Reklama

Mam na imię Marek. Mam 50 lat i większość swojego życia przegrałem nie w kasynie, nie w interesach, tylko w zwyczajnym codziennym zmęczeniu. Prowadzę warsztat samochodowy – kiedyś to był mój sposób na wyrwanie się z życiowego impasu po rozwodzie, ale z czasem stał się po prostu miejscem, gdzie zostawiam nerwy i kawał zdrowia. Córkę, Julię, wychowywałem sam od jej trzynastych urodzin, kiedy jej matka postanowiła ułożyć sobie życie na nowo – w innym mieście, z innym facetem, bez dziecka.

Reklama

Nie narzekam. Byliśmy z Julią blisko. Zastępowałem jej ojca i matkę. Myślałem, że dobrze sobie radzę. Dziś Julia ma 24 lata, kończy psychologię, planuje wyprowadzkę. Mówi, że czas zacząć dorosłe życie. A ja? Ja coraz częściej budzę się w nocy i wpatruję w sufit, myśląc: „Co dalej?”. Boję się tej ciszy, która nadejdzie, kiedy jej już tu nie będzie. Boję się, że zostanę sam.

A potem zjawiła się Klaudia. Koleżanka Julii z uczelni. Inna niż wszystkie dziewczyny, które znałem. Pełna życia, błyskotliwa, czasem złośliwa w ten uroczy, bezczelny sposób. Kiedy się śmiała, robiło się jasno – jakby ktoś zapalił światło w moim zmęczonym, samotnym sercu. Z początku myślałem, że to chwilowe. Że mnie tylko... zauroczyła.

Ale to nie minęło.

A przecież to przyjaciółka mojej córki.

Zaczęło się niewinnie

– Tato, pamiętasz Klaudię? Przyjedzie dzisiaj na kolację – rzuciła Julia, pakując coś do torby. – Pomogła mi z tym projektem o zaburzeniach osobowości, należy jej się porządny obiad.

Nie protestowałem. Już ją kiedyś poznałem. Przyszła na chwilę – wtedy jeszcze nic nie czułem. Ale tego wieczoru…

Siedzieliśmy we trójkę przy stole. Spaghetti bolognese, czerwone wino, rozmowa o wszystkim i o niczym. Opowiadałem anegdotę z warsztatu – o kliencie, który chciał „żeby tylko przegląd był, ale tanio”, a skończył z wymienionymi hamulcami, olejem i nerwami. Klaudia parsknęła śmiechem.

– I co, zapłacił? – zapytała z iskrą w oku.

– Zapłacił... spojrzeniem pełnym pogardy – odparłem. – Ale przynajmniej nie wjedzie w drzewo.

Śmiała się tak, że aż jej włosy opadły jej na twarz. Odgarnęła je nerwowym ruchem. Nasze spojrzenia się spotkały. Na ułamek sekundy. Ale to wystarczyło. Poczułem... niepokój. I coś jeszcze. Coś gorącego.

Julia wstała.

– Lecę po deser. Tato, przygotuj łyżeczki.

Zostaliśmy sami.

– Ma pan świetne poczucie humoru – powiedziała cicho, trochę inaczej niż wcześniej. Głos miała miękki, prawie szept. – Julia często mówi, że jest pan dla niej jak najlepszy przyjaciel.

– Może aż za bardzo – odpowiedziałem i natychmiast pożałowałem. Co to w ogóle miało znaczyć?

– Myślę, że to fajnie – powiedziała. – Niewielu ludzi może na kogoś liczyć. Tym bardziej na rodziców.

Milczeliśmy przez chwilę. I wtedy Julia wróciła.

A ja zrozumiałem, że właśnie zaczyna się coś, czego lepiej byłoby nie zaczynać.

Przeszły mnie ciarki

Nie mogłem przestać o niej myśleć. To było jak rana, która nie chciała się zagoić. Po kolacji z Klaudią przez dwa dni chodziłem po domu jak zamroczony. Julia coś mówiła, śmiała się, pokazywała zdjęcia z uczelni – a ja tylko czekałem, aż znów ją zobaczę. Ją. Przyjaciółkę mojej córki.

Tydzień później miałem odebrać Julię z uczelni – zepsuł jej się samochód. Gdy zaparkowałem pod wydziałem, zamiast niej do auta podeszła Klaudia.

– Julia się spóźni, zajęcia jej przedłużyli. Powiedziała, że mogę poczekać z panem.

Wsiadła jakby nigdy nic, rozpinając płaszcz.

– W aucie cieplej niż w budynku. Zimno dzisiaj.

Milczeliśmy chwilę. Czułem to napięcie. Wisiało w powietrzu jak mgła przed burzą.

– Dobrze się z panem rozmawia – odezwała się w końcu. – Ma pan w sobie spokój. Inny niż chłopaki w moim wieku.

– W twoim wieku… – powtórzyłem, czując, jak serce zaczyna mi walić. – Jestem stary jak świat.

– Ale świat bywa piękny – uśmiechnęła się. – I potrzebny.

Spojrzała na mnie. Długo. Potem dotknęła lekko mojego ramienia, niby przypadkiem. A mnie przeszły ciarki. Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, ale w tej samej chwili drzwi się otworzyły – Julia.

– Gotowi? – rzuciła z uśmiechem. – Sorry, wykład się przeciągnął.

Resztę drogi milczałem. Klaudia wysiadła pierwsza.

Tego wieczoru nie zasnąłem do trzeciej. Powtarzałem w myślach: „To nic takiego. Przecież nic się nie stało”.

Ale wiedziałem, że to już się działo.

Wszystko się posypało

Zaczęliśmy się spotykać przypadkiem, coraz częściej. A to po drodze z uczelni, a to wpadała z Julią na kawę i zostawała chwilę dłużej. Któregoś dnia Julia wyszła wcześniej – miała dyżur w bibliotece. Klaudia została.

– Jeszcze chwilkę posiedzę, muszę odpocząć. Dzisiejsze zajęcia mnie wykończyły.

Siedzieliśmy w kuchni. Zrobiłem herbatę. Ona opowiadała coś o profesorze, który „gada jak z automatu”, a ja patrzyłem, jak układa dłonie na kubku. Smukłe palce, lekko podrapane – pewnie od kota. Pachniała czymś kwiatowym.

– Czasem… – zaczęła cicho – czasem mam wrażenie, że tylko przy panu czuję się bezpieczna. Że mogę po prostu być sobą.

Nie odpowiedziałem. Tylko pokiwałem głową. W gardle miałem sucho.

Wstała. Podeszła. Patrzyła mi prosto w oczy. Zrobiła pół kroku – ja zrobiłem resztę.

Całowaliśmy się. Długo. Nieśmiało. Potem bardziej. Poczułem jej ciepłe dłonie na moim karku, a moje palce wplotły się w jej włosy.

Wtedy usłyszeliśmy trzask drzwi.

Tato?! – głos Julii zmroził mnie do szpiku kości.

Odsunęliśmy się gwałtownie. Klaudia odskoczyła jak oparzona. Ja odwróciłem się zbyt wolno.

– Co to, do cholery, ma być? – Julia patrzyła na nas. Na mnie. Na nią. – Jesteście nienormalni?

– Julia, to nie tak… – zacząłem, ale głos mi się załamał.

– Nie tak? – krzyknęła. – To MOJA PRZYJACIÓŁKA!

– Ja… – próbowałem. Ale nie miałem żadnego sensownego słowa.

Jesteś żałosny – wycedziła i wyszła.

Z Klaudią staliśmy jak sparaliżowani.

Wiedziałem jedno. Właśnie wszystko się posypało.

Nic nie będzie takie samo

Minęły dwa tygodnie, odkąd Julia wyprowadziła się bez słowa. Milczała. Nie odpowiadała na wiadomości, nie odbierała telefonu. Klaudia też się nie odzywała. A ja... siedziałem w kuchni, w której jeszcze niedawno rozbrzmiewał jej śmiech, i słuchałem, jak lodówka brzęczy w ciszy.

W końcu sam do niej napisałem.

Spotkaliśmy się w parku. Siedziała na ławce, nerwowo kręcąc pierścionek na palcu. Ja przyszedłem piętnaście minut wcześniej i krążyłem jak idiota, aż zebrałem się na odwagę.

– Cześć – rzuciłem.

Spojrzała na mnie, ale nie uśmiechnęła się.

– Nie mogę spać – powiedziała cicho. – Ciągle myślę, że zrobiłam coś nieodwracalnego.

Usiadłem obok.

– Nie tylko ty – mruknąłem. – Też o tym myślę. Cały czas.

Przez chwilę milczeliśmy. Potem Klaudia wyciągnęła telefon. Pokazała mi wiadomość od Julii: krótką, zimną.

„Nie chcę cię znać. I nigdy nie będę w stanie ci tego wybaczyć”.

– Długo ją pisała – powiedziała. – Wysłała dopiero teraz. Ale tak naprawdę wiem, że czuła to już wtedy.

Poczułem, jak mnie ściska w środku. Julia. Moja córka. Moje wszystko. Teraz nie mogłem jej nawet zobaczyć.

– Myślisz, że kiedykolwiek…? – zacząłem, ale Klaudia pokręciła głową.

– Ona nie potrafi spojrzeć na to inaczej. Widzi tylko zdradę. I ja ją rozumiem, Marek. Ja też nie wiem, jak mam żyć z tym, co się stało.

– A co z nami? – zapytałem.

Spojrzała mi w oczy. Długo. I nagle odwróciła wzrok.

– Nie wiem – wyszeptała.

I w tej chwili wiedziałem, że cokolwiek między nami było, już nie wróci takie samo.

Julia stała przed uczelnią z jakimś chłopakiem

Uśmiechnięta, choć blada. Przez sekundę chciałem się cofnąć, zniknąć. Ale zanim zdążyłem, spojrzała w moją stronę. Zobaczyła mnie. Zamarliśmy oboje.

Podszedłem powoli. Chłopak szybko się oddalił, jakby wyczuł, że nie jest częścią tej sceny.

– Julia... – zacząłem, ale spojrzenie, które mi rzuciła, ścięło mi słowa w gardle.

– Nic nie mów – przerwała twardo. – Naprawdę, nie mamy o czym rozmawiać. To już nie ma znaczenia.

– Ma – powiedziałem. – Dla mnie ma. Wszystko, co się stało… Nie potrafię tego naprawić. Ale chciałem ci powiedzieć, że żałuję. I tęsknię. Codziennie.

Julia zacięła usta. Patrzyła na mnie z chłodną rezerwą.

– Ty ją wybrałeś, tato. Nie mnie. Ją.

– To nie tak. Ja… pogubiłem się.

– Nie – przerwała. – Ty się zakochałeś. I zamiast być dorosłym, odpowiedzialnym facetem, dałeś się temu ponieść. Z moją przyjaciółką. Z kobietą, którą przyprowadziłam do twojego domu. Do naszego domu. To było nasze miejsce.

Poczułem, jak łzy cisną mi się do oczu. Ale nie płakałem.

– Chciałem cię chronić. Ale zrobiłem dokładnie odwrotnie – powiedziałem.

– Nie potrzebuję już, żebyś mnie chronił – odparła. – Nie jestem dzieckiem. Ale nie jesteś już też dla mnie ojcem.

Odwróciła się i odeszła. Nie próbowałem jej zatrzymać.

Stałem jeszcze chwilę na zimnym chodniku.

I zrozumiałem: czasem traci się coś, czego nie da się odzyskać.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś odzyskam Julię. Nie wiem, czy jeszcze do mnie zadzwoni, napisze, zapuka do drzwi. Czasem wyobrażam sobie, że w święta pojawi się w progu, że wybaczy. Ale potem wracam do rzeczywistości. I wiem, że to może nigdy nie nastąpić.

Nie jestem już tym samym człowiekiem, co kiedyś. Zakochałem się – szczerze, głęboko. Ale zapłaciłem za to najwyższą cenę. Straciłem córkę.

Marek, 50 lat

Reklama

Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama