Reklama

Zawsze miałam wrażenie, że jestem błędem systemu. Pracuję w marketingu, w jednej z tych ogromnych korporacji, gdzie open space to dżungla dźwięków, a codzienne small talki są rytuałem równie obowiązkowym jak raporty kwartalne. Niby robię to, co lubię – tworzę strategie, piszę hasła, analizuję dane – ale od lat czuję się jak cień przesuwający się między biurkami.

Reklama

To nie był mój świat

Zespół? Idealna paczka z reklamówki. Zgrani, wygadani, wiecznie zadowoleni z siebie. Mają swoje inside jokes, grupowe lunche, spotkania po pracy, gdzie pije się prosecco i wrzuca relacje z filtrem „xoxo”. Ja zawsze „nie mogłam”, „musiałam coś załatwić”, „miałam jogę”. A tak naprawdę – chowałam się w domu, z książką i herbatą. Cisza jest moją ulubioną rozmową.

Gdy pojawiło się zaproszenie na urodziny Julii, jednej z tych zawsze uśmiechniętych dziewczyn z działu, od razu wiedziałam, że to nie dla mnie. „Zapraszam wszystkich z teamu! Będzie super klimat, pyszne jedzenie, winko i śmiech do rana!” – pisała. Nawet się dobrze nie znałyśmy, a ja miałabym kupować jej prezent?

Zamknęłam wiadomość i westchnęłam. Może nie zauważy, jak nie przyjdę. Ale chwilę później Agata podeszła do mnie przy ekspresie.

– No weź, nie rób siary. Idą wszyscy. Co ci szkodzi?

Spojrzałam na nią, próbując wymusić uśmiech.

– Ja po prostu… nie przepadam za takimi imprezami – wymamrotałam.

– To tylko kolacja, nie operacja na otwartym sercu. Pomyśl o tym jak o networkingu – dodała z uśmiechem. – I weź coś ładnego Julce. Coś fajnego, żeby nie było przypału.

Nie chciałam iść

Nie miałam ochoty, ale… „wszyscy mają być”. A ja byłam zmęczona byciem wyjątkiem.

Restauracja była jedną z tych miejscówek, które mijasz w drodze do pracy i myślisz sobie: „kiedyś, jak będę bogata, wejdę tam chociaż na deser”. Wysokie sufity, złote detale, półmrok, w którym wszystko wyglądało drożej.

Kelnerzy w czarnych koszulach przemykali między stolikami z butelkami wina, których nazw nie umiałabym nawet przeczytać. Przyszłam punktualnie, ale i tak większość była już na miejscu. Julia siedziała na środku, z koroną na głowie, jakby to były jej osiemnaste urodziny, nie dwudzieste ósme. Uśmiechnięta, otoczona prezentami.

Rozglądałam się za miejscem i przez chwilę czułam się jak intruz na weselu nieznajomego. W końcu usiadłam obok Kuby z HR-u. Nie znałam go dobrze, ale był wystarczająco neutralny. Rozmawiali o tym, kto co kupił Julii. Torebka od Kasi, voucher do spa od Pawła i jego dziewczyny, srebrna bransoletka od całej sekcji digitalu. Kiedy przyszła kolej na mnie, zająknęłam się.

– Książkę… starą edycję z lat osiemdziesiątych – powiedziałam, czując jak policzki robią mi się ciepłe.

Kuba spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, który miał być pewnie uprzejmy, ale wyszedł ironicznie.

– No, na pewno się ucieszyła – rzucił i wrócił do rozmowy z kimś innym.

Nie mogłam uwierzyć

Czułam się jak widz zza szyby, jakby ich świat był serialem, a ja nie dostałam roli, tylko pozwolenie, żeby przez chwilę popatrzeć z daleka. Julia przyjęła moją książkę z uprzejmym uśmiechem i szybko odłożyła ją na stos.

Siedziałam tam, próbując wyglądać na zajętą jedzeniem, licząc minuty do końca. A jednak zostałam. Może chciałam mieć choć przez chwilę złudzenie, że należę.

Gdy przyszło do płacenia, było już po dwudziestej drugiej. Część osób zdążyła już wyjść, ale większość wciąż siedziała przy stole, śmiejąc się z anegdot Julii o najgorszych randkach na Tinderze. Kelner pojawił się z uśmiechem i zaskakująco grubą teczką, którą rozłożył na stole.

– Mamy jeden rachunek, rozdzielony po równo. Wychodzi po czterysta pięćdziesiąt osiem złotych od osoby – powiedział spokojnie, jakby to była najzwyklejsza suma na świecie.

Na sekundę wszystko zamarło. Przynajmniej dla mnie. Spojrzałam na rachunek, potem na swoje danie – makaron, który kosztował osiemdziesiąt złotych. Nie piłam wina, nie jadłam deseru, nie brałam przystawek. Nie śmiałam się z ich żartów, nie robiłam zdjęć tortu. Czułam, jak coś mnie dusi od środka.

– Przepraszam – powiedziałam cicho, ale wystarczająco głośno, by zamilkli. – Nie zapłacę za czyjeś przyjęcie.

To był skandal

Kilka par oczu zwróciło się na mnie. Julia uniosła głowę znad prezentów.

– Karolina, co ty robisz?

– Mam płacić za wino, którego nie piłam? – zapytałam, już nieco pewniej.

Cisza. Ktoś chrząknął. Ktoś inny spojrzał na telefon, udając, że nie słyszy. W końcu odezwał się ktoś z końca stołu, nie pamiętam kto.

– Serio? Mogłaś wcale nie przychodzić.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Serce waliło mi jak oszalałe, ale nogi same się podniosły. Wzięłam torebkę i spojrzałam na kelnera.

– Proszę policzyć tylko moje danie. Zapłacę kartą.

Wyszłam bez słowa więcej. Na zewnątrz powietrze było chłodne i rześkie. Szłam szybko, nie patrząc za siebie. Wiedziałam, że właśnie przekroczyłam granicę, po której nie ma powrotu.

W poniedziałek biuro było ciche. Gdy weszłam, nikt nie spojrzał w moją stronę. Nikt nie rzucił zwyczajowego „hej”. Przy ekspresie do kawy Agata odwróciła wzrok, a Paweł z digitalu nagle miał coś bardzo ważnego do zrobienia na telefonie.

– Agata, mogę chwilę? – zapytałam cicho.

Unikali mnie

Spojrzała na mnie, jakby się wahała, ale kiwnęła głową. Przez chwilę milczałyśmy, aż w końcu odezwałam się pierwsza.

– Wiem, że źle to wyszło. Ale naprawdę nie mogłam udawać, że wszystko jest w porządku. Czułam się obca.

Agata westchnęła i skrzyżowała ramiona.

– Ale mogłaś to powiedzieć inaczej. Nie publicznie. Zrobiłaś z siebie wroga.

– Nie chciałam być wrogiem. Chciałam być sobą. Chciałam przestać udawać, że należę do grupy, której nie rozumiem. Wszyscy mówią o „byciu sobą”, ale tylko jeśli to nie przeszkadza innym.

Agata patrzyła przez chwilę w podłogę, potem na mnie.

– Myślałam, że jak raz pójdziesz, to się jakoś przełamiesz. Ale może nie powinnam cię namawiać.

– Może nie powinnaś. Ale nie jesteś winna. Po prostu nie rozumiem, dlaczego za akceptację trzeba płacić.

Nie odpowiedziała. Mikrofalówka piknęła. Zabrała pudełko i wyszła.

Może to był czas na zmianę. Na środowisko, gdzie nie trzeba grać, by być częścią zespołu. Miejsc, gdzie może nie ma open space’u, ale może da się oddychać.

Karolina, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama