„Koperty z naszą kasą z wesela przepadły jak kamień w wodę. Gdy sprawdziłam monitoring, nie dowierzałam własnym oczom”
„Rozejrzałam się po sali. Goście wciąż tańczyli, rozmawiali, zespół grał na scenie. Nasza biała skrzynka, ozdobiona wstążkami, stała jeszcze pół godziny temu na stole przy wejściu. Tam ludzie wrzucali nam życzenia. I – nie oszukujmy się – pieniądze na nowy start. A teraz jej nie było”.

- Redakcja
Jeszcze dwa dni temu powiedziałabym, że to był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Ślub z Markiem, moim partnerem od lat, był spełnieniem marzeń. Wszystko dopięte na ostatni guzik: sala, zespół, sukienka... I oczywiście Agnieszka – moja druhna, przyjaciółka od liceum, niemal siostra. Była przy mnie przez całą drogę – od wyboru obrączek po wieczór panieński. Wieczorem, przy toastach i śmiechach, czułam się bezpieczna i szczęśliwa. Nie przypuszczałam, że tuż przed końcem przyjęcia coś się zmieni. Jedna chwila wystarczyła, żeby wszystko runęło.
Ktoś musiał ją zabrać!
– Kochanie... gdzie jest skrzynka z kopertami? – Marek nachylił się do mnie, zerkając niepewnie za stół.
– Co? – roześmiałam się, przekonana, że żartuje. – Może rodzice już ją zabrali do pokoju?
– Pytałem twoich rodziców. Myśleli, że my ją schowaliśmy.
Zesztywniałam. Rozejrzałam się po sali. Goście wciąż tańczyli, rozmawiali, zespół grał na scenie. Nasza biała skrzynka, ozdobiona wstążkami, stała jeszcze pół godziny temu na stole przy wejściu. Tam ludzie wrzucali nam życzenia. I – nie oszukujmy się – pieniądze na nowy start.
– Sprawdźmy u obsługi. Może ktoś ją przestawił – powiedziałam z udawaną pewnością.
Razem z Markiem przeszliśmy przez całą salę. Bez skutku. Zaczęliśmy pytać kelnerów – nikt nic nie widział.
– To może świadkowie? – rzuciłam. W głowie próbowałam sobie przypomnieć, kto ostatni podszedł do tej skrzynki.
Chwilę później dołączyli do nas moi rodzice, potem jego. Głosów było coraz więcej, a atmosfera z każdą minutą coraz bardziej nerwowa.
– Ktoś musiał ją zabrać! – powiedział ojciec Marka. – Przecież sama nie zniknęła!
– Może to nieporozumienie... – próbowałam łagodzić.
– Gdzie była ostatnio widziana?! – krzyknęła moja mama.
– Może Agnieszka? – podsunął Marek. – Przecież była odpowiedzialna za prezenty.
Spojrzałam na niego. To było jak uderzenie. Agnieszka? Niemożliwe. Ale… gdzie ona teraz była?
Nagranie, które nie kłamie
Goście zaczęli się rozchodzić, zespół kończył ostatnie utwory. Kelnerzy sprzątali stoły, a ja czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Skrzynki nadal nie było. Z pomocą menedżera sali zeszliśmy z Markiem do biura, gdzie znajdowały się kamery. Mieliśmy nadzieję, że to wszystko da się jakoś wytłumaczyć.
Siedzieliśmy razem przed monitorem, wpatrzeni w nagranie sprzed godziny. Mężczyzna z obsługi przewijał taśmę.
– Tu jeszcze stoi – powiedział cicho Marek, wskazując na biały prostokąt na ekranie.
Nagle, o 22:34, w kadrze pojawiła się postać. Dobrze znana sylwetka, jasnoróżowa sukienka, spięte włosy.
– To niemożliwe – wyszeptałam.
– To Agnieszka – potwierdził Marek twardym głosem.
Na nagraniu widać było, jak podchodzi do skrzynki, rozgląda się, bierze ją w ramiona i wychodzi. Spokojnie. Pewnie siebie. Bez cienia pośpiechu.
– Może... może tylko ją schowała, wiesz, żeby nikt nie ruszał – próbowałam jakoś racjonalizować to, co właśnie zobaczyliśmy.
