„Wzięłam kredyt na święta, bo chciałam się pokazać. Mąż dowie się dopiero, gdy do drzwi zamiast Mikołaja zapuka komornik”
„Pracuję na kasie. Chciałam, by dzieci choć raz poczuły się jak inne, więc wzięłam kredyt na święta. Przez chwilę było pięknie, dopóki Marek nie znalazł wezwania do zapłaty. Wstyd, strach i jego cisza przygniotły mnie bardziej niż dług. A ja muszę w końcu nauczyć się mówić na głos: nie daję rady”.

- Redakcja
Mam męża i dwójkę dzieci. Pracuję na kasie w markecie na osiedlu. Wiem, ile godzin dziennie stoję na nogach. Wiem, że dzięki mnie nikt w domu nie chodzi głodny. I wiem, że jakby Marek, mój mąż, chociaż raz coś powiedział, chociaż raz przytulił i powiedział „jesteś dzielna, Basia”, to może nie musiałabym sobie tego powtarzać w głowie jak mantry. Marek zarabia mniej ode mnie. Pracuje jako magazynier w hurtowni. Jest spokojny, poukładany. Wszystko w zeszycie, wszystko policzone. Nie mówi wiele. Ale dzieciom nigdy niczego nie brakuje – przynajmniej jeśli chodzi o jedzenie, książki do szkoły, opłacone obiady i buty. Tosia ma 9 lat, Kuba – 12. Coraz częściej wracają ze szkoły z pytaniami, które mnie bolą.
– Mamo, a czemu my nie jedziemy na ferie jak Ala z klasy?
– Czemu nie mam tej gry, w którą wszyscy grają?
Zżera mnie wtedy wstyd. Bo co mam powiedzieć? „Nie mamy pieniędzy”? Że jak kupię im tę cholerną grę, to na prąd może zabraknąć? Przecież dzieci tego nie zrozumieją. A ja nie chcę, żeby się czuli gorsi.
Pamiętam święta z dzieciństwa. Bywało biednie. Ale mama lepiła pierogi, tata przycinał choinkę z lasu. W domu pachniało barszczem, a ja czułam się szczęśliwa. Chciałam dać Tosi i Kubie trochę magii, trochę tej samej radości. Ale w dzisiejszym świecie dzieci nie cieszy barszcz. Cieszy konsola do grania.
Nie wiem, kiedy dokładnie podjęłam decyzję, żeby wziąć kredyt. W listopadzie. Pani w reklamie mówiła, że pierwsza rata dopiero w styczniu. Że bez zaświadczeń. Chciałam, żeby na święta było jak u ludzi. Nowe kurtki. Nowa konsola. Gry. Sernik z mascarpone i maliny w środku, nawet jak kosztowały 20 zł za opakowanie. Marek nie wiedział. Myślałam, że jak zepniemy się w styczniu, jakoś to spłacimy.
Przez chwilę było pięknie. Dzieci skakały z radości. Marek się uśmiechał, bo myślał, że może premia wpadła. A ja czułam się… potrzebna. Wystarczająca. W końcu. Ale wszystko, co piękne, trwa krótko. W styczniu przyszedł list. Wezwanie do zapłaty. Marek go znalazł. I wtedy… zaczęło się psuć wszystko.
Reakcja Marka nie dodawała otuchy
– Basia, co to jest?
Marek wszedł do kuchni z kopertą w dłoni. Głos miał spokojny, ale nie był to spokój, który koił. To był ten rodzaj ciszy przed burzą, kiedy wiesz, że zaraz coś się wydarzy, ale jeszcze nie wiadomo, z której strony uderzy.
Stałam przy zlewie i myłam talerze po obiedzie. Zignorowałam go przez chwilę, jakbym nie słyszała. Miałam nadzieję, że może odłoży, może sobie pójdzie, może uzna, że to nie jego sprawa. Ale nie. Stał dalej, patrzył na mnie i czekał.
– Nie wiem – rzuciłam w końcu. Woda chlupotała, jakby coś przykrywała, ale wiedziałam, że nie ukryję się za hałasem.
– Przyszło na twoje imię – powiedział cicho.
Odwróciłam się. Otarłam dłonie o spodnie i wyjęłam z jego ręki ten świstek. Widziałam logo firmy, której nie chciałam widzieć. Szybka gotówka. Wszystko wróciło w jednej sekundzie – ten dzień, kiedy kliknęłam „zatwierdź”, potem telefon od miłej pani, potem przelew. I ta radość dzieci, gdy rozpakowywały paczki. Tosia aż zapiszczała, Kuba uśmiechnął się szeroko, chociaż zwykle robi to niechętnie. Marek wtedy też coś powiedział, że chyba szef dał premię.
