„Koleżanka zarabiała 800 zł więcej za podlizywanie się szefowi. Musiałam coś zrobić, by nie czuć się więcej śmieciem”
„Kiedyś myślałam, że solidność to największa wartość, jaką można dać pracodawcy. Że jeśli będziesz robić swoje, bez jęczenia, bez dram, to ludzie to zobaczą. Docenią. Może nie od razu, ale kiedyś. A potem awansujesz. Albo, chociaż usłyszysz, że robisz dobrą robotę. Myślałam, że pokora to siła”.

- Redakcja
Od ponad siedmiu lat pracuję w tej samej firmie jako specjalistka do spraw marketingu. Mój dzień wygląda zawsze tak samo: przychodzę kilka minut przed ósmą, robię sobie zieloną herbatę w kubku z pękniętym uchem i siadam przy biurku w rogu na open space’ie. Mam swój ulubiony notes, w którym zapisuję wszystko, nawet oczywistości. Nie dlatego, że muszę – po prostu tak się czuję bezpieczniej. Lubię porządek. Lubię nie rzucać się w oczy.
Kiedyś myślałam, że solidność to największa wartość, jaką można dać pracodawcy. Że jeśli będziesz robić swoje, bez jęczenia, bez dram, to ludzie to zobaczą. Docenią. Może nie od razu, ale kiedyś. A potem… potem awansujesz. Albo chociaż usłyszysz zwyczajne: „dobra robota”. Z moim szefem – Arturem – nie miałam nigdy bliższego kontaktu. On traktował mnie poprawnie, ale chłodno. Zawsze rzeczowy, nigdy nie pytał o nic poza projektami.
Kiedy miałam urodziny, podpisał się na kartce bez słowa, choć dla Kingi potrafił zamówić tort z personalizowanym napisem. A Kinga? Siedzi biurko obok. Jest wygadana, pewna siebie, czasem aż za bardzo. Nosi marynarki w odcieniach, których nigdy bym się nie odważyła założyć – pomarańcz, fuksja, limonka. Potrafi wejść do gabinetu szefa bez pukania i rzucić:
– Artur, mam lepszy pomysł niż to, co zaproponowałeś na spotkaniu.
I wiecie co? On jej słucha. Ja tak nie potrafię. Zawsze najpierw pięć razy analizuję, co powiedzieć, a potem i tak milczę. Bo przecież… po co się wychylać? Ale ostatnio coś zaczęło mi zgrzytać. Może to przez to, że wieczorami, kiedy wracam do mieszkania, nie czuję już satysfakcji. Tylko zmęczenie. Pustkę. A może przez to, że zaczęłam się zastanawiać, jak długo jeszcze będę taka „miła”? Taka cicha, lojalna, bezproblemowa? Jak długo jeszcze nie będę walczyć o swoje?
Dostawała 800 zł więcej
Zdarzyło się to przypadkiem, jak większość rzeczy, które naprawdę coś zmieniają. Wyszłam wcześniej z kuchni, bo przypomniałam sobie, że muszę sprawdzić coś w arkuszu, a tam – w kuchni – stała Kinga i Paulina z HR. Przechodząc obok, usłyszałam tylko strzępek rozmowy, ale wystarczyło. Paulina ściszonym głosem powiedziała:
– No i dobrze, że się odezwałaś wtedy. Dzięki temu masz te osiem stówek więcej.
Zatrzymałam się tuż przy automacie z wodą, udając, że nalewam sobie szklankę. Kinga odpowiedziała śmiechem, po czym dorzuciła:
– Trzeba umieć się sprzedać, nie?
Nie słyszałam reszty. Nogi same zaprowadziły mnie do biurka, ale palce długo nie potrafiły znaleźć klawiszy. Serce zaczęło bić szybciej, a gardło jakby się zacisnęło. Osiemset złotych. Różnica. Za tą samą pracę. Dla tego samego stanowiska. Po południu, kiedy wszyscy zaczęli się zbierać, podeszłam do gabinetu Artura. Zapukałam. Krótko, dwa razy. Weszłam. Stał przy oknie, rozmawiał przez telefon, ale kiedy mnie zobaczył, gestem zaprosił do środka. Po chwili odłożył telefon i spojrzał na mnie pytająco. Zanim zdążyłam się wycofać, powiedziałam to:
– Panie Arturze, czy mogę zapytać… czy to prawda, że Kinga zarabia więcej ode mnie?
Spojrzał na mnie bez emocji. Jakby analizował liczby w Excelu, a nie człowieka.
– Tak. Bo ona się lepiej sprzedała na rozmowie.
Przez moment nie zrozumiałam. Myślałam, że usłyszę coś o stażu, projektach, zakresie obowiązków. Ale nie. To jedno zdanie rozjechało mnie jak ciężarówka. Nic nie powiedziałam. Wyszłam. Usiadłam przy biurku i udawałam, że coś piszę, chociaż patrzyłam tylko w pusty ekran. Zaczęłam sobie przypominać te wszystkie dni, kiedy zostawałam dłużej, bo trzeba było poprawić grafikę do kampanii. Te weekendy, kiedy przeglądałam raporty, żeby coś podpowiedzieć zespołowi. Wszystkie te momenty, kiedy mówiłam: „jasne, mogę to zrobić”, chociaż byłam zmęczona i chciałam po prostu wyjść.
Kiedyś myślałam, że pokora to siła. Teraz miałam wrażenie, że była tylko ciszą, w której inni mówili za mnie. Nie bolało mnie tylko to, że zarabiałam mniej. Bolało mnie, że byłam przezroczysta. Że to wszystko, co zrobiłam przez te lata, nie miało znaczenia, bo nie „sprzedałam się” wystarczająco dobrze. I po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że jeśli nie zawalczę o siebie teraz, to nie zrobię tego już nigdy.
Poczułam dziwną wolność
Zadzwoniłam do Asi tego samego wieczoru. Wiedziała, że coś się stało, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Umówiłyśmy się w naszej ulubionej kawiarni, tej z miękkimi fotelami i szumem ekspresu, który zawsze przykrywał wszystkie niepotrzebne słowa. Czekała już na mnie przy stoliku, sącząc małą czarną. Gdy tylko usiadłam, spojrzała na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby widziała, że coś we mnie pękło.
– Mów – rzuciła krótko.
Nie musiała powtarzać. Powiedziałam jej wszystko. O tym, co usłyszałam. O tej rozmowie w kuchni. O odpowiedzi Artura. O tym, jak poczułam się jak mebel w biurze – praktyczny, wygodny, ale bez znaczenia. Asia wciągnęła powietrze przez zęby i popatrzyła na mnie jak matka, która właśnie dowiedziała się, że ktoś uderzył jej dziecko.
– Ty się zawsze boisz. A co, jeśli to czas się przestać bać?
– Ale jak… przecież ja nie mam nic innego – powiedziałam cicho.
– Masz. Masz siebie. CV piszesz dziś wieczorem.
Patrzyłam na nią zdziwiona. Mówiła twardo, bez litości, ale też z czymś, czego mi od dawna brakowało. Z pewnością.
– Nie pisałam CV od lat – westchnęłam.
– To napiszesz. Dzisiaj. A jutro mi wysyłasz do sprawdzenia. Monia, błagam cię. Ile jeszcze dasz się tłamsić? To, co się wydarzyło, to nie przypadek. To lustro. W końcu musiałaś w nie spojrzeć.
Zamówiła mi zieloną herbatę, chociaż zwykle brałam cappuccino. Wzięłam pierwszy łyk i nagle poczułam, jak coś się rozluźnia w środku. Nie dlatego, że wiedziałam, co mam robić, tylko dlatego, że ktoś to we mnie zobaczył. Tę moją złość. Tę niesprawiedliwość. Tę ciszę, w której latami trzymałam swój głos. Wróciłam do mieszkania i usiadłam przy biurku. Wzięłam laptopa. Otworzyłam nowy dokument. Pusty ekran był przerażający, ale jeszcze bardziej przerażało mnie to, że miałabym dalej robić wszystko tak samo. Bez zmian. Bez słów. Pierwszy raz od dawna poczułam coś, co przypominało wolność. Nie była jeszcze duża. Raczej nieśmiała. Ale była. I miała moje imię.
Nie czułam triumfu
Minął miesiąc. Wysłałam kilka CV, ale bez wielkich nadziei. Robiłam to po cichu, z duszą na ramieniu, jakbym to nie ja szukała pracy, tylko ktoś obcy pod moim nazwiskiem. W międzyczasie chodziłam do biura jak zwykle. Z uśmiechem. Ze spokojem. Przynajmniej na zewnątrz. Bo w środku gotowało się we mnie wszystko, czego latami nie umiałam nazwać.
Pewnego dnia dostałam maila od firmy, o której kiedyś tylko czytałam. Zaproszenie na rozmowę. Przez chwilę myślałam, że to pomyłka. Ale nie. Sprawdziłam trzy razy. Potem jeszcze raz. Miałam rozmowę online dwa dni później. Spóźniłam się minutę, bo drżały mi ręce, ale Justyna – rekruterka – od razu mnie uspokoiła. Miała ciepły głos i mówiła rzeczowo, jakby znała mnie od dawna.
– Pani doświadczenie mówi samo za siebie. Dobrze, że pani się odezwała.
– Naprawdę? – spytałam, nie wierząc.
– Zdecydowanie. W tej branży trzeba ludzi takich jak pani.
Nie powiedziała „pracowitych”, nie powiedziała „grzecznych”, tylko „ludzi”. Poczułam, jakby pierwszy raz ktoś zobaczył we mnie nie funkcję, nie stanowisko, tylko osobę. Trzy dni później dostałam ofertę. Lepsze wynagrodzenie, elastyczne godziny, dodatkowe dni wolne, benefity. Ale to nie one mnie wzruszyły. W liście powitalnym napisali, że „cieszą się, że do nich dołączę”. Cieszą się. Ktoś się cieszy na mnie. Złożyłam wypowiedzenie. Artur poprosił mnie do gabinetu. Siedział przy biurku, jak zwykle opanowany. Spojrzał na dokument, a potem na mnie.
– Monika… możemy porozmawiać? Dam ci podwyżkę. Nawet wyższą niż Kindze.
Patrzyłam na niego chwilę. Dłużej niż powinnam. I w końcu powiedziałam:
– Nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o to, jak się Pan do mnie odnosił.
Nie protestował. Może się tego spodziewał. Może miał już dość ludzi takich jak ja – przezroczystych, cichych, którzy w końcu milkną do końca albo... wstają i wychodzą. Kiedy wyszłam z jego gabinetu, nie czułam triumfu. Nie było we mnie potrzeby zemsty. Była cisza. Ale taka inna niż wcześniej. Cisza, w której w końcu było miejsce na mnie.
Wreszcie zawalczyłam o siebie
Pierwszego dnia w nowej pracy przyszłam za wcześnie. Oczywiście. Siedziałam w kawiarni piętro niżej z małą kawą i patrzyłam na windę, która co chwilę zjeżdżała i wracała na górę. Zastanawiałam się, co będzie, jeśli nie dam sobie rady. Jeśli się pomylili. Jeśli tylko im się wydawało, że jestem dobra. Gdy w końcu wjechałam na piętro i stanęłam przed recepcją, od razu podeszła do mnie młoda dziewczyna w szarym swetrze i z przyklejonym do twarzy uśmiechem.
– Monika? Czekaliśmy na Ciebie. Super, że do nas dołączyłaś.
Podała mi identyfikator. Wzięłam go jak coś kruchego.
– Mam nadzieję, że się sprawdzę – powiedziałam, próbując brzmieć pewnie.
– Nie musisz nic udowadniać. Masz tu swoje miejsce – odpowiedziała spokojnie. Jakby to była oczywistość. Jakby nie trzeba było tego w ogóle uzasadniać.
Justyna, ta sama rekruterka, przywitała mnie osobiście. Zaprowadziła do mojego stanowiska, pokazała, gdzie są kuchnia, łazienka, pokój do odpoczynku. Nie brzmiało to jak oprowadzanie po muzeum, tylko jak zapraszanie do czyjegoś domu. Przez cały dzień ktoś do mnie podchodził. Pytał, czy wszystko w porządku, czy pomóc z programem, czy wiem, jak się zalogować do systemu. Czułam się, jakby każdy szczegół był zaplanowany po to, żebym nie poczuła się obco. A mimo to i tak byłam spięta. Tego nie da się wyłączyć jednym kliknięciem. Na lunchu usiadłam trochę z boku, ale dziewczyna z działu obok przesunęła się i zawołała mnie gestem.
– Nie siedź tam sama. Chodź. Powiesz nam coś o sobie?
Powiedziałam niewiele. Ale pierwszy raz od dawna nie miałam wrażenia, że ktoś mnie ocenia. Nikt nie pytał o osiągnięcia. Interesowało ich, czy wolę lato czy zimę. Co lubię robić po pracy. Czy mam kota. Po powrocie do domu zdjęłam buty i po prostu usiadłam. Przez chwilę siedziałam tak w milczeniu, z zamkniętymi oczami. Byłam zmęczona, ale inaczej niż zwykle. Nie ze znużenia, tylko z napięcia, które teraz powoli ze mnie schodziło. Zrozumiałam, że wciąż się boję. Ale ten lęk już mnie nie paraliżuje. Teraz to tylko echo. Gdzieś z tyłu. Bo po raz pierwszy nie bałam się zawalczyć o siebie. I nie przegrałam.
Monika, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec zostawił nas, gdy miałam 6 lat. Na jego pogrzebie odkryłam, że bawił się w tatusia gdzie indziej”
- „Wstydziłam się, bo był młodszy ode mnie o 10 lat. Dał mi jednak coś, czego mój były mąż nie potrafił przez lata”
- „Podałam mu ulubiony krem z dyni, a on mi zaserwował gorzką prawdę. To był nasz ostatni wspólny obiad”