Reklama

Mam żonę, dwoje dzieci, dom na kredyt i stabilną pracę w korporacji. Na papierze wygląda to całkiem nieźle – życie poukładane, odpowiedzialny facet, wszystko jak należy. A jednak od pewnego czasu czułem, że coś we mnie obumiera. Każdy dzień był podobny do poprzedniego – budzik o szóstej trzydzieści, szybka kawa, dzieci trzeba było odwieźć do szkoły, praca w open space, wieczorem powrót do domu, obiad odgrzewany w mikrofalówce, czasem krótka rozmowa z żoną. I tyle.

Reklama

Z Agnieszką, moją żoną, żyliśmy poprawnie. Nie kłóciliśmy się, ale też nie było w tym już żadnego ognia. Jej świat kręcił się wokół dzieci, szkoły, zakupów i tego, żeby wszystko było „jak należy”. Ja, przyznaję, coraz częściej czułem się w tym wszystkim dodatkiem. Wracałem zmęczony i zamiast radości z tego, że jesteśmy razem, widziałem w jej oczach tylko obowiązek: rachunki, zakupy, codzienną logistykę. Patrzyłem na swoje życie i myślałem, czy to już tak będzie zawsze? Czy już nigdy nie poczuję się… ważny? Pożądany? Doceniony?

W pracy było inaczej. Tam byłem kimś. Siedziałem przy biurku, miałem swoje zadania, ktoś mnie chwalił za dobre wyniki. A kiedy w naszym zespole pojawiła się Klaudia – młoda, uśmiechnięta, pewna siebie – nagle zacząłem przypominać sobie, że wciąż jestem mężczyzną. Że ktoś patrzy na mnie inaczej niż tylko jak na ojca dzieci i współlokatora od kredytu. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jak bardzo ta znajomość zmieni moje życie. I jak drogo przyjdzie mi za nią zapłacić.

Nie musiała kusić długo

Klaudia pojawiła się w naszym biurze jak promień słońca w środku listopada. Miała w sobie tę lekkość, której mi od dawna brakowało – uśmiech, energię, luz. Już pierwszego dnia rzuciła mi, przechodząc obok:

– Panie Tomku, ale pan dziś elegancko wygląda! – i uśmiechnęła się tak, że aż zrobiło mi się gorąco.

– Oj tam, zwykła koszula – próbowałem obrócić to w żart, ale w środku poczułem się, jakby ktoś przypomniał mi, że wciąż mogę być zauważony.

Zaczęliśmy rozmawiać częściej. Najpierw o pracy, później o głupotach. Klaudia lubiła mnie zaczepiać:

– Ale pan to poważny, chyba nigdy się pan nie spóźnia?

– Mam żonę i dzieci, dyscyplina musi być – odpowiedziałem pół żartem, pół serio.

– To zazdroszczę. Chociaż… pewnie czasem chciałby pan od tego uciec, co? – rzuciła i spojrzała na mnie tak, jakby czytała w moich myślach.

Śmiałem się, kiwałem głową, a wewnątrz czułem, że coś we mnie pęka. To miało być tylko niewinne przekomarzanie, flirt, który poprawi mi humor. Powtarzałem sobie, że przecież nic złego się nie dzieje. Ale któregoś wieczoru, gdy zostaliśmy dłużej w biurze, Klaudia podeszła bliżej niż zwykle. Poczułem zapach jej perfum. Spojrzała mi w oczy i bez wahania musnęła moje usta. Serce zabiło mi jak szalone. Powinienem się cofnąć. Powinienem powiedzieć „nie”. Zamiast tego odwzajemniłem pocałunek.

To nasz sekret, prawda? – szepnęła.

Skinąłem głową, czując, że właśnie przesunąłem granicę, której nie da się cofnąć.

Czułem się szczęśliwy

Nie minęło wiele dni od tamtego pocałunku, a ja już wiedziałem, że przepadłem. Spotykaliśmy się niby przypadkiem – raz przy automacie z kawą, innym razem na papierosie, choć ja wcale nie paliłem. Wystarczyło jednak kilka jej spojrzeń, żebym zapomniał o rozsądku. Pierwszy raz spędziliśmy razem noc po wyjeździe integracyjnym firmy. Wszyscy pili, bawili się, a my wyszliśmy niby na spacer. Zatrzymaliśmy się w parku, a potem wylądowaliśmy w hotelowym pokoju Klaudii. Obudziłem się rano obok niej i przez chwilę czułem się… szczęśliwy. Jakby ktoś podarował mi drugą młodość.

– Tomek – powiedziała spokojnie, leżąc obok – nie chcę obietnic. Nie planuję rozbijać ci małżeństwa. Dobrze nam tak, jak jest.

– Ja… ja nie robię tego często – wyjąkałem, jakbym chciał się usprawiedliwić. – Ty jesteś wyjątkowa.

Uśmiechnęła się tylko, nie komentując. Wiedziałem, że mówiła poważnie – ona brała to za przygodę, a ja już zaczynałem wikłać się emocjonalnie. Kiedy wróciłem do domu, Agnieszka czekała z obiadem. Spojrzała na mnie uważnie.

– Gdzie byłeś tak długo, miałeś przecież wrócić wcześniej? Nie mogłeś chociaż zadzwonić? – zapytała jakimś dziwnie słabym głosem.

– Jedno spotkanie służbowe się przedłużyło i tak wyszło – skłamałem bez mrugnięcia okiem.

Patrzyła na mnie chwilę, potem odwróciła wzrok i podała dzieciom talerze. Poczułem, jakbym wbijał nóż w plecy własnej rodzinie. Ale zaraz potem przypomniałem sobie ciepło ciała Klaudii i jej szepty w ciemności. Powtarzałem sobie, że to tylko chwila ucieczki, nic więcej. Ale w głębi duszy wiedziałem, że już jestem rozdarty pomiędzy życiem, które zbudowałem, a tym, co dawała mi Klaudia.

Wracałem jak skazaniec

To miało być niewinne spotkanie. Po pracy wpadliśmy z Klaudią do kawiarni w centrum – ona w eleganckim płaszczu, ja z teczką, jakbyśmy przyszli omówić służbowe sprawy. Siedzieliśmy w kącie, blisko siebie, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku.

– Tomek, ktoś zaraz pomyśli, że jesteśmy parą – zaśmiała się, muskając mnie nogą pod stołem.

– Może to by nie było wcale takie złe – odparłem półgłosem.

Wtedy właśnie usłyszałem głos, który wyrwał mnie z tej błogości.

– Tomek?! – Marta, siostra Agnieszki, stała kilka metrów od naszego stolika z kubkiem kawy w ręce.

Zamarłem. Klaudia spuściła wzrok, udając, że szuka czegoś w torebce. Marta patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, w których malowało się niedowierzanie. I szybko wyszła. Wybiegłem za nią na ulicę.

– Marta, poczekaj! To nie tak, jak myślisz! – zawołałem, chwytając ją za ramię.

– Nie tak?! – wyrwała się gwałtownie. – Widziałam was! Zdradzasz moją siostrę!

– Proszę, błagam, nie mów jej. To był błąd… to nic nie znaczy… – plątałem się w słowach, desperacko szukając usprawiedliwienia.

Marta spojrzała na mnie z pogardą.

– Nie wiem jeszcze, co zrobię, ale nie licz, że będę ci kryć ten obleśny tyłek.

Stałem na chodniku z poczuciem, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Wracałem do domu jak skazaniec, modląc się, żeby Marta zachowała to dla siebie. Ale wiedziałem, że ta bomba tykała i prędzej czy później wybuchnie.

Straciłem wszystko naraz

Nie musiałem długo czekać. Kilka dni później wróciłem z pracy, a w domu panowała cisza cięższa niż zwykle. Agnieszka siedziała przy stole, obok niej Marta. Wiedziałem od razu, co się święci.

– Tomek, usiądź – głos żony drżał, ale w oczach miała wściekłość. – Marta mi wszystko powiedziała.

– Aga, proszę… to nie jest tak… – zacząłem, ale weszła mi w słowo.

– Nie tak?! Zdradzasz mnie od miesięcy i masz czelność mówić, że „to nie tak”?! – krzyknęła, uderzając dłonią w stół. Dzieci stały w drzwiach, przestraszone, a ja czułem, jak tracę ich wszystkich naraz.

– To było… to było tylko… – głos mi się łamał. – Ja… poczułem się nieważny, samotny…

– A ja? – Agnieszka patrzyła na mnie z łzami w oczach. – Ja też byłam zmęczona, też potrzebowałam wsparcia, a ty w tym czasie biegałeś za jakąś małolatą z pracy!

Nie umiałem nic powiedzieć. Stałem z opuszczoną głową, jak chłopiec przyłapany na kradzieży.

– Wynoś się! – Jej głos był już chłodny i bezlitosny. – Nie chcę cię więcej widzieć w tym domu.

Próbowałem podejść do dzieci, ale cofnęły się za plecy matki. To bolało bardziej niż jej słowa. Spakowałem kilka rzeczy do torby i wyszedłem, czując się, jakby ktoś skasował mi nagle całe życie. Na dodatek, gdy dzwoniłem do Klaudii, odebrała tylko raz.

– Tomek, nie możemy się więcej widywać. To źle się skończy dla mnie w pracy. Wybacz... – I rozłączyła się bez pożegnania.

Straciłem wszystko naraz – rodzinę i bliską mi osobę.

Dla niej byłem przygodą

Zamieszkałem w wynajętej kawalerce na obrzeżach miasta. Gołe ściany, materac na podłodze, kilka kubków w kuchni. Cisza, której nie rozdzierał już dziecięcy śmiech ani dźwięczny i łagodny głos Agnieszki. Byłem sam. Próbowałem dzwonić jeszcze do Klaudii. Nie odbierała. Pisałem wiadomości, ale nie odpowiadała ani jednym słowem. W końcu przestałem próbować – zrozumiałem, że dla niej to była przygoda, dla mnie – upadek całego życia. Pewnego wieczoru spotkałem w barze Krzyśka, kolegę z pracy. Usiadł naprzeciwko mnie, widząc moją minę.

– Stary, wyglądasz, jakbyś przegrał wszystko – rzucił bez ogródek.

– Bo przegrałem – przyznałem. – Straciłem rodzinę, dzieci, a ta… Klaudia też się odcięła.

Krzyśek pokręcił głową.

– A czego się spodziewałeś? Romans w pracy to zawsze bomba z opóźnionym zapłonem. Teraz musisz nauczyć się żyć z tym, co zrobiłeś.

– Ale jak? – wyszeptałem.

– Nie wiem. Ale nie szukaj litości, bo i tak jej ode mnie nie dostaniesz.

Jego słowa bolały, ale były prawdziwe. Wyszedłem z baru, przeszedłem się pod dom, w którym już nie mieszkałem. Zobaczyłem zapalone światła w salonie, cienie ruszających się dzieci. Chciałem zapukać, powiedzieć im, że ich kocham... Ale wiedziałem, że drzwi się przede mną nie otworzą. Stałem więc jak obcy, patrząc na swoje dawne życie zza szyby.

Byłem cieniem samego siebie

Minęły miesiące, a ja wciąż mieszkałem sam w tej pustej kawalerce. Agnieszka złożyła pozew o rozwód, dzieci nie chciały ze mną rozmawiać. Czasem wysyłałem im wiadomości, ale zostawały bez odpowiedzi. W pracy byłem tylko cieniem samego siebie – zadania wykonywałem mechanicznie, unikałem spojrzeń kolegów. Klaudia dawno przestała istnieć w moim świecie, jakby nigdy jej nie było.

Wieczorami siadałem przy oknie z butelką piwa i patrzyłem na światła miasta. Myślałem o tym, jak niewiele trzeba, żeby stracić wszystko, co naprawdę się liczy. Jedna decyzja, jeden moment słabości, a całe życie rozsypuje się w pył. Czuję pustkę. Nie ma już obok mnie nikogo, kto powiedziałby: „dasz radę”. Zostały tylko wspomnienia – śmiech dzieci, dotyk Agnieszki, zapach domu, do którego nie mam już wstępu. Nigdy nie przypuszczałem, że coś, co wydawało się tylko chwilą zapomnienia, zamieni się w moje największe przekleństwo.

Tomek, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama