Reklama

Nie jestem typem, który pcha się na afisz. Raczej robię swoje i liczę, że to wystarczy, by zostać zauważoną. Naiwna? Być może. Ale przez sześć lat pracy w dziale marketingu naszej korporacji właśnie to mnie trzymało przy zdrowych zmysłach – przekonanie, że uczciwość i rzetelność się obronią.

Reklama

Siedziałam przy biurku, stukając w klawiaturę i przeglądając kolejne iteracje prezentacji dla klienta z branży farmaceutycznej. Kampania była kluczowa – duży budżet, wielka ekspozycja. Pracowałam nad nią po godzinach, w weekendy, często z laptopem na kolanach, gdy inni oglądali seriale.

Magda przychodziła później. Często przysiadała się do mnie, zerkając przez ramię.

– Kinga, ale masz talent do tych rzeczy – mówiła słodko, patrząc mi prosto w oczy. – Ja bym tak nie potrafiła.

Uśmiechałam się krzywo i mówiłam:

– Bo siedzisz na „Insta” i TikToku, zamiast w arkuszach.

Śmiałyśmy się wtedy razem. Ale coraz częściej czułam, że za tym uśmiechem Magdy coś się kryje. Właściwie to zaczęło się wcześniej – od kilku „zbiegów okoliczności”. Najpierw mój pomysł na kampanię w social mediach, który „nagle” pojawił się w prezentacji Magdy. Potem zlecenie, które miało być moje, ale trafiło do niej „bo Tomasz uważał, że ona ma lepsze flow z klientem”.

Otworzyłam się z tym przed Justyną z działu PR. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, popijając kawę, gdy znów zaczęłam się wyżalać.

– Mam wrażenie, że ktoś mi grzebie w folderach – rzuciłam cicho. – Ciągle coś, co tylko ja wiem, nagle wychodzi z ust Magdy. Przypadek?

– Kinga, nie bądź dzieckiem – Justyna spojrzała na mnie poważnie. – Ta dziewczyna nie jest tak lojalna, jak ci się wydaje. Ona zawsze gra o swoje. A ty jej ułatwiasz robotę.

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Bo przecież ufałam Magdzie. Ale od tamtej rozmowy coś się we mnie zmieniło. Po raz pierwszy zaczęłam się bać, że naprawdę mogę przegrać w tej grze.

Koleżanka po prostu mnie okradła

Wszystko wydarzyło się, kiedy wróciłam po kilku dniach choroby. Przekroczyłam próg biura z kubkiem herbaty w dłoni i tłumioną nadzieją, że nie zawalili niczego beze mnie. Zamiast tego czekała na mnie niespodzianka.

– Kinga, Tomasz prosił cię do sali konferencyjnej – rzuciła Magda, poprawiając włosy przed ekranem komputera.

Gdy po chwili tam weszłam, zobaczyłam zespół zebrany przy stole i Magdę przy tablicy, właśnie kończyła prezentację kampanii… mojej kampanii. Te same slajdy, grafiki, nawet moje slogany.

– Projekt, który dopięłam w ostatnich dniach – mówiła z uśmiechem. – Udało się wszystko zgrać.

Zamarłam. Tomasz kiwał z uznaniem głową, reszta biła brawo. Magda mrugnęła do mnie jakby od niechcenia.

Później spotkałam ją przy ekspresie.

– Magda. Możesz mi powiedzieć, co to było? – zaczęłam cicho, ale głos mi zadrżał.

– Oj, Kinga, nie przesadzaj – przewróciła oczami. – Byłaś chora. Ktoś musiał to poprowadzić, prawda?

– To nie tłumaczy, czemu mówisz o mojej pracy jak o swojej.

– Nie dramatyzuj. Przecież same mówiłaś, że to projekt zespołowy.

Zostawiła mnie z tą odpowiedzią i zniknęła za drzwiami. Stałam z dłońmi na blacie, walcząc ze łzami. Wiedziałam, że mnie okradła. Ale nie miałam jeszcze dowodu. Na razie.

Nie miałam już siły udawać

Weszłam do gabinetu Tomasza z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Nie miałam już siły udawać, że nic się nie stało.

– Masz chwilę? – spytałam.

– Jasne, siadaj – wskazał fotel naprzeciwko.

Usiadłam i przez chwilę milczałam. A potem wyrzuciłam z siebie wszystko.

– To ja zrobiłam całą robotę przy kampanii. Magda tylko dołożyła logo i opowiedziała o tym po swojemu. To nie jest w porządku, że za moją pracę ona dostała uznanie.

Tomasz się skrzywił.

– Rozumiem, że jesteś rozczarowana, ale... czemu dopiero teraz o tym mówisz?

– Bo dopiero teraz się dowiedziałam, że mnie oszukano! – uniosłam głos. – Nie wiedziałam, że trzeba się tu bronić przed własnymi koleżankami.

– Kinga... Zespół to zespół. Najważniejszy jest efekt. A ten projekt został świetnie przedstawiony. Nie będziemy teraz robić polowania na czarownice.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Miałam przed sobą szefa, który właśnie powiedział mi w twarz, że efekt liczy się bardziej niż uczciwość.

– Rozumiem – powiedziałam chłodno. – To wszystko, co miałam do powiedzenia.

Wyszłam. Ręce mi się trzęsły. „Zespół to zespół” – powtarzałam w głowie. A ja najwyraźniej byłam tylko cieniem. Czas to zmienić.

Musiałam to wszystko udowodnić

Po tej rozmowie wróciłam do biurka jak automat. Ale w głowie buzowało mi tylko jedno: jeśli Tomasz nie chce widzieć prawdy, pokażę mu ją czarno na białym. Zaczęłam od historii plików. Zalogowałam się na dysk firmowy i przeszukałam wersje dokumentu „strategia_kampania_farm2025.pptx”. Widziałam: tworzyłam go, edytowałam setki razy. Ostatni zapis przed moją chorobą – 5 maja, 22:13. Potem, 7 maja: zmiany, które podpisane były nazwiskiem Magdy. Gdy mnie nie było, ona wgrała swoją wersję. Zmieniła układ, usunęła moje nazwisko z notatek. Zostawiła wszystko inne.

Zaczęłam zbierać screeny. Dokumentowałam wszystko. Potem przyszła kolej na Slacka. Przewinęłam czat z Magdą. 2 maja:

– „Hej, wrzuciłam ci kilka koncepcji do folderu, daj znać, co sądzisz!”

– „Super pomysły, dzięki! Zrobię na ich bazie draft”.

A potem... potem było milczenie. Ani słowa, że wykorzystała. Ani dziękuję.

Kulminacją był moment, gdy przypadkiem usłyszałam rozmowę Magdy z Jarkiem z działu sprzedaży, w kuchni. Stałam za drzwiami z kubkiem w ręce.

– Dobrze, że wzięłam ten projekt na siebie. Inaczej by zginął w szufladzie. A tak – bum! – i mamy sukces.

Oparłam się o ścianę. Serce waliło mi jak młot. Miałam już wszystko. Dowody, rozmowę, historię edycji. Wiedziałam, że nadszedł moment.

Zgłosiłam się do działu HR.

Nie miałam już nic do stracenia

Spotkanie w HR było chłodne. Zbyt chłodne. Siedziałam naprzeciwko dwóch kobiet o wyuczonych minach neutralnego zainteresowania.

– Chciałabym zgłosić sprawę nieetycznego przejęcia projektu przez współpracowniczkę – zaczęłam. – Mam dowody.

Podałam im pendrive’a, kopię historii pliku, screeny z komunikacji i notatki. Przeglądały je w ciszy, jakby oceniały nie krzywdę, ale poprawność formatowania dokumentów.

– Dziękujemy, pani Kingo – odezwała się w końcu jedna z nich. – Przyjrzymy się temu i wrócimy z informacją.

– Czyli... co teraz? – spytałam, czując napięcie rosnące w całym moim ciele.

– Procedura wymaga przeanalizowania materiałów, a następnie kontaktu z zainteresowaną stroną.

– A w międzyczasie Magda dalej będzie zbierać laury za coś, co zrobiłam ja? – warknęłam. Nie odpowiedziały.

Wyszłam stamtąd z pustką w środku. Wiedziałam już, że nie mogę liczyć na nich. Musiałam działać sama.

Tego samego wieczoru spotkałam się z Justyną. Siedziałyśmy przy winie, a ja pokazałam jej wszystko.

– To nie może tak zostać – powiedziała. – Musisz to pokazać zespołowi. Nikt ci nie pomoże, jeśli nie zrobisz z tego hałasu.

– Mam jechać po Magdzie publicznie?

– Zrób to. Jeśli nie powiesz prawdy, nikt jej za ciebie nie powie – odparła cicho.

Wiedziałam, że ma rację. Strach mieszał się z determinacją. Nie miałam już nic do stracenia. Tylko siebie.

Serce waliło mi jak młotem

Poprosiłam Tomasza o możliwość krótkiego wystąpienia na najbliższym zebraniu zespołu. Powiedział „jeśli to coś ważnego”. Uśmiechnęłam się krótko. W dzień spotkania miałam lodowate dłonie. Serce waliło mi w piersi, jakbym miała iść na egzekucję, a nie do salki konferencyjnej. Gdy przyszła moja kolej, stanęłam przed tablicą. Wzięłam głęboki oddech.

– Chcę pokazać wam coś, co uważam za ważne – zaczęłam, wyświetlając historię pliku, daty, zmiany. – Pracowałam nad tą kampanią od marca. 5 maja przesłałam finalną wersję do folderu zespołowego. Po dwóch dniach, podczas mojej nieobecności, dokument został otwarty i edytowany przez Magdę.

Sala zamarła. Magda pobladła.

– Nie zarzucam jej całkowitego skopiowania. Ale każdy slajd, każdy slogan, to moje słowa. Mam też korespondencję i zapis rozmowy, z której jasno wynika, że nie była to wspólna praca.

Magda wstała, ale nie powiedziała nic. Tomasz patrzył na mnie z kamienną twarzą.

– Nie chcę zemsty. Nie proszę o awans. Chcę, tylko żebyście wiedzieli, czyj to był projekt. I żeby już nigdy nikt nie bał się, że jego praca zostanie komuś „pożyczona” bez pytania.

– Kinga... – Tomasz odchrząknął. – To poważna sprawa. Musimy to omówić.

– Już nie musimy – przerwałam mu. – Ja już zrobiłam swoje.

Wyszłam, zostawiając za sobą ciszę tak gęstą, że można ją było kroić nożem.

Coś się we mnie zmieniło bezpowrotnie

Nie wiem, co było bardziej wyczerpujące: ta publiczna konfrontacja, czy cisza, która nastała potem. Nikt się nie odezwał. Żadnych maili, żadnych „brawo, że się odważyłaś”. Ale Magda zniknęła z naszego open space’u dwa dni później – przeniesiona „czasowo” do innego zespołu. Tomasz już nie patrzył na mnie z góry. Raczej z ostrożnym respektem. A dział HR? Oczywiście milczał. Tak samo jak zawsze. Ale to nie miało już znaczenia.

Siedziałam przy swoim biurku, patrząc przez okno na miasto, i czułam, że coś się we mnie zmieniło. Nie chodziło tylko o kampanię. Chodziło o to, że po raz pierwszy nie schowałam głowy. Po raz pierwszy nie uciekłam. Justyna podeszła i położyła mi na biurku kubek kawy.

– Dobrze to zrobiłaś – szepnęła. – Niezależnie od tego, co będzie dalej.

– Tylko co będzie? – zapytałam. Ale ona już odeszła do swoich spraw.

Nie wiem, czy zostanę w tej firmie. Może znajdę nowe miejsce. Może gdzieś, gdzie uczciwość to nie wada. Ale jedno wiem na pewno – nie pozwolę już nikomu traktować mojej pracy jak trampoliny dla cudzej kariery.

Wpatrzona w ekran, zapisałam w notatniku tylko jedno zdanie: „Nigdy więcej nie dam się okraść”.

Kinga, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama