„Koleżanka bredzi, że je tani pasztet, a kupiła sobie buty za 5 stówek. To na to poszły moje pieniądze?”
„Nie mogłam przestać o tym myśleć. Z pozoru nic nieznacząca pierdoła – jedna nie dorzuciła się na prezent. Ale to nie o te trzydzieści złotych chodziło. Chodziło o szczerość. O zasady. O to, że nie lubię, gdy ktoś kłamie mi prosto w twarz i udaje, że wszystko jest w porządku”.

- Redakcja
W pracy mamy taki rodzaj koleżeństwa, który istnieje tylko od dziewiątej do siedemnastej. Śmiejemy się razem na korytarzu, dzielimy ciasteczka w kuchni, a potem znikamy w swoich mieszkaniach i nikt się do nikogo nie odzywa. Kiedyś myślałam, że to normalne. Teraz już wiem, że to po prostu fasada. Pod nią kryje się niechęć, zazdrość, pretensje, których nikt nie ma odwagi wypowiedzieć na głos. Zwyczajny fałsz i obłuda.
Właśnie zbliżały się urodziny naszej szefowej, Anity. Jak co roku: zrzutka na prezent, jakaś kwota – niewielka, dwie, trzy dyszki – i wspólne zamówienie czegoś „ładnego, eleganckiego i uniwersalnego”. Nikt tego nigdy nie kwestionował. Tak się robiło od lat. Teoretycznie nikt nie musiał, ale praktycznie – każdy wiedział, że wypada. Nie zarabiam kokosów. Kredyt, wynajem, jedzenie – wszystko zżera mój budżet szybciej, niż pojawia się przelew. Ale dorzuciłam się. Nie chodziło o kasę. To był skromny gest.
Nie chodzi o kwotę. Przejrzałam listę z nazwiskami. Składamy się symbolicznie. Gdy wszyscy coś dają, głupio być jedyną osobą, która się wyłamuje. I właśnie dlatego rozmowa, którą usłyszałam w kuchni, wbiła mi się w duszę jak drzazga.
Jedna nie chciała się dorzucić
Weszłam do kuchni po wodę, a tam już stała Marta. Mieszała kawę, oparta biodrem o blat. Zanim zdążyłam się odezwać, usłyszałam jej głos – głośny, wyraźny, tak jakby mówiła specjalnie dla publiczności.
– Sorry dziewczyny, ale serio... ostatnio mam taki miesiąc, że nie wiem, czy mi na czynsz starczy – powiedziała, rozkładając ręce. – Więc w tej zrzutce na Anitę niestety nie biorę udziału.
Zamarłam, tak jak stałam. W kuchni była jeszcze jedna osoba – Magda z HR'u, która tylko uniosła brwi i skinęła głową ze zrozumieniem. Ja też skinęłam. Bo co miałam powiedzieć?
– Jasne, rozumiem... Każdy ma prawo – odpowiedziałam cicho, czując, jak coś mi się wywraca pod żebrami.
Po pracy poszłyśmy grupką na szybki wspólny obiad. W połowie zamawiania dań Marta wyciągnęła telefon.
– Ej, patrzcie! – powiedziała do Magdy, pokazując zdjęcie. – W końcu sobie kupiłam te sneakersy! Te, co mówiłam, że są z tej limitowanej kolekcji. 550 zł, ale warto było, serio. Czadowe, nie?
Magda zachwycona. Marta rozpromieniona. Ja – milcząca. Wbiłam wzrok w swój talerz. Czułam, jak twarz robi mi się purpurowa ze złości.
„Serio?” – pomyślałam. „Nie masz na prezent za trzy dychy, ale masz na buty za pięć stów?” Nie odezwałam się ani słowem, ale coś we mnie się rosło z zadziwiającą szybkością. Ta hipokryzja. Ten teatrzyk. To „jestem biedna”, a potem „ale sobie zaszalałam, bo mi się należało”. „A może po prostu nie chcesz się dorzucać, bo jej nie lubisz” – przemknęło mi przez myśl. „I okej. Tylko miej odwagę, żeby to powiedzieć”.
Robiła z nas idiotki
Nie mogłam przestać o tym myśleć. Z pozoru nic nieznacząca pierdoła – jedna nie dorzuciła się na prezent. Ale to nie o te trzydzieści złotych chodziło. Chodziło o szczerość. O zasady. O to, że nie lubię, gdy ktoś kłamie mi prosto w twarz i udaje, że wszystko jest w porządku. Złapałam Asię na papierosie. Nie palę, ale poszłam z nią. Musiałam to z siebie wyrzucić.
– Powiedz mi, czy tylko ja mam zgrzyt z tym, co zrobiła Marta? – zapytałam.
– O co ci chodzi dokładnie? – Asia wypuściła dym i spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek.
– No, że niby nie ma pieniędzy. A potem pokazuje zdjęcia butów za pięć stów. Przecież to jakiś teatr.
Asia wzruszyła ramionami.
– Może naprawdę ma długi? A buty kupiła na raty? Albo dostała premię? Nie wiesz wszystkiego.
– A może po prostu ściemnia i nie chce się dorzucić? – nie ustępowałam. – I to też byłoby okej, gdyby tylko powiedziała prawdę.
Asia zamilkła na chwilę.
– Może masz rację. Może nie umie odmówić wprost. Może się boi, że ktoś ją będzie oceniał.
– Ale kłamstwo to przecież gorsze, nie? – spojrzałam na nią ostro. – Bo to robi z innych idiotów.
Asia nie odpowiedziała. Zaczęłam czuć, że jeśli tego nie powiem głośno, to się uduszę. Ale też wiedziałam, że jeśli to powiem, to już nie będzie odwrotu.
Zaskakujące odkrycie
To było kilka dni później. Wracałam z łazienki i mijałam kuchnię. Usłyszałam głos Marty. Z początku chciałam się tylko przywitać, ale zatrzymało mnie jedno słowo.
– …i tak jej nie lubię – powiedziała Marta do telefonu, śmiejąc się cicho.
Stanęłam jak wryta, tuż przy ścianie. Jej głos był wyraźny, rozmowa prywatna, ale prowadziła ją tak, jakby była sama. Nie widziała mnie. I nie miała pojęcia, że słucham tego co wygaduje w napięciu.
– Nie, no jasne, że się nie dorzuciłam. Po co? – dodała. – I tak jej nie cierpię. Wystarczy, że muszę ją znosić codziennie. A poza tym, wszyscy myślą, że jestem biedna. To hasło działa jak złoto.
Rozłączyła się. Przez chwilę stała w kuchni, zerkając w telefon, a potem wyszła, mijając mnie, nieświadoma, że właśnie obnażyła wszystko.
Stałam tam jeszcze kilka sekund. Czułam, jak robi mi się gorąco i zimno na zmianę. Czyli to nie była żadna wielka bieda. Tylko czysta kalkulacja. Strategia. „Nie mam pieniędzy” znaczyło „nie chce mi się”. I kłamstwo było wygodniejsze niż prosta szczera prawda. Mogłam puścić to mimo uszu. Mogłam udawać, że nie słyszałam. Ale coś mnie rozsadzało od środka. To nie o nią chodziło zresztą. Chodziło o to, że ktoś zrobił ze mnie kretynkę. Publicznie. Z uśmiechem. Nie puszczę tego płazem.
Mówienie prawdy nie boli
Nie planowałam tej rozmowy. Nie ułożyłam sobie nic wcześniej w głowie. Po prostu przyszłam do pracy i zobaczyłam ją przy biurku, jak opowiada coś, śmiejąc się do Gośki. I coś we mnie puściło.
– Marta – powiedziałam na tyle głośno, że kilka osób spojrzało w naszym kierunku. – Mogę cię na chwileczkę prosić?
