nasze stosunki są niemal familiarne. Od razu przyjęto mnie z życzliwością. Nowe koleżanki chętnie wprowadziły mnie w zasady funkcjonowania biura. Kiedy nabrałam już śmiałości, zwierzyłam się im z moich początkowych obaw. Agnieszka roześmiała się na to i powiedziała:

– Moja kochana! Nasza firma jest niewielka i musimy być konkurencyjni, żeby nas więksi rywale nie wygryźli. Wszyscy tu zdajemy sobie sprawę, że nasz sukces zawdzięczamy właśnie temu, że potrafimy współdziałać. Zawsze tak było. Pomagając sobie, jesteśmy silni, a dokuczając, torpedujemy działanie firmy! Proste, prawda?!

– Jak drut! – zaśmiałam się, uszczęśliwiona, że trafiłam właśnie w to miejsce.

Był marudą i zrzędą

Pracowało mi się miło i dobrze. Miałam pod opieką kilka firm i prowadziłam ich sprawy finansowe. W razie problemów, niejasności mogłam zawsze poprosić kogoś o pomoc, czy to kolegę, czy koleżankę, a nawet samą szefową. Wszyscy byli sympatyczni. Mężczyzn było trzech: Romek, Konrad i Mieczysław. No… W zasadzie tylko Mieczysław nie był zbyt sympatyczny. Nie, nie dlatego, żeby był dla mnie nieuprzejmy, czy żeby mi w jakikolwiek sposób dokuczał. Mieczysław był, jak by to powiedzieć, marudą i zrzędą. Strasznym marudą i zrzędą! Wiecznie na coś narzekał, wieszczył nieszczęście i wszystko widział w najczarniejszych barwach. Próbowaliśmy wszyscy tchnąć w niego nieco optymizmu, ale bez rezultatów.

Zobacz także

– Na pewno szefowa się do czegoś przyczepi! – prorokował, kiedy przygotowywaliśmy raport i nie chciał słuchać, gdy mówiliśmy, że przecież jeszcze nigdy się to nie zdarzyło, bo znamy swój fach.

– Jak tak dalej pójdzie, to stracimy klientów! – straszył, a my tłumaczyłyśmy, że wręcz przeciwnie, ostatnio przybyło nam kilku nowych.

– Ciężkie czasy nastały! – narzekał, choć Konrad wykazywał mu, że dochody naszej firmy regularnie wzrastają, czego dowodem są spore premie świąteczne.

Zdawało się, że nikt nie może mu pomóc

Poza tym Mietek był naprawdę świetnym fachowcem i szefowa często go chwaliła. To jednak nie pomagało. Pochwały przyjmował z uśmiechem, ale po cichu komentował je uwagami w stylu: „Teraz chwali, a jak przyjdzie co do czego, to mnie pierwszego zwolni…”, albo: „Chwali mnie, bo chce, żebym był bardziej wydajny, a nie dlatego, że mnie uważa za fachowca”. Kpiliśmy sobie z niego, tłumaczyliśmy, czasem nawet ktoś na niego huknął, żeby nie plótł głupot – wszystko na nic. W końcu machnęliśmy ręką i zaczęliśmy go traktować jak „element rodzimego folkloru”. Jego narzekania i zrzędzenia były źródłem naszych żartów i stały się wręcz przysłowiowe. Gdy kończyłyśmy jakąś robotę, mówiłyśmy sobie zwykle ze śmiechem:

– Nie ciesz się zawczasu! Poczekaj, co powie Mieczysław!

– Chyba raczej Jęczysław! – przewróciłam oczami, gdy usłyszałam to po raz kolejny.

Wywołałam tym salwy śmiechu i wkrótce wszyscy, łącznie z szefową, zaczęli mówić o biednym Mietku – Jęczysław. Pasowało to do niego jak ulał. W końcu przecież bez przerwy jęczał i narzekał. Nie miałam pojęcia, czy sam zainteresowany wiedział o swoim nowym przezwisku, a jeśli tak, to czy dotarło do niego, kto mu je wymyślił. Jeśli nawet wiedział, to nie okazywał tego. Dla mnie zawsze był uprzejmy i grzeczny. Po pewnym czasie tak przyzwyczailiśmy się do tego przerobionego imienia, że już otwarcie zwracaliśmy się do naszego kolegi-pesymisty „Jęczysław”. I wyobraźcie sobie, on się tym wcale nie przejął. Skomentował to po swojemu:

– Żartujcie sobie, żartujcie, a w końcu się okaże, że jednak to ja mam rację i nic dobrego nas nie czeka w tej firmie!

– To dlaczego nie zmienisz pracy? – spytałam go wprost.

– A bo się przyzwyczaiłem! Zresztą, jaką mam gwarancję, że gdzie indziej byłoby lepiej?

Cały Jęczysław!

W przeciwieństwie do kolegi ja niezmiennie chwaliłam sobie pracę w firmie. Atmosfera była miła, nawet Jęczysław nie był wstanie jej zepsuć swoim zrzędzeniem i czarnymi wizjami przyszłości. Żartowaliśmy sobie z niego. Do czasu… Bo nadszedł taki moment, kiedy Jęczysław przesadził. A stało się to tak:

Pewnego dnia do firmy wpadł niespodziewanie jeden z klientów, którego firmą zajmował się właśnie Jęczysław. Miał jakieś wątpliwości co do interpretacji nowego przepisu i przyszedł je wyjaśnić. Nasz kolega wszystko mu cierpliwie i wytłumaczył, ale kiedy zadowolony i uspokojony klient już miał wychodzić, Jęczysław swoim zwyczajem zaczął marudzić:

– Zresztą to i tak pewnie nic nie da, bo koniec końców klient i tak traci.

Mężczyzna zawrócił od drzwi i spojrzał na Mietka z niepokojem.

– Jak to? – zapytał. – Przecież pan mnie przed chwilą zapewniał, że wszystko w porządku! Byłem pewien, że ten przepis nie wpłynie negatywnie na mój zakład, a tu nagle mówi pan, że stracę! To jak to w końcu jest?! Pan mnie okłamuje, czy co?!

Zdenerwowany nie na żarty zaczął wyjmować ponownie dokumenty i rozkładać je przed Jęczysławem.

Słyszałyśmy to ja i Marta, bo akurat weszłyśmy do chłopaków po jakieś dokumenty. Nie wyglądało to dobrze. Jęczysław miał kłopoty, a przez niego w kłopoty mogła wpaść również nasza firma, gdybyśmy stracili zaufanie. Marta zadziałała błyskawicznie.

– Proszę się nie przejmować – zwróciła się do klienta. – Wszystko jest oczywiście w jak najlepszym porządku, tylko kolegę od wczoraj boli ząb, a boi się iść do dentysty, i dlatego tak narzeka, i wszystko widzi w czarnych kolorach. Jak się zbierze na odwagę i wyleczy ząb, to zaraz spojrzy na świat inaczej.

Klient spojrzał nieufnie, ale zaraz roześmiał się i pokiwał głową ze zrozumieniem.

– To radzę iść do pani Czesi w naszej przychodni – poradził. – Ona ma takie delikatne ręce. Też się bałem dentysty, ale trafiłem do niej, i po strachu.

Zapewniłyśmy go, że na pewno wyślemy Mietka do pani Czesi i odetchnęłyśmy z ulgą, gdy wreszcie wyszedł, uspokojony co do stanu swoich finansów. Niebezpieczeństwo minęło, ale nie wiadomo było, czy taka sytuacja się nie powtórzy.

– Co wy z tym zębem? – zaczął Jęczysław po jego wyjściu.

– Zamknij się, marudo cholerna, i nie strasz klientów – warknęła Marta i pociągnęła mnie do naszego pokoju.

Tam ciężko opadła na krzesło i westchnęła:

– Teraz to już przesadził! Pół biedy, jak jęczy przy nas, ale jeśli się nie powstrzyma, to nam klientów przepłoszy!

– Trzeba mu jakoś wytłumaczyć, żeby przestał narzekać – stwierdziła Agnieszka, kiedy opowiedziałyśmy jej, co się wydarzyło.

– A mało to razy mu mówiłyśmy, żeby przestał zrzędzić i narzekać, bo mamy tego dość?! I co? Pomogło?

– Ani trochę… – rozłożyła ręce Aga.

Sposób na Jęczysława

Słuchałam ich rozmowy i nagle przyszła mi do głowy pewna myśl.

– Wiecie co – zaczęłam konspiracyjnym szeptem. – Chyba znalazłam metodę na Jęczysława. Nie wiem tylko, czy nie należałoby wtajemniczyć szefowej i chłopaków, oprócz Mietka, oczywiście…

Pochyliłam się ku nim i po cichu wyjaśniłam, co mam na myśli. Chichotały przez chwilę i zaraz potem Marta pobiegła po szefową, a Aga sprowadziła Romka i Konrada. Wkrótce plan był opracowany i wszyscy zgodnie postanowiliśmy zacząć go wcielać w życie od jutra.

Nazajutrz od samego rana byliśmy w pełnej gotowości. Z napięciem wyczekiwaliśmy, kiedy Jęczysław zacznie swoje marudzenie. Nie musieliśmy czekać długo. Godzinę później znajomy głos na korytarzu zaczął wygłaszać jękliwe uwagi:

– Narobiłem się przy tym zestawieniu jak głupi, a i tak na pewno będzie do niczego!

– Też tak uważam! – usłyszeliśmy po chwili głos Romka. – Rzuciłem mimowolnie okiem na te twoje wypociny i jestem tego samego zdania.

– Ale, co ty mówisz? – Jęczysław zareagował zdumieniem.

– A tak – dobił go Romek. – Ja ci radzę, idź z tym do szefowej jak najszybciej, bo jak ci każe poprawiać, to będziesz miał więcej czasu.

Za moment Jęczysław znalazł się w naszym pokoju.

– Wiecie co, dziewczyny, narobiłem się nad zestawieniem kosztów, a Romek twierdzi, że je widział i szefowa każe mi je poprawiać! Wiedziałem, że tak będzie! Od razu to mówiłem.

– Jeśli będziesz miał szansę poprawić – zawiesiłam głos i przez chwilę napawałam się durną miną kolegi – bo może być i tak, że szefowa to wrzuci do kosza i każe komu innemu zrobić tę robotę.

Jęczysław wyszedł nieco skołowany, a my zatarłyśmy ręce – nasz plan zaczynał działać. Miałyśmy tylko nadzieję, że poskutkuje.
Przez następne dni Mietek narzekał, zrzędził i smęcił po dawnemu, jednak teraz nie próbowaliśmy go nawet pocieszać i poprawiać mu humoru. Wręcz przeciwnie. Z zapałem przytakiwaliśmy jego czarnym proroctwom i dramatycznym przewidywaniom. Ze smętnymi minami wtórowaliśmy jego narzekaniom, aż w końcu sam zauważył:

– Tacy się jacyś marudni zrobiliście. To już nie ta atmosfera, co dawniej…

– Święta racja! – potwierdziła Marta.

– Pracuję tu już sporo lat i sama to widzę. Psuje się nam atmosfera w firmie. Tylko przez kogo?

Jęczysław wzruszył ramionami i wrócił do swoich obowiązków. Najwyraźniej nie rozumiał, w czym rzecz. Zaczęliśmy się obawiać, że nasz plan spali na panewce i nie uda nam się zmienić Mietka. I wtedy nastąpił przełom. Do akcji wkroczyła szefowa. Dotychczas tylko obserwowała nasze wysiłki, uśmiechając się pod nosem. Ale pewnego dnia sama zaczęła działać.

Wizja bezrobocia zadziałała

Koniec miesiąca w firmie rachunkowej to zawsze gorący czas. Podliczenia, rozliczenia i tak dalej. Prawie nie wstawaliśmy od biurek, bo każdemu zależało, żeby niczego nie przeoczyć, a jednocześnie sprawnie uwinąć się z robotą. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i zrobiliśmy sobie przerwę. Ktoś zamówił pizzę i siedzieliśmy teraz w kanciapie, która nam służyła za kuchenkę i pokój śniadaniowy, posilając się i popijając kawę.

Wpadła też do nas szefowa, przynosząc kilka kawałków ciasta z imienin swojego męża. Gadaliśmy o tym i owym, gdy nagle Jęczysław wypalił swoim zwyczajem:

– Ciekawe, jak długo jeszcze pociągniemy. Klientom coraz trudniej prowadzić biznes, to i nam się skończy robota, jak oni pobankrutują.

Zanim którekolwiek z nas zareagowało, odezwała się szefowa:

– Słuszne spostrzeżenie, panie Mietku. Faktycznie, czasy coraz cięższe i coraz trudniej prowadzić biuro rachunkowe. Jak tak dalej pójdzie, to będę zmuszona do zwolnień. Trudno mi będzie kogokolwiek wytypować, ale nie ma wyjścia. Zostaną tylko ci najbardziej oddani firmie. A tak na marginesie… Pan tak ciągle narzeka, panie Mieciu. Chyba się pan źle czuje w tej pracy. Wciąż słyszę jakieś żale i marudzenie. Pan chyba nie lubi naszej firmy – rzuciła.

Po czym wstała, puściła do mnie ukradkiem oko, i wróciła do swojego gabinetu. My też podnieśliśmy się szybko z krzeseł, zostawiając zbaraniałego Mietka samego.

– No, jeśli to nie pomoże, to chyba nie ma sposobu na Jęczysława – skomentowała Agnieszka, kiedy znalazłyśmy się w naszym pokoju.

– Ja go jeszcze postraszę jutro, jakby znów coś marudził – zadeklarowałam.

Nie było już jednak potrzeby straszenia Jęczysława. Następnego dnia przyszedł do pracy po wyraźnie nieprzespanej nocy, ale jakże odmieniony! Ustały narzekania i czarne wizje, a zrzędzenie przeszło mu, jak ręką odjął. Metoda na Jęczysława okazała się skuteczna. Najwyraźniej przeraziła go perspektywa utraty pracy.

Reklama

Nasza firma prosperuje bardzo dobrze. Stanowimy zżyty i pogodny zespół. Kiedy spotykamy się przy kawie w kanciapie, słychać śmiech i żarty. A najlepsze dowcipy opowiada… Jęczysław!

Reklama
Reklama
Reklama