„Koleżanki szydzą, że jem obiadki od matki, a nie lunch z cateringu. Wytykają mi pochodzenie, a same mają słomę w butach”
„W open space pachnie perfumami z górnej półki i kawą z ekspresu, ale mój świat pachnie ogórkową. Trzymam ją w dolnej szufladzie biurka, razem z bigosem i gołąbkami. W słoikach, które dała mi mama”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam udawać kogoś, kim nie jestem. Może wtedy, gdy pierwszy raz włożyłam ołówkową spódnicę i rozpuściłam włosy prostownicą. Albo kiedy na onboardingowej prezentacji powiedziałam, że moją pasją jest joga, choć nigdy w życiu nie stanęłam na macie. Wiem tylko, że w tej szklanej wieży, na czternastym piętrze warszawskiego biurowca, z każdym dniem stawałam się mniej sobą.
Chciałam coś osiągnąć
Pracuję w dziale marketingu dużej korporacji. W open space pachnie perfumami z górnej półki i kawą z ekspresu, ale mój świat pachnie ogórkową. Trzymam ją w dolnej szufladzie biurka, razem z bigosem i gołąbkami. W słoikach, które dała mi mama, owijając każdy starą gazetą, żeby się nie stłukły. Podgrzewam je w mikrofalówce, gdy nikt nie patrzy. Jem ukradkiem.
Wokół mnie dziewczyny jak z katalogu: Magda z gładką twarzą i szpilkami od Prady, Kasia, która nie zjada nic poza zielonym smoothie, i Sylwia, co mówi „om nom nom” do ciastek w kształcie makaroników. Ich biurka są czyste jak operacyjne sale, moje – zagracone: krem do rąk z Rossmanna, karteczka z odręcznie napisanym „kocham cię, córciu!” przyklejona taśmą.
Czasem słyszę ich komentarze. Udają, że nie do mnie. Ale przecież wiem.
– O matko, kto tu znowu podgrzewa kapustę?
– Kinga, znowu coś swojskiego?
Wtedy chciałabym zniknąć. Albo cofnąć się w czasie i nie brać tego słoika. Ale potem przypominam sobie głos mamy:
– Córuś, zjedz. Żebyś miała siłę do tej swojej ważnej pracy.
I robi mi się tak dziwnie… Bo nie wiem, czy bardziej mnie boli to, że się wstydzę, czy to, że nie potrafię już powiedzieć głośno: tak, to moje flaki, i co z tego?
Wstydziłam się
Tego dnia miałam wyjątkowo zły nastrój. Metro się spóźniło, kawa z automatu była zimna, a mój laptop zawiesił się trzy razy, zanim zdążyłam zalogować się do systemu. Słoik z flakami wyjęłam z torby dopiero około jedenastej, kiedy zaczęło mi burczeć w brzuchu. Pachniały intensywnie, jak zawsze. Pomyślałam, że podgrzeję je tylko chwilę, może zapach nie zdąży rozejść się po całej kuchni. Wsunęłam się do pomieszczenia cicho, mając nadzieję, że nikogo tam nie będzie.
Kiedy mikrofalówka zaczęła buczeć, usłyszałam, jak drzwi się otwierają. Magda, Kasia i Sylwia. Wpadły z rozmową, śmiechem, całą tą swoją lekkością, której ja nie potrafiłam nawet udawać.
– Serio, flaki? Jakbyśmy były w barze mlecznym – Kasia prychnęła, zerkając w stronę mikrofalówki.
– Powinnaś sobie wynająć lodówkę gdzieś w stodole – dodała Sylwia, nie kryjąc rozbawienia.
Zamarłam. Serce mi waliło, jakbym właśnie miała wystąpić na scenie bez tekstu. Stałam tam jeszcze chwilę, słysząc, jak śmieją się i komentują kolejne dania „z domku”. Mówiły o kimś innym, ale przecież wiedziałam, że chodziło o mnie.
Uważały się za lepsze
Wróciłam do biurka, jakby nic się nie stało, ale ręce mi się trzęsły, gdy próbowałam pisać maila. Łzy napływały do oczu, lecz nie pozwoliłam im spłynąć. Przełknęłam je razem z kawałkiem dumy, której i tak już mi wiele nie zostało.
Po pracy weszłam do mieszkania, nie zdejmując nawet butów. Wyjęłam z lodówki kolejny słoik. Zdjęłam pokrywkę, wsadziłam jedzenie do mikrofalówki. Kiedy zawyła, otworzyłam drzwiczki jeszcze zanim zdążyła pisnąć drugi raz. Wzięłam słoik i zjadłam zawartość na stojąco, przy zlewie, patrząc w jedno miejsce. Smak był dokładnie taki sam jak zawsze – mocny, tłusty, ciepły. I tylko głos mamy w głowie robił się cichszy.
Od tamtego dnia unikałam wzroku koleżanek. Czasem miałam wrażenie, że Sylwia specjalnie siada obok, tylko po to, by kręcić nosem i patrzeć znacząco na Kasię. Wieczorami wracały wspomnienia. Ja i mama przy kuchennym stole, pierogi z mięsem, podsmażona cebulka, śmiech. W domu było gwarno, pachniało ziołami i smażonym masłem. A teraz? W pracy – biel, szkło, cisza. Wszyscy uśmiechnięci, ale zimni. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę.
– Magda, może jutro zjemy razem?
Zaskoczyłam ją. Przestała pisać na chwilę, spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
– Oj wiesz, my z dziewczynami idziemy na ramen… Ale może innym razem?
Uśmiechnęłam się sztucznie. Znowu się nie udało.
Miałam dość
W kuchni było pusto. Wsunęłam słoik z ogórkową do mikrofalówki, starając się nie robić hałasu. Przez chwilę pomyślałam, że może dziś się uda. Że nikt nie wejdzie, nie powie nic przykrego. Już miałam siadać, gdy drzwi otworzyły się z hukiem.
– O, znów polska tradycja? – rzuciła Sylwia i sięgnęła po swoją sałatkę z tofu.
Spojrzałam na nią, nie spuszczając wzroku.
– Smacznego. Pachnie… sentymentalnie – dodała z przekąsem, wpychając widelec do ust.
Nie wytrzymałam.
– Wiesz co, przynajmniej nie udaję kogoś, kim nie jestem – powiedziałam ostro, nie odwracając głowy.
Zamilkła. Atmosfera zrobiła się gęsta. Wyszłam z kuchni z podgrzaną zupą i czułam, że wszyscy patrzą, choć nikt nie odezwał się słowem.
Wieczorem w domu otworzyłam ostatni słoik. Flaki. Usiadłam przy oknie, jadłam powoli. Czułam, że coś się we mnie przestawia. Jeszcze nie wiedziałam co, ale wiedziałam, że nie będzie już tak samo.
To był inny świat
W weekend pojechałam do domu. Pociąg się spóźnił, autobus wiał klimatyzacją na maksa, ale gdy tylko weszłam do kuchni, zrobiło się ciepło. Mama właśnie wyjmowała sernik z piekarnika. Pachniało tak, jak wtedy, gdy byłam mała i wszystko wydawało się prostsze.
– Zapakować ci do Warszawy? – zapytała, odkładając rękawicę na blat.
Milczałam przez chwilę. Chciałam powiedzieć jej, żeby nic nie pakowała. Że mam już dość słoików, dość tłumaczeń, dość tej walki. Ale zamiast tego tylko skinęłam głową.
Wieczorem poszłyśmy na spacer. Pola pachniały mokrą ziemią, w oddali słychać było psy sąsiada. Szłam obok mamy, cicho.
– Dobrze tam w tej Warszawie? – zapytała, jakby mimochodem.
– Dobrze, mamo. Tylko ludzie trochę inni – odpowiedziałam, patrząc na znajome drzewa.
Nie powiedziałam jej o flakach, o Sylwii, o wstydzie. Bo jak wytłumaczyć, że jedzenie, które miało dawać siłę, stało się powodem do ukrywania się?
Kinga, 28 lat
Czytaj także:
- „Ożeniłem się z biedaczką o wielkim sercu. Rodzice nie rozumieją, że wypchany portfel nie świadczy o człowieku”
- „W spadku po bracie wziąłem sobie szwagierkę. Rodzice powinni skakać z radości, bo wszystko zostało w rodzinie”
- „Wszyscy liczyliśmy na hojny spadek, ale matka zakpiła z nas zza grobu. Przez lata zmienialiśmy jej pieluchy na marne”