– To tylko na chwilę było – przyznałam. – Oddam to, spokojnie.
– Po co? – zapytał. Patrzył na mnie nie jak mąż, który chce zrozumieć, tylko jak ktoś, kto już podjął decyzję i teraz tylko czeka na moją reakcję. – Przecież mogłaś powiedzieć.
– A co byś zrobił? – zapytałam ostro. – Kupiłbyś puzzle?
Milczał. W pokoju za ścianą dzieci się śmiały. Tosia grała z Kubą na konsoli. Przez cienkie drzwi było słychać dźwięki z gry. Przez te kilka tygodni czuli się jak inni. Jak dzieci, które mają to, co trzeba.
– Nie rozumiesz – powiedziałam. – Oni już widzą, że mają mniej. Że inne dzieci mają nowe rzeczy, telefony, wakacje. Ja tylko chciałam, żeby przez chwilę czuli się dobrze.
– Ale my nie mamy na to pieniędzy.
– Wiem.
Usiadłam na krześle. Marek stał jeszcze chwilę, potem odłożył kopertę i wyszedł z kuchni. Nie trzaskał drzwiami. Nie mówił już nic. Tylko ta jego cisza bolała mnie bardziej niż jakikolwiek krzyk.
W głowie miałam jedno zdanie, które powtarzałam od lat: musimy sobie radzić. Ale tym razem czułam, że przestałam dawać radę. I wcale nie chciałam się do tego przyznać.
I co im powiem? Że nie daję rady?
– Anka, mogę coś powiedzieć, tylko bez kazania, dobra?
Siedziałyśmy u niej w kuchni, dzieci bawiły się w pokoju obok, a ona, jak zawsze, miała wszystko pod kontrolą. Ciasto domowe na stole, herbata w dzbanku, nawet serwetki pasujące do kubków. Jej świat był posprzątany, zorganizowany, spokojny.
– Dawaj – odparła.
– Wzięłam kredyt – powiedziałam, nie podnosząc wzroku. – Na święta. Żeby dzieci miały coś od życia.
Anka nie powiedziała od razu nic. Oparła się o krzesło i patrzyła przez okno. Dopiero po dłuższej chwili odezwała się spokojnie:
– Po co ci ta konsola?
– Bo nie chciałam, żeby moje dzieci czuły się gorsze.
– A wiesz, że właśnie uczysz je, że bycie gorszym to wstyd?
Zabolało. Próbowałam coś odpowiedzieć, ale słowa utknęły w gardle.
– Zawsze wszystko robisz na siłę – dodała. – Wiem, że chcesz dobrze. Ale Basia, przecież ty się w tym wszystkim gubisz.
Pokręciłam głową.
– Nie chodzi o konsolę. Ani o kurtki. Chodzi o to, że jak Tosia wraca i mówi, że Ala z klasy pojechała na narty, a Kuba zaczyna ukrywać, że nie ma nowej gry, to ja... ja się czuję, jakby przeze mnie było im głupio.
Anka sięgnęła po filiżankę i upiła łyk herbaty.
– A może po prostu pogadaj z nimi? Powiedz, jak jest. Może się zdziwisz, ale dzieci potrafią zrozumieć więcej, niż myślisz.
– I co im powiem? Że mama nie daje rady? Że ich koledzy mają więcej, bo ich mamy są lepsze?
– Nie, powiesz im, że kochasz ich na tyle, by być z nimi szczera. Nie kupisz im wszystkiego. Ale możesz im dać coś, czego nikt im nie da – spokój.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Poczułam się zmęczona. Zmęczona byciem matką, która ciągle coś nadrabia. Która daje z siebie wszystko, ale czuje, że i tak to za mało.
– Nie rozumiesz mnie – powiedziałam cicho.
– Może nie – przyznała. – Ale widzę, że próbujesz na siłę być kimś, kim nie musisz być.
Pokręciłam głową. Wstałam.
– Muszę już lecieć. Marek... no wiesz.
Nie zaproponowała, żebym została jeszcze chwilę. Wiedziała, że i tak nie zostanę. A ja wyszłam, czując się jeszcze bardziej osaczona niż wcześniej. Bo nawet z kimś bliskim nie umiałam się poczuć dobrze. Bo nikt nie potrafił zrozumieć, co to znaczy wciąż próbować być wystarczającą.
„Ona nigdy nie słucha”
Usłyszałam przez przypadek. Marek rozmawiał przez telefon w łazience, pewnie myślał, że śpię. Ale obudziło mnie coś, może cichy szelest, może ten ton, jakiego u niego nie znałam.
– Może lepiej się rozstać. Ona nigdy nie słucha. Wszystko robi po swojemu.
Serce mi zamarło. Leżałam bez ruchu, wpatrzona w sufit. Nagle zrobiło się duszno. Nie słyszałam już, z kim rozmawiał. Nie wiedziałam, co jeszcze powiedział. Tylko to jedno zdanie powtarzało się w mojej głowie, jakby ktoś wbijał je we mnie z każdej strony. Kiedy wrócił, udawałam, że śpię. Rano robiłam śniadanie tak, jakby nic się nie stało, ale cały czas czułam, że zaraz wybuchnę. Nie wytrzymałam długo.
– Masz dość? To powiedz.
Zatrzymał się w przejściu do kuchni. Patrzył na mnie chwilę, potem spuścił wzrok.
– Nie wiem, co mam zrobić. Wszystko robisz sama. A potem toniesz i ciągniesz nas za sobą.
Słowa wbijały się we mnie powoli, bez krzyku, ale bolały. Chciałam zaprzeczyć, chciałam się obronić. Ale nie miałam siły.
– Myślałam, że robię dobrze – powiedziałam cicho. – Chciałam tylko... chociaż raz poczuć się wystarczająca.
Marek nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni. A ja została sama ze wszystkim.
Wystarczy, że jesteśmy razem
– Wiecie, jak wyglądały święta, kiedy byłam mała?
Siedzieliśmy wieczorem na dywanie. Dzieci układały puzzle, które kupiłam kiedyś w promocji. Zbyt zwykłe, żeby robiły wrażenie, ale wystarczyły, żeby zająć wieczór.
– Nie mieliśmy wtedy wielu prezentów – zaczęłam. – Babcia piekła sernik, a dziadek zawsze śpiewał kolędy, choć nikt nie prosił. Choinka była sztuczna i trochę krzywa, ale pachniało pomarańczami. I byliśmy razem.
Tosia spojrzała na mnie spod grzywki.
– Ale teraz też jesteśmy razem, mamo.
Kuba podniósł wzrok znad puzzli. Podał mi kawałek obrazka.
– Lubię puzzle.
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam, jak oczy robią się wilgotne, a gardło zaciśnięte. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Schowałam twarz w dłoniach. Tosia podeszła i przytuliła się do mnie bez słowa. Kuba położył dłoń na moim ramieniu. Nie pytali, nie dopytywali. Po prostu byli. Zrozumiałam, że nie muszę im nic udowadniać. Że wystarczy, że jesteśmy razem.
Nie chcę już oszukiwać
Usiedliśmy wieczorem w salonie. Tylko my dwoje, pierwszy raz od dawna.
– Nie musimy mieć tyle, co inni – powiedział Marek. Patrzył w bok, jakby mówił to bardziej do siebie niż do mnie.
– Ja wiem – odpowiedziałam. – Tylko... ja muszę się nauczyć mówić, że nie daję rady.
Zamilkł na chwilę.
– Basia, ja też nie zawsze daję radę.
Zrobiło mi się ciepło. Nie dlatego, że wszystko było dobrze, bo wcale nie było. Ale poczułam, że coś się przesuwa. Że może jednak umiemy ze sobą rozmawiać, jeśli tylko przestaniemy udawać, że nic się nie dzieje.
– Ja nie chciałam cię oszukiwać. Chciałam tylko, żeby dzieci... żebyś ty... żeby ktoś w końcu był ze mnie dumny.
– Jestem – powiedział cicho. – Tylko za mało o tym mówię.
Nie mieliśmy rozwiązań. Dług nie zniknął, ale wiedziałam, że razem damy radę. Pod warunkiem że prawda będzie na pierwszym miejscu.
Barbara, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Stół uginał się od świątecznych potraw, ale babcia zabroniła nam cokolwiek tknąć. Wciąż czekała na syna marnotrawnego”
- „Na 18-tkę kupiłem córce auto, bo nie chciałem być gorszy od innych ojców. Wolę jeść chleb z pasztetem niż się wstydzić”
- „Teściowa zarządziła, że musimy posłać naszą córkę do prywatnej szkoły. Przez to teraz musimy pilnować każdego grosika”