„Koleżanka z biura perfidnie kopała pode mną dołki. Poczułam, że muszę uciec z firmy i to najlepiej asap"
„W zespole był luźny klimat, ludzie po imieniu, śniadania zespołowe w środy, urodzinowe ciasta co miesiąc. Tak też poznałam Anię. Usiedliśmy razem na jednym z takich śniadań – wspominała, że też nie przepada za small talkiem, że woli konkrety. Z początku ją polubiłam – mówiła, co myśli, nie owijała w bawełnę. Miała w sobie siłę, której – nie będę ukrywać – trochę zazdrościłam".

- Redakcja
Zawsze powtarzano mi, że dobra atmosfera w pracy to podstawa – że to ludzie tworzą miejsce, nie odwrotnie. I rzeczywiście, kiedy zaczęłam pracę w naszej firmie – dużym, „nowoczesnym” biurze z otwartą przestrzenią, stolikami do ping-ponga i hasłami o współpracy wypisanymi kredą na tablicach – czułam się, jakby spełniało się moje marzenie.
Byłam sumienna, skupiona, może trochę cicha, ale naprawdę zależało mi na tej pracy. Lubiłam ją. Lubiłam to, że mogę kończyć zadania na czas, że mogę polegać na swojej organizacji i systematyczności. Byłam w tym dobra.
W zespole był luźny klimat, ludzie po imieniu, śniadania zespołowe w środy, urodzinowe ciasta co miesiąc. Tak też poznałam Anię. Usiedliśmy razem na jednym z takich śniadań – wspominała, że też nie przepada za small talkiem, że woli konkrety. Z początku ją polubiłam – mówiła, co myśli, nie owijała w bawełnę. Miała w sobie siłę, której – nie będę ukrywać – trochę zazdrościłam.
Z czasem jednak zauważyłam, że Ania nie tylko mówiła, co myśli – ona też lubiła, kiedy wszyscy robili to, co ona uważała za słuszne. To ona decydowała, kto pójdzie na lunch z kim, kto poprowadzi prezentację, kto „wpadnie” na jaki pomysł. Jej ulubione zdanie? „Ja już to dogadałam z szefem.” W praktyce oznaczało to, że ty już nie musisz mieć zdania.
Początkowo ulegałam. Łatwiej było powiedzieć „jasne, zrobię”, niż się stawiać. Zwłaszcza że, trzeba przyznać, Ania potrafiła być czarująca. Zawsze znajdowała sposób, żeby sprawić, że czułam się... zobowiązana. „Pomogłam ci z prezentacją – teraz twoja kolej.” „Zostałam za ciebie na spotkaniu, pamiętasz?”
Ale to nie były proste przysługi. To był układ. Zasada wzajemności. A kiedy raz się wyłamiesz... no właśnie.
Pierwszy poważny zgrzyt
Tamtego dnia siedziałam przy komputerze, skupiona na kończeniu raportu kwartalnego. Zbliżał się deadline, miałam pełną głowę liczb i wykresów. Nagle, zza mojego monitora, wyłoniła się Ania z uśmiechem, który znałam aż za dobrze. Trzymała w ręce plik dokumentów i opierała się niedbale o moje biurko.
– Natalia, mogłabyś rzucić okiem na to zestawienie? To tylko drobnostka. Przygotowałam wstęp, ale nie mam kiedy domknąć całości. Przecież zawsze sobie pomagamy – powiedziała tonem, który był zbyt lekki, jak na to, co chciała zrzucić.
Spojrzałam na jej papiery, potem na zegar w prawym rogu ekranu. Do końca dnia miałam trzy godziny, a byłam dopiero w połowie pracy.
– Wiem, Aniu, ale mam swoje rzeczy do zrobienia. Ten raport musi być gotowy do szesnastej. Nie dam rady teraz – odpowiedziałam ostrożnie, z nutą przeprosin w głosie.
Zacisnęła usta, jakby to, co powiedziałam, zupełnie jej nie pasowało.
– No trudno – rzuciła sucho. – Nie spodziewałam się tego po tobie.
Odwróciła się i odeszła bez słowa. Przez chwilę siedziałam nieruchomo, zastanawiając się, czy powinnam za nią zawołać, dodać jakieś „może później” albo „jak skończę”. Ale nie zrobiłam tego. Bo wiedziałam, że nie chodzi o pomoc. Chodziło o to, żeby się podporządkować.
Następnego dnia nie dostałam maila o porannym zebraniu zespołu. Dowiedziałam się o nim przypadkiem, gdy Marta zapytała mnie, czy przyniosłam prezentację. Nie wiedziałam, że mam ją przygotować. Kiedy przyszłam na salę, Ania już siedziała obok szefa, uśmiechnięta, z notatkami w dłoni. Nie spojrzała na mnie ani razu.
W kolejnych dniach zaczęłam dostrzegać kolejne „przypadki”. Ktoś wspominał o zadaniu, którego nie dostałam. Na grupowych czatach pojawiały się rozmowy bez mojego udziału. Spotkania, o których nikt mnie nie poinformował. Niektóre wiadomości dziwnie do mnie „nie dochodziły”.
W pracy, w której ceni się „otwartość i współpracę”, nagle zaczęłam czuć się jak ktoś obcy. Jakby jedno „nie” wystarczyło, żeby przekreślić całą moją lojalność.
Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę jedna odmowa mogła sprawić, że stałam się wrogiem numer jeden. Czy bycie asertywną było równoznaczne z brakiem lojalności? W mojej głowie kotłowało się od pytań, ale odpowiedzi wciąż nie przychodziły.
Czas na konfrontację
Zebrałam się w końcu na odwagę i podeszłam do Ani przy ekspresie do kawy. Stała tam jak zwykle, w swoim eleganckim płaszczu, przewracając ekran telefonu palcem z miną, która mówiła: „nie przeszkadzaj, jeśli nie musisz”.
– Zauważyłam, że nie dostałam zaproszenia na ostatnie zebranie... – powiedziałam cicho, starając się brzmieć neutralnie.
Uniosła wzrok znad ekranu i uśmiechnęła się z udawaną troską.
– Pewnie coś przegapiłaś. Trzeba być bardziej uważnym – odpowiedziała i wróciła do telefonu, jakby rozmowa się zakończyła.
Zamarłam. Nic więcej nie powiedziała. Jakby to, że coś „przegapiłam”, było oczywiste i tylko moja nieuwaga mogła być tego przyczyną. Wróciłam do biurka, z bijącym sercem i tą jedną myślą: przecież zawsze sprawdzam maile, jestem punktualna, zorganizowana, nigdy nie zapominam o spotkaniach.
Zaczęłam wątpić w siebie. Może faktycznie coś przeoczyłam? Może byłam zbyt spięta, zbyt skupiona na sobie, na pracy, na detalach, i coś mi umknęło? Ale to się działo zbyt często. Jedna nieprzekazana informacja mogłaby być przypadkiem. Trzy – już nie.
Postanowiłam pójść do szefa. Nie lubię skarżenia, ale potrzebowałam jasności, czegokolwiek.
– Cześć, masz chwilę? – zapytałam, stając w drzwiach jego gabinetu.
– Jasne, wejdź – odsunął papiery i spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem.
– Chciałam porozmawiać o sytuacji w zespole. Zauważyłam, że nie dostaję niektórych informacji. Nie zaprasza się mnie na spotkania, a Ania... no cóż, odkąd odmówiłam jej przysługi, coś się zmieniło.
Westchnął i pokiwał głową, jakby już wcześniej o tym słyszał.
– Widziałem, że są między wami napięcia. Może spróbuj być bardziej otwarta?
Zamilkłam. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.
– To nie ja ją izoluję. To ona mnie ignoruje – powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
Szef podrapał się po brodzie i spojrzał na mnie z wyraźnym zmęczeniem.
– Czasem każdy zespół przechodzi trudniejsze momenty. Spróbujcie się dogadać. Na pewno dasz radę.
Wyszłam z gabinetu z uczuciem, jakby ktoś wyciągnął ze mnie powietrze. Mój problem został wrzucony do worka z napisem „typowe babskie przepychanki”, a ja – zostawiona sama sobie.
Zaczęłam się starać bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Uśmiechałam się, pomagałam, byłam miła nawet wtedy, gdy miałam ochotę zniknąć z biura. Zgodziłam się pomóc Ani przy prezentacji, chociaż wiedziałam, że to nie moja sprawa. Powiedziała tylko: „no proszę, wracasz do formy” i oddaliła się bez podziękowania.
Liczyłam, że może to coś zmieni, że pokażę zespołowi, że nie jestem konfliktowa. Ale było już za późno. Ania zdążyła zadbać o swoją wersję opowieści – tę, w której byłam trudna, zamknięta, niechętna współpracy. Koledzy z zespołu robili się coraz bardziej zdystansowani. Rozmowy milkły, gdy wchodziłam do kuchni. Nikt już nie pytał, czy mam ochotę dołączyć do lunchu.
W pewnym momencie usiadłam sama w kącie firmowej kuchni, z herbatą w dłoni i patrzyłam na resztę, jak rozmawiają, śmieją się, planują kolejne zadania. Nikt mnie nie zauważył.
To nie była walka, którą mogłam wygrać. Nie grałam według jej zasad. A tutaj to najwyraźniej była jedyna droga, by przetrwać.
Miarka się przebrała
To był zwykły wtorek. Przyszłam do biura punktualnie, jak zawsze. Otworzyłam skrzynkę mailową i zamarłam. Wszyscy dostali nowe materiały do prezentacji, która miała się odbyć za godzinę. Wszyscy – tylko nie ja.
Wyszłam z pokoju i podeszłam do Magdy z zespołu.
– Wiesz coś o zmianach w projekcie?
Popatrzyła na mnie dziwnie, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
– Ania mówiła, że już z tobą to ustalała... – powiedziała cicho, unikając mojego wzroku.
– Nie, nikt nic mi nie mówił.
Magda tylko skinęła głową i szybko wróciła do komputera. Zobaczyłam kątem oka, jak dwie inne osoby spoglądają na mnie i szepczą coś między sobą.
Wróciłam do biurka i patrzyłam w ekran, nie widząc żadnych liter. Poczułam, że już nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku. Otworzyłam nowy dokument i zaczęłam pisać wypowiedzenie. Bez żalu, bez wahania. Tego dnia nie mówiłam już z nikim. Wydrukowałam dokument, podpisałam i złożyłam go na biurku szefa, gdy nikogo nie było w gabinecie. Po prostu wyszłam. Tak po cichu, jak zaczynałam.
Nie dam się wciągnąć w cudze gry
Zostawiłam za sobą biurko z widokiem na park, skrzynkę mailową pełną niedopowiedzianych wiadomości i ludzi, którzy na koniec nawet nie zauważyli, że zniknęłam. Nie zabrałam nic oprócz własnego spokoju. Przez pierwsze dni nie potrafiłam się przyzwyczaić do tej ciszy. Budziłam się wcześnie, tak jakbym miała zaraz sprawdzić plan dnia, odpisać na coś, przygotować coś dla kogoś.
Ale nie musiałam. Już nie.
Wciąż bywały momenty, gdy wracały pytania. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Być mniej bezpośrednia, bardziej uległa, nie podpaść? Ale wtedy przypominałam sobie tamtą scenę, gdy po raz pierwszy powiedziałam „nie”. I uświadamiałam sobie, że to był jedyny moment, w którym naprawdę byłam sobą.
Wyszłam z tej firmy z łatką „trudnej”. I pewnie długo jeszcze taka będę w ich oczach. Ale wolę być trudna niż podporządkowana.
Nie wiem, co dalej. Może będzie trudno. Ale już nigdy nie dam się wciągnąć w cudze gry. I nigdy nie pozwolę, by ktoś decydował o moim miejscu tylko dlatego, że powiedziałam „dość”. Nie żałuję. Naprawdę nie.
Natalia, 33 lata
Czytaj także:
- „Koleżanka z pracy urządziła urodziny i wystawiła każdemu rachunek. Po tym, co zrobiłam, nikt mnie już nie zaprosi”
- „Kolega z pracy był zazdrosny o awans. Rozsiał o mnie straszne ploty, ale sam się przekonał, że zła karma zawsze wraca”
- „Koleżanka z pracy jest natrętna jak chwast. Rozsiewa ploty gdzie popadnie, a potem patrzy, jak wszyscy się kłócą”