Reklama

Nie jest łatwo prowadzić własny biznes. Niby nie szło mi źle. Mam mały sklepik spożywczy na osiedlu starych bloków. Kiedyś prowadzili go moi rodzice i wyrobili mu naprawdę dobrą markę. A ja robię wszystko, żeby podtrzymać jego dobrą renomę. I udaje mi się to – mam wielu stałych klientów, dobrze zarabiam. Ale... No właśnie, jest jedno „ale”. Moi rodzice prowadzili interes we dwoje, ja jestem sama.

Reklama

Pracy mam tyle, że ledwo jestem w stanie się z tym wszystkim ogarnąć. Ostatnio nawet zaczęłam zastanawiać się, czy nie sprzedać tego całego interesu i nie iść pracować do kogoś, gdzie zarabiałabym godziwe pieniądze za mniejszy wysiłek. Na swoim nie miałam bowiem czasu na nic innego poza pracą. Rano trzeba towar przywieźć, potem sprzedawać, posprzątać, rozliczyć się… Nic dziwnego, że przy takim trybie życia do tej pory byłam starą panną i czasami miałam już serdecznie tego stanu dość!

W mojej pracy najbardziej denerwowali mnie złodzieje, którzy od czasu do czasu odwiedzali sklep. Bo to wiadomo, jak jest, kiedy człowiek ciężko pracuje na swoje – nie ma zrozumienia dla tego, który chce przyjść na gotowe. Było kilku takich „łebków”, niby kupowali jakieś gumy do żucia czy batonik, a pod kurtki chowali napoje gazowane, czekoladki, i co tam wpadło im w ręce. Nie zamierzałam im tego darować.

Zaczęłam od zamontowania monitoringu i kiedy tylko na nagraniu zobaczyłam podejrzaną sytuację – zawiadamiałam policję. Oczywiście to nie załatwiało sprawy raz na zawsze, bo złodzieje po pierwsze starali się zakrywać twarze i unikać kamery, a po drugie ciągle się zmieniali i na miejsce tych, których policja przykładnie ukarała, przychodzili nowi.

Tej kobiety nigdy bym nie podejrzewała o niecne zamiary

Jak to jednak wygląd potrafi zmylić człowieka! Zwykła babka po trzydziestce, normalnie ubrana, pakowała do torby mleko i płatki dla dzieci… Nigdy nie wzbudziłoby to moich podejrzeń i pewnie spokojnie opuściłaby mój sklep, nie płacąc za wiele innych rzeczy, które miała w torbie, gdyby nie inna klientka, znajoma z osiedla.

Zobacz także

– Pani Haniu, proszę się przyjrzeć tamtej kobiecie – szepnęła, odwracając się wymownie w stronę nieznanej mi nawet z widzenia klientki. – Widziałam, jak pakowała do torby słodycze z tamtej półki. To złodziejka.

Miałam gotową procedurę na wypadek takich zdarzeń. Nie mogłam przecież podejść do obcej kobiety i powiedzieć: „Myślę, że pani kradnie. Proszę pokazać torbę”. O takie rzeczy może poprosić tylko policja. Podeszłam więc dyskretnie do podejrzanej klientki i powiedziałam cicho:

– Poproszę panią na zaplecze. Chciałabym wyjaśnić pewną sprawę.

Z reguły już po tych słowach można rozpoznać, czy ktoś kradnie. Osoba, która jest niewinna idzie spokojnie, bardziej zdziwiona niż oburzona. Złodziej będzie się szarpał, wyrywał, za wszelką cenę nie pozwalając mi zajrzeć do swojej torby. W tym wypadku jednak było inaczej. Kobieta zaczerwieniła się, pochyliła głowę i poszła ze mną.

Już na pierwszy rzut oka widać było, że ma coś na sumieniu. Na zapleczu otworzyła swoją torbę i... Ilość słodyczy, które zdążyła tam zapakować, zdumiała nawet mnie.

Ta historia była inna niż wszystkie

Usiłowałam szybko oszacować, czy wartość skradzionego towaru przekracza określoną kwotę i czy policja ukaże babę, czy tylko pouczy, gdy usłyszałam jej cichy głos:

– To z rozpaczy, z desperacji.

Machnęłam lekceważąco ręką:

– Wszyscy tak mówią – to z rozpaczy, z biedy. Ale ja też bogata nie jestem, a kraść nie pójdę. To charakter, proszę pani, a nie okoliczności. Niektórzy się rodzą złodziejami.

Kobieta pochyliła głowę i wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszałam:

– Proszę, niech pani nie zawiadamia policji. Ja pani wszystko oddam. Nigdy więcej się to nie zdarzy. Przesłuchanie na policji to czas, a ja nie mogę na tak długo wyjść z domu.

– Bo co? Pewnie czeka tam na panią małe, głodne dziecko, dla którego kradła pani jedzenie? – zapytałam ironicznie, bo wymówki kradnących kobiet z reguły były podobne. I najczęściej nie zawierały krzty prawdy.

– Skąd pani wie? – kobieta spojrzała na mnie zdziwiona. Miała oczy pełne łez. – To znaczy... w domu rzeczywiście czeka na mnie dziecko, nie jest małe, ale bardzo mnie potrzebuje – poprawiła się. – Wyszłam na zakupy po raz pierwszy od kilku miesięcy. Jeśli nie wrócę zaraz, mój syn będzie to przeżywał wiele godzin, a nawet dni. Nie będę spała w nocy, a nie wiem, ile jeszcze takich nieprzespanych nocy wytrzymam. Najgorsze jest jednak to, że każdy taki stres to dla syna ryzyko regresu. A ostatnio robi zaskakujące postępy…

Przyjrzałam się kobiecie. Nie wyglądało na to, aby kłamała. Jej przejęcie nie mogło być udawane, a historia nie była z tych najprostszych, chwytających za serce.

– Mój syn skończył dziesięć lat, ale dalej nie mówi. Walczymy o to, żeby przekroczył chociaż tę barierę kontaktu ze światem. Wszystkie pieniądze idą na leczenie. Jego ojciec od nas odszedł, nie wytrzymał napięcia. To nie jest łatwe, proszę pani. Ale ja, jako matka, muszę dawać radę. Nigdy bym Konrada nigdzie nie oddała. On akceptuje tylko dwie osoby poza mną. Moją mamę i mojego brata, Wojtka. Teraz jest z nim moja mama. Ale ona nie wytrzyma więcej niż dwie godziny, a mnie już nie ma półtorej – kobieta w panice spojrzała na zegarek. – Zaraz Konrad zacznie się niecierpliwić.

– Nie pracuje pani? – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Powoli stawało się dla mnie oczywistym, jak trudne jest życie tej kobiety.

– Próbowałam – westchnęła, ocierając łzy. – Ale który pracodawca zrozumie, że pracownik musi nagle wyjść w ciągu dnia. Nigdy wcześniej nie kradłam – spojrzała mi prosto w oczy. – To z głupoty. Wydaję wszystkie pieniądze na leczenie. Chciałam mu zrobić przyjemność, żeby zjadł coś dobrego, co jedzą inne dzieci… Nie wiem, co ja sobie myślałam – dodała cicho. – Chyba przez chwilę chciałam się poczuć jak mamy zdrowych dzieci..?

Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl. Usiłowałam ją odpędzić, ale jakaś niewidzialna siła kazała mi wypowiedzieć ją na głos:

– Jeśli byłaby pani w stanie zapewniać synkowi opiekę rano…

Kobieta spojrzała na mnie z nadzieją w oczach, jakby domyślając się, co powiem.

– …potrzebuję tu w sklepie asystentki. Nie mogę oczywiście zaoferować za dużo – zreflektowałam się szybko. – Ale zawsze to jakiś grosz. Na pewno mogę pani obiecać elastyczne godziny pracy. Rozumiem pani sytuację i obiecuję, że nigdy nie będzie problemu z wyjściem, gdyby coś zaczęło się dziać z synem. Tylko żadnych kradzieży– spojrzałam na nią groźnie.

– Nigdy nie sądziłam, że coś takiego mnie spotka! – kobieta uśmiechnęła się. – Tak bardzo pani dziękuję!

Reklama

I tak Anka rozpoczęła pracę jako moja asystentka. Ona ma pracę, a ja – pomoc w sklepie i więcej czasu dla siebie. Obie na tym zyskałyśmy. Nie muszę chyba dodawać, że Anka nigdy więcej już niczego nie ukradła. Warto było dać jej szansę!

Reklama
Reklama
Reklama