– Naprawdę w to wierzysz? – Marek odwrócił się w moją stronę. – Bez słowa? I teraz nigdzie jej nie ma?
– Może ktoś jej kazał? Może… może ją ktoś poprosił? – bredziłam, próbując się ratować przed tą obrzydliwą prawdą.
Marek wstał gwałtownie.
– Idę jej szukać. I lepiej, żeby miała dobrą wersję wydarzeń.
Zostawił mnie samą w tym dusznym pokoju. Patrzyłam na nieruchomy obraz – Agnieszka z naszą skrzynką w ramionach. Czułam, jak coś mnie dusi od środka. To przecież była ona.
Znaleźliśmy ją na zapleczu
Znaleźliśmy ją za kotarą, w małym pomieszczeniu obok kuchni, gdzie stały pudła z dekoracjami. Siedziała na plastikowym krześle, z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie wyglądała, jakby coś planowała. Raczej jak ktoś przyłapany, zbyt wcześnie.
– Gdzie jest skrzynka? – zapytał Marek bez wstępu, stając w drzwiach jak żandarm.
Agnieszka uniosła głowę powoli. Jej oczy były czerwone od płaczu, ale mina... dziwnie pusta.
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedziała cicho.
– Nie wiesz?! – uniósł głos. – Mamy nagranie! Widzieliśmy, jak ją wynosisz!
Spojrzała na mnie, jakby liczyła na wsparcie. Milczałam.
– Agnieszka... powiedz mi, dlaczego. – W moim głosie nie było już złości, tylko bezradność.
Zerwała się z miejsca.
– Bo myślałam, że trzeba ją schować! Tyle ludzi się tam kręciło, ktoś mógłby ją zabrać!
– To czemu nie powiedziałaś nikomu? – warknął Marek.
– Zapomniałam... byłam zmęczona... – jąkała się, ale coraz bardziej plątała w zeznaniach.
– Gdzie ją schowałaś? – zapytałam cicho.
Zamilkła. Wtedy zrozumiałam, że niczego nie schowała. Że tej skrzynki już tu nie ma.
– Nie chciałam, to nie miało tak wyglądać – wymamrotała, obejmując się ramionami.
– To jak miało wyglądać, Agnieszka? – Marek zrobił krok w jej stronę. – Bo według mnie wygląda to jak kradzież. Na naszym weselu.
– To... to był błąd. Oddam wszystko. Proszę, nie róbcie z tego dramatu – zaczęła łkać.
Ale dramat już trwał.
W cieniu zazdrości
– Oddasz? – powtórzył Marek, jakby nie dowierzał, że usłyszał te słowa. – Agnieszka, ty wyniosłaś dziesiątki tysięcy złotych. To nie jest zagubiony breloczek z kluczami!
– Nie chciałam ich ukraść... tylko... – zamilkła na chwilę, próbując zapanować nad głosem – tylko je pożyczyć. Na chwilę. Zwróciłabym wszystko.
Zrobiło się cicho. Nawet Marek zamilkł.
– Na chwilę? – powtórzyłam głucho. – Pożyczyć? Agnieszka... od kogo ty pożyczasz? Od przyjaciółki w dniu jej ślubu?
Oparła się plecami o ścianę, wpatrzona gdzieś w punkt nad moją głową. Oczy miała puste, jakby nie do końca była tu z nami.
– Od lat patrzę, jak wszystko ci się układa. Uczelnia, praca, związek z Markiem... I teraz jeszcze wesele jak z bajki. A ja? Ciągle coś zaczynam i zawalam. Praca, faceci, mieszkanie. Jakby nic nie było dla mnie. A ty... nawet nie musisz się starać.
– Więc postanowiłaś mnie okraść? Bo ci się nie wiedzie? – czułam, że zaczynam drżeć.
– Myślałam, że nikt nie zauważy. Że oddam pieniądze. Że nikt się nie zorientuje – mówiła chaotycznie.
Marek zaczął chodzić w kółko, zaciskając pięści.
– Powinniśmy wezwać policję – rzucił.
Spojrzałam na nią – kobietę, która znała wszystkie moje tajemnice, z którą płakałam po pierwszym zawodzie miłosnym, z którą świętowałam zaliczenia egzaminów.
A teraz patrzyłam na nią jak na złodziejkę.
I nie wiedziałam, co boli bardziej – stracone pieniądze, czy to, co właśnie umarło między nami.
Wiedziałam, że Marek ma rację
Siedzieliśmy w bocznym pokoju, Marek wciąż zły, ja zmęczona, a Agnieszka – cicho szlochająca w kącie. Rodzice chcieli wiedzieć, co się dzieje. Nie potrafiłam im odpowiedzieć. Nie wiedziałam już nic.
– Policja – powtórzył Marek, tym razem bardziej do mnie niż do niej. – To jedyne wyjście.
– Nie... nie róbcie tego – wyszeptała Agnieszka. – Oddam wszystko. Nawet więcej, jeśli trzeba. Błagam...
– Oddasz? Z czego?! – wybuchł Marek. – Przecież nie masz nawet stałej pracy!
Spojrzałam na niego. Wiedziałam, że ma rację. I wiedziałam, że to nie powinno zależeć ode mnie. A jednak czułam, jak ściska mi się gardło na myśl, że miałabym zgłosić ją na policję. Agnieszka, mimo wszystkiego... była mi bliska.
– Może... – odezwałam się w końcu, z trudem – może damy jej czas. Tydzień. Jeśli nie odda, zgłaszamy.
– Tydzień?! – Marek nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. – Natalia, to są nasze pieniądze! Pieniądze, za które mieliśmy ruszyć w życie!
– Wiem – odpowiedziałam. – Ale... to też są lata przyjaźni. Ja nie potrafię tak po prostu ją wymazać.
Zapanowała cisza. Agnieszka wtuliła się w ramiona, jakby próbując zniknąć. Marek stał nieruchomo, potem wyjął telefon.
– Daję ci dokładnie siedem dni – powiedział jej, spokojnie, jak urzędnik. – Potem nie będzie litości. Żadnej.
Agnieszka przytaknęła drżącą głową.
Siedziałam między nimi. Rozdarta. Między przeszłością a tym, co zostało ze mnie po dzisiejszym dniu.
Pieniądze chciałam przeznaczyć na leczenie
Wróciliśmy do mieszkania nad ranem. Suknia ślubna leżała na podłodze, bukiet zwiędły w wazonie, a obrączka na palcu wydawała się cięższa. Patrzyłam na Marka, który bez słowa rozpakowywał torby. Nie mieliśmy siły mówić. Przez całą noc nikt nie złożył nam życzeń „na nową drogę życia”. Wszyscy szeptali między sobą. Atmosfera była gęsta jak dym.
Agnieszka nie dzwoniła. Mijał trzeci dzień od wesela, a ja nie wiedziałam, czy czeka mnie jeszcze jakieś wytłumaczenie, czy po prostu zniknęła na zawsze. Nasza przyjaźń – to, co wydawało się tak niezniszczalne – rozpadła się w jednej chwili.
Nie powiedziałam jeszcze nikomu, że część tych pieniędzy miała iść na leczenie mojego taty. Nie chciałam z tego robić kolejnego dramatu. Wystarczyło, że po ślubie czułam się nie jak żona, ale jak ktoś ograbiony z godności.
Marek zachowywał się poprawnie. Nie rzucał oskarżeń, ale czułam jego chłód. To nie była już ta sama bliskość.
Nie wiem, czy Agnieszka odda pieniądze. Nie liczyłam, że odda wszystko. Nie wiem, czy powinniśmy czekać, czy już teraz zgłaszać sprawę. Nie wiem nawet, czy kiedyś jeszcze spojrzę na nią bez bólu.
Wiem tylko jedno – zamiast miesiąca miodowego mam siedem dni niepewności. Zamiast startu – zawieszenie. Zamiast przyjaciółki – pustkę.
I małżeństwo, które kiepsko się zaczęło.
Natalia, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zbyszek myślał, że jest cwany i uwiedzie mnie na słodkie oczy. Nie spodziewał się, że trafił na taką twardą babeczkę”
- „Wybraliśmy się z żoną do lasu i trafiliśmy na grzybowe Eldorado. Cenniejsze było dla mnie jednak coś zupełnie innego”
- „Myślałam, że mam oddane przyjaciółki, ale one były ze mną dla kasy. Gdy źródełko wyschło, pokazały, na co je stać”