Reklama

Mam na imię Anna. Mam 35 lat, jestem mamą ośmioletniej Julii i żoną Piotra. Od zawsze starałam się wychowywać naszą córkę tak, by wiedziała, że rzeczy materialne to tylko dodatek, nie cel sam w sobie. Mimo że żyjemy wygodnie – oboje pracujemy, nie brakuje nam pieniędzy – pilnuję, by Julia umiała cieszyć się z rzeczy prostych: wspólnego spaceru, domowego ciasta z truskawkami, śpiewu ptaków w parku. Bo wiem, jak łatwo zatracić się w tym wyścigu prezentów, dobrych marek i kasy.

Reklama

Kiedy zbliżała się jej Pierwsza Komunia, serce mi się ściskało. Nie dlatego, że się martwiłam, tylko dlatego, że chciałam, by to był dzień duchowego przeżycia. Dzień, w którym Julia poczuje coś głębszego, a nie tylko rozpakuje koperty z pieniędzmi i przeliczy, ile zebrała.

– Piotrek, musimy im powiedzieć. Wszystkim. Nie chcę kopert. Nie chcę, żeby moja córka kojarzyła Komunię z pieniędzmi – mówiłam pewnego wieczoru do męża, gdy siedzieliśmy w kuchni z herbatą.

– Ale wiesz, że nie wszyscy to zrozumieją... Dla wielu ludzi prezent to wyraz miłości. Zwłaszcza dla mojej mamy. I twojej siostry... – próbował tłumaczyć.

– Powiem im. Wyślę wiadomości, zadzwonię. Poproszę o coś symbolicznego. Może książka z dedykacją? Może wspólne wyjście do teatru? Cokolwiek, tylko nie pieniądze – uparłam się.

I tak zrobiłam. Napisałam do każdego z gości. Zwięźle, ale uprzejmie, tłumacząc nasze intencje. Razem z Piotrem zrobiliśmy listę prezentów, które miały dla Julii wartość sentymentalną – nie materialną. Miałam nadzieję, że uszanują naszą prośbę.

Na chwilę poczułam ulgę. Ale jak się później okazało – naiwnie.

Nie mogłam do tego dopuścić

– Mamo, a co ja dostanę na Komunię? – zapytała Julia pewnego popołudnia, odrabiając lekcje przy kuchennym stole.

Zamarłam na chwilę, wyciągając chleb z opiekacza. Przez głowę przeszło mi tysiąc odpowiedzi. I żadna nie była dobra.

– Skarbie... To nie chodzi o prezenty. To jest święto twojej duszy, twojego serca. Twojej relacji z Bogiem – zaczęłam ostrożnie, siadając obok niej. – Chciałabym, żebyś pamiętała ten dzień nie przez to, co znajdziesz w kopertach, ale przez to, co poczujesz.

Julia zmarszczyła czoło.

– Ale... koleżanki mówią, że dostaną iPady i hulajnogi elektryczne.

Piotr, który właśnie wchodził do kuchni, uniósł brwi.

– Też tak mówiłem moim rodzicom, jak szedłem do Komunii – mruknął, nalewając sobie wody. – Wtedy to były zegarki i rowery. Czasy się zmieniają.

– Nie chcę, żeby nasza córka brała udział w wyścigu szczurów – powiedziałam stanowczo. – Piotrek, musimy coś zrobić. Chcę poprosić rodzinę, żeby nie przynosili kopert.

– Anka... – westchnął, siadając naprzeciwko mnie. – Wiesz, że moja mama odbierze to jako atak na tradycję. A twój tata?

– Nie obchodzi mnie, jak to odbiorą. Mam prawo wychowywać Julkę po swojemu. Napiszę do nich.

Złapałam telefon. Drżącym palcem napisałam wiadomość do rodziny: "Kochani, z całego serca prosimy: zamiast kopert, podarujcie Julii wspomnienie. Coś drobnego, symbolicznego. Chcemy, by jej Komunia była duchowym, a nie materialnym przeżyciem."

Wysłałam. A potem patrzyłam, jak nikt nie odpisuje.

Nie tak miało być

Wstałam przed szóstą. Julia jeszcze spała, a ja cicho krzątałam się po kuchni, zaparzając kawę. Przez okno wpadały pierwsze promienie majowego słońca. Dzień zapowiadał się pogodnie. I miał być piękny. Włożyłam sukienkę, tę samą, co na chrzciny. Symbolicznie.

Julia wyglądała jak anioł. Wianek z gipsówki, prosta biała alba, delikatny uśmiech. Kiedy podeszła do mnie i Piotra w kościele, z zapaloną świecą, zaszkliły mi się oczy. Nie mogłam uwierzyć, że to już – że ona już taka duża.

Msza była wzruszająca. Modliłam się, żeby zrozumiała sens tej chwili. Żeby została jej w sercu na zawsze. Po ceremonii zrobiliśmy zdjęcia, wszyscy się uśmiechali, a potem przeszliśmy do wynajętej sali. Skromnie, ale przytulnie. Kwiaty na stole, ciasta, rosół.

Goście zaczęli podchodzić z prezentami. Najpierw kuzynka Ania – uśmiech, uścisk, i koperta. Potem wujek Marek – znowu koperta. Dalej teściowa – tym razem nie koperta, ale pudełko... z zegarkiem za pewnie tysiąc złotych.

Patrzyłam, jak Julia zbiera te „wspomnienia”. Jak koperty rosną w wielki stos, jedna po drugiej. I jak oczy jej się świecą – nie ze wzruszenia, tylko z ekscytacji.

Spojrzałam na Piotra. Wzruszył ramionami, jakby mówił „próbowałaś”. Wyszłam na chwilę na zewnątrz. Powietrze było ciepłe, pachniało bzami. Zsunęłam buty i stanęłam bosą stopą na trawie.

Coś poszło nie tak – powiedziałam do siebie cicho. – Ale jeszcze nie wiem, co.

Czułam się niezrozumiana

– A nie mówiłam, że i tak każdy przyniesie kopertę? – teściowa popatrzyła na mnie znad filiżanki kawy, jakby właśnie wygrała zakład.

Siedziałyśmy przy stole na tarasie, Julia biegała po ogrodzie z kuzynostwem, a Piotr gdzieś zniknął – jak zwykle, kiedy robiło się gorąco.

– Mówiłaś – przyznałam cicho, choć wcale nie czułam, że przegrałam.

– Ania, z ciebie to jest taka... idealistka – westchnęła. – Ale życie to nie katechizm. Komunia to przecież także okazja do tego, żeby dziecko dostało coś konkretnego. Taki zwyczaj.

– Ale ja nie chcę, żeby to był zwyczaj. Wiesz, ile razy słyszałam dziś „a ile dostała”? Nawet dzieci się tym przechwalają. Jakby to był konkurs – powiedziałam i spojrzałam na Julię, która właśnie rozpakowywała kolejne pudełko z jakimś elektronicznym gadżetem.

Teściowa prychnęła.

– To chyba naturalne, że chcemy, żeby nasi bliscy mieli trochę więcej. A jak się boicie, że Julia się zepsuje, to ją po prostu nauczcie, co jest ważne.

– Ale jak mam to zrobić, kiedy cała rodzina pokazuje jej coś zupełnie innego? – rzuciłam ostro.

Barbara odchyliła się na krześle i spojrzała na mnie z niechęcią.

– Nie wiem, Aniu. Może problem nie jest w rodzinie, tylko w twoich oczekiwaniach.

– Nie musiałaś przychodzić, skoro nie szanowałaś mojej prośby.

– A ty mogłaś mnie nie zapraszać – syknęła i wstała od stołu.

Zostałam sama z filiżanką zimnej kawy i poczuciem, że nawet wśród najbliższych jestem kompletnie niezrozumiana.

