„Koniec ze schabowym, bigosem i deserkami. Żeby długo żyć z Marią muszę zacząć o siebie dbać”
„Normalnie nie jestem taki wylewny, ale sytuacja była dramatyczna, rozkrochmaliłem się. Mówiłem szczerze, działałem pod wpływem chwili. Umierałem, chciałem, żeby wiedziała, co do niej czuję, pewnie nie byłbym tak szczery, gdybym wiedział, co mi naprawdę jest”.
- Piotr, 47 lat
Maria była dla mnie cudowna
Dolegliwości bywają krępujące, zawłaszcza gdy dopadają człowieka w najmniej odpowiedniej sytuacji, a w dodatku są natury osobistej. Siedziałem za stołem i, zamiast bawić Marię rozmową, czułem, że równo puchnę. Dopadło mnie wzdęcie. Jedzenie było pyszne, domowe, nie mogło mi zaszkodzić, a jednak brzuch robił się coraz większy, w żołądku gniotło, a co najgorsze, odczuwałem dyskomfort w okolicy mostka. Coś jakby ból.
Serce?! Byłem w doskonałej kondycji. Co prawda lekarz ostrzegał przed zbytnim forsowaniem tego narządu, ale po pierwsze, był moim kuzynem, a po drugie, miał chore poczucie humoru, z którego moim zdaniem powinien się leczyć. Chodziło mu o Marię i nasze, hm… pożycie. Nie mam już dwudziestu ani nawet czterdziestu lat, ale niewiele więcej i obawy rodzinnego konowała o to, czy moje serce wytrzyma seks, odebrałem jako obraźliwe.
Teraz kiedy tak dziwnie się czułem, chętnie zasięgnąłbym jego porady. Lepiej dmuchać na zimne, niż potem żałować.
– Piotrze, dobrze się czujesz? – w oczach Marii zobaczyłem autentyczną troskę.
Dawno nikt tak o mnie nie dbał, była ucieleśnieniem marzeń o kobiecie, które latami snułem, dopóki zrezygnowany nie odpuściłem. Żyłem jak rozwodnik-samotnik, z rzadka i krótko ciesząc się towarzystwem płci przeciwnej, a to dlatego, że nie było nam po drodze. Kobiety, które spotykałem, chciały zaprowadzić mnie do urzędu stanu cywilnego, a ja na składanie przysiąg, których nie idzie dotrzymać, nabrałem alergii.
Zobacz także
Instytucja małżeństwa przestała mi się podobać, z byłą żoną staraliśmy się schodzić sobie z drogi, co nosiło nazwę utrzymywania poprawnych kontaktów po rozwodzie, ale to było wszystko, na więcej nie miałem ochoty. Każdemu, kto martwił się, że prowadzę samotne życie, mówiłem, że nie jest tak źle i proponowałem miesiąc na moim miejscu. Zgłosiło się kilku kolegów, ale z oczywistych względów zamiana nie doszła do skutku.
Skradła moje serce od razu
Zarzekałem się, że zostanę sam do końca życia, ale los bywa przewrotny i zafundował mi spotkanie z Marią. Pojechałem na kilka dni na Mazury, rybki połowić, grzybów poszukać, zadekowałem się w znajomym ośrodku, wszystko było jak zwykle, z wyjątkiem kobiety, która próbowała osłonić się parasolką, nie bacząc na gwałtowne podmuchy wiatru.
Piłem akurat kawę na przeszklonej werandzie, patrzyłem na nią przez szybę, wyglądała jak Mary Poppins z filmu, który uwielbiała moja córka, gdy była mała. Widziałem go z nią ponad dziesięć razy. Z początku ubawiłem się setnie, kto słyszał zabierać parasolkę do lasu, w nieprzemakalnej kurtce z kapturem byłoby znacznie wygodniej. Maria przeciwstawiała się podmuchom, wiatr wywrócił parasolkę, upodabniając ją do kielicha tulipana. Na ten widok ogarnęła mnie wesołość. Podskoczyłem do drzwi i otworzyłem je na oścież.
– Tutaj jest sucho, zapraszam panią! – zawołałem.
Nie usłyszała, musiałem wyjść do niej na deszcz. Zmokłem, ale dla Marii było warto, szybko odkryłem, że jest kobietą wartą każdego poświęcenia. Do Warszawy wróciliśmy razem, moim samochodem, jeszcze jako przyjaciele. Późną jesienią byliśmy już parą, ale nadal mieszkaliśmy każde u siebie, w dojrzałym wieku trudno zmienia się przyzwyczajenia. W niedzielę jak zwykle dostałem zaproszenie na obiad, pobiegłem jak na skrzydłach, bo Maria gotowała niczym bogini. Tyle razy u niej jadłem i nic, a teraz, jak na złość.
Czy to było wzdęcie? I skąd wziął się ból? Będę musiał spytać kuzyna, nigdy wcześniej nie miałem takich problemów.
Naprawdę źle się czułem
– Wszystko w porządku, Mario, po prostu się zamyśliłem – skłamałem dla dobra naszego związku.
A co, może miałem powiedzieć, że zaszkodziło mi jedzenie, które przygotowała? Odebrałaby to jak zniewagę.
– No to zabieraj się do deseru, upiekłam serniczek, taki jak lubisz.
Maria ukroiła solidny kawałek i położyła mi na talerz. Spojrzałem na złocisty trójkąt i przełknąłem ślinę, wcale nie z łakomstwa, przyszło mi do głowy, że jeśli zjem ciasto, umrę. Tak po prostu.
– Jednak coś ci dolega. Zaparzę ci mocnej herbaty, pomaga na trawienie – Maria zerwała się z krzesła. – Albo może lepiej mięty?
– Nic mi nie jest, kochanie – powstrzymałem ją. – Herbata nie pomoże.
Częściowo mówiłem prawdę, ból nasilał się, ogarniał mostek, stawał się nie do wytrzymania. W zasadzie nie miałem wątpliwości, że to zawał. Tylko jak to powiedzieć Marii? Znaliśmy się tak krótko, chciałem, żeby widziała we mnie mężczyznę, a nie cherlaka skłonnego do wzdęć i chorób serca. Ale zawał to nie przelewki, czytałem, że liczą się minuty. Trzeba by zawiadomić pogotowie, ale przecież nie zrobię tego w tajemnicy przed Marią…
– Kochanie, tylko się nie denerwuj – zacząłem i zacisnąłem zęby.
Ból podszedł wyżej, sięgnął przełyku, był palący, nie dawał się dłużej ignorować. Czegoś takiego w życiu nie doznałem. Odruchowo zerwałem się z krzesła. Na stojąco było jakby lepiej, ale nie do końca. Zrobiłem kilka kroków, podszedłem do okna, odsunąłem firankę, jakbym chciał wyjrzeć sobie przez okno. Zapomniałem, że moja twarz odbija się w szybie.
– Rany boskie, jak ty wyglądasz, mów zaraz, co się dzieje! – Maria w sekundę znalazła się przy mnie.
Ujęła mnie pod ramię i zaciągnęła na kanapę. Chwyt miała mocny, nie wiedziałem, że ta delikatna kobieta ma tyle siły. Opadłem na poduszki, ból się wzmógł. Nie było już co udawać, musiałem jej powiedzieć.
– Źle się czuję, to chyba serce.
Maria zbladła.
– Co mam robić? – spytała.
– Nie wiem, nigdy wcześniej nie chorowałem, boli mnie tutaj – dotknąłem mostka.
– Myślę, że mam zawał – szepnąłem.
Kiedy to głośno powiedziałem, dotarła do mnie groza sytuacji. Mężczyźni w okolicach pięćdziesiątki umierają na zawał, przyszedł czas i na mnie. Bałem się, och, jak się bałem. Strach o życie złapał mnie za gardło i trzymał, zrobiło mi się żal, że to już. Mam odejść teraz kiedy poznałem Marię, co za ironia losu! W takiej chwili nie ma odważnych, nie wstydzę się, że zaszkliły mi się oczy.
– Połóż się, zadzwonię po pogotowie – Maria podsunęła mi poduszkę pod głowę.
Myślałem, że odchodzę
Zrobiłem tak, jak powiedziała, ale szybko wróciłem do pozycji siedzącej. Na leżąco bardziej bolało, słyszałem, że zawał jest bolesny, ale nie wiedziałem, że aż tak. Maria zatelefonowała, dyspozytor wysłał karetkę, czekaliśmy. Uklękła obok kanapy i wzięła mnie za rękę.
– Szkoda, że dopadło mnie właśnie teraz – starałem się do niej uśmiechnąć. – Miałem nadzieję na długie wspólne życie z tobą.
Normalnie nie jestem taki wylewny, ale sytuacja była dramatyczna, rozkrochmaliłem się. Mówiłem szczerze, działałem pod wpływem chwili. Umierałem, chciałem, żeby wiedziała, co do niej czuję, pewnie nie byłbym tak szczery, gdybym wiedział, co mi naprawdę jest. Z natury jestem ostrożny, a już szczególnie z kobietami. Znaliśmy się z Marią krótko, nie zamierzałem wyskakiwać z pochopnymi deklaracjami, ale wyszło, jak wyszło. Moment był dramatyczny, karetka pędziła do mnie na sygnale, miałem nadzieję, że doczekam interwencji medyków, jednak ból zmieszany ze strachem paraliżował, odbierając otuchę. A ja tak bardzo chciałem żyć!
Będzie o mnie dbała
Widok wchodzących do mieszkania Marii medyków powitałem z ulgą, wyglądali bardzo profesjonalnie i tak też się sprawili. Błyskawicznie rozłożyli aparat do EKG, podłączyli elektrody i mazaki zaczęły rysować linię znaczącą uderzenia mojego biednego serca. Lekarz sprawdzał wykres na bieżąco, nie czekając na zakończenie badania.
– Nie ma zawału – powiedział bardziej do kolegów niż do mnie. – Gdzie pana boli?
– Tu – pokazałem na mostek.
– Ból w nadbrzuszu – sklasyfikował lekarz. – Piecze, pali?
– Coś w tym sensie – przyznałem opornie.
Przed chwilą żegnałem się z życiem, Maria klęczała koło mnie, a ten traktuje mnie obcesowo, jakby mi nie wierzył.
– Naprawdę mnie boli – skrzywiłem się.
– Wierzę, zgaga potrafi solidnie dopiec. Przed chwilą, jak widzę, zjadł pan solidny obiad z deserem, a tabletki pan zażył? Leczy się pan na nadkwasotę, refluks?
Tabletki, nadkwasota?! Zerknąłem na Marię, miała nieprzenikniony wyraz twarzy.
– Na nic się nie leczę, zdrowy jestem – zawołałem ze złością. – Mam ból za mostkiem, to zawał, nie niestrawność z przejedzenia.
– Ból zlokalizowany jest w nadbrzuszu – skorygował moją diagnozę medyk. – Ale ma pan rację, to może być zawał, bywają nietypowe objawy. Dlatego pana zabierzemy. Poleży pan na sali obserwacyjnej, jak zgaga minie, wróci pan do żony.
– To nie jest moja… – ugryzłem się w język. – Nigdzie z wami nie pojadę, odmawiam. To mówi pan, że nie mam zawału?
– Widziałbym zaburzenia ekg. To co, jedzie pan z nami?
Zostałem, na własną prośbę. Maria nie powiedziała słowa, ale od tej pory gotuje lżej i bardzo mnie pilnuje, żebym brał przepisane tabletki.