Odwróciła się zdziwiona, nie wiedząc, o co chodzi.
– Jasne, co jest?
– Chciałam tylko powiedzieć jedno – zaczęłam, patrząc jej prosto w oczy. – Nie musisz się dorzucać do prezentu. Nikt nie musi. Ale nie ściemniaj, że nie masz pieniędzy, jeśli dzień później chwalisz się butami za pięć stów. Po prostu powiedz, że nie chcesz. To jest bardziej uczciwe zachowanie. I mniej żałosne.
W pokoju zapadła cisza. Magda zastygła z kubkiem w ręce. Aśka z kontrolingu uniosła brwi. Marta zmarszczyła czoło, a potem parsknęła nerwowym śmiechem.
– Ej, czemu się tak spinasz? Przecież to tylko głupi prezent dla szefowej – rzuciła z udawaną lekkością.
– Bo nie lubię, gdy ktoś robi z innych pajaców – odpowiedziałam twardo. – Mówienie prawdy nie boli.
Zamilkła. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Po chwili odwróciła się do komputera i zaczęła udawać, że coś pisze. Reszta też nic nie powiedziała. Ale czułam, że coś się w dziewczynach zmieniło. Tego dnia w kuchni Marta jadła lunch sama. Nikt nie zaprosił jej do wspólnego stołu.
Zrobiłam to, co należało
Minął tydzień. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy, ale tak naprawdę nic nie było już takie samo. Marta przestała już stawiać siebie w centrum uwagi i znacznie przycichła. Unikała wzroku, częściej wychodziła na samotne przerwy, a jej głośne opowieści o zakupach w ogóle przestały się pojawiać. Nikt jej nie wykluczał otwarcie, ale można było wyczuć dezaprobatę. Jakby przestała być jedną z nas.
Zaskoczyło mnie, że kilka osób podchodziło do mnie, by porozmawiać na osobności. Nie od razu, pomalutku, po troszeczku.
– Dobrze, że to powiedziałaś – szepnęła Magda w kuchni, nie patrząc mi w oczy.
– Ja też miałam zgrzyt z tą jej opowieścią... Ale nie wiedziałam, jak to ugryźć – rzuciła Asia któregoś dnia przy windzie.
Nie chodziło o to, że ludzie nagle zaczęli mnie wielbić. Ale wiedziałam, że nie byłam jedyną, która poczuła się źle w tej sytuacji. I chyba właśnie to dało mi najwięcej spokoju – świadomość, że nie jestem wariatką, która coś wyolbrzymia. Że inni też to widzieli. Tylko krępowali się coś powiedzieć. Nie cierpię takich ludzi, którzy strasznie głośno w kółko mówią tylko o sobie, a zapominają, że są też inni ludzie.
Po pracy złapałam jeszcze raz Martę na korytarzu. Nie, żeby się tłumaczyć. Raczej, by zamknąć ten temat raz na zawsze.
– Nie mam do ciebie żalu. Serio – powiedziałam spokojnie. – Ale następnym razem po prostu powiedz prawdę.
Spojrzała na mnie. Była chyba zmieszana i lekko wściekła jednocześnie.
– Następnym razem nie będę nic mówić – burknęła.
Wzruszyłam ramionami. To już nie był mój ciężar. Poczułam się naprawdę dobrze. Zrobiłam to co należało zrobić.
Natalia, 29 lat
Czytaj także:
- „W złości wykrzyczałem ojcu straszne słowa. Nie miałam pojęcia, że przy kolejnym spotkaniu zobaczę go już w trumnie”
- „Nie mogłam się doczekać, żeby zostać matką, ale mąż nie chciał zasiać nasionka. Nie zamierzam czekać kolejnych 10 lat”
- „Odeszłam od męża po 41 latach związku. Nikt z rodziny mnie nie rozumie, ale ja mam dość życia nudnego jak szare mydło”