Nie umiałam tego zaakceptować

Wieczorem, gdy goście już się rozeszli, w domu zaległa cicha pustka. Julia padła ze zmęczenia, a Piotr mył naczynia w kuchni. Ja siedziałam na kanapie z kieliszkiem wina, patrząc na stosik kolorowych kopert rozrzuconych na stole. Z każdej wystawał róg banknotu. Im grubsza, tym pewnie „bardziej kochająca” rodzina.

– Tata też dał kopertę – powiedziałam półgłosem, jakby do siebie.

Piotr wyjrzał z kuchni z mokrą szmatką w dłoni.

– Dał. I się wzruszył, jak Julia czytała mu ten liścik, co sama napisała – odparł.

– Ale prosiłam... – ściszyłam głos, czując ścisk w gardle.

– Aniu, on po prostu... tak został wychowany. Dla niego prezent to pieniądze. Taka forma troski. Chciał jej dać coś, co zostanie na przyszłość – tłumaczył spokojnie.

Nie odpowiedziałam. Może właśnie to bolało najbardziej – że nie potrafili zrozumieć, że „coś na przyszłość” to nie musi być tysiąc złotych w kopercie, tylko rozmowa, wspólna wycieczka, historia opowiedziana przy herbacie.

Wieczorem usiadłam obok taty. Patrzył w telewizor, ale bez większego zainteresowania.

– Tato, dlaczego dałeś jej pieniądze, skoro cię prosiłam, żebyś tego nie robił?

Westchnął. Zmarszczki wokół oczu pogłębiły się.

– Bo wiem, jak to jest nie mieć nic. I wiem, jak ważne jest, żeby mieć coś swojego na start. Ty to miałaś. Chciałem, żeby Julia też miała. Nie rozumiesz, bo nigdy nie musiałaś się bać o przyszłość.

Spojrzałam na niego – starszego, kruchego, ale wciąż dumnie trzymającego się zasad, które ukształtowały go przed laty. Może faktycznie nie chodziło o ignorowanie mojej prośby, tylko o inny język miłości. Tylko czy Julia kiedyś ten język zrozumie?

Może nie wszystko stracone

Julia siedziała w piżamie na łóżku, otoczona kopertami i pudełkami z prezentami. Wciąż była tylko dzieckiem, mimo tej dorosłości, która jakby nagle wdarła się dziś w jej świat. Zapukałam cicho.

– Mogę?

– Jasne, mamo – uśmiechnęła się promiennie. – Patrz, ile wszystkiego! Wujek dał mi kartę podarunkową, a ciocia Ania książkę o koniach. Ale chyba najbardziej lubię ten szkicownik od babci.

Uklękłam przy jej łóżku.

– Skarbie… A pamiętasz, co mówiłam przed komunią?

Julia spojrzała na mnie poważnie. Pokiwała głową.

– Że ważne jest, co czujemy. Że komunia to spotkanie z Bogiem. Że prezenty nie są najważniejsze.

– I co myślisz teraz?

Westchnęła i spojrzała w bok.

– Fajnie było wszystko dostać, ale... najbardziej zapamiętam, jak trzymałaś mnie za rękę w kościele. I jak dziadek się rozpłakał. I jak wszyscy śpiewali razem. I... jak tańczyliśmy z kuzynami do tej śmiesznej piosenki.

Uśmiechnęłam się. Poczułam, jak coś się rozluźnia w mojej piersi.

– Czyli jednak zapamiętasz to, co ważne?

– Tak. Ale koperty też się przydadzą – zaśmiała się i przytuliła mnie mocno.

Objęłam ją, chowając twarz w jej włosach. Może nie wszystko poszło tak, jak chciałam. Może rodzina nie zrozumiała. Ale Julia – ona zrozumiała. I to mi wystarczyło.

– Kocham cię, mamo – szepnęła.

– A ja ciebie, moje serduszko. I zawsze będę obok. Nawet kiedy będziesz miała już własne dzieci i swoje koperty.

Zaśmiała się i wtuliła mocniej. Wiedziałam już, że coś jej dałam. Coś, czego nikt nie włoży do koperty.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama