Reklama

Małgosia zadzwoniła tuż po dwunastej. Zanim odebrałem telefon, odetchnąłem głęboko. Miałem złe przeczucia.

Reklama

– Leczenie Zuzi jest zagrożone – powiedziała drżącym głosem.

– Rany boskie – wyszeptałem.

– I co teraz?

– Nie wiem – chlipnęła moja żona.

Zobacz także

– Zupełnie nie wiem, co robić.

– Muszę wyjść – wytchnąłem, czując ból w piersi.

Odłożyłem telefon na biurko i wybiegłem z pokoju. Pojechałem windą na dach, gdzie urządzono taras dla pracowników. Wyskakiwaliśmy tam na papierosa. Zdjąłem maseczkę, odetchnąłem głęboko. Czułem pustkę w głowie, nie wiedziałem, co robić. Chłodne powietrze sprawiło, że ból w piersi nieco ustąpił. Tylko tego brakowało, żebym się rozłożył na serce!

Trzeba się będzie rozejrzeć, znaleźć jakieś rozwiązanie. Może doktor będzie w stanie dalej prowadzić Zuzię? Przecież to jego pacjentka od dwóch lat… Prawie od urodzenia. Wróciłem do pokoju, mój współpracownik patrzył na mnie dziwnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale musiałem mieć nieciekawą minę, bo zrezygnował. I bardzo dobrze, bo go nie lubiłem. Nikt w biurze nie okazywał mu wielkiej sympatii. I nazywaliśmy go wciąż „nowym”, chociaż pracował już ponad pół roku.

Jak to wziął mój telefon?!

Wróciłem do domu zdruzgotany, z czarnymi myślami. W progu przywitała mnie Małgosia z Zuzią na rękach. Malutka miała lepszy dzień, bo trzymała się prosto, tylko jej główka kołysała się lekko na boki. Na mój widok uśmiechnęła się, lecz zaraz musiało ją coś zaboleć, bo usteczka wykrzywiły się w podkówkę.

– Patrz, co dla ciebie mam! – powiedziałem, odwracając jej uwagę od cierpienia.

Zuzia skupiła spojrzenie na kolorowej piłeczce, zaraz wyciągnęła po nią rączkę.

– Najpierw ją umyjemy – powiedziałem.

– Chodźcie do łazienki.

Córeczka pisnęła radośnie. Uwielbiała bawić się wodą i właśnie dlatego wspomniałem o myciu, bo piłeczka została dokładnie zdezynfekowana. Bawiłem się z Zuzią przez parę minut, zanim zdałem sobie sprawę, że nawet nie zdjąłem butów i kurtki. Rękawy miałem mokre.

– No chodź, teraz sobie ją poturlamy – powiedziała Małgosia, wybawiając mnie z małej opresji.

Maleńka, wbrew swoim zwyczajom, nie zamierzała akurat dzisiaj iść spać po podwieczorku. Zwykła kolorowa piłeczka sprawiła jej taką radość, że nie mogła się oderwać od zabawy. Dopiero wieczorem mogliśmy spokojnie porozmawiać. Może po naszym dziecku nie było tego widać, ale Zuzia naprawdę dużo rozumiała, jej rozwój intelektualny nie był znacząco zaburzony.

– Szukałaś czegoś? – spytałem.

– Tak, ale jest bardzo trudno. Wiesz, na razie jeszcze mamy leki, rehabilitant obiecał, że przyjdzie, ale doktor już odwołał wizytę i powiedział, że nie ma pojęcia, jak z tym będzie, bo sytuacja jest nadzwyczajna.

– Pewnie – burknąłem.

Pokręciła głową.

– To nie tak – zaoponowała. – Przecież nikt tego nie robi specjalnie, ale jest teraz tylu potrzebujących pomocy…

Zacisnąłem zęby, żeby czegoś niepotrzebnego nie powiedzieć.

– Będziemy szukać – odezwała się po chwili Małgosia. – Na pewno coś się znajdzie.

– Ale miała iść na operację za miesiąc – o mało się nie rozpłakałem. – I miał ją operować jej lekarz… Gdzie znajdziemy takiego fachowca?

– Będziemy szukać – powtórzyła Małgosia, a potem dodała niespodziewanie: – Fajny ten twój nowy kolega. Miły.

– Rozmawiałaś z nim? – zdziwiłem się.

– No tak – odpowiedziała. – Zostawiłeś komórkę i gdzieś poleciałeś, nawet się nie rozłączyłeś. Słyszał, jak cię wołam, i powiedział mi, że chyba pojechałeś na dach odetchnąć. No i tak jakoś zaczęliśmy rozmawiać. On zauważył, że bywasz smutny i przygnębiony. Ale nie pytał, bo wie, że go nie lubisz. Masz żal, że zastąpił Mietka.

To była prawda. Mietek został zwolniony, bo nie radził sobie z zadaniami. Obiektywnie rzecz biorąc, należało mu się, ale był takim świetnym gościem, że dużo mu wybaczaliśmy, robiliśmy nawet za niego pewne rzeczy. Ostatnio jednak mocno przesadzał, a jego niedociągnięcia o mało nie doprowadziły do zerwania ważnych kontraktów.

Już ja się z nim rozmówię…

Wtedy na jego miejsce pojawił się Maciek, o którym wiedzieliśmy, że jest jakimś krewnym wiceprezesa korporacji. W dodatku przydzielono go do mojego pokoju. Nie mogłem na człowieka patrzeć, choć sam nie wiem dlaczego. Pewnie z tego względu, że stanowił zupełne przeciwieństwo Mietka. Był cichy, pracowity, wprawdzie niczym się nie wyróżniał, ale kierownictwo głaskało go po głowie. Cóż, w końcu to krewny…

W każdym razie tak to widziałem nie tylko ja, ale również koledzy. Jak już wspomniałem, nikt z nim właściwie nie rozmawiał, chyba że o sprawach zawodowych. Nie zorganizował też „wkupnego”, nie zaprosił nas na piwo… Dziwny człowiek. Dlatego zirytowało mnie, że rozmawiał z Małgosią o naszych sprawach.

– W ogóle nie powinien ruszać mojego telefonu! – oświadczyłem. – Jutro sobie z nim pogadam!

– Ale on naprawdę jest bardzo miły. Tylko chyba nieśmiały. Powiedział, że nigdy by się nie odważył ze mną rozmawiać, gdyby się nie zorientował, że mamy jakieś kłopoty z chorym dzieckiem.

– Pewnie wszystko mu opowiedziałaś? – skrzywiłem się.

– Sporo – przyznała.

– Nie było cię ze dwadzieścia minut. Jak wracałeś, to się rozłączył, rzucił tylko jeszcze, że pomyśli nad naszym problemem.

– Nad swoimi niech myśli! – wściekłem się. – Ciekawski się znalazł!

– Dałbyś spokój – mitygowała mnie żona. – I nie krzycz, bo jak się Zuzia obudzi, to ty będziesz z nią turlał piłeczkę do północy.

Długo nie mogłem zasnąć, taka mnie złość brała, że Maciek wtrąca się w nie swoje sprawy. Postanowiłem to załatwić raz a dobrze.

Przyszedłem do pracy trochę wcześniej. Wiedziałem, że „nowy” już będzie, bo zjawiał się przed czasem.

– Czego się wtrącasz w moje sprawy? – warknąłem, ledwie wszedłem.

– W nic się nie wtrącam – odparł spokojnie. – Porozmawiałem tylko z twoją żoną…

– Nie życzę sobie, żebyś z nią więcej rozmawiał! – przerwałem mu. – Jakim prawem wziąłeś moją komórkę i wypytywałeś zrozpaczoną matkę o chorobę dziecka? Co, znasz się na tym?! Jesteś zwykłym gryzipiórem, tak samo jak ja! I ciesz się, że u ciebie w domu jest wszystko w porządku!

– Skąd wiesz, że u mnie jest w porządku? – zapytał cichym głosem.

Miałem nadzieję, że mi się postawi, pójdziemy na noże, urządzimy jakąś awanturę, a potem z czystym sumieniem poproszę, żeby któregoś z nas przenieśli, bo się nie dogadujemy. Tymczasem on zniósł mój wybuch z zupełnym spokojem. Opanowało mnie wrażenie, że się czegoś podobnego spodziewał i przygotował się psychicznie.

– Po jaką cholerę wypytywałeś moją żonę? – spytałem nieco spokojniej.

– Bo wydawało mi się, że stało się coś złego i została z tym sama…

– Nie została z niczym sama! – znów się uniosłem. – Ale ja też jestem tylko człowiekiem i czasem muszę odreagować.

– Jak teraz – zauważył. Uniósł rękę, żeby mnie uciszyć. Miał najwyraźniej coś do powiedzenia, a ja byłem ciekaw co. – Przy lampce położyłem wizytówkę mojego przyjaciela jeszcze z czasów ogólniaka. To świetny lekarz, dyrektor kliniki. Nie wiem, czy pomoże bezpośrednio, ale na pewno coś doradzi. Zna przecież środowisko. Poza tym to wspaniały człowiek.

Zatkało mnie. Sztywnym krokiem podszedłem do biurka, ująłem wizytówkę i usiadłem w fotelu. Gapiłem się długo na kawałek jasnego kartonika, podniosłem wzrok na Maćka, który z zupełnym spokojem rozkładał papiery do bieżącego załatwienia. Nigdy w życiu nie było mi jeszcze tak głupio!

– Słuchaj – wymamrotałem. Spojrzał na mnie. – Może pójdziemy po robocie na jakieś piwo.

Reklama

W tej chwili nie było mnie stać na nic bardziej sensownego.

Reklama
Reklama
Reklama